Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...
Masz dziś specjalną propozycję dla słuchaczy. Jaka to propozycja?
Polacy w Kanadzie, moim zdaniem, cieszą się bardzo dobrą opinią. Wielokrotnie słyszę od moich kanadyjskich znajomych, że jesteśmy narodem pracowitym, skromnym, uczciwym i czystym. My czasami myślimy o sobie inaczej, ale to często wynika z naszej przeszłości najeżonej kompleksami. Wśród wielu polskich "specjalności" jedna jest bardzo zauważalna. Nasza obecność na rynku budowy lub renowacji domów. Polscy fachowcy są powszechnie uważani za jednych z najlepszych na rynku i ja osobiście zgadzam się z tym poglądem. Sam budując lub remontując domy, najchętniej zatrudniam Polaków.
Po latach pracy dla "innych" wielu naszych budowlańców ma obecnie ochotę spróbować czegoś własnego, czyli zająć się renowacjami na własną rękę. Nie tylko sprzedawać swoje usługi, ale również robić profit na własnych umiejętnościach.
Dzisiejsza audycja jest skierowana do tych wszystkich, którzy myślą o czymś takim. Jest to z mojej strony propozycja biznesowa, która wykracza znacznie poza typowy serwis real estate.
Jak Państwo wiedzą, od ponad 20 lat sprzedaję domy, ale również od ponad 30 lat projektuję oraz buduję domy. Można powiedzieć, że "domy to moja specjalność". Dlatego zapraszam wszystkich zainteresowanych (nie tylko kontraktorów), którzy myślą o budowie nowego lub renowacji istniejącego domu, do współpracy.
To, co możemy zaoferować, jest bardzo kompleksowe:
1. Pomoc w znalezieniu właściwego domu (działki) z potencjałem do renowacji lub budowy nowego domu;
2. Wstępne sprawdzenie przepisów urbanistycznych (zoning by-laws), by ocenić przydatność wybranej nieruchomości;
3. Pomoc w podziale działki lub wystąpienie o niezbędne zmiany do istniejących przepisów urbanistycznych poprzez Committee of Adjustments.
4. Organizujemy "construction financing", by pomóc budować bez stresu.
5. Projekty domów i rozbudów – od wstępnej koncepcji do gotowych planów budowlanych zatwierdzonych przez miasto. Plany zawierają wszystkie komponenty architektoniczne, strukturalne oraz HVAC.
6. Prowadzimy rozmowy z miastem w całym procesie zatwierdzania projektu za naszych klientów.
7. Pomagamy wybudować zaprojektowany dom lub dobudówkę, jeśli jest taka potrzeba, albo w czasie budowy służymy poradą dla tych wszystkich, którzy robią to na własną rękę.
8. Pomagamy w czasie budowy – jeśli jest takie życzenie w doborze materiałów, detali wykończeniowych oraz kolorów.
9. Pomagamy przygotowywać domy do sprzedaży poprzez właściwy "staging".
Są to tylko niektóre nasze serwisy. Dodatkowe mogą wynikać ze specyficznych sytuacji. Nam zależy na stałej, długoterminowej współpracy z budowniczymi, gdyż wasz sukces finansowy będzie też naszym sukcesem biznesowym – jak to się mówi "win win situation".
Wspomniałeś o Committee of Adjustment. Co to jest? Do czego służy?
Jest to obszerny temat, dlatego ograniczę się tylko do podstawowych informacji. Committee of Adjustment zajmuje się przepisami urbanistycznymi. Nie może zmieniać wymagań konstrukcyjnych, gdyż te są regulowane poprzez Ontario Building Cod.
W idealnym świecie każdy powinien budować tak, jak pozwalają przepisy urbanistyczne, które określają maksymalną wielkość domu na danej działce, odległość do granic, wysokość itd. Niestety, nie zawsze jest to możliwe. Czasami nawet jeśli jest możliwe zmieścić się w wymaganiach urbanistycznych – właściciele mogą chcieć czegoś więcej! Większy dom niż przepisy wymagają, bliżej granicy itd. I w tych przypadkach należy złożyć podanie do COA, dokładnie pokazując, co chcemy uzyskać. Plany takie następnie są przez miasto udostępniane najbliższym sąsiadom do wglądu, którzy po zapoznaniu się z nimi mogą wyrazić swoje poparcie lub sprzeciw na specjalnym otwartym dla publiczności spotkaniu, które zwykle odbywa się raz w miesiącu z udziałem radnych miejskich oraz fachowcami z urbanistycznych służb miejskich. Jeśli odstępstwa od zasad są małe i nie ma sprzeciwu sąsiadów, to wówczas takie spotkanie to formalność. Jeśli jednak miasto uzna, że odstępstwa są zbyt duże albo został zgłoszony sprzeciw sąsiadów, wówczas często dostajemy decyzję odmowną.
Od decyzji COA – odwoływać możemy się do OMB – Ontario Municipal Board – ale to już jest bardziej złożony proces i zwykle wymaga zaangażowania prawników.
http://www.domator.com/home.aspx
Maciek Czapliński
Mississauga
Chór "Symfonia" wraz z "Ludową Nutą" na Paradzie gen. Kazimierza Pułaskiego w Nowym Jorku
Marsz, marsz Polonia,
Marsz dzielny narodzie,
Odpoczniemy po swej pracy
W ojczystej zagrodzie…
Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę będziem Polakami,
Dał nam przykład Nasz Pułaski,
jak zwyciężać mamy!
Marsz, marsz Polonia…
Tą pieśnią rozbrzmiewał nasz śpiew w centrum Nowego Jorku, w sercu stolicy świata, podczas 75. Parady Kazimierza Pułaskiego 7 października 2012 roku.
Solidarni i dumni z polskiego dziedzictwa wraz z liderami organizacji polonijnych, z przeważającą ilością młodzieży polskiego pochodzenia, harcerzami, nauczycielami, studentami, weteranami, strażakami, ludźmi biznesu, naukowcami, dziennikarzami, przechodziliśmy przed trybuną honorową Parady Pułaskiego na Piątej Alei. To była niesamowicie podniosła manifestacja polskości. Ta atmosfera polskości w centrum stolicy świata była nie do opisania, po prostu to dla nas było tak wielkie przeżycie, jakiego do tej pory nie przeżyliśmy na żadnych innych paradach w Kanadzie ani w Polsce.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8120#sigProId60ac5bf789
Dla nas, chórzystów z Kanady, była to potężna dawka wzniosłych, niezapomnianych emocji, gdy uczestniczyliśmy w tym razem z tysiącami ludzi ubranych w kolory biało-czerwone. Gwar, śpiew, muzyka, spontaniczność młodzieży wzruszały nas do łez. Absolutnie nie spodziewaliśmy się tego, że zobaczymy tak dużo młodzieży na Paradzie Pułaskiego.
Szacowaliśmy, że 75 proc. uczestników Parady to byli młodzi ludzie! Niesamowite! A jednak młodzież interesuje się tym, co polskie! To jest najwspanialsze dla nas, starszego pokolenia, widzieć, że dzieci Polonii amerykańskiej są tak bardzo aktywne w jej życiu. Brawo! Przeważnie myśleliśmy, że to będą ludzie starsi i weterani. Byliśmy bardzo mile oczarowani tym, co widzieliśmy na Piątej Alei i 36. Ulicy (początku Parady). Tak, to była potężna siła śpiewającej młodzieży polskiego pochodzenia i to wzbudzało nasz zachwyt.
Zaczynając od początku naszego wyjazdu z Kanady, z Mississaugi i Hamilton... Dwie połączone grupy – Chór "Symfonia" i "Ludowa Nuta" pod przewodnictwem dyrygenta Sławomira Dudalskiego oraz prezesa "Symfonii" Janiny Mazun – wyjechały na 4-dniową wycieczkę związaną z uczestnictwem w Paradzie Pułaskiego. Wyruszyliśmy wcześnie rano 5 października z chórzystami i osobami towarzyszącymi, razem 112 osób. Jedziemy 2 autokarami, kierując się w stronę granicy z USA.
Każdy uczestnik, w bardzo dobrym nastroju, siada na swoim wcześniej ustalonym miejscu. I jak zwykle zaczynamy dzień pieśnią "Kiedy ranne wstają zorze" oraz modlitwą poranną.
Po modlitwie przeszliśmy na śpiewy chóralne i biesiadne, mając w grupie naszą kochaną Teresę Klimuszko. Teresa nie tylko intonowała śpiew w języku polskim i angielskim (ku uciesze naszego kierowcy, który z nami śpiewał), ale także dała "popalić" swoimi niezliczonymi kawałami, tak że zaśmiewaliśmy się bez miary. Wszystko to, jak mówiliśmy, było wspaniałą odstresowującą terapią, którą Teresa nam zaaplikowała. Po takiej dawce śmiechu radość w oczach uczestników była bardzo widoczna. Nawet nie wiedzieliśmy, kiedy przekroczyliśmy granicę z USA. Przed tym oczywiście wstąpiliśmy po kropelki i perfumki na duty free.
