farolwebad1

A+ A A-
sobota, 08 kwiecień 2017 10:35

Pionki

Możemy uczynić dwa założenia


Albo Asad jest krwiożerczym debilem, który dla zboczonej przyjemności każdego ranka rozbija główkę jakiegoś bobasa o ścianę, który gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy zagazował 100 cywili, nie odnosząc przy tym żadnych korzyścii, bo tak lubi i nie mógł powstrzymać krwawej żądzy...


Albo ktoś mu zrobił psikusa, organizując całe zdarzenie, aby wysłać ostrzeżenie, po tym, jak syryjskie wojska rządowe ostrzelały rakietami systemu S 200 (ponoć strąciły http://www.presstv.ir/Detail/2017/03/17/514661/Syria-Israel-Israeli-Air-Force-Israeli-Defense-Force-Jerusalem-alQuds ) żydowskie samoloty bombardujące w Syrii "pomocników Hezbollahu" - według Asada przeciwników państwa ISIS. Prominentny w Libanie Hezbollah to jednak wspierani przez Iran szyici, dlatego Izrael w ramach zarządzania konfliktem wspiera sunnitów popieranych przez Arabię Saudyjską i chronionych przez sunnickie do kości Państwo Islamskie. Co ciekawe, większość tzw uchodźców syryjskich to sunnici, których w przeciwieństwie do szyitów PI nie zwalcza.

Wspomniane ostrzeżenie zostało również doręczone tomahawkami do Rosji - że jak Moskwa nie będzie respektować interesów Izraela w Syrii, to USA wejdą szerzej do wojny.


Po prostu Drogi Czytelniku, szachy, szachy i jeszcze raz szachy w których zdjęcia zagazowanych dzieci to zwykłe pionki.
Módlmy się więc o to, by nikomu nie przyszło do głowy rozegrać kolejną ich partię w Europie środkowo-wschodniej.

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 07 kwiecień 2017 14:52

Wrażliwości

kumorszarySzewach Weiss: „Czy ja mam prawo krytykować Polaków? A jak Żydzi zachowali się wobec nich?”.

Jest rzeczą oczywistą, że w pamięci zbiorowej narodów, podobnie jak w naszej indywidualnej pamięci, istnieją różne „wrażliwości”. Pewne rzeczy wspominamy, inne wypieramy z pamięci. Tak się składa, że na obszarze polskiego państwa od setek lat Polacy żyli z Żydami (nie tylko); tak się nieszczęśliwie składa, że w rezultacie klęski państwa polskiego w wojnie z Niemcami miliony Żydów straciło na terenach polskich życie.

Wypadki te mają fundamentalne znaczenie dla naszych odmiennych dziś „wrażliwości”.

W skrócie fakty wyglądają tak. Przed wojną antysemityzm w Polsce nie miał podłoża rasowego, i podobnie jak w wielu innych krajach sprowadzał się do konkurencji gospodarczej – oskarżania Żydów o nieuczciwe praktyki w handlu, demoralizację etc. Nawet kwoty przy przyjmowaniu na studia prawnicze, mające w założeniu dać szansę Polakom w tym zawodzie – były łagodne – i nie dotyczyły młodzieży żydowskiej z rodzin prawniczych, czyli jak tata był prawnik, to już się było poza kwotą. Przed wojną znaczna część żydowskiej inteligencji w Polsce była całkowicie spolonizowana i tworzyła polską kulturę. Żydzi w sztetlach żyli swoim życiem. Polonizacji Żydów przeszkodziła polityka carska pod zaborem rosyjskim, kiedy to przyjechali litwacy. Mieli w założeniu rusyfikować polskie obszary.

Pierwsi litwacy, ok. 70 tysięcy rodzin, przybyli do Królestwa Polskiego na początku lat 90. XIX wieku, w ramach represji po zamachu na cara Aleksandra II. Zostali niechętnie przyjęci przez Polaków, którzy widzieli w nich narzędzie rusyfikacji, a także przez Żydów ortodoksyjnych, którzy nazywali ich szajgecami (młodzieńcami) – czytamy w Wikipedii – propagowali separatyzm, a zwalczali asymilację narodową i kulturową, co spowodowało jej czasowe ustanie. Pod koniec XIX wieku byli już dominującą siłą wśród Żydów w Polsce. Drugi wielki napływ tej ludności przypadł na lata 1905–1907 i był związany z wydarzeniami rewolucji 1905 roku. Żydzi ci osiedlali się najchętniej w okolicach dużych ośrodków przemysłowych, szczególnie Warszawy i Łodzi. W Warszawie, ze względu na dobrą znajomość rynku rosyjskiego, litwacy szybko zmonopolizowali niektóre rodzaje handlu, zakładając kantory, składy, domy komisowe i biura agentowe...

To są fakty, które dzisiaj ludzie o „wrażliwości żydowskiej” rzadko przypominają, a które mają wielkie znaczenie dla naszych wzajemnych stosunków, które dzisiaj usiłuje się podciągać pod niemal 1000-letnią kohabitację. Młodzież litwacka nie czuła się w żaden sposób związana z Polską, jej historią i kulturą i stanowiła główne kadry rodzących się ruchów „internacjonalistycznych”, komunizmu, socjalizmu. Postrzegana była przez władze międzywojennej Polski jako „element wywrotowy”. I nie bez powodu. Władze II RP wspierały natomiast polskich żydowskich narodowców z organizacji Bejtar organizowanej na wzór młodzieżowych organizacji faszystowskich i polskich narodowych. Bejtar propagował emigrację do brytyjskiej Palestyny, gdzie Żydzi walczyli o utworzenie suwerennego państwa. Polska przedwojenna tę walkę wspierała, szkoląc wojskowo wyjeżdżających m.in. w obozie w Andrychowie. Działania te ustały dopiero w roku 1938 po ostrych interwencjach brytyjskich.

Kończąc przedwojenny przekrój, wypada wspomnieć o pomocy udzielonej przez władze Rzeczpospolitej polskim Żydom wypędzonym z hitlerowskich Niemiec; m.in. utworzono obóz przejściowy w Zbąszyniu oraz wspierano ich w wysiłkach o odzyskanie mienia zagrabionego przez Niemców. Niemcy hitlerowskie w październiku 1938 roku deportowały do Polski około 17 tysięcy Żydów – obywateli polskich pozbawionych obywatelstwa, w ramach tzw. Polenaktion. Większość wysiedlonych była doprowadzana do punktów zbornych i przewożona pociągami do punktów granicznych. Decyzja o zatrzymaniu około 6 tysięcy osób w Zbąszyniu wiązała się z bezskutecznymi próbami wywierania nacisku przez władze polskie, w celu odzyskania bodaj części majątku wypędzonych. Władze polskie zrezygnowały także z oczywistych w takiej sytuacji retorsji w postaci wydalenia obywateli Niemiec – w tym Żydów. Do lata 1939 roku Żydzi z obozu osiedlili się w polskich miastach.

Katastrofa państwa polskiego przyniosła tektoniczne przesunięcia we wzajemnych stosunkach.

We wrażliwości polskiej dominuje zdrada ludności żydowskiej na ziemiach pod okupacją sowiecką – wspominał o tym w rozmowie ze mną prezes Światowego Związku Żołnierzy AK Stanisław Karolkiewicz, („ja tę zdradę Żydów na Kresach bardzo przeżyłem”), a także autor wielu książek o polskim holokauście na Wschodzie prof. Tadeusz Piotrowski, który w przeprowadzonym przeze mnie wywiadzie mówił: Gdy Rosjanie najechali wschodnią Polskę, byli tam ludźmi z zewnątrz. Nie wiedzieli, kto jest w administracji, kto jest ziemianinem, a kto urzędnikiem. Oczywiście, podobnie jak hitlerowcy, chcieli oni odciąć „głowę” polskiej inteligencji. Jedynymi ludźmi, którzy mogli dostarczyć im informacji na ten temat, byli miejscowi kolaboranci. Bardzo szybko Rosjanie dostali listy, wykazy nazwisk i pozycji w społeczeństwie. We wschodniej Polsce listy takie zostały sporządzone przez Ukraińców oraz Żydów. Wiele relacji, które czytałem i które cytuję w mojej książce „Genocide and Rescue in Wołyń”, mówi, że gdy NKWD przychodziło nocą do domów, często czyniło to w towarzystwie Ukraińca lub Żyda; lub kilku Ukraińców i kilku Żydów – w wielu wypadkach uzbrojonych. Tego rodzaju kolaboracja była bardzo widoczna. Jeśli ktoś był deportowany i widział Rosjanina razem z Ukraińcem czy Żydem, wrzucał ich wszystkich do jednego worka.

Natrafiłem na statystyki mówiące, że ok. 30 proc. społeczności żydowskiej we wschodniej Polsce kolaborowało z Sowietami w 1939 roku po najechaniu wschodniej Polski przez ZSRS. To może być zawyżona liczba; sądzę, że 20 proc. jest bliższe prawdy.

(...)

Trzeba sobie również uświadomić, że społeczność żydowska na Kresach Polski była bardzo liczna – ok. miliona dwustu tysięcy osób – więc jeśli mówimy o 20 czy 30 procentach, to jest to olbrzymia grupa ludzi. Dlatego właśnie odnosimy wrażenie, że kolaborowała większość z nich. Moim zdaniem, kolaborowali głównie młodzi, i to oni są odpowiedzialni za liczne deportacje.

