Ramiona pełne krzyku
Pryskając śliną, obiecywali unijny raj. Nie informowali, że konkretów trzeba będzie szukać setki kilometrów od własnego domu i najbliższych.
Mamiąc, łżąc i dezorientując, nie dodawali też, że w ich tęczowej a smrodliwej bajce, ludzkie sumienia spopielać będzie ogień dobywający się z gardzieli diabolicznego smoka i równie nikczemnej smoczycy, mianowicie tak zwanego Postępu wraz z tak zwaną Nowoczesnością. To jest dwóch podłych kreatur, które żywcem pożerają tak wiele ofiar. Jakby ująć to symbolicznie: żaden but na poboczu drogi po nieszczęśnikach nie zostaje.
Trzeci Maja w Wilnie
Nadchodzą mistrzostwa świata w hokeju w Mińsku i z tej okazji nasz umiłowany prezydent wprowadził udogodnienia dla chcących przyjechać na to wydarzenie. Wystarczy kupić bilet na któryś z meczów i człowiek automatycznie ma wjazd na Białoruś.
Kupiłem więc bilety na pierwsze mecze za 10 dolarów i dzięki temu bez wypełniania formularzy i płacenia 30 euro mogłem wziąć dwóch mych nastoletnich wnuków do mego kraju.
Ormowcy Europy się przekomarzają
Wprawdzie Polski już nie ma, ale przecież jesteśmy takimi samymi Polakami jak przedtem, a nawet jest nam lepiej niż przedtem. Przedtem musieliśmy się martwić, co Kozacy, co Turcy, co król jegomość pruski, co Katarzyna, a teraz – niech Katarzyna się martwi – mówiło wielu Polaków po III rozbiorze Polski, a w każdym razie takie głosy odnotowuje w swoich pamiętnikach Kajetan Koźmian.
W podobnym tonie utrzymane było sejmowe przemówienie biłgorajskiego filozofa, najmocniej oklaskiwane przez uczestniczącego w jego dziwnie osobliwej trzódce posła Biedronia. Biłgorajski filozof w trosce o zapewnienie bezpieczeństwa naszemu nieszczęśliwemu krajowi radził, żeby jak najszybciej wejść do strefy euro, która będzie pełnić funkcję "tarczy antyrakietowej". Krótko mówiąc – najlepszym zabezpieczeniem dla Polski byłoby wchłonięcie jej przez Niemcy, co w nowomowie nazywa się albo "pogłębieniem integracji", albo "federalizacją". Ciekawe, że o ile na Ukrainie "federalizacja" uważana jest za grzech śmiertelny, w naszym nieszczęśliwym kraju awansuje ona do rangi zbawiennego remedium. Tak czy owak, gołym okiem widać ciągłość również między renegaty, którzy podobnie jak w wieku XVIII, również i teraz ukrywają zlecone im zadania pod patetycznym, patriotycznym frazesem.
Fascynujący spektakl. Grzegorz Braun dla KSD: Dostrzeganie inspiratorów wojny ukraińskiej tylko na Kremlu – to dowód poważnej wady wzroku.
Agnieszka Piwar: Jak ocenia Pan media w Polsce relacjonujące wydarzenia zapoczątkowane na kijowskim Majdanie, a których konsekwencje trwają do teraz?
Grzegorz Braun: Ciarki mnie przechodzą, kiedy naraz wszyscy zaczynają mówić jednym głosem – i media zależne od Adama Michnika, i media zależne od Adama Lipińskiego; kiedy nagle na podobną nutę zaczynają grać sprawozdawcy i komentatorzy Torunia i Wiertniczej, a lider opozycji oklaskuje premiera – i odwrotnie – a wszystko to w ramach zjednoczonego frontu antyputinowskiego. Funkcjonariusz zbrodniczej organizacji Włodzimierz Putin nie jest bohaterem mojego romansu – co, jakby się kto pytał, jasno wynika z moich filmów (np. "Defilada zwycięzców", "Marsz wyzwolicieli", "Transformacja – od Lenina do Putina"). Ale dostrzeganie inspiratorów wojny ukraińskiej tylko na Kremlu – to dowód poważnej wady wzroku. Kto przekonuje dziś Polaków, że tylko Rosja zagraża wolności narodów w naszej części świata – ten jest albo nie dość bystry, albo nie dość szczery. Warto dostrzegać aktywną rolę i interesy także innych imperiów – np. niemieckiego, które wszak od stu lat usiłuje w kolejnych podejściach realizować koncepcję "gospodarki wielkiego obszaru" w Mitteleuropie. Pilne geostrategiczne interesy imperium amerykańskiego splatają się tu również z tradycyjnymi aspiracjami "mocarstwa anonimowego", którego agendy działają pod różnymi szyldami, np. Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ten ostatni jest wszak w nieustannej potrzebie poszerzania swych terenów łowieckich, a raczej pasterskich – bo chodzi przecież o nowe stada owiec, które można będzie strzyc do gołej skóry.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (8)
Ale najważniejszy polityczny zabieg manipulacyjny pozostał i dla Tymińskiego, i dla większości społeczeństwa dość długo nieczytelny. A dla części Polaków pozostaje nieczytelny nawet do dziś. Tym zabiegiem był pucz związkowy Wałęsy i jego współpracowników. Wałęsa i jego grupa dokonali przy tym swoistej kradzieży politycznej znaku i znaczenia "Solidarności" z lat 1980–1981 i stojącego za nim zaufania polskiego społeczeństwa. Nieczytelność tej politycznej kradzieży była możliwa dzięki ścisłej cenzurze na ten temat komunistycznych mediów oraz wznowionego "Tygodnika Solidarność" i nowej gazety strony postsolidarnościowej pod nazwą "Gazeta Wyborcza". Specyficzne złodziejstwo polityczne Wałęsy i jego grupy polegało na utworzeniu w 1989 roku nowego i całkowicie różnego ideowo, programowo i personalnie związku zawodowego i zarejestrowanie go pod starą nazwą NSZZ "Solidarność". Następnie zaś grupa ta starała się uniemożliwić innym grupom działaczy i przywódców "Solidarności" wykorzystanie tej nazwy. Tak sprzeciwiano się i blokowano przez jakiś czas zarejestrowanie, przez grupę byłego wiceprzewodniczącego "Solidarności" Mariana Jurczyka, nowego związku "Solidarność '80".
