Wszystko na kredyt
No i po raz kolejny wypada przytoczyć historię Argentyny; tydzień temu rząd prowincji Ontario wypuścił balon próbny w postaci propozycji znacznego podniesienia minimalnej płacy - aż do 15 dol. za godz. oraz zwiększenia uprawnień pracowniczych w tym wydłużenia urlopu oraz ułatwień zapisywania się do związków zawodowych.
Rządzący socjaliści pod wodzą premierki Wynnowej, jak wszyscy socjaliści na świecie, uważają że dobrobyt tworzą przepisy. Niestety tak nie jest. Historia usłana jest szkieletami przedsiębiorstw dobijanych przez regulacje państwowe. Próby takie kończą się nowymi, jeszcze większymi problemami gospodarczymi.
Pokazuje to właśnie casus Argentyny, gdzie przed wojną było lepiej niż w Kanadzie, a potem, kiedy wojenna dobra passa (Argentyna zarabiała na wszystkich stronach konfliktu) zaczęła gasnąć, związki zawodowe wymogły zadekretowanie znikających dobrych czasów poprzez kontrolę płac, a następnie cen. Efekt był taki, że towary z półek sklepowych przeniosły się na czarny rynek. Ostatecznie zaś, wszyscy chcieli, żeby ktoś zrobił porządek, no i pojawili się pułkownicy…
Naprawdę polecam argentyńską historię jako lekturę do poduszki. Wniosek bowiem jest jeden - nic nie jest dane raz na zawsze i wszystko można sknocić.
Czy tak to będzie wyglądało w Kanadzie? Bardzo prawdopodobne. Na razie mamy gospodarcze podwiązanie do balonu rynku nieruchomości, a więc sektor budowlany leje beton ile wlezie, a kasy miejskie opływają mamoną z podatków katastralnych.
W innych sektorach już nie jest tak wesoło. Gdyby poprawa wynagrodzeń i prawa pracy wiązała się z wzrostem wydajności zwiększeniem eksportu etc., moglibyśmy spać spokojnie. Jest jednak inaczej i dzisiaj skutek takiej państwowej ingerencji jest łatwy do przewidzenia - pogłębienie szarej strefy i poszerzenie obszarów pracy na czarno oraz upadek mniejszych firm funkcjonujących na krawędzi opłacalności. Przestrzeń po nich przejmą sieci wielkich korporacji - zwłaszcza w handlu. Dlaczego wielkie korporacje? Bo one wiedzą jak sobie wynegocjować wsparcie z państwowych pieniędzy i skutecznie lobbują.
Paradoksalnie, dzisiaj najlepsze płace i warunki pracy są w sektorze państwowym. Wspomniany balon na rynku nieruchomości to tak naprawdę olbrzymia inflacja. Czymże innym jest bowiem inflacja jak nie wzrostem cen towarów?! Tymczasem jednym pociągnięciem długopisu stwierdzono kiedyś, że place, mieszkania czy domy to inny towar niż, na przykład samochody, i wzrost ich cen nie wpisuje się do koszyka inflacyjnego… Mamy więc olbrzymią kreację pieniądza kredytowego (innego nie ma), który znajduje przystań w astronomicznych pożyczkach hipotecznych, co ogranicza popyt, a przez to wzrost cen w innych obszarach, stąd niska oficjalna inflacja. To z kolei pozwala na utrzymywanie niskich stóp procentowych, a te przyczyniają się do wzrostu popytu w nieruchomościach i tak w koło Macieju. Wiele osób zdaje sobie sprawę, że dzisiaj nieruchomościowa piramidka to jedyny sposób zafundowania emitowanemu pieniądzowi realnej wartości. Stąd szeroka gama inwestycji na tym właśnie rynku.
Czy zatem poprawa przepisów regulujących płace i warunki pracy to zła rzecz? Otóż, próba taka to jedynie potwierdzenie niedobrego stanu gospodarki.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, bez żadnych specjalnych przepisów, prywatne zakłady oferowały przyzwoite pensje i pakiet świadczeń socjalnych. Ale wtedy mieliśmy w Ontario fabryki, montownie, zakłady automatyki przemysłowej i produkcji części zamiennych dla przemysłu motoryzacyjnego; słowem, mieliśmy zrównoważoną gospodarkę z silnym sektorem produkcyjnym, finansowym i również budowlanym. W tamtych czasach w sektorze prywatnym zarabiało się więcej niż w państwowym.