Po 10 godzinach jazdy dotarliśmy do Holiday Inn w New Jersey, gdzie mieliśmy zakwaterowanie.
Oczywiście spotkaliśmy się wszyscy razem po zakwaterowaniu w hotelu, aby jeszcze pośpiewać. Sławek Dudalski ze swoją orkiestrą pograł, no i z pieśnią na ustach poszliśmy przespać się przed dniem na zwiedzanie.
Dzień drugi był dniem, w którym zwiedzaliśmy centrum Nowego Jorku, Manhattan. Oczywiście w pierwszej kolejności zwiedzaliśmy Time Square, który jest skrzyżowaniem uformowanym przez połączenie Broadway z Seventh Avenue, 42. Street w centrum Manhattanu. Tu właśnie odbywają się słynne uroczystości z okazji Nowego Roku. Olbrzymie telebimy ze wszystkich stron, bajkowo, kolorowo.
Przed tym popłynęliśmy promem do Statuy Wolności, którą mogliśmy tylko sfotografować z promu ze względu na brak czasu. Oczywiście oglądaliśmy wszystko, co było ważne w centrum Manhattanu.
Architektura Nowego Jorku jest bardzo urozmaicona w zależności od czasu, w którym powstawała. Jest lista pięknych, wspaniałych wieżowców, przeważnie oszklonych, zwanych "skyscrapers". Wśród nich są takie budynki, jak Empire State Building, Chrysler Building, American International czy Rockefeller Center.
Trzeciego dnia wyjechaliśmy wcześnie rano, aby zdążyć na 9 na uroczystą Mszę św. w katedrze św. Patryka. Ubrani w chóralne odświętne stroje – kobiety w białe bluzki z czerwoną różą, mężczyźni w czarnych garniturach i czarnych muchach – oraz "Ludowa Nuta" ubrana w regionalne barwne stroje z regionu sądeckiego, prezentowaliśmy się pięknie i kolorowo.
Kiedy dojechaliśmy do katedry św. Patryka, która znajduje się przy 46 Madison Avenue na Manhattanie, byliśmy pod wrażeniem potężnej budowli. Katedra została wybudowana w stylu neogotyckim w latach 1858–78. Katedra jest własnością Kościoła rzymskokatolickiego. Ciekawostką dotyczącą tej świątyni jest fakt, że parafianie w tamtych czasach zdeklarowali, że każdy bogaty parafianin zapłaci 1 000 dol., aby wesprzeć budowę katedry. Kwota ta była olbrzymia jak na tamte czasy, do budowy dołączali się również biedni emigranci z Europy.
Honorowymi Marszałkami tegorocznej parady byli dr Krystyna Szewczyk-Szczech i dr Kazimierz M. Szczech. Małżeństwo to światowej sławy lekarze.
Na bankiecie organizowanym z okazji Parady Pułaskiego wśród wielu wybitnych naukowców Polaków była prof. dr Maria Simonow, wybitny specjalista chirurgii, która jako pierwsza w USA i czwarta na świecie przeprowadziła przeszczep twarzy w 2009 roku.
Profesor Simonow jest jednym z wielu przykładów, jaki wkład dają Polacy w rozwój amerykańskiej nauki – podkreślił dr Kazimierz Szczęsny, tegoroczny Wielki Marszałek Parady.
Katedra św. Patryka: Msza św. rozpoczęła się o godzinie 9, przewodniczył jej Jego Eminencja Timothy Cardinal Dolan Archbishop of New York. Kazanie wygłosił ksiądz biskup z Polski – ks. Józef Wysocki z parafii z Elbląga. Było to bardzo piękne, patriotyczne kazanie.
Na rozpoczęcie Mszy św. Chór "Symfonia" pod dyrekcją Sławomira Dudalskiego zaśpiewał: "Wszystkie Trony Niebieskie dajcie osobliwą Chwałę Królowej Polskiej i pieśń świątobliwą. Maryjo, Maryjo, Polski jesteś Królową, niech opieka Twoja nas zachowa". Śpiew zabrzmiał naprawdę potężnie w tej wspaniałej światyni o bardzo dobrej akustyce.
Następnie "Gaude Mater Polonia" – przy tej pieśni wszyscy wierni powstali tak jak podczas śpiewania hymnu narodowego, pieśń ta została wykonana naprawdę pięknie, wzniośle i patriotycznie. Kolejną była pieśń "Przeczysta Dziewico, o Bogarodzico, do Ciebie wołamy, ku Tobie wzdychamy… Ave, Ave, Ave Maryja". Tę pieśń rozpoczynała solo Teresa Klimuszko, śpiewając przepięknie i z wielkim wzruszeniem, chór drugi raz wtórował. Śpiewaliśmy również "Barkę" i "Czarną Madonnę" wraz z "Ludową Nutą" i wiernymi w katedrze. Brzmiało to bardzo pięknie nawet dla nas samych, a dopiero kiedy po zakończeniu przyszli do nas słuchacze, z gratulacjami, opadł z nas stres.
Mówiono nam: przechodziły nam ciarki na plecach, po prostu zamarliśmy z wrażenia, słysząc tak pięknie wykonane pieśni, których nie słyszeliśmy od wielu lat. Koordynatorka Związku Polskich Śpiewaków w Ameryce, pani Frances Gates, gratulowała nam, ciesząc się, że tak wspaniale zostaliśmy odebrani. My, chórzyści, byliśmy szczęśliwi, że dostarczyliśmy odbiorcom dużo radości i wzruszenia. Teresę pytano, czy nie ma CD z nagraniami tych pieśni.
Natomiast "Ludowa Nuta" przy akompaniamencie kapeli zaśpiewała bardzo pięknie utwór "Modłów Dzwon" E. Pryczkowskiego. Ludowa Nuta prezentowała się wspaniale w nowych bogato zdobionych strojach. Razem zaśpiewaliśmy na koniec "Boże coś Polskę". Wierni w katedrze śpiewali z razem z nami, każdy był bardzo wzruszony.
Po Mszy Świętej udaliśmy się na drugą stronę ulicy na brunch, gdzie byliśmy zaproszeni przez organizatorów Parady. Podczas brunchu widzieliśmy kadetów ubranych w mundury Legionów Pułaskiego – to było wzruszające. Ks. biskup Wysocki wygłosił piękną patriotyczną przemowę. Przemawiali też zaproszeni amerykańscy goście – przedstawiciele władz tego okręgu. Pod koniec wystąpienia Wielki Marszałek Parady poruszył bardzo ważną sprawę dla Polaków w Ameryce, a więc powinniśmy być zjednoczeni, nie rozdrobnieni, działać razem, aby cokolwiek ugrać. 3 proc. populacji USA ma korzenie polskie, więc jest to siła. Jeżeli zakończymy spory, które nas dzielą, wówczas możemy zabiegać o status, na jaki zasługujemy. Musimy głosować i włączać się w życie polityczne społeczności, w których żyjemy.
W tym miejscu chciałabym nadmienić o tym, co pisali wielcy Amerykanie o Pułaskim. Historyk Charles. C. Jones w odczycie do Kongresu z dnia 13 lutego 1871 roku mówi o miejscu grobu Pułaskiego: "Śpi On, gdzie hymnom na cześć jego wielkich czynów, jakie śpiewają fale Savannah, całując brzegi uświęcone jego pamięcią, wtórują bałwany oceanu i radośnie powtarzają je w szerszych kręgach i silniejszych strofach. Śpi On, gdzie otaczające nas powietrze pachnie ziemią, za której swobody padł, aby i one zgodnym chórem mogły rozgłaszać na najdalsze lądy wielkość Jego imienia".
Są to piękne i potężne słowa. Tak jak w pieśni, którą śpiewamy, "O, polski kraju święty": "Potężna w Tobie siła, żywota wieczny zdrój, O Polsko moja miła, o drogi kraju mój". Ten nasz i amerykański bohater hrabia Kazimierz Pułaski miał tę potężną siłę miłości Ojczyzny i umiłowanie wolności. Fakt, że rozdał swój majątek, aby stworzyć Legiony w Ameryce w obronie ich wolności, mając nadzieję, że jego działalność pomoże przywrócić wolność Polsce, zasługuje na nasz wielki szacunek i wdzięczność.