Perspektywa wojny
"Dzisiaj nie grozi nam konflikt zbrojny. Ale jutro, pojutrze, za rok, za dziesięć? Im dalej sięgamy pytaniem w przyszłość, tym mniej zasadna byłaby odpowiedź uspokajająca" – powiedział w kwietniu 2013 r. Stanisław Koziej, człowiek, który stoi na czele polskiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Nie dowiemy się chyba, czy owo "dzisiaj" według Kozieja wciąż trwa, czy stało się już "wczoraj". Szef BBN podzielił się taką opinią z czytelnikami "Rzeczpospolitej" w środku manewrów rosyjsko-białoruskich "Zapad 2013", trwających przez niemalże cały 2013 r. Jak wiadomo, służyły "wymanewrowaniu" Polski, bowiem żołnierz rosyjski ćwiczył atak na polskie imperium rządzone przez PO.
Przyzwyczaić i wypatroszyć
Temu co obce, a jednocześnie nieprzyjazne rodzimej wspólnocie, człowiek na umyśle przytomny własnego podwórka nie udostępnia. W każdym razie nie dobrowolnie. To oczywiste, że łajdactwa i nikczemności nie wpuszczamy za próg. Ale cóż począć, gdy zło wdarło się w obejście przed laty i nadal wyjść nie zamierza?
Wtedy pora najwyższa odłożyć na bok tolerancję, a chwyciwszy mocno za kij ksenofobii, zacząć dobitnie wyjaśniać łajdakom i nikczemnikom, na czym polegają ich łajdactwa oraz ich nikczemność. Tak długo wyjaśniać, póki nie zrozumieją. Aż plecy od zadawanych razów im zsinieją, a nam dłonie ścierpną. Tego rodzaju samoobrona to jedyna naprawdę skuteczna forma konwersacji ze złem.
Smutne, nie ci ludzie
W "Newsweeku", przezywanym często "Lisweekiem", był artykuł porównujący imć Tuska i imć Kaczyńskiego do Orbana. Niestety, autor tekstu zupełnie pominął sprawę istotną, wyróżniającą węgierskiego premiera od tych dwóch panów.
Wiktor Orban walczy z obcymi firmami o interesy swych obywateli, a nasi wszystkim obcym ulegają. Dalej, Orban dba o interesy Węgrów mieszkających za granicami kraju, a nasi "wodzowie" praktycznie ich olewają i wcale im nie zależy na podniesieniu prestiżu Polski.
Dalej, ani jeden, ani drugi nie wygłosiłby takiego przemówienia jak pod koniec kampanii wyborczej wygłosił Orban.
O "darmowym" podręczniku, czyli o pieniądzach i indoktrynacji
Wreszcie doczekaliśmy się informacji, że podręcznik do pierwszej klasy szkoły podstawowej, który miał być darmowy, co miało być wielkim osiągnięciem rządu pana premiera Donalda Tuska, jednak darmowy nie jest. Oczywiście nie wiemy jeszcze, ile milionów całe to przedsięwzięcie pochłonie i ile kto z tego ukradnie, ale co nieco już wiemy.
Według minister edukacji narodowej pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej, całość kosztów przygotowania podręcznika, w tym wynagrodzenie zespołu redakcyjnego i koszt ilustracji, wyniesie mniej niż milion złotych. "Minister zaznaczyła, że najpoważniejszą część kosztów pochłonie druk i dystrybucja podręcznika" – czytam na WP. Tylko po tej wypowiedzi można domyślić się, że o chodzi o naprawdę grube miliony.
Udawanki
Niemcy nie chcą obecności NATO w Europie Wschodniej. Krytykują też poszerzenie Unii Europejskiej na wschód Starego Kontynentu.
Dziwne? W żadnym razie. Zaskakujące? Również nie. Szczegóły? Proszę bardzo: więcej niż połowa Niemców chętnie sprzeciwiłaby się wzmocnieniu wojskowej obecności NATO w krajach Europy Wschodniej. Ponad 60 proc. uważa, że Luftwaffe nie powinna udostępniać swoich samolotów dla zapewnienia efektywniejszej kontroli przestrzeni powietrznej sojuszników na wschodzie. Przy tym wszystkim 71 proc. Niemców zauważa również, że Unia nie potrafi mówić jednym głosem.