To wszystko przeszłość. Dlaczego? Bo nikt nie chronił kanadyjskiego czy amerykańskiego rynku przed nieuczciwą konkurencją ze strony Azji i Chin. Nastąpiła globalizacja taniego rynku pracy - równanie w dół do chińskiego standardu. Dlatego dzisiaj prosta praca jest właśnie słabo płatna, bo konkuruje z jeszcze tańszą pracą chińskiego robotnika.
I jeśli bezrozumni politycy zadekretują jej wzrost, no to duzi po prostu wyniosą się z prowincji - choćby do USA - a mali padną.
Tak to właśnie jest, kiedy demokracja zamienia się w ochlokrację, a głupie, acz sprytne elity kupują sobie głosy za nasze własne pieniądze. Patrząc na charyzmatycznego prezesa Patricka Browna trudno się dziwić, że rządząca czereda coraz bardziej bezczelnych liberałów, rządzić będzie prowincją jeszcze lata.
No a potem, jak w Argentynie, pozostaną nam już tylko “rządy twardej ręki” ordynujące kurację wyrzeczeń i oszczędności. Ale to już będzie zupełnie inna bajka.
Andrzej Kumor
Przy utrzymaniu procedur demokratycznych to jest niemożliwe... - Ze Stanisławem Michalkiewiczem o sytuacji w Polsce i na świecie rozmawia Andrzej Kumor
Andrzej Kumor: Panie Stanisławie większość Pana poglądów jest dobrze znana, jest Pan obecny na kanałach YouTube, ma Pan liczne grono zwolenników, dlatego chciałem zacząć od najnowszej Pana książki “Gierkizm”, czyli dobra zmiana”, oceny polityki gospodarczej nowego polskiego rządu i od Pana krytyki etatyzmu. Przepraszam za ten długi wstęp ale właśnie za moich młodych lat reagonomika, thatcheryzm, Hayek, Friedman, “13” Mirosława Dzielskiego, Pana kolega Korwin Mikke to były autorytety Wydawało się że świat jest łatwy i przewidywalny Wystarczy wszystko puścić na żywioł i niewidzialna ręka Adama Smitha ręka wolnego rynku wszystko poskładać do kupy. Tymczasem patrząc z dzisiejszej perspektywy, również tej tutejszej kanadyjskiej, wydaje mi się że to jest trudne do obrony , Bo mamy bariery celne które bronią poszczególnych interesów interesy korporacyjne, układy Wolnocłowe Które tak naprawdę Bronią interesów jednej bardziej niż innych Bogiem a prawdą Są one uzgadnianiem ograniczeń urzędniczych między jednym a drugim obszarem gospodarczym kiedy mamy do czynienia z manipulacjami kursowymi używanymi przez możnych tego świata dla własnej korzyści I pieniądzem kredytowym. Jak tutaj wyważyć te rację gdzie jest ten prawdziwy wolny rynek. Czy rzeczywiście wolny rynek jest odpowiedzią na pytanie o powszechny dobrobyt?
Stanisław Michalkiewicz: Panie Andrzeju, wydaje mi się że te wszystkie paroksyzmy bolączki które pan wymienił, One nie są skutkiem istnienia wolnego rynku ale odchodzenia od niego i nawet pan to powiedział czy może zamknąć drzwi więc jeżeli takie skutki powoduje odchodzenie od zasad wolnorynkowych. podam przykład ostatnia umowa o wolnym handlu między Unią Europejską a Kanadą. Ja jej nie czytałem ale to na pewno nie jest umowa o wolnym handlu bo jeżeli umowa o wolnym handlu liczy 1000 czy półtora tysiąca stron. No to na pewno tam o wolnym handlu jest bardzo niewiele albo nic. bo Umowa o wolnym handlu powinna się składać z jednego zdania że w stosunkach między Unią Europejską a Kanadą wprowadza się zasadę wolnego handlu kropka I tyle co oznacza że nie ma żadnych ograniczeń nie ma żadnych barier. Wolny handel polega na tym i wolny rynek że sprzedawca może sprzedać to co ma komu chce Ile chce i za jaką cenę chce. kupiec może kupić co chce i Ile chcę kiedy chce i za jaką cenę ma sprzedawca sprzeda Co jest więcej to od złego pochodzi.
Hercklekoty, szaleństwa i choroba filipińska
Trudno zgadzać się z Ryszardem Petru, bo często wygłasza on opinie dziwaczne, zdradzające niedostateczne poinformowanie w najprostszych, zdawałoby się, sprawach, jak na przykład liczbie królów, których święto przypada 6 stycznia – ale, jak powiadają – jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści - więc i sprytnemu panu Rysiowi też czasem zdarzy się powiedzieć coś trafnego.