Po brunchu udaliśmy się na Paradę Pułaskiego, która rozpoczynała się przy Piątej Alei i 36. Ulicy. Tam miała być platforma Związku Śpiewaków w Ameryce Północnej Okręg Siódmy przeznaczona dla "Symfonii". Jesteśmy bardzo wdzięczni Okręgowi za przygotowanie i piękny wystrój oraz dziękujemy za poniesione koszty z tym związane. Szczególne podziękowania kierujemy do koordynatorki Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce, pani Frances Gates, za zorganizowanie platformy specjalnie dla "Symfonii". Bardzo serdecznie dziękujemy za dobrą wolę i poniesiony trud.
Po kilku minutach dotarliśmy do platformy "Symfonii", będąc uradowani jej widokiem, udekorowanej z emblematem ZŚwAP, harfą świętej Cecylii, wielką flagą kanadyjską, sztandarami "Symfonii" oraz flagami polskimi i amerykańskimi. Platforma wyglądała okazale. "Ludowa Nuta", śpiewając i grając, szła, jak było ustalone, za platformą. Wyglądali pięknie w tych bogato zdobionych barwnych strojach. Śpiewali i tańczyli przy dźwiękach kapeli góralskiej. Padał niestety deszcz, byliśmy zmoknięci, ale nikt na to nie zważał, tyle tylko, że nie mogliśmy zaprezentować naszych strojów tak, jak chcieliśmy, bo musieliśmy być okryci pelerynami.
W tym miejscu muszę napisać, że bardzo dobry pomysł miała Teresa Klimuszko, zakładając piękny biało-czerwony kapelusz, bo nie tylko prezentował się ładnie, ale jeszcze chronił ją od deszczu.
Tak więc po "zaokrętowaniu" się na platformie ustawiliśmy się tak, aby najmocniejsze głosy były blisko mikrofonów: Teresa, Piotr Skrzypek, Stasiu Ryt, Michał Jozwik i dziewczyny z Chóru "Symfonia". Teresa prowadziła śpiew, mając przygotowaną muzykę z playbacku. Jak to dobrze mieć Teresę w grupie. Więc ruszyliśmy ze śpiewem "Marsz, marsz Polonia, o Polski kraju święty" i "Polskie kwiaty". Słysząc, że brzmi to donośnie i ładnie, powtarzaliśmy te teksty na każdym skrzyżowaniu ulic, gdzie było najwięcej słuchających. Co było bardzo wzruszające, to również przed katedrą św. Patryka polski biskup śpiewał z nami "Polskie kwiaty".
Ludzie na ulicy oklaskiwali nas, machając flagami, atmosfera ulicy była niesamowita. Trudno to wszystko opisać. Mijając różne grupy, widzieliśmy rozentuzjazmowaną piękną polską młodzież, śpiewającą i tańczącą. Przed trybuną honorową "dawaliśmy" jak mogliśmy najlepiej, witano nas entuzjastycznie również dlatego, że byliśmy jedyną grupą z Kanady, no i oczywiście śpiewaliśmy piękne patriotyczne pieśni. Kiedy zobaczyliśmy kawalkadę motocyklistów z polskimi flagami i napisami na plecach "Husarze", było to dla nas wyjątkowo wzruszające, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że młodzież polskiego pochodzenia odnosi się do najwspanialszych tradycji, kiedy Polska była potęgą w Europie. To bardzo dobrze, że młodzież amerykańska polskiego pochodzenia odnosi się właściwie do tych wielkich tradycji świetności Narodu Polskiego. Głowa do góry, polska młodzieży, jesteśmy z was dumni.
Emocje, jeszcze raz wielkie emocje, i szczęście, że my mogliśmy się znaleźć w tym miejscu.
Po dojechaniu do celu Parady u zbiegu Piątej Alei i 56. Ulicy zeszliśmy z platformy i staliśmy dalej, oglądając. Paradę, wtem usłyszeliśmy pięknie śpiewającego starszego pana. Pan ten częstował naszą grupę nalewką z wiśni. Byliśmy zziębnięci i przemoczeni, a więc to była to dla nas wspaniała rozgrzewka. Tym fantastycznym przedsiębiorczym panem okazał się członek Związku Polskich Śpiewaków w Ameryce, prezes Okręgu Siódmego, pan Janusz Wolny. Pośpiewaliśmy z panem Januszem "Sto lat" i inne piosenki, on ze swej strony dał nam jeszcze amerykańskie flagi, byliśmy rozanieleni, wiśnióweczka oczywiście robiła swoje. Po takiej dawce emocji była naprawdę potrzebna.
Byliśmy bardzo uradowani z takiego obrotu sprawy.
Następnie dotarliśmy do autokaru, który dowiózł nas na przyjęcie do kościoła św. Matthias na Queens w Nowym Jorku. Tam zostaliśmy przyjęci naprawdę po rodzinnemu. Poczęstowano nas obiadem, piwem z beczki i rozmaitymi przysmakami. Poczęstunek dla nas został przygotowany przez Komitet Parady Pułaskiego. Bawiliśmy się razem z organizatorami przez kilka godzin, śpiewając wspólnie różne pieśni.
Oczywiście zrobiliśmy bardzo dużo zdjęć. Wymieniliśmy adresy, podziękowaliśmy pięknie za wspaniałe przyjęcie i staraliśmy się wyjechać, chociaż organizatorzy nie chcieli nas wypuścić. Odśpiewaliśmy "Do widzenia, do widzenia", po czym odjechaliśmy odpocząć do hotelu. Tak naprawdę nie było mowy o odpoczynku, bo w hotelu zaczęła się zabawa na nowo.
W czwartym dniu o 9 rano wyjechaliśmy w kierunku Kanady. W autokarze był od nowa śpiew, fantastyczne żarty Teresy. Granicę przekroczyliśmy bez żadnych problemów z pieśnią na ustach.
Na zakończenie chciałam podziękować wszystkim organizatorom za zgotowanie nam tak wielkiej uczty duchowej.
Szczególne podziękowanie w imieniu Chóru "Symfonia" składam głównemu organizatorowi – naszemu dyrygentowi – panu Sławomirowi Dudalskiemu, Jasi Mazun, Teresie Klimuszko, gościom śpiewającym razem z nami: Stanisławowi i Lucynie Rytom, Michałowi i Teresie Jozwikom, Jasi i Edwardowi Kidom oraz wszystkim chórzystom i sympatykom "Symfonii", którzy byli na tej cudownej uroczystości razem z nami.
Przy okazji chciałabym zachęcić osoby kochające śpiew do wstępowania w nasze szeregi, jest bardzo fajnie śpiewać razem. Chciałabym również zachęcić Kongres Polonii Kanadyjskiej do wysyłania swoich głównie młodych przedstawicieli na tak ważne uroczystości jak Parada Kazimierza Pułaskiego w Nowym Jorku.
Korzystajmy z dobrych wzorców i włączajmy w to naszą piękną polską młodzież.
Górą Pieśń Polska!
Sekretarka Symfonii/public relations
Zosia Poradzisz
Chór "Symfonia" wraz z "Ludową Nutą" na Paradzie gen. Kazimierza Pułaskiego w Nowym Jorku
Marsz, marsz Polonia,
Marsz dzielny narodzie,
Odpoczniemy po swej pracy
W ojczystej zagrodzie…
Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę będziem Polakami,
Dał nam przykład Nasz Pułaski,
jak zwyciężać mamy!
Marsz, marsz Polonia…
Tą pieśnią rozbrzmiewał nasz śpiew w centrum Nowego Jorku, w sercu stolicy świata, podczas 75. Parady Kazimierza Pułaskiego 7 października 2012 roku.
Solidarni i dumni z polskiego dziedzictwa wraz z liderami organizacji polonijnych, z przeważającą ilością młodzieży polskiego pochodzenia, harcerzami, nauczycielami, studentami, weteranami, strażakami, ludźmi biznesu, naukowcami, dziennikarzami, przechodziliśmy przed trybuną honorową Parady Pułaskiego na Piątej Alei. To była niesamowicie podniosła manifestacja polskości. Ta atmosfera polskości w centrum stolicy świata była nie do opisania, po prostu to dla nas było tak wielkie przeżycie, jakiego do tej pory nie przeżyliśmy na żadnych innych paradach w Kanadzie ani w Polsce.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8120#sigProId60ac5bf789
Dla nas, chórzystów z Kanady, była to potężna dawka wzniosłych, niezapomnianych emocji, gdy uczestniczyliśmy w tym razem z tysiącami ludzi ubranych w kolory biało-czerwone. Gwar, śpiew, muzyka, spontaniczność młodzieży wzruszały nas do łez. Absolutnie nie spodziewaliśmy się tego, że zobaczymy tak dużo młodzieży na Paradzie Pułaskiego.
