Jest rodzaj rozpaczy,
Którego żadne słowo nie wypowie –
Pieśń – która w sercu
krwawą bruzdę znaczy,
Nie na papierze...
Czy wolno w sposób uprawniony utrzymywać, że państwo popełnia grzech? Otóż wolno. Co więcej: w tym kontekście traktat ryski jawi się jako grzech śmiertelny Rzeczypospolitej, odradzającej się po zaborach.
Jedenasty listopada, a więc wolność, po dwunastu dziesięcioleciach niewoli. Z odrobinę innej perspektywy: po pogrzebaniu czterech pokoleń, poddawanych presji zaborców. Oraz po odejściu z historii pokolenia żyjącego w zakłamanej niby-wolności, kiedy to sześć milionów obywateli Rzeczypospolitej znikło bez śladu pod bombami i w mdłych dymach krematoriów, a ocalałych z zawieruchy zdziesiątkował sierp z gwiaździstą rękojeścią i uśmiechem towarzysza Stalina na ostrzu. Ci, którzy doczekali roku 1989, musieli się jeszcze zmierzyć z siniakami powstałymi od kantów okrągłego stołu. Tak było, czyli raczej ciężko, i pominę w tym miejscu opis eksplozji marksizmu kulturowego, po którym do dziś nie możemy wydobyć się spod cuchnących anomią farfocli, spadających na Polskę gradobiciem nonsensów od paru dziesięcioleci.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!