Jedna z nich mówi – Walczcie o niebo, mów o czyśćcu, mów o tym w kazaniach. Jeden z kapłanów przekazał mi, co mam mówić, że on nie mówił o tym, jak zmarnował życie poprzez swoje złe wybory i jak są wdzięczne dusze czyśćcowe za każdą modlitwę. Ale tyle modlitw i tyle Mszy św. im pomoże, na ile Msze i modlitwę cenili za życia. Jeżeli ktoś za życia nic nie mówił, żadnych różańców, to nasze różańce nic mu nie dają, bo on w to nie wierzył i ich nie odmawiał, więc musi czekać na zmiłowanie Boże w inny sposób. Nawet wielkie modlitwy odmawiane za nich, czy Msze św., to nie jest tak, że cała modlitwa idzie i go wyciągają. Bóg jest dysponentem naszych modlitw. Jeżeli ktoś przez całe życie lekceważył Mszę, Komunię św., odrzucił to, to też te Komunie św. w bardzo małym stopniu pomogą. To jest zależność, ile szanowałeś, ceniłeś Komunie i Msze, i różaniec za życia, tyle będziesz mieć pomocy. Ilu ludziom, duszom czyśćcowym pomogłeś ulżyć w cierpieniach, tego nie można mierzyć tak, na tyle dostaniesz pomocy, na ile sam pomagałeś.
To jest niesamowite przeżycie. Oni wiedzą, kto za nich się modli, ale sobie nie mogą pomóc. Największą potęgą jest Msza św. Jest ciemność, jest samotność, a potem stopniowo, jak dusza z czyśćca jest bliżej nieba, to coraz więcej światła odczuwa i coraz więcej widzi perspektywy nieba. Tam jest tęsknota straszna, bólem jest tęsknota. Oni na chwilę zobaczyli to światło i piękną miłość Boga, a teraz ten ból to tęsknota. Jest niesamowity ból z powodu utraconych wszystkich okazji, kiedy mogliśmy być na Mszy św., Komunii, modlitwie, kiedy mogliśmy coś dobrego zrobić. Żal utraconych. To jest ból.
Każdego dnia Matka Boża odwiedza dusze w czyśćcu. Tam nie ma poczucia czasu. Matka Boża je odwiedza i każde odwiedziny Matki Bożej są dla duszy czyśćcowej wielką ulgą. Najwięcej ulgi mają w cierpieniach w święta maryjne. Najwięcej duszy wychodzi z czyśćca do nieba w dzień Bożego Narodzenia. By zbawić, On przychodzi na ziemię, nawet nie w dzień Zmartwychwstania, w dzień Bożego Narodzenia. Taką wiadomość mam. Dzień Wszystkich Świętych jest też wielkim dniem „amnestii”.
Jest taki moment zakończenia mojego tam pobytu. Cały czas tęsknię, w oddali światło, skrawki życia niebiańskiego, już chciałbym tam wejść. Na koniec ukazuje mi się Pan Jezus w ludzkiej, cielesnej postaci, że widzę Go takim, jakim jest. Jakbym chciał zapytać się Pana Jezusa, no kiedy już tam wejdę? Wiem, że to wszystko jest łaską i ja na to nie zasługuję, ale moje wyznanie wiary, prośba o miłosierdzie, to wszystko ma znaczenie. Jest ta tęsknota, żeby tam wejść, no... Panie, kiedy pójdziemy?
I wtedy słyszę takie słowa, mówi mi – Posyłam cię z powrotem na ziemię.
A ja zaczynam się kłócić z Panem Jezusem jak za życia na ziemi. Mówię nie, nie chcę, zostaw mnie tu, tutaj jest mi dobrze, proszę.