Szacowaliśmy, że 75 proc. uczestników Parady to byli młodzi ludzie! Niesamowite! A jednak młodzież interesuje się tym, co polskie! To jest najwspanialsze dla nas, starszego pokolenia, widzieć, że dzieci Polonii amerykańskiej są tak bardzo aktywne w jej życiu. Brawo! Przeważnie myśleliśmy, że to będą ludzie starsi i weterani. Byliśmy bardzo mile oczarowani tym, co widzieliśmy na Piątej Alei i 36. Ulicy (początku Parady). Tak, to była potężna siła śpiewającej młodzieży polskiego pochodzenia i to wzbudzało nasz zachwyt.
Zaczynając od początku naszego wyjazdu z Kanady, z Mississaugi i Hamilton... Dwie połączone grupy – Chór "Symfonia" i "Ludowa Nuta" pod przewodnictwem dyrygenta Sławomira Dudalskiego oraz prezesa "Symfonii" Janiny Mazun – wyjechały na 4-dniową wycieczkę związaną z uczestnictwem w Paradzie Pułaskiego. Wyruszyliśmy wcześnie rano 5 października z chórzystami i osobami towarzyszącymi, razem 112 osób. Jedziemy 2 autokarami, kierując się w stronę granicy z USA.
Każdy uczestnik, w bardzo dobrym nastroju, siada na swoim wcześniej ustalonym miejscu. I jak zwykle zaczynamy dzień pieśnią "Kiedy ranne wstają zorze" oraz modlitwą poranną.
Po modlitwie przeszliśmy na śpiewy chóralne i biesiadne, mając w grupie naszą kochaną Teresę Klimuszko. Teresa nie tylko intonowała śpiew w języku polskim i angielskim (ku uciesze naszego kierowcy, który z nami śpiewał), ale także dała "popalić" swoimi niezliczonymi kawałami, tak że zaśmiewaliśmy się bez miary. Wszystko to, jak mówiliśmy, było wspaniałą odstresowującą terapią, którą Teresa nam zaaplikowała. Po takiej dawce śmiechu radość w oczach uczestników była bardzo widoczna. Nawet nie wiedzieliśmy, kiedy przekroczyliśmy granicę z USA. Przed tym oczywiście wstąpiliśmy po kropelki i perfumki na duty free.
Po 10 godzinach jazdy dotarliśmy do Holiday Inn w New Jersey, gdzie mieliśmy zakwaterowanie.
Oczywiście spotkaliśmy się wszyscy razem po zakwaterowaniu w hotelu, aby jeszcze pośpiewać. Sławek Dudalski ze swoją orkiestrą pograł, no i z pieśnią na ustach poszliśmy przespać się przed dniem na zwiedzanie.
Dzień drugi był dniem, w którym zwiedzaliśmy centrum Nowego Jorku, Manhattan. Oczywiście w pierwszej kolejności zwiedzaliśmy Time Square, który jest skrzyżowaniem uformowanym przez połączenie Broadway z Seventh Avenue, 42. Street w centrum Manhattanu. Tu właśnie odbywają się słynne uroczystości z okazji Nowego Roku. Olbrzymie telebimy ze wszystkich stron, bajkowo, kolorowo.
Przed tym popłynęliśmy promem do Statuy Wolności, którą mogliśmy tylko sfotografować z promu ze względu na brak czasu. Oczywiście oglądaliśmy wszystko, co było ważne w centrum Manhattanu.
Architektura Nowego Jorku jest bardzo urozmaicona w zależności od czasu, w którym powstawała. Jest lista pięknych, wspaniałych wieżowców, przeważnie oszklonych, zwanych "skyscrapers". Wśród nich są takie budynki, jak Empire State Building, Chrysler Building, American International czy Rockefeller Center.
Trzeciego dnia wyjechaliśmy wcześnie rano, aby zdążyć na 9 na uroczystą Mszę św. w katedrze św. Patryka. Ubrani w chóralne odświętne stroje – kobiety w białe bluzki z czerwoną różą, mężczyźni w czarnych garniturach i czarnych muchach – oraz "Ludowa Nuta" ubrana w regionalne barwne stroje z regionu sądeckiego, prezentowaliśmy się pięknie i kolorowo.
Kiedy dojechaliśmy do katedry św. Patryka, która znajduje się przy 46 Madison Avenue na Manhattanie, byliśmy pod wrażeniem potężnej budowli. Katedra została wybudowana w stylu neogotyckim w latach 1858–78. Katedra jest własnością Kościoła rzymskokatolickiego. Ciekawostką dotyczącą tej świątyni jest fakt, że parafianie w tamtych czasach zdeklarowali, że każdy bogaty parafianin zapłaci 1 000 dol., aby wesprzeć budowę katedry. Kwota ta była olbrzymia jak na tamte czasy, do budowy dołączali się również biedni emigranci z Europy.
Honorowymi Marszałkami tegorocznej parady byli dr Krystyna Szewczyk-Szczech i dr Kazimierz M. Szczech. Małżeństwo to światowej sławy lekarze.
Na bankiecie organizowanym z okazji Parady Pułaskiego wśród wielu wybitnych naukowców Polaków była prof. dr Maria Simonow, wybitny specjalista chirurgii, która jako pierwsza w USA i czwarta na świecie przeprowadziła przeszczep twarzy w 2009 roku.
Profesor Simonow jest jednym z wielu przykładów, jaki wkład dają Polacy w rozwój amerykańskiej nauki – podkreślił dr Kazimierz Szczęsny, tegoroczny Wielki Marszałek Parady.
Katedra św. Patryka: Msza św. rozpoczęła się o godzinie 9, przewodniczył jej Jego Eminencja Timothy Cardinal Dolan Archbishop of New York. Kazanie wygłosił ksiądz biskup z Polski – ks. Józef Wysocki z parafii z Elbląga. Było to bardzo piękne, patriotyczne kazanie.
Na rozpoczęcie Mszy św. Chór "Symfonia" pod dyrekcją Sławomira Dudalskiego zaśpiewał: "Wszystkie Trony Niebieskie dajcie osobliwą Chwałę Królowej Polskiej i pieśń świątobliwą. Maryjo, Maryjo, Polski jesteś Królową, niech opieka Twoja nas zachowa". Śpiew zabrzmiał naprawdę potężnie w tej wspaniałej światyni o bardzo dobrej akustyce.
Następnie "Gaude Mater Polonia" – przy tej pieśni wszyscy wierni powstali tak jak podczas śpiewania hymnu narodowego, pieśń ta została wykonana naprawdę pięknie, wzniośle i patriotycznie. Kolejną była pieśń "Przeczysta Dziewico, o Bogarodzico, do Ciebie wołamy, ku Tobie wzdychamy… Ave, Ave, Ave Maryja". Tę pieśń rozpoczynała solo Teresa Klimuszko, śpiewając przepięknie i z wielkim wzruszeniem, chór drugi raz wtórował. Śpiewaliśmy również "Barkę" i "Czarną Madonnę" wraz z "Ludową Nutą" i wiernymi w katedrze. Brzmiało to bardzo pięknie nawet dla nas samych, a dopiero kiedy po zakończeniu przyszli do nas słuchacze, z gratulacjami, opadł z nas stres.
Mówiono nam: przechodziły nam ciarki na plecach, po prostu zamarliśmy z wrażenia, słysząc tak pięknie wykonane pieśni, których nie słyszeliśmy od wielu lat. Koordynatorka Związku Polskich Śpiewaków w Ameryce, pani Frances Gates, gratulowała nam, ciesząc się, że tak wspaniale zostaliśmy odebrani. My, chórzyści, byliśmy szczęśliwi, że dostarczyliśmy odbiorcom dużo radości i wzruszenia. Teresę pytano, czy nie ma CD z nagraniami tych pieśni.
Natomiast "Ludowa Nuta" przy akompaniamencie kapeli zaśpiewała bardzo pięknie utwór "Modłów Dzwon" E. Pryczkowskiego. Ludowa Nuta prezentowała się wspaniale w nowych bogato zdobionych strojach. Razem zaśpiewaliśmy na koniec "Boże coś Polskę". Wierni w katedrze śpiewali z razem z nami, każdy był bardzo wzruszony.
Po Mszy Świętej udaliśmy się na drugą stronę ulicy na brunch, gdzie byliśmy zaproszeni przez organizatorów Parady. Podczas brunchu widzieliśmy kadetów ubranych w mundury Legionów Pułaskiego – to było wzruszające. Ks. biskup Wysocki wygłosił piękną patriotyczną przemowę. Przemawiali też zaproszeni amerykańscy goście – przedstawiciele władz tego okręgu. Pod koniec wystąpienia Wielki Marszałek Parady poruszył bardzo ważną sprawę dla Polaków w Ameryce, a więc powinniśmy być zjednoczeni, nie rozdrobnieni, działać razem, aby cokolwiek ugrać. 3 proc. populacji USA ma korzenie polskie, więc jest to siła. Jeżeli zakończymy spory, które nas dzielą, wówczas możemy zabiegać o status, na jaki zasługujemy. Musimy głosować i włączać się w życie polityczne społeczności, w których żyjemy.