Doniesienia o tym bardzo szybko rozeszły się po wschodniej Polsce, a następnie przeniknęły do środkowej i zachodniej. Rezultatem tego były przypadki, kiedy generałowie AK odmawiali przyjmowania Żydów ze Wschodu do partyzantki. Przypomnę raport Bora-Komorowskiego, w którym stwierdzał, że nie będzie się akceptowało Żydów ze Wschodu w szeregach, ponieważ nie są godni zaufania. Oczywiście, przyjmowano Żydów z Polski Środkowej i Zachodniej.

Tyle prof. Piotrowski.

To jest również kontekst, w którym stosunki polsko-żydowskie kształtowały się podczas wojny. W tym kontekście trudno się dziwić postawom bierności Polaków wobec tragedii Żydów i w tym kontekście trudno przecenić heroizm Polaków, którzy mimo zagrożenia śmiercią dla siebie i bliskich, ratowali Żydów, wielu ze zwykłego ludzkiego, katolickiego obowiązku.

Po wojnie Stalin, który paradoksalnie skończył jako antysemita – posłużył się w Polsce „swoimi” Żydami – polskimi zdrajcami oraz różnej maści „internacjonalistami” pościąganymi z zakątków Europy do walki z Polakami do oczyszczenia polskiego przedpola.

Żydokomuna jest faktem i dobrze, że niedawno przyznał to były ambasador Izraela w Polsce, Szewach Weiss.

I w polskiej pamięci nie ma zbyt wielu przypadków pomocy Żydów – którzy to wówczas w sowieckiej Polsce mieli pozycję uprzywilejowaną – dla polskich patriotów; przeciwnie, są relacje okrucieństwa, nawet tych Żydów uratowanych przez Polaków podczas wojny. Co prawda, bodajże Różański (Goldberg) miał pomóc uratować się Zofii Kossak-Szczuckiej, ale chętnie usłyszałbym o innych podobnych przypadkach.

To wszystko, co powyżej, to jest kontekst. Czego? Tego, co dzisiaj dzieje się wokół nas. W dzisiejszych polskich elitach (ludziach będących w roli elity), dzieci i wnuków aparatu (mimo komunistycznej czystki 68 roku, również tego o żydowskich korzeniach) jest multum. To jest ta „druga głowa”, którą Stalin przyszył Polakom. Ludzie ci w wielu wypadkach posiadają rozległe kontakty z żydowskimi środowiskami liberalnymi w Europie Zachodniej i w USA, przez co też donośny głos na kształtowanie opinii publicznej.

„Historycy” w rodzaju prof. Grossa oskarżają dzisiaj Polaków o wszelkie bezeceństwa, wyrywając z kontekstu pojedyncze wydarzenia i ekstrapolując je jako opisującą całość sytuacji normę. Podobnie działa prof. Grabowski z Ottawy. W licznych żydowskich środowiskach zapotrzebowanie na taką narrację jest dzisiaj bardzo duże, a metoda pracy banalnie prosta: bierzemy za prawdziwe wytworzone w komunistycznej Polsce akta sądowe – często o znaczeniu propagandowym, bo lubelska Polska dorabiała polskim patriotom gębę faszystów, następnie dodajemy wspomnienia powojenne Żydów polskich, którzy byli obiektem zemsty Polaków (jako członkowie nowej władzy), lub padali ofiarą (podobnie jak Polacy) bandytów i ogólnego zdziczenia – i robimy z tego fajną dysertację o polskim antysemityzmie, chętnie kupowaną przez media nie tylko w Izraelu, zwłaszcza dzisiaj, kiedy polskie władze usiłują przywrócić elementy polskiej narracji historycznej.

Nasz problem polega na tym, że wspomnień naszych polskich „survivors” (w przeciwieństwie do żydowskich) nikt nie zbierał i nie systematyzował, a często pamięć o tamtych tragicznych wypadkach zabrali ze sobą do grobu. Była to prawda „nieciekawa” dla warszawskich elit jeszcze długo po upadku komunizmu w PRL. I pozostała nieciekawa dla wielu dzisiejszych zagranicznych koniunkturalistów.

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 31 marzec 2017 16:04

Jak na tym wyjdą Polacy

kumorszary        W podskórnej świadomości Polaków żywy jest spaternalizowany obraz „kresowej” Ukrainy; takiej brzydszej siostrzyczki, której trzeba pomóc wyjść za mąż. Zazwyczaj też traktuje się Ukrainę i Ukraińców  jako jednolite państwo i naród. Jeśli tylko pozyskamy je do idei Intermarium, zaraz zrobi się z nas mocarstwo – no bo oczywiście postgiedroyciowi Polacy uważają siebie za siłę dominującą.

        Tymczasem rzeczywistość jest skomplikowana.

        Po pierwsze, nie ma jednej Ukrainy i nie ma jednych Ukraińców.

        Owszem, na zachodzie u naszych granic mamy tych „prawdziwych”, gdzie silny jest nacjonalizm elit i kult Bandery, ale na wschodzie Ukrainy te rzeczy nie robią wrażenia – więcej tam Rosjan, Polaków (paradoksalnie, bo tych z zachodniej wypędziły czystki etniczne). Wreszcie, last but not least, na Ukrainie jest mnóstwo „kosmopolitów”, którzy mają tam całe mnóstwo bardzo dużych interesów – których stosunek do miejscowych jest dość ambiwalentny. Z Ukrainy do Izraela wyemigrowały całe masy zukrainizowanych Żydów. Związki te są silne do dzisiaj. Mówiła o tym niedawno rozczarowana Nadia Sawczenko, banderowskie enfant terrible. Zresztą wielu „prawdziwych” banderowców zaczyna sobie zdawać sprawę, że ukraińskie duże misie tak podczas majdanu, jak i po wykorzystują ich w charakterze łatwego do zmobilizowania mięsa armatniego do realizacji szerszych projektów. Stąd też wysokie napięcie na linii rząd – weterani i żołnierze walczący na wschodzie z Noworosją. Weterani widzą, że ukraińskie elity nadal w najlepsze handlują z Rosją, a jednocześnie każą im prowadzić z nią proxy-wojnę. Zdają sobie też sprawę, że ich wpływ polityczny w Kijowie jest niewielki.

 Jedną z głównych metod prowadzenia szerszej polityki jest wywoływanie i zarządzanie konfliktem. Tutaj tkwi niebezpieczeństwo dla Polski, bo siły zewnętrzne działające na Ukrainie są obecne także nad Wisłą. Można tak sformułować konflikt, aby w jego efekcie uzyskać ustępstwa gospodarcze, intratne zamówienia rządowe czy dostęp do surowców. W naszym coraz bardziej zglobalizowanym realu nie chodzi o to, kto jaką flagą wymachuje, lecz kto na kogo pracuje. To zaś, że polityka Warszawy nie jest spójna, łatwo wykazać na przykładach. M.in. po niedawnej czterogodzinnej różnicy w tonie reakcji wobec wypadków na Białorusi.

        Tu dygresja o niedawnych demonstracjach antyrządowych na Białorusi i w Rosji. W artylerii nazywa się to rozpoznanie ogniem. Wiadomo, że jedną z metod osłabiania rządów nam nieprzychylnych czy nazbyt suwerennych jest futrowanie ich wewnętrznych przeciwników. Robi się to zarówno przy pomocy oficjalnych narzędzi, jak i pod stołem – patrz sorosowe NGO. Nawiasem mówiąc, rozśmieszyło mnie, gdy niedawno stary jaszczur Dick Cheney z groźną minką stwierdził, że rzekome mieszanie się Moskwy w kampanię wyborczą w USA stanowi „akt wojny”; rozśmieszyło, bo Stany Zjednoczone mieszają się tak wszędzie, gdzie tylko mają interes – Rosji nie wykluczając. Stąd między innymi decyzja Putina o wyrzuceniu finansowanych z zagranicy NGO – w ubiegłym roku Rosja zaostrzyła zresztą przepisy z 2012 roku. Putin uznał, że po przyjęciu w Rosji w 2012 roku ustawy o  „zagranicznych agentach”,  „pewne obce państwa postanowiły przeorientować kanały finansowania”, żeby obejść ograniczenia prawne. „Środki są przekazywane różnymi kanałami niby to do organizacji pozarządowych, potem stamtąd płyną za granicę, nie tylko do Rosji, ale i do wielu innych krajów” – tłumaczył.  

        Chyba jest oczywiste dla każdego rozgarniętego człowieka, że tego rodzaju wpływy są silne na Ukrainie i w Polsce – również ze strony rosyjskiej. Bo w końcu czekiści od pokoleń wiedzą, jak grać tymi klockami, że wspomnę tylko finansowanie ruchów pacyfistycznych przez pokój miłującą ojczyznę proletariatu.

        Na Ukrainie zewnętrzne środki służyły m.in. do przygotowania majdanu, w tym drugim mogą służyć nawet do zmiany rządu – są to rzeczy znane i wielokrotnie opisywane. Problem tylko w tym, że na co dzień – zamiast myśleć (na podstawie nawet tych skąpych dostępnych informacji) – powtarzamy propagandę...

        W tym kontekście niedawny zamach na polski konsulat może być rosyjską prowokacją, ale nie musi; może być działaniem rozczarowanych banderowców, usiłujących negocjować w Kijowie (w podobny sposób, jak jest nim blokowanie torów). Tak czy owak, polska reakcja powinna być ostra – mniej więcej taka jak Izraela wobec zamachów w Autonomii Palestyńskiej – czyli na przykład zamknięcie granicy do czasu spełnienia warunków bezpieczeństwa wokół polskich placówek. To gest, bo wiadomo, że stuprocentowego bezpieczeństwa nikt nie zagwarantuje, ale nie może być tak, że każdy atak na polskie interesy na Ukrainie będzie tłumaczony rosyjską prowokacją. W Polsce oprócz pożytecznych idiotów – mamy całe stada agentów wpływu, którzy nawet gdyby doszło do polsko-banderowskiego konfliktu zbrojnego, tłumaczyliby to prowokacją Rosjan.