Pan Jezus ma niesamowitą czułość, delikatność, to jest nie do opisania. On mówi – Tak, wiem, że tu chcesz być, bo ja tego też pragnę, żebyś tu był ze mną jak najszybciej. Pragnę, aby każda dusza była ze mną tu szczęśliwa i była ze mną jak najszybciej, ale jeszcze twoja misja na ziemi niewypełniona. Jeszcze musisz wiele cierpieć, wiele modlić się i wiele kochać, aby wiele dusz do mnie jeszcze przyprowadzić. Wróć i mów, co widziałeś. Mów wszystkim, jak bardzo kocham każdą duszę. Mów wszystkim, jak bardzo tęsknię za każdą duszą, aby była szczęśliwa i zatopiona we mnie. Mów wszystkim, że czekam na każdego. Mów wszystkim, że mnie na ziemi możecie spotkać żywego, prawdziwego. Tak jak ty teraz widzisz mnie, tak na ziemi każdy może mnie spotkać w Komunii św. We Mszy św. czekam na was wszystkich. Kiedy kapłan podnosi w konsekracji hostię, nie skłaniajcie głów, nie zamykajcie oczu, patrzcie na mnie, bo ja z tej hostii patrzę na was, patrzę na wasze życie, widzę was, patrzę na was z miłością i z miłością przychodzę do tych, którzy z miłością mnie przyjmują, aby napełnić duszę swoją miłością i mocą do walki ze złem. Mów to.
I wiele jeszcze słów, ale te były najważniejsze. Teraz końcówka, a zaraz będzie o tym, jak wróciłem do życia, kto mnie uratował, muszę to powiedzieć. Jest taki moment, że po tej rozmowie końcowej z Panem Jezusem, gdzie On mnie odsyła z powrotem, słyszę „Wstań”. Poczułem w tym momencie ziemię, że moje zmysły wróciły, poczucie mojego ciała, że moje stopy stoją na ziemi. A więc czuję, że jestem na dnie wody i zastanawiam się, że jeżeli na dnie oceanu, to jak się teraz dostanę do brzegu? Słyszę „Wyprostuj się”. I się wyprostowałem, a moja głowa wynurzyła się z wody, byłem po szyję w wodzie zanurzony. „Wyjdź z wody” – wyszedłem na brzeg. Wyszedłem dokładnie w tym miejscu, w którym wchodziłem do wody, co jest niemożliwe, bo fizycznie wciąż trwał odpływ. Z tej bańki powietrza wyprostowałem się i wróciłem do życia, bo tak Bóg chciał. Nie miałem ani przez ułamek sekundy uczucia duszenia się, zmęczenia, łapania powietrza, nic. Jakbym się zanurzył i wyszedł. Nic. Wyszedłem. „Usiądź.” Siadłem na piasku, patrzę w stronę wody i się zastanawiam, zmysły wracają, pamięć wraca, co to było? Byłem w wodzie. Błyskawicznie widzę wszystko jakby na obrazie, bo cały czas jest widzenie w dwóch wymiarach. Wymiar taki, że patrzę w niebie, to z jednej strony jakbym uczestniczył, a z drugiej, jakbym to jeszcze obserwował z góry. To jest niesamowite widzieć w dwóch wymiarach wszystko. Widzę teraz z brzegu cały mój proces, jak odpływam, fale, jak zanurzam się. I teraz wychodzę z wody i zastanawiam się, co to było? Czy to jest prawdziwe, czy halucynacja?
„Spójrz, ktoś idzie do ciebie.” Patrzę, idzie mężczyzna. W średnim wieku, długie włosy, lokowane, jasne, w hawajskiej koszulce, ładne pastelowe kolory, nierozpięty całkiem, spodnie, na boso, książkę niesie. Idzie. Podniósł rękę, pozdrawia, „Witaj”. – Jak się czujesz? – Dobrze. – Na pewno dobrze? – Dobrze – mówię. – Potrzebujesz pomocy? – Nie. On idzie. Spory kawałek, jakieś 30 metrów ode mnie, dobra widoczność, słyszenie. Zbliża się, idzie powoli. – Ale – mówi– przed chwilą byłeś w sytuacji, że potrzebowałeś pomocy.
Nie wiedziałem, kto to jest, jakiś pracownik, kim jest.
– Teraz już wiem – mówię – że byłem w tarapatach. – Ale potrzebowałeś pomocy – mówi. – Wszedłeś do wody – wszystko mi opowiada. – Nie wiedziałeś, że jest odpływ.