W tym miejscu chciałabym nadmienić o tym, co pisali wielcy Amerykanie o Pułaskim. Historyk Charles. C. Jones w odczycie do Kongresu z dnia 13 lutego 1871 roku mówi o miejscu grobu Pułaskiego: "Śpi On, gdzie hymnom na cześć jego wielkich czynów, jakie śpiewają fale Savannah, całując brzegi uświęcone jego pamięcią, wtórują bałwany oceanu i radośnie powtarzają je w szerszych kręgach i silniejszych strofach. Śpi On, gdzie otaczające nas powietrze pachnie ziemią, za której swobody padł, aby i one zgodnym chórem mogły rozgłaszać na najdalsze lądy wielkość Jego imienia".
Są to piękne i potężne słowa. Tak jak w pieśni, którą śpiewamy, "O, polski kraju święty": "Potężna w Tobie siła, żywota wieczny zdrój, O Polsko moja miła, o drogi kraju mój". Ten nasz i amerykański bohater hrabia Kazimierz Pułaski miał tę potężną siłę miłości Ojczyzny i umiłowanie wolności. Fakt, że rozdał swój majątek, aby stworzyć Legiony w Ameryce w obronie ich wolności, mając nadzieję, że jego działalność pomoże przywrócić wolność Polsce, zasługuje na nasz wielki szacunek i wdzięczność.
Po brunchu udaliśmy się na Paradę Pułaskiego, która rozpoczynała się przy Piątej Alei i 36. Ulicy. Tam miała być platforma Związku Śpiewaków w Ameryce Północnej Okręg Siódmy przeznaczona dla "Symfonii". Jesteśmy bardzo wdzięczni Okręgowi za przygotowanie i piękny wystrój oraz dziękujemy za poniesione koszty z tym związane. Szczególne podziękowania kierujemy do koordynatorki Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce, pani Frances Gates, za zorganizowanie platformy specjalnie dla "Symfonii". Bardzo serdecznie dziękujemy za dobrą wolę i poniesiony trud.
Po kilku minutach dotarliśmy do platformy "Symfonii", będąc uradowani jej widokiem, udekorowanej z emblematem ZŚwAP, harfą świętej Cecylii, wielką flagą kanadyjską, sztandarami "Symfonii" oraz flagami polskimi i amerykańskimi. Platforma wyglądała okazale. "Ludowa Nuta", śpiewając i grając, szła, jak było ustalone, za platformą. Wyglądali pięknie w tych bogato zdobionych barwnych strojach. Śpiewali i tańczyli przy dźwiękach kapeli góralskiej. Padał niestety deszcz, byliśmy zmoknięci, ale nikt na to nie zważał, tyle tylko, że nie mogliśmy zaprezentować naszych strojów tak, jak chcieliśmy, bo musieliśmy być okryci pelerynami.
W tym miejscu muszę napisać, że bardzo dobry pomysł miała Teresa Klimuszko, zakładając piękny biało-czerwony kapelusz, bo nie tylko prezentował się ładnie, ale jeszcze chronił ją od deszczu.
Tak więc po "zaokrętowaniu" się na platformie ustawiliśmy się tak, aby najmocniejsze głosy były blisko mikrofonów: Teresa, Piotr Skrzypek, Stasiu Ryt, Michał Jozwik i dziewczyny z Chóru "Symfonia". Teresa prowadziła śpiew, mając przygotowaną muzykę z playbacku. Jak to dobrze mieć Teresę w grupie. Więc ruszyliśmy ze śpiewem "Marsz, marsz Polonia, o Polski kraju święty" i "Polskie kwiaty". Słysząc, że brzmi to donośnie i ładnie, powtarzaliśmy te teksty na każdym skrzyżowaniu ulic, gdzie było najwięcej słuchających. Co było bardzo wzruszające, to również przed katedrą św. Patryka polski biskup śpiewał z nami "Polskie kwiaty".
Ludzie na ulicy oklaskiwali nas, machając flagami, atmosfera ulicy była niesamowita. Trudno to wszystko opisać. Mijając różne grupy, widzieliśmy rozentuzjazmowaną piękną polską młodzież, śpiewającą i tańczącą. Przed trybuną honorową "dawaliśmy" jak mogliśmy najlepiej, witano nas entuzjastycznie również dlatego, że byliśmy jedyną grupą z Kanady, no i oczywiście śpiewaliśmy piękne patriotyczne pieśni. Kiedy zobaczyliśmy kawalkadę motocyklistów z polskimi flagami i napisami na plecach "Husarze", było to dla nas wyjątkowo wzruszające, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że młodzież polskiego pochodzenia odnosi się do najwspanialszych tradycji, kiedy Polska była potęgą w Europie. To bardzo dobrze, że młodzież amerykańska polskiego pochodzenia odnosi się właściwie do tych wielkich tradycji świetności Narodu Polskiego. Głowa do góry, polska młodzieży, jesteśmy z was dumni.
Emocje, jeszcze raz wielkie emocje, i szczęście, że my mogliśmy się znaleźć w tym miejscu.
Po dojechaniu do celu Parady u zbiegu Piątej Alei i 56. Ulicy zeszliśmy z platformy i staliśmy dalej, oglądając. Paradę, wtem usłyszeliśmy pięknie śpiewającego starszego pana. Pan ten częstował naszą grupę nalewką z wiśni. Byliśmy zziębnięci i przemoczeni, a więc to była to dla nas wspaniała rozgrzewka. Tym fantastycznym przedsiębiorczym panem okazał się członek Związku Polskich Śpiewaków w Ameryce, prezes Okręgu Siódmego, pan Janusz Wolny. Pośpiewaliśmy z panem Januszem "Sto lat" i inne piosenki, on ze swej strony dał nam jeszcze amerykańskie flagi, byliśmy rozanieleni, wiśnióweczka oczywiście robiła swoje. Po takiej dawce emocji była naprawdę potrzebna.
Byliśmy bardzo uradowani z takiego obrotu sprawy.
Następnie dotarliśmy do autokaru, który dowiózł nas na przyjęcie do kościoła św. Matthias na Queens w Nowym Jorku. Tam zostaliśmy przyjęci naprawdę po rodzinnemu. Poczęstowano nas obiadem, piwem z beczki i rozmaitymi przysmakami. Poczęstunek dla nas został przygotowany przez Komitet Parady Pułaskiego. Bawiliśmy się razem z organizatorami przez kilka godzin, śpiewając wspólnie różne pieśni.
Oczywiście zrobiliśmy bardzo dużo zdjęć. Wymieniliśmy adresy, podziękowaliśmy pięknie za wspaniałe przyjęcie i staraliśmy się wyjechać, chociaż organizatorzy nie chcieli nas wypuścić. Odśpiewaliśmy "Do widzenia, do widzenia", po czym odjechaliśmy odpocząć do hotelu. Tak naprawdę nie było mowy o odpoczynku, bo w hotelu zaczęła się zabawa na nowo.
W czwartym dniu o 9 rano wyjechaliśmy w kierunku Kanady. W autokarze był od nowa śpiew, fantastyczne żarty Teresy. Granicę przekroczyliśmy bez żadnych problemów z pieśnią na ustach.
Na zakończenie chciałam podziękować wszystkim organizatorom za zgotowanie nam tak wielkiej uczty duchowej.
Szczególne podziękowanie w imieniu Chóru "Symfonia" składam głównemu organizatorowi – naszemu dyrygentowi – panu Sławomirowi Dudalskiemu, Jasi Mazun, Teresie Klimuszko, gościom śpiewającym razem z nami: Stanisławowi i Lucynie Rytom, Michałowi i Teresie Jozwikom, Jasi i Edwardowi Kidom oraz wszystkim chórzystom i sympatykom "Symfonii", którzy byli na tej cudownej uroczystości razem z nami.
Przy okazji chciałabym zachęcić osoby kochające śpiew do wstępowania w nasze szeregi, jest bardzo fajnie śpiewać razem. Chciałabym również zachęcić Kongres Polonii Kanadyjskiej do wysyłania swoich głównie młodych przedstawicieli na tak ważne uroczystości jak Parada Kazimierza Pułaskiego w Nowym Jorku.
Korzystajmy z dobrych wzorców i włączajmy w to naszą piękną polską młodzież.
Górą Pieśń Polska!