        Polskie rządy różnią się tym od siebie, że odbierają telefony z różnych stolic, a budową polsko-ukraińskiego konglomeratu nie tylko zainteresowani są giedroyciowi pogrobowcy, ale jest w tym przede wszystkim żydowski interes gospodarczy i polityczny. Dlaczego? Proszę popatrzeć, kto co ma na Ukrainie i kto co ma w Polsce. Kompatybilność narzuca się sama.

        Pozostaje więc odpowiedź na pytanie, jak na tym wszystkim wyjdą zwykli Polacy, i na kogo będą pracować…

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor

Mark Wegierski 01        The author looks at the third main pillar, the mass-education system.

        The third main pillar of the regime is the mass education system. Under the Canadian Constitution education is solely under the jurisdiction of the provinces. Also, the original Canadian constitution of 1867 made explicit provision for religious schooling – and especially separate Catholic education. Thus Canada has public schools, as well as “Catholic public” schools. The tendency in public schools has been towards ever more relentless secularization. The “Catholic public” schools have also moved in the direction of increasing conformity with the secular culture. In the public schools, Christianity has been almost totally expunged. Thus, the public schools fail to offer any kind of “counter-ethic” to the mass media.

Much of public schooling has been directed into anti-Christian trajectories by such aspects as the frequently all-pervasive “sex education” which is being pushed into lower and lower grades, and so-called “anti-homophobic” instruction. Canadian society today is said to be festering with “homophobia” – which the public schools have to counteract with their inculcation of “anti-homophobic” attitudes. These twin aspects of the official curriculum of study doubtless make it difficult for children of sincerely-believing Christian parents to attend public schools. And now there are attempts to bring the “Catholic public” system into total conformity with the public system in the areas of sex education and anti-homophobic instruction. Christian private schools are often expensive and there are comparatively few of them, and home schooling is far less frequently seen in Canada than in the United States. The latter are fairly difficult options, as parents have to pay the education portion of their property taxes regardless of whether their children are attending public schools or not        Quebec was traditionally a distinctly Roman Catholic part of Canada. Now, however, it has become one of the most secular provinces. The residues of the “Catholic public” system have been abolished in Quebec. Indeed, the provincial government has attempted to introduce a mandatory program into the curriculum of all schools (public and private) called ERC (Ethics and Religious Culture). The program is to teach students “that all religions are equal”, and “that no religion can claim to be truer than any other religion”.  Obviously, not only Christians but other religious groups are enraged by this mandatory program.

        At the level of colleges and universities there is clearly the presence of highly secular curricula in the humanities and social sciences which tend to undermine or minimize the role of Christianity in human endeavour. Also, one notices attempts to deny recognition to pro-life (anti-abortion) campus clubs, or to restrict the activities of pro-life campus clubs. There have also been attempts to prevent some pro-life and traditionalist Christian representatives from speaking at campus events.

        Unlike in the United States with its hundreds of private, frequently religiously-affiliated colleges, there are very few private colleges and universities in Canada. The hundreds of private religious colleges in the United States can exercise a certain counter-weight to the pop-culture and mass media there.

        Among the most prominent private Christian universities in Canada is Trinity Western University in Langley, British Columbia. TWU ran into difficulties when the British Columbia Teachers’ Federation refused to offer teachers’ accreditation to graduates of TWU’s degree in education. The basis for the refusal was that TWU was claimed to be “inculcating homophobia”. TWU has a very extensive Code of Conduct. One of its provisions (among many, many others) is the prohibition of homosexual activity. It was insinuated that because of this provision, teachers who had been trained at TWU would tend to discriminate against homosexual students. TWU appealed the matter to the courts. Eventually reaching the Supreme Court of Canada, the decision was that TWU graduates should be accredited, but also that the TWU graduates should be monitored very closely in subsequent years for possible signs of homophobia.

        Now, TWU has attempted to launch a law school. However, the lawyers’ professional bodies in a number of provinces (including Ontario) have refused to accept that TWU law school graduates can practice law in that province, as TWU’s Code of Conduct is allegedly “homophobic” and “discriminatory”.

        The situation for sincerely-believing Christians is especially difficult in Canada because – unlike in the United States – there is no effective “counter-culture” of Christianity – which in the United States includes both fundamentalist Protestants and tradition-minded Catholics. Obviously, it is also much different than in Poland where – regardless of some secular legal aspects – the country is permeated by a very deep Catholic and Christian culture and history.

        Sincerely-believing Christians in Canada tend to be highly isolated, and to lack a comforting and reassuring sense of community. In the former East Bloc, there was a dynamic of attraction to the Christian churches as profound critics of the system. In Canada today, however, the general population is set in a direction by the mass media and mass education structures, where they would tend to typically perceive fervent Christians as “bigots” or “haters”. Indeed, the current-day system in Canada appears to move in the direction of a startling unidirectional intensity, to which there can be seen very few possible countervailing tendencies. Thus the lineaments of an emerging “soft-totalitarianism” can be perceived here, despite Canada’s cherished claims to be “the most free” and “the most democratic” society on the planet.

        This essay is based on the draft of a presentation read at the First Sir Thomas More Colloquium: Diplomacy, Literature, Politics, at the Akademia Polonijna (Polonia University) in Czestochowa, Poland, held on March 11-12, 2010.

Opublikowano w Teksty
piątek, 31 marzec 2017 14:46

O happeningu w Auschwitz

pluta        Media podały, że przed bramą niemieckiego obozu Auschwitz jedenaście osób rozebrało się, jedna osoba, widać czująca niedosyt z tego przedsięwzięcia, zabiła jakieś zwierzę, zdaje się, że owcę, i jakby tego było mało, ktoś odpalił racę. Podobno miał to być happening. I mimo że artykuł 73. Konstytucji każdemu zapewnia wolność twórczości artystycznej, zostali natychmiast zatrzymani przez straż muzealną i przekazani milicji obywatelskiej. Pewnie gdyby byli terrorystami i strzelali do kogo popadnie, to tak szybko by ich nie schwytano, ale tak to już jest, najłatwiej złapać kogoś, kto nie jest groźny i nie ucieka, i wmówić mu, że popełnił straszliwe przestępstwo, niż ścigać złodziei, bandytów i zdrajców.

        Zastępca prokuratora rejonowego Mariusz Słomka poinformował, że wszyscy zatrzymani trafią na 48 godzin do izby zatrzymań. Proszę, więc nie skończyło się na spisaniu danych, ale urządzono im konwejer, pewnie nie taki sam jak za Stalina, ale zawsze. Nie zdziwię się, jeśli będą mieli pokazowy proces i jeśli nie dostaną kary śmierci, to tylko dlatego, że takowej w prawie polskim nie ma. No, chyba że na tę okoliczność zostanie przywrócona.

Opublikowano w Teksty
piątek, 31 marzec 2017 14:24

Gottfried ostrzega przed AJC

krupa12        Prezydent Duda z „radością i satysfakcją” przywitał w Polsce lewacką organizację amerykańskich Żydów, niegdyś finansującą działalność szkoły frankfurckiej.

        American Jewish Committee ma fiksację na punkcie chrześcijańskiego antysemityzmu. Spodziewałbym się raczej, że polski rząd zignoruje tych klaunów. W żaden sposób Polacy nie zyskają na akomodowaniu AJC. AJC działa podobnie jak inne lewicowe organizacje wiktymologiczne. Niezależnie od tego, co się zrobi, aby je zadowolić, będą nadal narzekać – mówi Kresom.pl profesr Paul Gottfried.

Opublikowano w Teksty
piątek, 31 marzec 2017 14:22

Paź nadymany na Zygfryda

michalkiewicz        Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, a już zwłaszcza w takim, jak Polska – a szczególnie nie jest nim Donald Tusk. Jako premier owszem, próbował trochę poluzować sobie gorset, jakim skrępowały go stare kiejkuty, wystrugując z banana na stanowisko premiera rządu. Kiedy dowiedział się, że w Polsce przebywa niejaki Peter Vogel, zarządził jego aresztowanie, co niezawisły sąd skwapliwie wykonał.

        Ten Peter Vogel tak naprawdę nazywał się Filipczyński, pochodził z porządnej, ubeckiej familii, a w latach 70. za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem został skazany na 25 lat. Jednak w 1983 roku na przepustkę z więzienia wyjechał do Szwajcarii, gdzie zmienił nazwisko na Peter Vogel i został finansistą. Na jakich finansach? Tego nie wiem, ale możliwe, że został zatrudniony w charakterze strażnika Labiryntu, w którym stare kiejkuty zdeponowały skarby Sezamu, pracowicie kradzione z różnych miejsc, m.in. z PEWEX-u. Ujawnione to zostało na marginesie „afery Oleksego”; na początku 1996 roku w tygodniku „Wprost” ukazał się artykuł opowiadający, jak to PZPR kradzione z PEWEX-u walory lokowała w szwajcarskich bankach. Np. w latach 1988–1989 wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych NBP, a więc musiała wykonywać więcej niż jeden transfer dziennie. Przykładowo jednego dnia przekazała 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów – i tak dzień w dzień przez 18 lat!         