Trudno bowiem nie zgodzić się z jego opinią, że wniosek Platformy Obywatelskiej o wotum nieufności wobec złowrogiego ministra obrony Antoniego Macierewicza, raczej wzmocnił go niż osłabił.
Uczona głupota
Jedną z najbardziej kabaretowych form debaty publicznej, jakich dorobiła się nasza cywilizacja jest uczona głupota. Nasze “uczone” elity przesiąknięte pogardą do średniowiecznych (wcale niebanalnych z punktu widzenia logiki czy matematyki) debat o liczbie diabłów, które mogą się zmieścić na końcu szpilki, same bez zmrużenia powiek tokują na temat różnych a-logicznych politycznie poprawnych zagadnień pogrążając się w oparachabsurdu. Co gorsze, opary te czadzą głowy młodym, którzy dojrzewając w smrodzie przestają go zauważać.
Niedawno natrafiłem na bardzo uczoną wypowiedź jednej z matek amerykańskiego feminizmu p. Glorii Steinem, która mając na myśli globalne ocieplenie stwierdziła, że zmiany klimatyczne na Ziemi są wywołane przez… brak dostępu do aborcji i paternalistyczną strukturę naszego społeczeństwa, która wywiera presję na kobiety, by rodziły dzieci.
Logika jest tutaj prosta, jak schemat cepa i idzie tak, że gdyby kobiety nie rodziły dzieci, to ludzie - generalnie rzecz ujmując - tyle by nie smrodzili - a tym samym nasza planeta-matka Ziemia mogłaby od nas wszystkich głęboko odetchnąć. Jest w tym jakiś pomysł, szkoda tylko, że nie był wdrażany, zanim urodziła się p. Steinem.
Nawiasem mówiąc, z filozoficznego punktu widzenia, mamy tu do czynienia z ciekawym paradygmatem. Nasza zachodnia cywilizacja wyrosła na chrześcijańskich pożywkach jeszcze do niedawna widziała w każdym nowym człowieku wartość - istotę, która swym rozumem, pracą, przyczyniać się będzie do dobra nas wszystkich; z którą razem ciągnąć będziemy wózek ludzkiego losu na ziemskim łez padole.
I tak było, odkrywaliśmy kontynenty, podbijali kosmos. etc. Teraz wygląda na to, że taka ekspansja ludzkości przestała być modna, w książkach dla młodzieży przestali pisać o wyprawach na Alfa Centauri i orbitujących koloniach, a zaczęli o tym, jak ratować żółwie od niebezpieczeństwa plastikowych toreb. Słowem, mamy paradygmat, w którym górę biorą głosy chętnych do przystrzygania naszej populacji w imię własnej estetyki.
Głupoty głoszone przez p. Steinem, podkręcone przez celebryckie wzmacniacze i powtarzane przez różnych polit-poprawnych idiotów, którzy mimo zinternalizowanego lenistwa bujają się po najlepszych uniwersytetach, wychowują nowy narybek.
Mamy więc już w naszej blednącej cywilizacji parki, które kopulację tak głęboko oddzielają od rodzenia dzieci, że zatracają poczucie związku przyczynowo-skutkowego; ludzi, którzy na matkę z wózkiem patrzą jak na dym z fabrycznego komina.
Na lato jest jednak inny ważny temat. Nazywa się to cultural appropriation i nawet nie chce mi się główkować, jak by to mogło być po polsku. Tu, w Toronto, zaczęło się od tego, że jedna pani artystka pochodzenia indiańskiego zarzuciła drugiej pani artystce pochodzenia nie-indiańskiego, że w swoich bohomazach kradnie elementy jej indiańskiego dziedzictwa kulturowego.
Rozumowanie idzie tutaj tak, że kultura należy do danej społeczności - rasowej, etnicznej czy jak tam wydzielonej, i jak ktoś spoza tego kręgu sięga do jej elementów to powinien a) grzecznie zapytać, a b) zapłacić za copyright.
Wszyscy producenci łuków powinni więc płacić Indianom, a czarnego prochu i latawców Chińczykom. Chyba tak by to miało wyglądać. W każdym razie sprawa ta niczym w stalinizmie łysenkizm jest poważnie debatowana i ludzie, którzy zachowując resztki zdrowego rozsądku łapią się za głowę… tracą pracę w państwowych kanadyjskich mediach. Tu nie ma przeproś, jak człowiek podpadnie totalowi, zostaje wprasowany w asfalt przez walec historii.