Myślę sobie, że jak ty wszystko widziałeś, to dlaczego mnie nie uratowałeś, nie powiedziałeś, nie wchodź, nie ratowałeś, nie organizowałeś pomocy, jak mnie daleko wynosiło? Taka myśl mi przyszła. Pytam – Kim jesteś, że widziałeś i nie ratowałeś? Drugi głos, wewnętrzny, mówi mi – Z aniołem rozmawiasz. Mój anioł przyszedł do ciebie. I on teraz opisuje mi wszystko do momentu, kiedy fala mnie wciągnęła. I mówi – Kilka razy udało ci się wydostać, a za którymś razem nie wyszedłeś i długo cię nie widziałem. Chciałem go zapytać, jak długo, bo tam nie ma poczucia czasu. I od razu usłyszałem słowa, nie od niego, tylko wewnątrz mój głos. – Minęło 20 minut twojego bycia poza ciałem. On mówi – Długo cię nie było, aż zobaczyłem cię na brzegu wynurzającego się spod wody i przyszedłem, aby ci pomóc wrócić do rzeczywistości.
Doszedł do mnie tak na dwa metry, a ja już nie zadawałem żadnych pytań, a on jak pytał mnie, to nie czekał na odpowiedź. Już wiedziałem, że to anioł, chociaż on mi tego nie powiedział. Nie było żadnych skrzydeł... Kiedy mi wszystko powiedział, na koniec mówi – Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – Nie.
Na koniec jeszcze dopowiedział. – Widziałem, jak pragnąłeś dopłynąć z powrotem do brzegu, ale przy odpływie nie masz szans powrócić, ale ty tego nie wiedziałeś. Żeby się uratować, nie możesz płynąć przy odpływie do brzegu, tylko masz kierować się wzdłuż brzegu. Ty tego nie wiedziałeś. Przy odpływie, widzisz, ta fala nie jest na całym wybrzeżu odpływowa. Ona może mieć sto metrów, może dwieście metrów, może mieć pięćset metrów odpływowa fala. A jak będziesz płynął, przecinając falę, nawet oddalając się od brzegu, płynął w bok, to w którymś momencie fala, nawet odpływowa, doniesie się do fali przypływowej i na grzbiecie fali przypływowej uratujesz się, dopłyniesz do brzegu. Ale ty tego nie wiedziałeś, teraz już wiesz.
Mówi – Na koniec usłyszałeś słowa, płyń wzdłuż brzegu. – Tak.
To były ostatnie słowa, kiedy Jezus już mnie posyłał i kiedy na moment przed tym „Wstań”, słyszę głos „Płyń wzdłuż brzegu”. Ale to już jest przekaz mistyczny, co znaczy płyń wzdłuż brzegu, to nie tylko żeby się uratować, to dużo więcej. Dopiero później dostałem wytłumaczenie tych słów.
Kończy się moje spotkanie z aniołem. On dokończył, co miał powiedzieć, i mówi: – To do zobaczenia, zawsze będę blisko. Kiedy będziesz potrzebował pomocy, wystarczy, że zawołasz, przyjdę z pomocą.
Nie wiedziałem. Zapamiętałem bardzo dobrze jego wygląd. Zastanawiałem się troszkę nad tym aniołem. Zawsze mnie nurtowała taka myśl, że ta twarz jest mi bardzo dobrze znajoma. Jestem w jednym kościele, patrzę na obraz św. Michała Archanioła. Patrzę, to jest mój anioł. To jest on, ten, który przyszedł na brzeg. I on jest moim Aniołem Stróżem. Ale mówię – Panie, przecież Michał Archanioł to nie jest Anioł Stróż, ma ważniejsze rzeczy do roboty, bo są aniołowie stróże i archaniołowie. – To prawda, że są aniołowie stróżowie, ale niektóre osoby mają archaniołów za swoich aniołów stróżów, ty masz Michała, aby cię strzegł, abyś misję wypełnił.
K O N I E C
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!