 O ile wiem, nikt nigdy nie zainteresował się, nie mówiąc już o wyjaśnieniu, kto tym Sezamem zawiaduje, jaki z tej forsy robi  użytek, a z faktu, że prezydent Kwaśniewski w ostatnim dniu swego urzędowania Petera Vogla ułaskawił, wysuwam podejrzenie, że właśnie ktoś taki jak Peter Vogel, odcięty czasowo od stryczka, w sam raz się na strażnika Labiryntu nadawał. I kiedy premier Tusk kazał go aresztować, minister sprawiedliwości Ćwiąkalski obiecywał sobie, że w „areszcie wydobywczym” Vogel zacznie śpiewać, a minister spraw wewnętrznych Schetyna spodziewał się nawet wyjaśnienia zagadkowych okoliczności jego wyjazdu do Szwajcarii i jego ułaskawienia.

        Stare kiejkuty zbagatelizowały aresztowanie Vogla i tylko w niezależnych mediach głównego nurtu ukazała się seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak to więźniowie, sami nie wiedząc kiedy, wieszają się na własnych skarpetkach w celach monitorowanych 24 godziny na dobę – więc jak tylko Vogel obejrzał sobie przynajmniej jeden taki program, to już wiedział, czego się trzymać. Ale mijały miesiące, a nikt go z aresztu wydobywczego nie wydobywał, więc chyba zaczął chlapać – bo w dzienniku „Dziennik” ukazały się rewelacje z tajnych zeznań Vogla, do których „dotarł” dziennikarz śledczy, jak to generałowi Czempińskiemu ze szwajcarskiego konta jakiś Turek ukradł milion dolarów, a generał nawet tego nie zauważył. Tego dla starych kiejkutów było już za wiele i postanowili przytrzeć premieru Tusku rogi. W rezultacie dziennik „Rzeczpospolita” „dotarł” do tajnych stenogramów z podsłuchów rozmów pana Chlebowskiego, Drzewieckiego i innych, którzy na cmentarzu namawiali się, jak by tu korzystnie ukształtować branżę hazardową w naszym nieszczęśliwym kraju. Premier Tusk dopiero zobaczywszy, jak pan Chlebowski wytapia z siebie tłuszcz na oczach całej Polski, zrozumiał z przerażeniem, że parasol ochronny nad nim został zwinięty i nie tylko powyrzucał wszystkich zamieszanych w „aferę hazardową”, której – jak się potem okazało – wcale „nie było”, ale również pana Schetynę za to, że – jak powiedział – „ma do niego zaufanie”. Ale starym kiejkutom było to za mało i rząd musiał w dwa tygodnie przeforsować ustawę hazardową z regulacjami korzystnymi dla „służb”, ustawę o IPN, a ponadto premieru Tusku zakazano kandydować w wyborach prezydenckich, czego, jak się wydaje, bardzo pragnął. Tu jednak włączyła się Nasza Złota Pani, obdarzając premiera Tuska Orderem Karola Wielkiego, co dla wszystkich było widomym znakiem, że kto odtąd podniesie na niego rękę, będzie miał do czynienia z samą Naszą Złotą Panią. Ale potem wybuchła afera Amber Gold i Nasza Złota Pani w ostatniej chwili podała premieru Tusku pomocną dłoń, wyciągając go z „polskiego piekła” na brukselskie pastwiska, gdzie pozwala mu leżeć i tłuszczem obrastać, żeby w roku 2020, kiedy przyjdzie pora, został prezydentem polskiego tubylczego bantustanu.

        Wspominam o tym nie tylko dlatego, by rozmaitym „obrońcom demokracji” odświeżyć pamięć, ale przede wszystkim dlatego, że właśnie dowiedzieliśmy się, kim tak naprawdę jest Donald Tusk. A spenetrował tę zbawienną prawdę nie byle kto, tylko sam „legendarny” Władysław Frasyniuk, oznajmiając, że „Donald Tusk jest bezpiecznikiem, łącznikiem i gwarancją, że Polska zostanie w UE. On będzie musiał dźwignąć ten ciężar przewidywalności, odpowiedzialności i reprezentować Polskę na arenie europejskiej”.  Z obfitości serca usta mówią, toteż dzięki temu lepiej rozumiemy, jaką misję Nasza Złota Pani powierzyła Donaldu Tusku i dokąd zamierza go Mocną Ręką doprowadzić. Myślę, że i Władysław Frasyniuk został o tym, może niekoniecznie w szczegółach, ale w ogólnych zarysach poinformowany, jako wypróbowana, użyteczna transmisja zbawiennych prawd do szerokich mas ludowych.

        Wszystko to oczywiście być może, ale – jak mówi poeta – „tymczasem na mieście inne były już treście” i oto niczym grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że złowrogi minister Macierewicz nie tylko – jak zauważył były minister obrony Bogdan Klich – „obciął armii głowę”, przeprowadzając w naszej niezwyciężonej kurację przeczyszczającą, ale w dodatku rozpoczął „redukowanie” polskiej obecności w Eurokorpusie, który jest zalążkiem przyszłych „niezależnych od NATO, europejskich sił zbrojnych”. Nie każdy to pamięta, więc wypada przypomnieć, że kiedy w roku 1954 USA zgodziły się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – pozwoliły Niemcom na posiadanie armii, to nie miały pewności, czy Hitler przypadkiem nie zmartwychwstanie. Toteż kiedy w roku 1955 utworzona została Bundeswehra, Amerykanie wmontowali ją w całości w struktury NATO, przez które mają nad nią surveillance. Po 1990 roku Niemcy wielokrotnie puszczali próbne balony o potrzebie utworzenia europejskich sił zbrojnych poza NATO, ale zawsze spotykało się to ze stanowczym amerykańskim „niet”, bo dla nikogo nie było tajemnicą, że ten pomysł to tylko pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod  amerykańskiej kurateli. I dopiero administracja prezydenta Obamy w lipcu ub. roku na kolejny balon próbny nie zareagowała stanowczym „niet”. Teraz jednak u steru Ameryki jest prezydent Donald Trump, który niechętnie patrzy na niemiecką hegemonię w Europie i – również ustami Teodora Mallocha, kandydata na ambasadora USA przy UE – opowiadał się za powrotem Europy do formuły konfederacji, czyli związku państw, od której odciągnął Europę traktat z Maastricht, narzucając formułę federacji, czyli państwa związkowego. Nie trzeba chyba dodawać, że przy takim podejściu „niezależne od NATO europejskie siły zbrojne” są Ameryce potrzebne jak psu piąta noga. Nie jest zatem wykluczone, że złowrogi minister Macierewicz, pozostający w kręgu Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, nie bez powodu  rozpoczął „redukowanie” polskiego zaangażowania w Eurokorpusie, a ta redukcja zbiegła się w czasie nie tylko z otwarciem w Warszawie biura Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, przywitanego przez prezydenta Dudę czołobitnym listem radosnym, ale również z przybyciem do Polski kolejnych formacji amerykańskich i brytyjskich. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji Donald Tusk w oczach osobistości pozostających w orbicie Stronnictwa Pruskiego urasta do rangi olbrzyma, Wielkiej Nadziei Białych, chociaż – disons franchement entre nous – jest on tylko paziem Naszej Złotej Pani, której słucha na podobieństwo bohatera jednej z piosenek Dody Elektrody.

Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 24 marzec 2017 07:54

Mumbo-jumbo

Black-Lives-Matter-Shunned-In-Canada

        Podobno wszyscy rasiści deklarują, że nie są rasistami, więc nie będę składał takiej deklaracji na początek, skoro i tak nie ma ona znaczenia. W związku z przypadającym bodajże w miniony wtorek międzynarodowym dniem zapobiegania dyskryminacji rasowej, nasz  premier Trudeau, jak na dobrze wychowanego Kanadyjczyka przystało, w ostrych słowach potępił rasizm, bigoterię i ksenofobię i co tam jeszcze znalazł w słowniku synonimów.

        Problem z tymi pojęciami jest właśnie taki – słownikowy – tak na dobrą sprawę, nie mają one ostrych granic i raczej należą do sfery publicystyki niż prawa. Tymczasem coraz częściej prawo ich dotyczy i muszą te rzeczy rozstrzygać sądy.

A zatem jak to prosto wyłożyć takiemu prostemu ziutkowi jak ja, który co prawda ma wielokolorowych znajomych i posyła dziecko do szkoły, w którym stanowi ono widoczną mniejszość rasową, co to jest bigoteria? Posługując się popularną dziś britannicą, czyli Wikipedią, przeczytamy, że bigoteria to uprzedzenie:  affective feeling toward a person or group member based solely on their group membership. The word is often used to refer to preconceived, usually unfavorable, feelings toward people or a person because of their gender, beliefs, values, social class, age, disability, religion, sexuality, race/ethnicity, language, nationality, beauty, occupation, education, criminality, sport team affiliation or other personal characteristics. In this case, it refers to a positive or negative evaluation of another person based on their perceived group membership.

        Kurcze blade, „criminality”??? To znaczy, jeśli jestem uprzedzony do naszych fajnych chłopaków z Hells Angels i uważam, że mają za duże motocykle, to już jestem bigotem???

        Hm, trudna sprawa.

        Jeszcze trudniejsza, kiedy w imię „inkluzywności” nasz piękny premier każe mi szanować każdą odmienność – potępiając jakąkolwiek formę dyskryminacji innych. Według dotychczasowej logiki, jeśli wyznajemy jakiekolwiek zasady, musimy jedne przedkładać nad inne, zatem jeśli mi się nie podoba terroryzm państwa islamskiego, to excusez moi, ale nie mogę nie „dyskryminować” poglądów jego terrorystów.