Fakt, że cały postęp polega na udoskonalaniu czegoś, co ktoś już kiedyś wymyślił, nie ma tu znaczenia.
Nawiasem mówiąc, ciekawe co z kulturowymi zapożyczeniami rdzennych Amerykanów; z tego co wiem, to ponoć nie znali nawet koła i od tego moglibyśmy zacząć ich kasować. Konie też mieli od nas, bladych twarzy, potem strzelby…
Interesujące są również zapożyczenia we wzornictwie. I tutaj wracam do arcyciekawego wykładu p. Stanisława Skrzeszewskiego o polskim osadnictwie w Manitobie. Okazuje się, że dzisiaj tamtejsze indiańskie kubraki bardzo przypominają nasze łowickie. Hm czyżby było to jakieś zapożyczenie?
Po prostu kretynizm rozlewa nam się po świecie szeroką falą. My mamy jeszcze to szczęście że go zauważamy, ba - jak już wcześniej pisałem - dzięki muśnięciu skrzydłami komunistycznych total-motyli jesteśmy w pewnym sensie obeznani z zarazą. Znamy wzorce zachowań, sięgające zresztą daleko w głąb naszej kultury…
***
Przed wielu laty żył sobie cesarz, który tak bardzo lubił nowe, wspaniałe szaty, że wszystkie pieniądze wydawał na stroje. Nie dbał o swoich żołnierzy, nie zależało mu na teatrze ani na łowach, szło mu tylko o to, by obnosić przed ludźmi coraz to nowe stroje. Na każdą godzinę dnia miał inne ubranie, i tak samo, jak się mówi o królu, że jest na naradzie, mówiono o nim zawsze: “Cesarz jest w garderobie”.Cesarz zamawia niezwykłe szaty
W wielkim mieście, gdzie mieszkał cesarz, było bardzo wesoło; codziennie przyjeżdżało wielu cudzoziemców. Pewnego dnia przybyło tam dwu oszustów, podali się za tkaczy i powiedzieli, że potrafią tkać najpiękniejsze materie, jakie sobie tylko można wymarzyć. Nie tylko barwy i wzór miały być niezwykle piękne, ale także szaty uszyte z tej tkaniny miały cudowną własność: były niewidzialne dla każdego, kto nie nadawał się do swego urzędu albo też był zupełnie głupi.
“To rzeczywiście wspaniałe szaty! - pomyślał cesarz.
Oszuści ustawili warsztaty tkackie, udawali, że pracują, ale nie mieli nic na warsztatach. Zażądali od razu najdroższych jedwabi i najwspanialszego złota; chowali je do własnej kieszeni i pracowali przy pustych warsztatach, i to często do późnej nocy.
.”Chciałbym jednak wiedzieć, jak daleko postąpiła robota!” - pomyślał cesarz, ale zrobiło mu się nieswojo na myśl, że człowiek głupi albo niezdatny do urzędu, który piastuje, nic nie zobaczy; uspokoił się wprawdzie, że o siebie nie potrzebuje się obawiać, ale postanowił jednak posłać kogoś, aby dowiedzieć się, jak rzeczy stoją. Wszyscy ludzie w mieście wiedzieli, jak cudowną własność miała mieć ta materia, i wszyscy pragnęli się przekonać, że ich sąsiad jest głupi lub zły.
“Poślę do tkaczy mojego starego, poczciwego ministra - pomyślał cesarz ten będzie mógł najlepiej ocenić ich pracę, bo ma dużo rozumu i nikt lepiej niż on nie sprawuje swego urzędu”.
I oto stary, poczciwy minister poszedł do sali, gdzie siedzieli dwaj oszuści i pracowali przy pustych warsztatach tkackich. ,;Boże drogi - pomyślał stary minister i wytrzeszczył oczy - ależ ja nic nie widzę”. Ale głośno nie przyznał się do tego.
Obaj oszuści prosili go, aby łaskawie zbliżył się do nich, i pytali, czy wzór nie jest piękny i barwa wspaniała. Wskazywali przy tym na puste .warsztaty i biedny stary minister otwierał w dalszym ciągu oczy, ale nie mógł nic dostrzec, bo nic tam nie było. “Wielki Boże! - pomyślał. - Czyżbym był głupi? Tego nigdy nie przypuszczałem i nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Czyżbym nie nadawał się do swego urzędu ? Nie, nie mogę nikomu powiedzieć, że nie widziałem tkaniny”.