Sekretarka Symfonii/public relations
Zosia Poradzisz
Wycieczki koło domu: Terra Cotta
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakA jednak dałam się namówić ponownie na rower! Chociaż "namówić" to chyba za mocno powiedziane, bo gdy wypoczęłam po poprzedniej wycieczce, zaczęłam nabierać ochoty na kolejną. Więc ponownie zdecydowaliśmy się na Georgetown. Tym razem pojechaliśmy od dworca na północ, a naszym celem był obszar zwany Terra Cotta. Rowerami przemierzyliśmy łącznie 20 kilometrów i do tego 10 kilometrów pieszo, przy czym rowerem jechaliśmy tam i z powrotem tą samą drogą.
Tym razem mój mąż był ze mnie dumny i nawet nieco zaskoczony, że tak rzadko prowadziłam rower. Droga nie była jednak tak wyczerpująca jak poprzednio. Było zdecydowanie mniej podjazdów. Wiązało się to pewnie z tym, że spora część trasy prowadziła wzdłuż rzeki Credit.
Z dworca GO jedziemy ulicą King na wschód. Po chwili dojeżdżamy do skrzyżowania z Mountainview Rd. i skręcamy w lewo. Wjeżdżamy na wiadukt, pod którym biegną tory pociągu GO. Dalej ciągle prosto. Ten kawałek będzie trochę ciężej pokonać z powrotem, bo jest jednak kilka górek. W tę stronę prędkości nabranej za każdym razem na zjeździe wystarczy, bo wtoczyć się na kolejny pagórek.
Następnie musimy odbić w Main Street. Już ze skrzyżowania widać, że zaraz po skręcie w prawo będziemy przejeżdżać przez pierwszy most na rzece Credit. Znajdujemy się teraz w malowniczej wiosce Glenn Williams. Po prawej stronie mijamy szkołę i boisko, dalej – galerię sztuki, która obecnie wystawia prace wykonane ze szkła, i pub w stylu angielskim. Skręcamy w lewo, tak jak prowadzi główna droga. Tu mamy jeszcze przytulną księgarnię i kawiarnię. Ponownie przejeżdżamy przez rzekę. Po prawej kościół anglikański i znów most na Credit. Pod koniec, zanim zabudowania staną się nieco rzadsze, wzrok przykuwa jeszcze sklep ze starociami. Znajduje się po lewej stronie w stodole czy hali i nie sposób go przegapić. Na sporym placu przed nim stoją pomalowane stare łodzie. Nie wiem, czy one też są na sprzedaż...
W końcu dojeżdżamy do skrzyżowania z 10. Linią, na którym skręcamy w lewo. Po raz ostatni mamy szansę spojrzeć na rzekę Credit. Z prawej strony ciągną się tereny ogrodnicze, a z lewej otwarte przestrzenie. Miejscami jest stromo. Mijając kolejne farmy, dojeżdżamy do następnego skrzyżowania. Trzymamy się swojej drogi, która widać, że będzie szła po łuku w prawo. Niedługo zmieni się też nawierzchnia, kończy się asfalt.
Po 5 – 10 minutach powinniśmy zobaczyć z prawej strony oznaczenia Bruce Trail. Podjeżdżamy jeszcze kawałek, mijamy stawy. Przy drodze parkują samochody. My przypinamy nasze rowery do znaku drogowego obok nich. W ten sposób 1/3 trasy mamy za sobą.
Wyciągamy czekoladę z plecaka i wracamy się do miejsca, gdzie widzieliśmy Bruce Trail. Na początku idziemy trochę w dół, potem się lekko wspinamy. Cały czas trzymamy się białych prostokątów wyznaczających szlak. W lesie już zdecydowana większość liści jest żółta. Szkoda, że słońce, które tak ładnie świeciło rano, zaczyna chować się za chmurami. Po południu zapowiadają mały deszcz. Idziemy, a ja patrzę na liście. Wśród tylu żółtych wypatruję czerwonych.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8120#sigProId14b710873f
Po drodze widać oznaczenia innych tras, ale my trzymamy się Bruce Trail. Te boczne szlaki zostały poprowadzone przez Terra Cotta Conservation Area. Przy szlaku natkniemy się też na osobliwą tablicę informująca nas, że możemy zostać zamknięci na tym terenie. Wcześniej teren ten służył za miejsce rekreacji, znajdowały się tu liczne parkingi, miejsca biwakowe, a nawet duży basen. Postanowiono jednak przywrócić temu miejscu pierwotny stan.
W końcu wychodzimy z lasu. Musimy tylko przejść po specjalnej drabince nad ogrodzeniem. Zaraz zaczyna się też Caledon Trailway – szlak poprowadzony w miejscu, gdzie kiedyś biegły tory kolejowe. Był to pierwszy oficjalny odcinek Trans Canada Trail, wybudowany przez The Hamilton & Northwestern Railway w latach 70. XIX wieku. Wchodził w skład Canadian National Railway, ale po roku 1980 zaczął wychodzić z użycia. Żeby zaznaczyć początek szlaku, ustawiono w tym miejscu duży kamień. Jest to wymarzona trasa dla rowerzystów i narciarzy biegowych.
W ten sposób dochodzimy do Winston Churchill Boulevard. Następnie skręcamy w lewo i idziemy poboczem. Niedaleko po lewej stronie znajduje się brama wjazdowa do Terra Cotta Conservation Area. Wjeżdżając od tej strony, można zostawić samochód na parkingu i najkrótszą drogą udać się do malowniczych jeziorek położonych na terenie parku. Dorosła osoba zapłaci za wstęp 5 dolarów, dla dzieci i seniorów przewidziano zniżki. My jednak nie przewidzieliśmy, że nie będzie można zapłacić za wstęp kartą, wobec czego jesteśmy zmuszeni dotrzeć z powrotem do naszych rowerów w inny sposób.
Z pomocą przychodzi tutaj Bruce Trail, a raczej jego boczna odnoga (która kiedyś była głównym szlakiem, co można rozpoznać po oznaczeniach na drzewach – widać, że miejscami spod niebieskiej farby przebija biała). Idziemy więc jeszcze kawałek ulicą Winston Churchill i wypatrujemy wejścia na szlak po lewej stronie. Jest ono dobrze oznakowane, przy drodze stał nawet samochód – widać więc, że nie tylko my nie zapłaciliśmy za wstęp.
Teren Terra Cotty od tej strony też jest ogrodzony siatką, nad którą przechodzi się po drabince. Skoro już tu jesteśmy, to też chcemy zobaczyć jeziora w parku. Dochodzimy do pierwszego skrzyżowania szlaków i podążamy najpierw za pomarańczowymi strzałkami w lewo (Vaughan Trail), a następnie też w lewo za różowymi. To McGregor Spring Pond Trail. Poprowadzi on nas do mniejszego z jeziorek. Tu jest już większy ruch. Tu zmieniamy szlak i dalej idziemy fioletowym Terra Cotta Lane początkowo w stronę parkingu, po czym odbijamy w prawo w stronę większego jeziora. Ruch w tym rejonie jest zdecydowanie większy – mijamy grupkę dzieci z panią przewodnik, a następnie sporą grupę Azjatów.
Okrążamy jezioro Wolf Lake. W wodzie odbijają się kolorowe drzewa. Wyobrażam sobie, jak ładnie musi tu być, gdy niebo nie jest zasnute chmurami. Tymczasem zaczyna kropić. Musimy wracać do rowerów.
Dochodzimy do kolejnego rozwidlenia szlaków, przy którym stoi tablica. Widać, że chcąc powrócić do bocznej odnogi Bruce Trail, należy skręcić w lewo. Tak też robimy. Niedługo potem boczny szlak dochodzi do głównego i dochodzimy do punktu, w którym zaczęliśmy wędrówkę.
Wsiadamy na rowery i pedałujemy z powrotem. Deszcz kropi, ale na szczęście nie jakoś specjalnie mocno. W drodze powrotnej decydujemy się jeszcze coś zjeść. Wybór pada na angielski pub. W środku jest dość klimatycznie. Z menu wypisanego na dwóch tablicach opartych o pianino wybieramy fish&chips oraz herbatę. Czekając na nasze zamówienie, wodzimy wzrokiem po zgromadzonych bibelotach. Mój bystry wzrok zauważa też poetycznie zwieszające się gdzieniegdzie pajęczyny. Jedzenie jest średnie i niestety potem po powrocie do domu boli mnie po nim brzuch. Mamy jeszcze trochę czasu, więc postanawiamy wypróbować też pobliską kawiarenkę, którą mijaliśmy po drodze. Tutaj wrażenia mamy dużo lepsze. Co prawda odpowiedź na pytanie, czy podają espresso, jest negatywna, więc pijemy zwykłą kawę, ale ciasta są bardzo smaczne. W menu są jeszcze różne rodzaje kanapek, zupa i quiche. Dwa ostatnie dania są inne każdego dnia. Ponadto wypiekany jest tu także chleb.