        Mimo tego, że czytania nauczyłem się na wierszyku o Bambo, jestem przekonany co do konieczności równego traktowania wszystkich ludzi przez państwo, prawo, administrację, policję etc. Wszyscy powinniśmy być wobec prawa i instytucji państwowych równi. Niestety, wielu uważa, że to za mało i powinni być jeszcze równiejsi. W kanadyjskim społeczeństwie, które szczyci się „równością”, co chwila natrafiamy na publiczne posługiwanie się kategoriami rasowymi. Czasem nawet jest to wprost sformułowane: white males not need apply. Ostatnio szkoły w regionie Peel postanowiły zbierać informacje na temat rasy uczniów. Po co? Czy czarny uczeń jest lepszy albo gorszy niż biały albo żółty? Przecież to paranoja!

        Nasi inżynierowie społeczni uznali najwyraźniej, że z bardziej czy mniej wyimaginowanym rasizmem walczyć trzeba przy pomocy... rasizmu i odwróconej dyskryminacji. No  tak się walczy na przykład z pożarami lasów, podpalając z drugiej strony, ale zdaje się, że tak w jednym, jak i drugim przypadku jest to taktyka spalonej ziemi. W naszych kanadyjskich miastach, gdzie coraz częściej ludzie biali należą do „widocznych mniejszości”, mamy problem z rasizmem a rebours, cenzurowanym przez media, ale bardzo dobrze wyczuwalnym. Większość naszych politpoprawnych niedokształconych elit politycznych wydaje się uważać, że rasizm dotyczy jedynie ludzi białych, a cała kolorowa reszta świata jest pokój miłująca.

        Tymczasem kiedy torontońska  alt-muzyk Sima Xyn  usiłowała kupić sobie koszulkę organizacji torontońskich Murzynów Black Lives Matters, to okazało się, że nie może, bo nie jest Murzynką! Inna wojująca torontońska Murzynka z frontu ludowego Black Lives Matters, Yusra Khogali, prosiła w tweecie Allaha, aby dał jej siłę powstrzymać się od pozabijania tych wszystkich białych ludzi: Plz Allah give me strength to not cuss/kill these white men and white folks out here today. Plz plz plz. Inna pani z tej grupy stwierdziła zaś z rozbrajającą szczerością, że biali są pomyłką natury i wkrótce zostaną wyeliminowani. I co? i nic! Gdyby takie same oświadczenia padły z ust ludzi białych – interweniowałaby policja, a sprawcy trafili do kryminału. No ale czy są organizacje zrzeszające jedynie ludzi białych?

        Nasi piękni łowcy rasizmu nie widzą słonia w składzie. Dlaczego? Bo nie są żadnymi antyrasistami, tylko inżynierami społecznymi – funkami aparatu nowej rewolucji, która „nigdy się nie kończy”. Jak głosi kanadyjski premier w oświadczeniu na dzień walki z rasizmem: musimy zachować rewolucyjną czujność, ponieważ postęp nigdy nie jest dany raz na zawsze: Silence is not an option because progress is never permanent.

        No super. Tylko jeśli w imię walki z rasizmem futrujemy rasistów, to chyba nie oczekujemy spokoju społecznego, wolności, równości i demokracji, jakie mamy wciąż wypisane na sztandarach? Jeśli instytucje państwa będą ścigać biedne niedobitki białych rasistów, a czasem samemu je tworzyć w policyjnych prowokacjach (jak w latach 90.), a jednocześnie całkowicie zamykać oczy na rasistowskiego słonia w naszym składzie, to niedługo będziemy mieli prawdziwy problem. Bo jeśli jednak Allah nie ma konta na Twitterze i nie wysłucha wspomnianej rasistowskiej dziewczynki z naszego czarnego Ku-Klux-Klanu, jeśli  puszczą jej hamulce i zacznie jednak tych białych wyrzynać?! To co wtedy?

        Ograniczenie walki z rasizmem do białej populacji jest po prostu komiczne. Dlatego na koniec anegdota z Rafała Ziemkiewicza, który twittował, jak to do zaprzyjaźnionej szkoły zaproszono na zajęcia z tolerancji i inkluzywności mieszkającego w Polsce Hindusa. Wszystko było bardzo pięknie do momentu, aż zapytano go, czy Polska powinna przyjmować tzw. syryjskich uchodźców. Tu Hindus się zapalił i stwierdził gromko, że broń Boże, bo to są muzułmanie, a muzułmanie to straszni ludzie i on to wie z Indii, gdzie musiał z nimi walczyć...

        Zapanowała konsternacja. Pani nauczycielce zrobiło się głupio w trąbie.

        Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor

Mark Wegierski 01        The author will be looking at the ethical challenges for sincerely-believing Christians of living in accord with their faith in current-day Canada.

        The idea of so-called “soft totalitarianism” has emerged from various dystopian novels and political writings of the Twentieth Century. In his dystopian novel Brave New World (1932), and a preface to it, Brave New World Re-visited (written after World War II), Aldous Huxley suggested a possible future society that would be mostly non-coercive, but at the same time embrace a thoroughgoing, totalitarian exclusion of traditional notions of religion, history, and family. While George Orwell’s Nineteen-Eighty Four (1949), portrayed a highly coercive society, in his “Appendix” Orwell pointed out that semantic control (the control of vocabulary and language) was the key to the maintenance of the system – “Newspeak is Ingsoc, and Ingsoc is Newspeak”.

This may suggest that if semantic control could somehow be maintained through non-coercive means, an apparatus of coercion might become secondary for controlling people. In 1941, James Burham’s The Managerial Revolution raised the notion that a new caste of managers would control society regardless of whether a given society was ostensibly democratic or not. Philip Rieff, in his seminal work, The Triumph of the Therapeutic (1966), pointed out how a regime characterized by the so-called therapeutic mode could work to exclude traditional understandings of the world. Jacques Ellul, in his critiques of the technological society, pointed to the technological system as an inhuman framework from which all more traditional notions were increasingly excluded.

Canadian traditionalist philosopher George Parkin Grant enunciated a similar critique of technology. Roland Huntford, in his classic work, The New Totalitarians, drew attention to contemporary Sweden as a society that, while ostensibly a democracy, could be characterized as socially totalitarian. Christopher Lasch, in a series of books including The Culture of Narcissism; The True and Only Heaven: Progress and Its Critics; and The Revolt of the Elites: and the Betrayal of Democracy pointed to an all pervasive current-day system that undermined traditional verities and meaningful democracy. Paul Edward Gottfried, in a series of books including After Liberalism: Mass Democracy in the Managerial State, and Multiculturalism and the Politics of Guilt: Toward a Secular Theocracy, has amplified and updated the insights of Burnham into our contemporary times. On the other hand, some on the Left have tried to characterize current-day society as “totalitarian” because of its all-pervasive, brand- and advertising-driven consumerism. Pope John Paul II had himself referred to a “thinly disguised totalitarianism” in the current-day West.

        It has become almost universally accepted that so-called “hard totalitarianism” – typified by regimes such as those of Hitler and Stalin – is something very bad. At the same time, however, the notion of a “soft totalitarianism” – that may in fact arise in the most ostensibly free and democratic systems – has been given far less attention.

        The ideas presented here may perhaps be surprising to a Polish audience. The author will attempt to delineate how current-day Canada – often considered a paragon of freedom and democracy – may be moving in directions that could be termed “soft totalitarian.” The author was born in Toronto, Ontario, Canada, and has lived there for over fifty years. He has seen monumental, massive change rolling over the Canadian social and cultural landscape, much of which he has perceived with increasing ambiguity. He will attempt to sketch out how, in current-day Canada, it is increasingly difficult for sincerely-believing Christians to live in accord with their faith.

        Indeed, some analogies may be seen between the dilemmas faced by Thomas More in his refusal to submit to the dictates of a powerful State, and the problems faced by all sincerely-believing Christians in current-day Canada. Interestingly enough, it may be recalled that the eminent historian Norman Davies has pointed out that Henry VIII may have had more in common with his contemporary Ivan the Terrible of Muscovy, than most English historians have usually realized.

        It may be recalled that Protestant England, although typically considered as the bastion of freedom and rights among the European countries, actually extended a harsh and punitive regime towards its Roman Catholics over many centuries – and especially in Scotland and Ireland which England had conquered. Despite England’s traditions of “the rights of Englishmen” -- legal and social instruments were put into place to harry Roman Catholics, such as the Test Acts. Perhaps one could draw a certain analogy to current-day Canada which – although it prides itself on being the “most free” and “most democratic” society on the planet – has put into place a variety of legal and social instruments that – it could be argued – create difficulties for the real flourishing of those of its citizens who are sincerely-believing Christians.

        By the term “sincerely-believing Christians” the author would like to mean those members of the various Christian churches who try to take their faith seriously, and try to look to it as a source for day-to-day living. If they are Roman Catholics, for example, they would be those persons paying at least some attention to the various official teachings of the Roman Catholic Church. These are also persons who would wish for a considerable level of respect for their respective denominations across the society at large.

        The first aspect of Canadian society to be considered is the all-pervasive media environment. One aspect of media is the North American (U.S. and Canada) pop-culture. This pop-culture, focussed on such subgenres as rock and rap music, sports, fashion, and “porn” tends to encourage very antinomian attitudes, especially among young people. Various media critics such as Neil Postman (Amusing Ourselves to Death; The Disappearance of Childhood) have drawn attention to the media’s sexualization of the lifeworld, and the promotion of what in the old days were called loose lifestyles. This heavily pervasive sexualization comes into immediate conflict with the moral teachings of the Christian churches – and the latter become perceived as increasingly tedious and irrelevant to young people. Such notions as sexual abstinence and chastity are seen with ever increasing derision.