- No i co, nic pan nie mówi? - powiedział jeden z tkaczy.
- O, to jest śliczne, bardzo ładne! - powiedział stary minister i patrzał przez okulary. - Co za wzór i jakie kolory! Tak, powiem cesarzowi, że mi się tkanina, niezwykle podoba.
- To nas cieszy - powiedzieli tkacze i wymieniali nazwę barwy oraz objaśniali rysunek wzorów.
Stary minister pilnie uważał, aby móc dokładnie powtórzyć wszystko cesarzowi, co też uczynił.
Po czym oszuści zażądali więcej pieniędzy i nowego zapasu jedwabiu i złota, potrzebnego jakoby do dalszej pracy. Ale znów wszystko schowali do kieszeni, a na warsztatach tkackich nie były ani jednej nitki. Pomimo to siedzieli jak przedtem przy pustych warsztatach.
Cesarz posłał wkrótce innego uczciwego urzędnika, aby zobaczył, jak postępuje praca tkaczy i czy tkanina będzie już wkrótce skończona. Powiodło mu się zupełnie tak samo jak ministrowi. Patrzał i patrzał, ale ponieważ nie było nic na warsztatach, nie mógł więc nic zobaczyć.
- Czyż to nie cudowna tkanina? - zapytali obaj oszuści i pokazali mu, objaśniając, wspaniały wzór, który wcale nie istniał.
“Głupi nie jestem - pomyślał posłany człowiek. - A więc chyba nie nadaję się do mego świetnego stanowiska. byłoby to dość dziwne, ale nie trzeba tego po sobie okazywać”. Pochwalił tkaninę, której nie widział, i zapewnił oszustów, jak bardzo mu się podobają piękne barwy i ładny wzór.
- Tak, to przepiękne - powiedział do cesarza. Wszyscy ludzie w mieście mówili o wspaniałej tkaninie. Wreszcie cesarz zapragnął sam zobaczyć materię na warsztacie. Cesarz ogląda niewidzialna materię
(...)
- Oto szaty gotowe.
Cesarz zdjął ubranie, a oszuści udawali, że wkładają na niego różne części nowo uszytych szat. Objęli go wpół tak, jak gdyby coś zawiązywali, niby to tren; cesarz zaś kręcił się i obracał przed lustrem.
- Boże, jak to dobrze leży, jak cesarzowi w tym do twarzy - mówili oszuści. - Jaki wzór, jakie barwy! To wspaniały strój! (...)
Nikt nie chciał po sobie pokazać, że nic nie widzi, bo wtedy okazałoby się, że nie nadaje się do swego urzędu albo że jest głupi. Żadne szaty cesarza nie cieszyły się takim powodzeniem jak te właśnie.
- Patrzcie, przecież on jest nagi! - zawołało jakieś małe dziecko.
- Boże, słuchajcie głosu niewiniątka - powiedział wtedy jego ojciec i w tłumie jeden zaczął szeptem powtarzać drugiemu to, co dziecko powiedziało.
- On jest nagi, małe dziecko powiedziało, że jest nagi:
- On jest nagi! - zawołał w końcu cały lud.
Cesarz zmieszał się, bo wydawało mu się, że jego poddani mają słuszność, ale pomyślał sobie: “Muszę wytrzymać do końca procesji”. I wyprostował się jeszcze dumniej, a dworzanie szli za nim, niosąc tren, którego wcale nie było.
Czy będziemy mieli jeszcze siły krzyknąć “Król jest nagi”, czy też znikąd już nie ma ratunku?
Andrzej Kumor
Polish-Americans in the Donald Trump Presidential Campaign
In the 2016 presidential election, Polish-Americans were important members of the emerging Republican majority. I organized the Polish-Americans for Trump Advisory Council, one of the most active and effective coalition groups. We reached out nationwide but had a major focus and impact in key swing states: Pennsylvania, Florida, Michigan, Wisconsin, Ohio and North Carolina.
I. Background
Polish-Americans traditionally voted for the Democratic Party, but generational change and conservative social attitudes are leading the young Poles to vote increasingly Republican. Last year’s presidential election and the hostile stance of the Democratic Party only reinforced and accelerated this realignment.
From potential GOP presidential candidates, Donald Trump seemed most suitable to Polish-Americans because he talked about the “forgotten man”: Poland and Polish-Americans were certainly forgotten. As with other Americans, the Polish-American middle and working class were hurt by economic policies of the last 20 years, the outsourcing of jobs and wage stagnation. In addition, Democratic Party politics were alien to Polish-American values: there is an emphasis on identity and gender politics and a militant secular agenda with an anti-Catholic tone.