Udaje nam się dojechać na stację GO przed deszczem. Dopiero gdy już siedzimy w autobusie, zaczyna mocniej padać. Rowery się umyją. Ostatni rzut oka na miasto. Chyba jednak, mimo pierwszego doświadczenia, polubiłam okolice Georgetown.
Tekst i zdjęcia:
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Analizując nasze potrzeby w wieku emerytalnym, patrzymy zazwyczaj na takie aspekty, jak wartość portfolio, opodatkowanie, sytuacja na rynku inwestycyjnym. Zdaniem specjalistów, pomijamy tym samym sprawę, która ma wielce istotne, jeżeli nie najważniejsze, znaczenie dla zasobów gotówki, jakimi dysponować będziemy w okresie "złotego wieku". Mam na myśli nasze dzieci.
Pokolenie "baby boomers" dopieściło swoje pociechy. Według niektórych opinii – tak dopieszczonej generacji nie znają dzieje naszej cywilizacji. A system finansowy jest bezwzględny i nie bierze pod uwagę rodzicielskich sentymentów.
Mało, że dopieszczamy nasze niekiedy już dwudziesto- (i więcej) letnie pociechy iPhone'ami i hondami accord (albo przynajmniej ubezpieczeniem takowych), najpoważniejszym zagrożeniem dla stanu naszej kasy i dla naszej emerytury jest fakt, iż dzieci nadal uprzyjemniają nam rodzinny dom, rezydując na rodzicielskiej kanapie.
Dane Statistics Canada za rok 2006 wykazują, iż 42 proc. młodych dorosłych w wieku 20-29 lat nadal mieszka z rodzicami. Dane za rok 2011 potwierdzają tę tendencję. A tymczasem w roku 1991 z rodzicami mieszkało tylko 32,1 proc. młodych ludzi w tej kategorii wiekowej, a dziesięć lat wcześniej, w 1981 roku – zaledwie 26,9 proc. Jak na ironię, nieco ponad 2 procent z tych młodych ludzi nie tylko pozostało lub wróciło do domu rodziców, ale jeszcze wprowadziło tam swojego partnera.
Trzy czynniki utrudniają młodym ludziom proces przechodzenia "na swoje": wydłużenie się procesu kształcenia i wzrost jego kosztów, trudności w znalezieniu pracy i wysokie ceny wynajmu czy kupna domu.
Można to analizować jako zjawisko kulturowe, bowiem w określonych społecznościach do normy należy przytrzymanie młodych ludzi dłużej w zasięgu domu rodzinnego, albo też tworzenie rodziny wielopokoleniowej. Zjawisko kulturowe ma jednak przede wszystkim swój wymiar finansowy i każde kilka lat opieki nad dorosłymi dziećmi opóźnia o co najmniej tyle samo lat moment, w którym rodzice będą mogli spokojnie zażywać rozkoszy życia na emeryturze. I z tym mniejszym zasobem zgromadzonej gotówki.
Rządowa decyzja o wydłużeniu okresu pracy zawodowej i opóźnieniu wieku emerytalnego wywołała tu i ówdzie krytyczne głosy o rzekomym zamachu rządu na swobodę odpoczynku po pracy. Tymczasem, opóźnienie wieku emerytalnego ma miejsce niezależnie od decyzji administracyjnych i decyzję tę podejmujemy sami.
Mniejsza o społeczne i psychologiczne konsekwencje zaistniałej sytuacji. Warto przede wszystkim dokładnie i starannie przeanalizować jej aspekt finansowy. Jeśli chcemy uniknąć trudności (lub wręcz katastrofy) w wieku emerytalnym, nie do utrzymania jest sytuacja, w której mieszkające z rodzicami dzieci 80 – 90 proc. swoich mizernych dochodów wydają na elektronikę, kolacje w drogich restauracjach i wycieczki po świecie.
Jak i z innymi sprawami finansowymi – można i tak, można i tak, ale najpierw proszę policzyć się z konsekwencjami decyzji.
Listy z nr. 42
Forum z nr. 42
Kiedy płyną do nas informacje, że Polska, Rosja i inne kraje zmniejszają swoją populację, to Kanada ma inny problem. Może nie tak poważny jak spora liczba krajów tzw. starej Europy, ale jednak. Chodzi o nadmierną liczbę chętnych do osiedlenia się tutaj. Wynika to głównie z przyczyn ekonomicznych, bo Kanada, mimo kryzysu, szczególnie w Europie, daje sobie dość dobrze radę.
Trudno dokładnie wyselekcjonować, kto ma poważne problemy polityczne, religijne itp. w swoim rodzinnym kraju i komu należy pomóc oderwać się od nich, dając szansę na nowy start. Ale i ci, którzy emigrują głównie z przyczyn ekonomicznych, też budzą litość i chciałoby się im jakoś pomóc. Weźmy choćby przybyszy z Haiti, jednego z najbiedniejszych krajów świata, który to kraj dodatkowo zrujnowany został przed kilkoma laty trzęsieniem ziemi.
Jednym z głównych motywów emigracji i chęci znalezienia azylu w Kanadzie jest problem korupcji i przestępczości w wielu krajach świata. Pewna Ukrainka, która przybyła "za mężem" przed kilkoma miesiącami do Kanady, powiedziała, że w jej miasteczku, położonym niedaleko od Tarnopola, służba bezpieczeństwa jest tak skorumpowana, że nawet jeśli ktoś kogoś zabije, to za stosunkowo niewielką kwotę może liczyć na przymknięcie oczu przez "stróżów prawa". Tak więc, nic się nie zmieniło od czasów sowieckich, a może poszło jeszcze dalej. Pamiętam swoją jedyną podróż tymi okolicami przed 35 laty, kiedy obserwowałem wyraźne elementy korupcji i łapownictwa.
Kanada przyciąga w dużej mierze uciekinierów z Karaibów i Ameryki Południowej. Nieliczne z tych krajów mają uporządkowany system demokratyczny, dobrą gospodarkę i zapewniają bezpieczeństwo swoim obywatelom. Pogranicze meksykańsko-amerykańskie to "ziemia w ogniu", w Kolumbii nie gaśnie wojna z gangami narkotycznymi, a nawet chwalona za rozwój Brazylia ma enklawy biedy, bezprawia i bojaźni.
Kanada przyjmuje co roku mniej więcej ćwierć miliona nowych imigrantów. Ciągle czynione są próby poprawy systemu, w celu dania szansy na uzyskanie schronienia najbardziej potrzebującym, a z drugiej strony, wspomagające system gospodarczy Kanady. Nie wszystkim można pomóc, ale nawet dla tych, którzy szansę taką tracą, próbuje się złagodzić ich cierpienia związane z koniecznością powrotu do swojego rodzinnego kraju.
Przed kilkoma miesiącami przez publikatory przeleciała informacja, że jeśli ktoś dobrowolnie będzie opuszczał Kanadę, to dostanie przed odlotem "na otarcie łez" dwa tysiące dolarów. Pojawiły się od razu argumenty, że Kanada jest zbyt szczodra, że jest to wyrzucanie pieniędzy podatnika. Idea i praktyka jest trochę inna.
Jeśli ktoś z imigrantów zadeklaruje chęć opuszczenia Kanady tuż po uzyskaniu pierwszej decyzji o odmowie zalegalizowania jego tutaj pobytu, to może uzyskać do dwóch tysięcy dolarów pomocy, ale już po wylądowaniu w swoim rodzinnym kraju, jeśli zwróci się do najbliższej kanadyjskiej placówki konsularnej w tej sprawie. Z tej puli kwotowej mogą być pokryte najpotrzebniejsze na początku reemigracji potrzeby: pokrycie kosztów wynajmu mieszkania, zakupu odzieży dla dzieci itp. Władze imigracyjne płacą też za bilety lotnicze tych osób.
Coraz liczniejsza grupa imigrantów, którzy wcześniej, często naciągani przez różnego typu konsultantów, odwoływali się w nieskończoność, po ostatecznej przegranej chowali się przed urzędnikami imigracyjnymi, a zatrzymani, osadzani byli w areszcie imigracyjnym i stamtąd, w kajdankach, eskortowani do samolotu, obecnie wybiera tę łagodniejszą formę opuszczenia Kanady.
Jose i Marija opuścili Boliwię, bo mając dwoje małych dzieci, nie byli w stanie utrzymać się z dorywczej pracy głowy rodziny. Za pożyczone od rodziny pieniądze kupili bilety lotnicze i stanęli na ziemi kanadyjskiej. Już w porcie lotniczym zostali wyłuskani z grupy pasażerów i odesłani na pogłębione przesłuchanie. Opowiedzieli oficerowi imigracyjnemu o swoim losie, dodając do tego ciągły strach o bezpieczeństwo swojej rodziny, bo nawet tacy jak oni, ubodzy, byli napadani przez pojedynczych bandytów lub całe gangi. Papier (a w zasadzie komputer) to wszystko przyjął i zaczęła się normalna procedura. Dostali się do przytułku dla bezdomnych, gdzie pokierowano ich dalszym losem. Dostali zezwolenie na pracę, prawo do ochrony zdrowia i zasiłek. Po kilku miesiącach Jose dostał pracę i mogli się wyprowadzić z przytułku. Marija nigdy nie podjęła pracy, ponieważ oprócz opieki nad dwojgiem dzieci, które przyleciały z nimi, urodziła rok po roku dwoje następnych – już obywateli Kanady. Ale jakoś sobie dawali radę, przy stałej pomocy opieki społecznej.