        Furthermore, there is in most current-day popular comedy and satire in Canada today, a focus on the Christian churches as the typical target of frequently derisive humour. The author himself remembers a rather nasty sketch on one of Canada’s premiere comedy shows (Royal Canadian Air Farce) deriding Pope John Paul II. Appreciation of such often unfunny humour is frequently seen as a mark of sophistication among the so-called “cool” people. Thus, attitudes of derision against Christianity become popularly ever more ingrained.

        Another aspect of media is the function of news and information. Here one notices an unusual degree of media scrutiny of the various Christian churches, and especially the Roman Catholic Church. The figure of the “pedophile priest” has become a fixture of North American pop-culture today. Other professional groups in society where sexual abuse may occur in ratios comparable to those among the Roman Catholic priesthood (this ratio is certainly not as high as the impression one might get from media reports) are very rarely brought to as much public attention.

        The media also dwell heavily on various past iniquities of the Christian churches, especially of the Roman Catholic Church. The media tend to enthusiastically take up such stories as the Catholic Church’s purported complicity in the Holocaust, the idiocy of fundamentalist Protestants, and so forth. In 2000, when Stockwell Day became leader of the center-right Canadian Alliance, he was sandbagged in the November federal election by being derided as a “fundamentalist Christian extremist”.  

        One might indeed perceive a generalized anti-Christian bias in the Canadian media as a whole. In March 2005, a Conservative member of the federal Parliament (Cheryl Gallant) circulated at the Conservative convention, a leaflet entitled, “Is Christianity under attack?” The reaction of the media was savage, and the M.P. was almost universally denounced as an “extremist”. By this act alone, the M.P. was considered to have negated her chances at ever being named to the Cabinet, should the Conservatives have won an upcoming election.

        Nevertheless, the media’s attitude to Christianity can sometimes admittedly be seen as somewhat bivalent. When Christians happen to embrace so-called “progressive” causes such as helping the poor and disadvantaged, especially in the Third World, they are usually praised. However, when they step outside the parametres of what current-day society – or more precisely, today’s opinion-forming elites -- consider “permissible” – even when these are some of the core teachings of the Christian churches  –  they are severely censured.

        The second pillar of the system is the juridical environment. Laws against libel and slander may be one of the few legal instruments left to Christians. However, the Canadian Supreme Court has weakened the definitions of libel and slander. There was the case of a woman who had objected to what she considered as the teaching of pro-homosexual attitudes in the public schools of Surrey, British Columbia. Rafe Mair, a talk-show host in British Columbia, called her a “Nazi” and a “Klansman” on the airwaves. She sued for libel, but, after a lengthy process, the Supreme Court of Canada found that Mair’s statements had constituted “fair comment”.

        At the same time, however, there are in place at the federal and provincial levels, so-called human rights tribunals and commissions, among whose tasks have latterly become the regulation of speech that is considered hateful or discriminatory.

        A Protestant minister had a rather pointed letter about homosexuality published in the Red Deer Advocate (a major local newspaper) in Alberta. A homosexual activist complained to the Alberta Human Rights Commision, with the result that the minister was required to pay a hefty fine, write a letter of apology, and was ordered to never again publicly write his opinions about homosexuality.

        A homosexual activist launched a complaint with the Canadian Human Rights Commission that claimed that Catholic Insight (a magazine of tradition-minded Catholics), willfully promoted hatred against gays and lesbians. Although the publication was completely exonerated after fairly onerous legal proceedings, the legal costs the magazine had to bear amounted to upwards of $20,000 – money which a small magazine could ill afford. This pointed to a situation where the very process of defending against a human rights complaint constituted a significant burden on the accused.

        In Ontario, there was the case of Christian Horizons. An employee of the organization “came out” as a lesbian (having earlier signed an agreement to remain in conformity with the organization’s code of conduct, which prohibited homosexual activity among employees). She was fired by the organization, and went to the Ontario Human Rights Commission. The Commission ruled that the firing was illegal, and that religious organizations were not allowed to set such criteria for their employees.

        It may be fairly clear that in Canada’s juridical system today, the chances of sincerely-believing Christians being appointed to more senior judgeships are rather curtailed. In appointments to the Supreme Court of Canada, for example, the media would pay enormous attention to whether an appointee might threaten the regime of unrestricted abortion in Canada. It may be surmised that an appointee opposed to unrestricted abortion would face a firestorm of criticism. Yet, opposition to abortion is often considered as one of the most important tenets of belief in, for example, the Roman Catholic Church.

        The regime of unrestricted abortion also imposes ethical dilemmas for healthcare professionals who are trying to avoid participating in the culture of abortion and contraception. For example, there have been some attempts to make the study of abortion procedures mandatory in medical school. Thus a conscientious Christian would find it difficult to finish his or her medical studies in such a situation. At the same time, nurses may be required to participate in abortion procedures in public hospitals regardless of their personal beliefs. Hospitals once associated with the Catholic Church might be forced to offer abortion services. Pharmacists may be required to prescribe so-called “morning-after pills” regardless of their personal beliefs.

        There have also been laws made to prevent peaceful protest in the vicinity of abortion clinics. Some anti-abortion protestors have defiantly carried out such peaceful protests, for which they were subsequently arrested by the police, tried in court, and have actually served months or even years of jail time.

        Another method of pressure by the State against the churches is the possibility of revocation of tax-exempt and charitable status. By longstanding tradition, churches are exempt from most taxes in Canada. Charitable status means that donations to a given charity can be claimed on one’s income tax form, which can in some cases significantly reduce one’s taxes. There is thus an incentive to give charitable donations. During the acrimonious debate over “same-sex marriage” in 2003-2005, there were threats made by Revenue Canada that the charitable status of Catholic charities could be revoked, if the Catholic Church continued its vocal opposition to “same-sex marriage”. Recently, the charitable status of a small, evangelical Protestant church in Alberta has been revoked. Although the main reason claimed for this by Revenue Canada is “financial irregularities” there were also added statements by the government agency that vocal opposition to same-sex marriage and abortion may constitute “political activity” – which is in Canadian law prohibited to charitable organizations. Also, Catholic adoption agencies that refuse to place children into gay or lesbian households, can be threatened with the revocation of their charitable status.

        This essay is based on the draft of a presentation read at the First Sir Thomas More Colloquium: Diplomacy, Literature, Politics, at the Akademia Polonijna (Polonia University) in Czestochowa, Poland, held on March 11-12, 2010.

Opublikowano w Teksty
piątek, 24 marzec 2017 07:14

Sztukmistrz Soros - Władca chaosu

640x0        Dystopijna wizja miliardera George’a Sorosa, fundatora lewicy.

        Gdy opadł kurz kampanii i zamieciono śmieci, on jeden ostał się jako najhojniejszy sponsor Hillary Clinton. Jego nazwisko podczas kampanii rzadko się pojawiało – i właśnie tak lubi najbardziej.

        „Mroczne pieniądze”, książka Jane Mayer o niejawnym finansowaniu polityki, ponad 300 razy wymienia braci Kochów, piętnując „skrajną prawicę”, ale ikonę postępowej lewicy, George’a Sorosa, zauważa jedynie sześć razy – trzy w przypisach.

        Jeden z najbogatszych ludzi na planecie, o przeszłości obciążonej przez zbrodnie i przekręty, 86-letni miliarder nadal jest w grze.

        Ponad 10 lat temu przeniósł swą finansową kwaterę na Curaçao, holenderskie terytorium zależne na Karaibach – raj podatkowy utworzony z myślą o hipokrytach, którzy mówią co innego niż robią. Miejsce to nie zabezpiecza jednak przed wszystkim, od czasu do czasu Soros bywa oskarżany, a nawet – zdarzało się – że skazywany za wykorzystywanie informacji poufnych w spekulacjach giełdowych. Francuski sąd uznał go za winnego takiego przestępstwa i nałożył karę grzywny w wysokości 2,3 mln dol. – w klubie miliarderów to są drobne.

 Dziennikarze śledczy – dzisiaj gatunek wymierający – nie wykazują wiele zainteresowania Sorosem – wolą łatwiejsze, bezpieczniejsze tematy.

Gdyby przyjrzeli się mu nawet dość pobieżnie, zobaczyliby, że zasięg i wpływ Sorosa sięga daleko dalej niż braci Kochów czy innych, popularnych straszaków liberałów, a także że u podłoża jego działań leży wizja tak dystopijna, jak oportunistyczna. Główną przeszkodą na drodze do sprawiedliwego i stabilnego porządku świata – deklaruje Soros – są Stany Zjednoczone. Republika musi zostać osłabiona, a jej sojusznicy poniżeni.

        Wówczas to władzę będzie mógł objąć globalnie zarządzany nowy porządek sorosowego świata bez granic, antyteza ideałów i doświadczeń Zachodu.

        Od czasów swej młodości w Budapeszcie, George Soros jest mistrzem uników. Wtedy z rąk niemieckich okupantów odebrał pierwszą życiową lekcję. Wcześniej rodzina Schwartzów zajmowała wielki dom na dunajskiej wyspie. Matka George’a, Elżbieta, była córką majętnych handlarzy jedwabiu, ojciec, Tivadar, znanym ekscentrycznym prawnikiem; przy dobrej pogodzie pływał do biura łodzią wiosłową.