Letnie kanikuły wiosną
Tego roku w Kanadzie wiosna się opóźniła i dlatego już od 17 maja rozpoczęło się lato – z temperaturami powyżej 30 stopni. Ale co Kanada, to Kanada, a tymczasem w Polsce, gdzie wiosna wprawdzie też się opóźniła, ale nie znowu aż tak, żeby zakłócić naturalny bieg rzeczy, anomalie klimatyczne wydaja się jeszcze większe, zwłaszcza z oddalenia.
Gdyby czerpać wiadomości o naszym nieszczęśliwym kraju wyłącznie na podstawie publikacji z portalu „Onet”, który podejrzewam, podobnie jak TVN, o niebezpieczne związki z Wojskowymi Służba Informacyjnymi, czy z żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika, to można by pomyśleć, ze mamy już tak zwane „letnie kanikuły”.
Z kłamstwem na ustach
Jednym z bardziej chamskich zakłamań naszego współczesnego świata jest tzw. trolling, czyli udział w różnych dyskusjach – nie tylko internetowych – opłacanych kłamców.
Płacenie za opinie pozytywne lub negatywne jest też praktyką biznesową – bardzo często za pozytywne „recenzowanie” kupionych produktów otrzymuje się upusty lub bonusy.
Przestrzeń słowna zgęstniała od kłamstw i coraz więcej ludzi nie ma żadnych problemów z oszukiwaniem w rozmowie, ba, traktuje to jako część normalnego sposobu komunikacji. Skoro gasną podstawowe wartości, trudno się dziwić, że prawda również odchodzi do lamusa.
Krytyczne myślenie jest utrudnione, również za sprawą wysiłku, jakiego wymaga przedzieranie się przez kłamstwa. Co ciekawa, różne organizacje i stowarzyszenia o postępowych agendach wręcz instruują, jak skutecznie kłamać w celu osiągnięcia maksymalnego efektu.
Jednym ze sposobów jest powoływanie się na rzekome własne doświadczenie – na własne przeżycia, co zamyka usta interlokutorowi. Nikt przecież nie może dyskutować z czymś, co mi się przytrafiło, no nie? I tak, jeśli rozmawiamy o obronie życia dziecka poczętego w rezultacie gwałtu, ktoś stwierdza: „byłam zgwałcona”; gdy rozmawiamy o tym, że Narodowe Siły Zbrojne nie zabijały Żydów dlatego, że byli Żydami, ktoś stwierdza: „mój dziadek był w AK i to widział”, a gdy debatujemy o aborcji i traumie, jaką wywołuje u wielu kobiet, jakaś pani wspomina: „miałam 10 aborcji i jest mi z tym bardzo dobrze, zrobię drugie dziesięć”, to dyskusja zostaje włożona w nowy kontekst.
Jedyny problem w tym, że wielu z takich dyskutantów po prostu kłamie, dla wzmocnienia swego stanowiska czy opinii; problem w tym, że tego rodzaju metoda jest zalecana przez dzisiejszych bolszewików politycznej poprawności. Prawdę składa się na ołtarzu politycznego czy społecznego celu. Ba, niektórzy opanowali nawet sztukę pisania na zamówienie całych życiorysów. Jak się dobrze zastanowić, no to rewolucjoniści zawsze tak robili, zatem nowa wersja tej samej metody w sytuacji naszej politpoprawnej rewolucji globalnej to nic nowego.
Jak to ładnie wykładała „moralność socjalistyczna” – socjalizm/rewolucja jest wartością nadrzędną i dlatego kłamstwo czy prawda są zrelatywizowane.
Jak się przed tym bronić? Jest to trudne. Można co prawda wypytywać o szczegóły, zadawać pytania kontrolne, ale szkolony kłamca łatwo może się zasłonić. W dzisiejszych czasach coraz częściej jesteśmy świadkami zderzania dwóch „etosów” – ludzi różnych kultur. Z jednej strony, mamy cywilizację, z drugiej, ideologiczną barbarię. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę.
Uczciwa debata i swoboda słowa stanowią podstawę wolności i demokracji – idei porządku społecznego, jaki zrodził parlamentaryzm. Porządek ten jest obecnie systematycznie podkopywany między innymi za sprawą erozji tych podstawowych wartości.