        Niezależnie od wielkości posiadanego konta w banku węgierscy Żydzi nawet przed agresją Trzeciej Rzeszy żyli w strachu. Agnostyk Tivadar nigdy nie chodził do synagogi, wiązał natomiast wielkie nadzieje z esperanto – sztucznym językiem, którego zwolennicy byli przekonani, że będzie obowiązywać na całej ziemi; że stanie się językiem świata. Językowa wieża Babel legnie w gruzach, a nacjonalizmy znikną wraz z dialektami, lokalnymi różnicami i granicami między państwami. Ale to w przyszłości... zanim do tego dojdzie, żydowska tożsamość musi zostać przesłonięta papierem dokumentów; rodzina zmieniła nazwisko na „Soros” – „szybować” w esperanto.

        W 1944 roku na okupowane przez Niemców Węgry przybył   Adolf Eichmann, uosobienie holokaustu, w celu administrowania Ostatecznym Rozwiązaniem. Tivadar uprzedził go jednak, zaopatrując się na czas w fałszywe dokumenty dla siebie i rodziny oraz przekupując pracownika administracji, by ten zaadoptował Georgya i zeznawał, że chłopak jest jego chrzestnym.

        Tu nastąpił punkt zwrotny dla życia i kariery Sorosa. Urzędnik, który przygarnął nastoletniego Georgya, otrzymał zadanie konfiskowania żydowskich majątków. Z Sorosem u boku, chodził od domu do domu inwentaryzując majątki na potrzeby niemieckich oficerów. Nie można potępiać wszystkich takich osób, które kolaborowały ze złem, aby przeżyć. Jednak większość tych, którzy przeżyli, nękały wyrzuty sumienia i poczucie winy.

        Ale Sorosa nie. W 1998 roku, gdy jego spekulacje giełdowe stały się sławne, program „60 Minutes”  poświęcił mu odcinek. Prowadzący rozmowę Steve Kroft z CBS  pytał  o doświadczenia wojenne:

KROFT: Był Pan świadkiem wysłania do obozów śmierci wielu osób.

SOROS: Tak. Miałem wtedy 14 lat i powiedziałbym, że to w tamtym czasie ukształtował się mój charakter.

KROFT: W jakim sensie?

SOROS: Że zawsze powinno się planować i myśleć krok do przodu.  Gdy ktoś jest zagrożony, powinno się rozumieć i uprzedzać wypadki. To było olbrzymie zagrożenie złem – to znaczy to było bardzo personalne doświadczenie zła.

KROFT: Wydawać by się mogło, że takie doświadczenie wielu ludzi na wiele lat skierowałoby na leżankę do psychiatry. To było trudne dla Pana?

SOROS: Nie, wcale nie. Może jak dziecko nie dostrzega się związku, ale nie stwarzało to dla mnie żadnego problemu.

KROFT: Żadnego poczucia winy?

SOROS: Nie.

KROFT: Na przykład, że jestem Żydem, i proszę oto tutaj, jestem świadkiem zagłady tych ludzi, przecież mógłbym być na ich miejscu, powinienem być na ich miejscu… Nic  z tych rzeczy?

SOROS: Cóż, oczywiście, mogłem być po drugiej stronie, mogłem być tym, od kogo zabierano rzeczy, ale nie miałem poczucia, że tam nie powinienem był być, ponieważ – to właściwie – śmieszna rzecz – było to coś takiego, jak działa rynek – jeśli mnie by tam nie było, to oczywiście ktoś inny i tak by to zrobił, niezależnie od tego czy to byłbym ja, czy nie ja, a więc  ja nie odgrywałem żadnej roli przy zaborze tego mienia, nie miałem poczucia winy.

        W 1961 roku podczas procesu w Jerozolimie, podobną argumentację przedstawił Adolf Eichmann. „Dlaczego ja?” – pytał. – „Dlaczego nie miejscowy policjant, tysiące policjantów? Gdyby odmówili udziału w wysyłce Żydów do obozów, byliby rozstrzelani. Dlaczego nie wieszać ich za to, że nie chcieli być rozstrzelani? Dlaczego ja? Wszyscy zabijali Żydów”.

        Wojna dobiegła końca, ale kłopoty Węgrów się nie skończyły, oddziały sowieckie wyparły Niemców i wyrzuciły ich kolaborantów, Gyorgya nie spotkała jednak żadna kara, nie został nawet skarcony za pomaganie Niemcom.

        Petr Cibulka, były czeski dysydent, powiedział kiedyś brytyjskiemu dziennikarzowi, że jedynym sposobem, aby Soros uniknął represji, była współpraca  z GRU – sowieckim wywiadem wojskowym, a być może również NKWD. Jakoś tak się stało, że 16-letni Soros przeszedł przez niezliczone sowieckie punkty kontrolne, i bez ważnego paszportu, bez sowieckiej zgody na wyjazd, bez pieniędzy i pomocy z zewnątrz wyjechał z Węgier do Anglii, gdzie w 1947 roku rozpoczął studia na London School of Economics. Był w stanie utrzymać się i w 1952 roku ukończyć szkołę. Nic nie wspomina, by w tym czasie dostawał jakąkolwiek pomoc Już samo to powoduje u mnie dziwne dreszcze. Według własnych słów Sorosa, miał on w tamtych czasach pobierać stypendium.

        Jako student o zanglicyzowanym już imieniu, Soros został oczarowany przez pisma Karla Poppera (1902–1994). Ten wiedeński filozof poświęcił życie koncepcji, którą określił jako Społeczeństwo Otwarte – miejsce, gdzie ludzie wolni byliby od „plemiennych” przywiązań, jak religia, nacjonalizm czy tradycyjne zasady ekonomiczne. Popper potępiał jednak jako „pomnik ludzkiego skarlenia” platońską koncepcję króla filozofa.

        – Cóż to za kontrast – pisał Popper – między prostotą humanizmu Sokratesa, który ostrzega osoby publiczne przed niebezpieczeństwem zaślepienia poczuciem własnej władzy, mądrości i wspaniałości, co za odwrót od świata ironii i rozumu do platońskiego króla – mędrca, którego magiczne zdolności windują wysoko ponad zwykłych ludzi; choć nie na tyle wysoko, by mógł zrezygnować z posługiwania się kłamstwem czy kuglarstwem charakterystycznym dla każdego szamana – handlowania zaklęciami w zamian za władzę nad bliźnimi.

        Czy Soros konfrontował się wówczas z wnioskami tych wielkich idei? Nikt tego nie wie, być może nawet sam Soros, który usiłował znaleźć miejsce w powojennej Wielkiej Brytanii. Dla świeżego absolwenta uniwersytetu świat finansów okazał się niedostępny. Nikogo nie interesował jego dyplom ani znajomość kilku języków. Ostatecznie został zatrudniony w londyńskim banku handlowym Singer i Friedlander – ponieważ – jak sam podaje w niezwykłej chwili skromności – dyrektor również pochodził z Węgier.

        W latach 30. w Hollywood, było tak dużo ludzi z Węgier, że pewne studio filmowe wywiesiło napis: Nie wystarczy, że jesteś z Węgier, musisz jeszcze mieć talent. – Podobnie było w Londynie lat 50., gdzie świeżo zatrudniony pracownik nie mógł spocząć na laurach swych budapeszteńskich kontaktów; musiał jeszcze zademonstrować, iż jest w stanie zarabiać pieniądze.

        I Soros to uczynił.

        W ciągu kilku lat opanował sztukę transakcji arbitrażowych – zarabiania na wykorzystywaniu różnic w kursach walutowych. Jak przystało na człowieka o takim pochodzeniu, promował także europejskie papiery wartościowe, w tamtych czasach zyskujące względy inwestorów z amerykańskich instytucji finansowych. Za pośrednictwem Sorosa mogli zarabiać w nowej Wspólnocie Węgla i Stali, która wkrótce miała zmienić nazwę na Wspólny Rynek.

        W roku 1959 Soros przeprowadził się do Nowego Jorku – finansowego centrum zachodniego świata – wciąż pobierał pensję, ale był pracownikiem wysokiej rangi. Mówił wówczas kolegom, że zamierza pracować może jeszcze trzy lata, zaoszczędzić pół miliona dolarów, a potem wrócić do Anglii, aby studiować filozofię.

        Tak się nie stało, na drodze stanęło jego własne ego; Muszę przyznać, że zawsze miałem wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia – przyznawał jakiś czas później – mówiąc brutalnie, bawiła mnie myśl, że jestem swego rodzaju królem bogów.

        W latach 60. „król bogów” spłodził teorię refleksyjności. Mimo ensteinowych podtekstów, koncept ten miał niewiele treści.  W zasadzie Soros stwierdzał, że obserwator zjawiska czy to w polityce, czy w gospodarce, staje się częścią tego, co obserwuje, przez co traci obiektywizm. Przestrzeń gospodarki – jak  Wall Street – są szczególnie narażone na siły, które mają niewiele wspólnego z doświadczeniem empirycznym czy precedensami historycznymi. Wiedząc o tym, zdolny obserwator może osiągać olbrzymie zyski, jeśli pozostanie ponad poziomem różnych podpowiadaczy czy „smart money”, czyli inwestycji najbardziej uznanych inwestorów.

        Doświadczenie recesji z 1973 roku dostarczyło jeden z wielu tego przykładów. Po latach dzikiego agresywnego wzrostu rynek wydawał się nie reagować na zwykłe cykle biznesowe.

        Kiedy się załamał, inwestorzy oczekiwali zwykłego w takich wypadkach odbicia – a przez pięć długich lat nie doczekali się. Ustąpienie Richarda Nixona, kryzys naftowy, uprowadzenie amerykańskich zakładników w Iranie i dyletancka reakcja Jimmy’ego Cartera, wszystko to sprawiło, że dobre czasy długo nie wracały. Mimo to w tym okresie kilku spekulantów uzyskiwało olbrzymie zyski.