Na koniec mała anegdota, bardzo dawno temu, w czasach raczkującego Internetu, gdy nikt jeszcze nie słyszał o smartfonach czy tabletach, miałem przyjemność przeprowadzenia wywiadu z ikoną ruchu praw człowieka, nieżyjącym już (zmarł w styczniu br.) Solem Littmanem, który zasłynął jeszcze, walcząc o prawa Murzynów w USA, a tutaj był znanym działaczem organizacji żydowskich. Sol Littman zwalczał wtedy w sieci środowiska rasistowskie i Ku-Klux-Klan. Podczas mojej wizyty w biurze przy Yonge i King gospodarz pokazał mi pokój, w którym kilkunastu ochotników monitorowało rasistowskie fora dyskusyjne, i stwierdził, że może pomóc to samo założyć w polskim środowisku... wspomniał o antykatolickich bluźnierstwach na rasistowskich portalach...
Walka o umysły jest bezpardonowa, jeńców się nie bierze, zrelatywizowana prawda i tolerowane kłamstwo to koniec zachodniej cywilizacji i zwiastun nadchodzącego nowego porządku. Uczmy o tym nasze dzieci.
Andrzej Kumor
Mądrość etapu
Równoległa rzeczywistość, którą zamieszkują wrogowie PiS, jest utkana z niezliczonych kłamstw, przeinaczeń i pobożnych życzeń.
Jak przystało, Polska leżąca w centrum Europy cieszy się ustrojem demokratycznym. Miała drugą po Stanach konstytucję, gdy wokół pyszniły się zaborcze reżimy, które rozrosły się jak pleśń na mokrej ścianie i nałapały, ile się dało, nie swojego. W XX wieku, coraz silniejszych nacjonalizmów, nie wyszło im na zdrowie. Rosja sięgała daleko na zachód, poza Warszawę, do Kielc i Kalisza. Niemcy trzymały Śląsk i Prusy Wschodnie, a Austria, ten mały dziś kraik, panoszyła się na ogromnej przestrzeni. Anglia była imperium, w którym słońce nie zachodziło, a Francja cywilizowała (czyt. eksploatowała) sporą część Afryki i Azji. Skurczyły się imperia. Cudze trzeba było – dostając w d...pę – oddawać.
Skandal!!! POLICJA NAPADŁA NA WIEC I WYSTAWĘ POD MONUMENTEM RUSKICH OKUPANTÓW W WARSZAWSKIM PARKU SKARYSZEWSKIM
Adam Słomka zatrzymany z polecenia ambasady Federacji Rosyjskiej?
Środowiska patriotyczne zorganizowały dziś pod monumentem Armii Czerwonej w warszawskim parku Skaryszewskim wiec oraz wystawę o totalitarnych zbrodniach komunistycznych. Środowisko NIEZŁOMNYCH oraz organizacje wspierające „Miasteczko Protestu pod Sądem Najwyższym” zaproponowały usunięcie ww. obelisku i zastąpienie go „POMNIKIEM BRACI”, tj. gen. Stanisława i Józefa Bułak-Bałachowiczów.
Dziś rano lider KPN-NIEZŁOMNI Adam Słomka przekazał licznym placówkom dyplomatycznym list otwarty adresowany do prezydenta Rosji Władimira Putina z propozycją rozliczenia zbrodni Armii Czerwonej.
Damy radę?
Przy okazji kolejnych obchodów rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja warto zatrzymać się na chwilę nad naszą polityczną mentalnością – psyche polskich elit.
Tysiące stronic zapisano dywagacjami na temat tego, dlaczego straciliśmy państwo, na tysiącach biedzono się nad tym, jak je odzyskać.
Problemy polskiej elity wypoczwarzonej z kontuszów to:
a. wysoki poziom akceptacji zdrady państwowej – idący od czasów jurgieltu. Opłacanie polskich urzędników państwowych przez obce mocarstwa było przyjmowane jako rzecz normalna. Powszechność tego zjawiska poraża. Szlachta zaczęła przedkładać interes własnych „dziatek” nad interes publiczny. Upadający duch rycerski nie został zastąpiony przez mocarstwową powinność służby dla króla i narodu;
b. postępująca deklasacja warstwy politycznej Rzeczpospolitej przy jednoczesnej awersji do działalności przemysłowej i wysługiwanie się Żydami w sprawach finansowych – powszechność arendy. Brak polskich banków;
c. wysoce emocjonalny aracjonalny, zmitologizowany sposób podejścia do polityki. Pozwalało to wykorzystywać Polaków do własnych celów nie tylko innym państwom, ale również dobrze zorganizowanym ruchom rewolucyjnym czy wolnomularskim. Zatracenie zdolności politycznego myślenia skutkowało brakiem światłych przywódców;
d. utrata podstawy materialnej elit. Mimo braku możliwości działania elity polskie nadal rościły pretensje do przywództwa. Mimo wiszenia u klamki tych, którzy wiedzieli, jak i komu płacić, tworzono wrażenie niezależnego działania i myślenia. Własne karygodne błędy tłumaczono wolą Bożą;.
e. zaniedbanie obowiązków wobec chłopstwa – rozbicie narodu.
Z takim bagażem wjechaliśmy w 1918 roku w niepodległość. W Międzywojniu praktycznie tylko obóz narodowy podjął próbę modernizacji polskiego myślenia politycznego, drugi proces „modernizacyjny” odbywał się przeciwko Polsce i był głównie zasilany przez mniejszość żydowską – socjalistów, komunistów – internacjonalistów.
Polskie mity stanowiły tak duże obciążenie dziedziczne polskiej polityki, że ostatecznie doprowadziło to do katastrofy. Brak realizmu, niezrozumienie gry mocarstw w Europie i na ziemiach polskich, nie pozwoliły polskim elitom utrzymać państwa, dezercja z pola walki polskich władz we wrześniu do dzisiaj pozostaje nierozliczona. Uciekając od odpowiedzialności za naród, warszawskie władze zostawiły Polaków sam na sam z Niemcami. Polacy do dzisiaj lubią twierdzić, że Polska nie kolaborowała, jakby była to wartość sama w sobie. (Jest to o tyle nieprawdziwe, że z Sowietami kolaborowały całe rzesze Polaków – jak twierdził Józef Mackiewicz, Niemcy robili z Polaków bohaterów, a Sowieci gówno.) Co z tego, że nie kolaborowała, jak niczego w ten sposób nie ugrała?! Przeciwnie, brak kolaboracji pogłębił tylko materialną i ludzką katastrofę.
W rezultacie polskie elity zostały przez topornego, acz skutecznego myśliciela politycznego Józefa Stalina wymiecione z kraju, który uważały za swój. Ponownie wyrzucone na margines klęskolubnego mesjanizmu, zawisły u imperialnych klamek, niezdolne do nowoczesnej refleksji politycznej, pozbawione materialnych podstaw działania, gdy tymczasem warszawską realpolitik robili zawszeni „internacjonaliści” przywiezieni na ruskich czołgach.
Polacy do dzisiaj są tak odrealnieni, że sądzą, iż skuteczną politykę można zrobić bez pieniędzy przy pomocy „posiadania racji”; ludzie, wydawałoby się wykształceni, jak dzieci błąkają się po kuchni, powtarzają banały, od czasu do czasu oblewają się wrzątkiem, skuteczni jedynie za cudze pieniądze.
Dzisiaj, kiedy polski rząd funduje nam propagandę sukcesu, mało ludzi pyta, ile i co Polacy mają w Polsce, jaki jest stopień polskiej suwerenności gospodarczej i politycznej, mało pyta o to, kto ma Polskę. A to, że jest to pytanie zasadne, wynika z meandrów decyzji polskiego państwa. Nieukarana zdrada psuje krew narodu, redukuje zdolność zwalczania infekcji, otwiera kraj na gangrenę obcych wpływów.
Jeśli my, Polacy, nie nauczymy się realnego myślenia i skutecznego działania politycznego, pozostanie nam jedynie racjonalizacja pracy dla innych. Nie patrzmy na to, co inni mówią, za co chwalą czy krytykują, nie schlebiajmy też sobie, jacyśmy to wyjątkowi; nie miejmy też pretensji, że obcy realizują swoje cele. Rosjanie, Amerykanie, Żydzi, Niemcy nie są i nigdy nie byli winni polskiej biedy. Winna była nasza polska słabość – głupota i zdrada. Pora się wyzwolić z uścisku mar przeszłości. Pora zacząć grać własną polską kartą i artykułować „po imieniu” polski interes narodowy. A Konstytucja 3 maja? O wiele więcej nauki niż z jej tekstu płynie z prostego faktu, że ostatni król Polski zdradził kraj, gdy Katarzyna II zagroziła wstrzymaniem pensji. Taką mamy przeszłość. To musimy sobie podtykać pod nos rano przy kawie.
Andrzej Kumor