        Soros był jednym z nich.

        George Soros triumfował wielokrotnie, ale żadne zwycięstwo bardziej nie ukształtowało jego wizerunku i nie było słodsze, jak to dwadzieścia lat później po drugiej stronie Atlantyku. Zdając sobie sprawę, że brytyjski rząd będzie bronił kursu funta szterlinga, Soros wraz z grupą swych współpracowników wszedł w posiadanie milionów funtów szterlingów, a następnie zmusił Londyn do obrony kursu, zarabiając 1,5 mld dol. w miesiąc. Założył, że banki centralne państw nie będą w stanie utrzymywać sztucznie zawyżonego kursu funta wobec marki niemieckiej. Za jego wygraną zapłacili emeryci i drobni ciułacze, którym w rezultacie Sorosowego ataku na kurs funta stopniały oszczędności. Takie koszty nie miały dla Sorosa znaczenia, przeciwnie, jego pozycja wzrosła; w sferach finansowych zyskał sławę człowieka, który „rozbił Bank Anglii.

        Kryzys nisko oprocentowanych pożyczek hipotecznych w latach 2000 stworzył kolejną okazję. Wartość nieruchomości była napompowana, a wysokość zaciągniętych pod nie kredytów hipotecznych zbyt duża. W 2008 roku przyszedł „dzień sądu”. Upadł Lehman Brothers, system ubezpieczeń Fannie Mae and Freddie Mac i niemal całkowicie załamał się globalny systemu finansowy. Soros ponownie wyszedł z tego bez szwanku. – Mam bardzo dobry kryzys – oznajmił z uśmiechem dziennikarzowi.

        Był już wtedy od dawna jednym z najbogatszych ludzi świata. Konieczność płacenia olbrzymich zobowiązań alimentacyjnych (w 2013 roku ożenił się po raz trzeci) oraz kształcenia dzieci (podobnie jak Donald Trump, ma ich pięcioro), a także koszty utrzymywania olbrzymich posesji w Westchester i na Long Island, nie dokonały wyłomu w jego majątku, który nie przestawał rosnąć.

        Podobnie jak wielu finansowych gigantów przed nim, Soros uznał, że zdobywanie pieniędzy i ich wydawanie to za mało, by zaspokoić jego kolosalny apetyt. Na czele swych funduszy hedżingowych i firm postawił synów i innych zarządców, a sam niczym właściciel domu przy plaży, gdzie drzewa zasłaniają widok, zajął się wycinaniem wszystkiego, co przesłania mu własny obraz świata.

        Sorosowa Fundacja Społeczeństwa Otwartego poświęciła się sprawie walki z narodową suwerennością.

        Jego kandydatka na prezydenta przegrała w 2016 roku, ale chwilowa porażka nie spowolniła Sorosa. Jego portfolio działań politycznych jest  dobrze zdywersyfikowane. Wspierając organizacje oddane agitacji społecznej czy zmianom dla samego zmieniania, Soros wznieca wywrotowe pożogi w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie.

        W sierpniu ubiegłego roku grupa sprytnych hakerów włamała się na konta Sorosa i opublikowała zdobyte informacje. Być może jedną z najbardziej znaczących było ujawnienie prawdziwej istoty Open Society Foundation – nazwanej tak na cześć sir Karla Poppera.

        Główny dokument fundacji opublikowany w całości uznawał kryzys wywołany przez uchodźców syryjskich jako okazję do ponownego przemyślenia znaczenia wykorzystania migracji, co można przełożyć na użycie agitacji do zalania Europy i USA ewakuującymi  się migrantami (wśród nich prawdopodobnie wieloma terrorystami), i pozbawienie znaczenia dotychczasowych granic i instytucji. Proces ten ma stworzyć rzeczywistość wolną od ograniczeń konstytucjonalizmu, amerykańskiej wyjątkowości, wolnorynkowego kapitalizmu i innych przestarzałych „- izmów”.

        Przez wiele lat na celowniku  Sorosa był Izrael. Zapewnia finansowanie ugrupowaniom BDS (boycott, disinvestment, sanctions) działającym przeciwko państwu żydowskiemu.

        (...) Stronniczość Fundacji Otwartego Społeczeństwa jest oczywista, a członkowie tej organizacji wolą działać bez rozgłosu. – Z wielu różnych powodów, chcemy tworzyć zdywersyfikowane portfolio grantów obejmujących Izrael i Palestynę, i we wszystkich tych wypadkach zachować względny dystans i niewielki rozgłos…

        Dla propagowania Sorosowych idei pieniądze dostają reporterzy i dziennikarze.

        Jak wynika z WikiLeaks, tacy  dziennikarze kształtują relacje z Ukrainy. Instrukcja fundacji zalecała – wyselekcjonowanie dziennikarzy z pięciu krajów, na których nam zależy (Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy i Grecja), a następnie oferowanie im dłuższych wyjazdów na Ukrainę. Zamiast wprost określać, co mają pisać, sami powinni sugerować tematy artykułów, my zachowamy tylko prawo weta wobec relacji, jakie uznamy za sprzeczne z naszymi celami. Sugerujemy bezpośrednio spotkać się z dziennikarzami, aby ustalić, czym są zainteresowani.

        W Stanach Zjednoczonych Soros finansuje szerokie spektrum operacji kulturalnych i politycznych. Jedną z nich jest destabilizowanie Kościoła rzymskokatolickiego w USA. W roku 2015 przekazał 650 tys. dol. w celu zmiany charakteru wizyty papieża Franciszka, wykorzystując lewicowo nastawione organizacje wewnątrz Kościoła do promowania małżeństw homoseksualnych, aborcji i eutanazji. Na czele tych wysiłków stał menedżer kampanii Hillary Clinton, samozwańczy katolik John  Podesta.

        Bill Donohue, prezes Catholic League, daremnie apelował o zwolnienie Podesty, który jego zdaniem w sposób nieetyczny usiłował doprowadzić do rewolucji i buntu wewnątrz Kościoła. Donohue wprost stwierdził, że Podesta jest  frontmanem George’a Sorosa, którego zamiarem jest powołanie do życia szeregu antykatolickich ugrupowań. Tu nie chodzi jedynie o krytykę (Kościoła), jak niektórzy sugerują, lecz że krytyka ta jest zsynchronizowana i nastawiona na wywołanie zamieszania wewnątrz samego Kościoła.

        Inny faworyt Sorosa to Black Lives Matters, radykalna organizacja oddana sprawie wykazania, że policja jest przeżarta rasizmem. Używając zapalnej, nieprawdziwej retoryki, BLM chce doprowadzić do depolicing, jak to określa jej przywódczyni Heather Mac Donald; czyli wyparcia policji z murzyńskich gett o wysokiej przestępczości. W 2015 roku po kilkudniowych zamieszkach w Baltimore, jakie wybuchły w następstwie śmierci aresztowanego Freddie Graya, okólnik Fundacji Społeczeństwa Otwartego stwierdzał, że „niedawne wypadki stwarzają w Baltimore City wyjątkową okazję do zniszczenia strukturalnej nierówności wygenerowanej i utrzymywanej przez siły porządkowe oraz do zaangażowania politycznego mieszkańców”.

        Trzy następujące jedno po drugim uniewinnienia policjantów w procesach nie miały dla Open Society Foundation żadnego znaczenia – Black Lives Matters przekazano co najmniej 650 tys. dol., obiecano również poparcie innych akcji antypolicyjnych na terenie całego kraju.

        Działania te skłoniły ojca jednego z policjantów zabitego w Dallas podczas protestu Black Lives Matters do pozwania Sorosa za podżeganie do wojny z policją.

        Sorosowa obsesja na punkcie wizji świata bez granic sprawiła, że przekazał  dwa miliony dolarów dotacji przeciwnikom szeryfa Joe Arpaio z Maricopa County – głośnego krytyka nielegalnej imigracji. Arpaio określił Sorosa mianem skrajnie lewicowego globalisty.

        Soros wydał również miliony na wsparcie kampanii wyborczych liberalnych prokuratorów okręgowych sprzeciwiających się wyrokom więzienia dla sprawców przestępstw popełnianych bez użycia przemocy – w Luizjanie, Missisipi, na Florydzie, w Illinois, Nowym Meksyku i Teksasie. Niektórzy z jego kandydatów wygrali, większość przegrała.

        Nacisk na pobłażliwość wobec sprawców przestępstw dotyczących także narkotyków to nie przypadek. Dwadzieścia lat temu Soros rozpoczął agresywną kampanię na rzecz dekryminalizacji marihuany i innych narkotyków pod płaszczykiem sprawiedliwości dla sprawców. Dlaczego narkomani mają być aresztowani i więzieni, skoro w rzeczywistości potrzebują opieki i leczenia? – pytał (...) Od tego czasu marihuana została zalegalizowana  na Alasce, w Kalifornii, Kolorado, w Maine, Massachusetts, Nevadzie, Oregonie i Waszyngtonie.  (...)

        Z powodu zagrożenia, jakie dla władzy Sorosa niesie prezydentura Donalda Trumpa, jego działania stały się jeszcze bardziej agresywne  i utajnione.

        Paradoksalnie, sir Karl  ostrzegał świat przed postaciami, które „magicznymi sztuczkami” wynoszą się ponad zwykłych ludzi, na długo przed tym, jak George Soros przeinaczył jego nauczanie, koronując się na króla-filozofa; Karl Popper ostrzegał przed George’em Sorosem.

Stefan Kanfer, „City Journal”,
tłum. Goniec.

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.