I przyszła decyzja odmowna. Jose, który już potrafił się posługiwać angielskim, udał się do urzędu imigracyjnego, gdzie mu zaoferowano partycypację w nowym programie, ukazując jego plusy i konsekwencje odwołań czy ucieczki "w podziemie". Jose zadzwonił do Mariji i oboje zgodzili się na zaoferowaną im pomoc. Już same bilety kosztowały kilka tysięcy dolarów. Nadto mogli liczyć na pomoc przy ponownym zagospodarowaniu, przy ich 6-osobowej rodzinie, do 12.000 dolarów. Dla nich to był majątek. Dokładnie wysłuchali informacji tłumaczonej im na hiszpański, w jaki sposób mogą korzystać z tego funduszu w swoim rodzinnym kraju. Smutek zamienił się w odrobinę optymizmu.
Kiedy stawili się z czwórką dzieci i całym nagromadzonym majdanem, to trudno było zrozumieć, jak sobie dali radę z przywozem tego wszystkiego na lotnisko. Pełne dwa wózki walizek, duże plecaki na plecach starszych dzieci. Podwójny wózek z najmłodszymi, kocyki, fatałaszki, zabawki itp. Przy wsparciu towarzyszącego im oficera imigracyjnego i dużej życzliwości pracowników Air Kanada, jakoś to wszystko udało się porejestrować, poupychać, z dużą dozą spokoju przybyli do hali odlotów. Faktycznie, oferowana im pomoc była dla nich istotna. Bo zaoszczędzili tylko kilkaset dolarów i z taką kwotą wracali do Boliwii. Tam mogli liczyć na krótkotrwałą pomoc ze strony rodziny, ale nikomu się nie przelewało, tak więc pomoc ze strony Kanady dawała im szanse on "miękkie lądowanie".
Co jest też istotne przy tego rodzaju wyjeździe z Kanady, to to, że odbywa się to zupełnie anonimowo, tzn. wyjeżdżający nie są ostentacyjnie eskortowani przez umundurowanych oficerów. Są zmieszani z tłumem, a ich droga do samolotu i odlot jest tylko obserwowana z daleka przez odpowiedniego oficera, który z kolei fakt opuszczenia Kanady przez danego osobnika odnotowuje w systemie komputerowym. Powiadamiane też są kanadyjskie konsulaty o możliwości zgłoszenia się tego typu osób o pomoc. Pewna sytuacja wprowadziła w zakłopotanie oficera imigracyjnego. Na wylot z Kanady wyraziła zgodę czteroosobowa rodzina meksykańska. Kupiono im bilety. Na lotnisko zgłosiła się jednak tylko kobieta z dwójką dzieci. Ich ojciec "poszedł w podziemie". Kobieta tłumaczyła, że jej mąż zniknął z domu już poprzedniego dnia. Trójka odleciała i, mimo sprawienia pewnego kłopotu, skorzysta z przywilejów nowego systemu, a za tym, który się nie stawił, wszczęte zostały poszukiwania i kiedy już zostanie zatrzymany, odstawiony zostanie w kajdankach na lotnisko.
Wraz z otwarciem rynku pracy w Europie Zachodniej Kanada stała się mniej atrakcyjna dla Polaków, głównie ze względu na konieczność starań o zezwolenie na pracę i starań o uzyskanie statusu stałego rezydenta. Jest to duża szkoda dla obu stron. Dla Polski i Polaków ta strata to nie tylko czynnik ekonomiczny, ale również ograniczenie przenoszenia nawyków i wzorców z kraju o utrwalonej demokracji, do kraju będącego ciągle w tym zakresie na dorobku. Kanada traci europejski element "wielokulturowości". A może czas na zmianę jakościową, gdzie nie przemieszczanie się ludzi między takimi krajami, jak Kanada i Polska, będzie najistotniejsze, ale przenoszenie się kapitałów, z korzyścią dla obu stron? Początki tego już widać.
Aleksander Łoś
Toronto
Filmuję, jak pali się mój własny dom
Napisane przez Ewa Stankiewicz/Andrzej KumorZ Ewą Stankiewicz rozmawia Andrzej Kumor
Ewa Stankiewicz (ur. 6 czerwca 1967 we Wrocławiu) – polska reżyser, scenarzystka filmowa i dziennikarka. Ukończyła reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi oraz polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie studiów pracowała jako stewardesa w liniach lotniczych Delta Air Lines. Autorka nagradzanych reportaży telewizyjnych i radiowych. Film Dotknij mnie, wyreżyserowany wraz z Anną Jadowską i zrealizowany na podstawie napisanego wspólnie scenariusza, uzyskał w 2003 nagrodę główną w Konkursie Polskiego Filmu Niezależnego na 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W 2008 roku za film Trzech kumpli, zrealizowany wraz z Anną Ferens, Ewa Stankiewicz otrzymała m.in. Nagrodę Główną Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Założycielka i prezes Fundacji "Dobrze że jesteś", pomagającej osobom ciężko chorym i umierającym, oraz prezes Stowarzyszenia Solidarni 2010. Publikuje m.in. w "Rzeczpospolitej" i "Gazecie Polskiej Codziennie".
– Zrobiła Pani kilka filmów po katastrofie smoleńskiej, co wtedy się stało ze świadomością społeczną Polaków? W tych pierwszych tygodniach po tym straszliwym wydarzeniu wydawało się, że nastąpi przełom, że nastąpi odrodzenie, że Polacy masowo się przebudzili z tego matriksu i zaczęła być ważna ojczyzna, ludzie zaczęli wracać pod stare sztandary.
Wydawało się, że układ, który Polskę ma w szczękościsku przez tyle lat, pęknie; że ludzie zdołają odmienić sytuację polityczną.
A przynajmniej wydawało się, że te tłumy, setki tysięcy ludzi, że to przełoży się na wybory, na działalność polityczną, na zaangażowanie społeczne i Pani robiła o tym wtedy filmy. Dlaczego układ zdołał ludzi z powrotem zapędzić do zagrody?
– Potęga szczękościsku, to po pierwsze.
To był atak i pałowanie społeczeństwa ze wszystkich stron, nikt nie było na to przygotowany, tzn. z jednej strony, media rzuciły się do gardeł i słowo "zamach" było słowem tabu. Pytania o coś, co pierwsze nasuwało się na myśl, były kompromitowane, ludzie ośmieszani, wyszydzani, wystawiani pod pręgierz społeczny. To była wielka siła, zmasowana; spójne działanie największych mediów.
– Bo ta katastrofa obnażyła nieprawdopodobną klęskę państwa polskiego. Po pierwsze, państwo polskie nie zdołało obronić najważniejszej instytucji, prezydenta, bo co by mówić, to jest instytucja państwowa.
Po drugie, jak potraktowano ciało tego prezydenta. Przecież ludzie z BOR-u składają przysięgę na to, że będą bronić również ciała. Na lotnisku stał samolot, którym można było te zwłoki natychmiast przetransportować do Warszawy itd. Kolejna sprawa, że oddano – pomimo istniejących porozumień co do lotów wojskowych – oddano śledztwo Rosjanom. Państwo polskie pokazało nieprawdopodobną słabość i ona unaoczniła się, wszyscy mogli to zobaczyć. Dlaczego nie było siły politycznej, która tę oczywistość mogła wykorzystać?
– Na naszych oczach dokonał się rozpad państwa i to nie jest żadna figura retoryczna.
– Może to państwo nie istniało już wcześniej?
– Myśmy to dopiero zobaczyli po katastrofie, mówię o sobie.
Ja dopiero sobie to uświadomiłam po tym, a właściwie w momencie katastrofy. Bo jeśli coś takiego jest możliwe, to znaczy to, że w ogóle służb nie ma, nie ma ani wywiadu, ani kontrwywiadu, żadnych służb tak naprawdę. Polskie państwo nie ma suwerennych służb. Władze reprezentują interes na pewno nie polski.
– Nie wiadomo do końca jaki?
– No właśnie, czyj? Też nie wiem, ale nie polski, bo nie oddaje się śledztwa w najważniejszej sprawie, w sprawie bezpieczeństwa. A jeżeli nie potrafimy zapewnić bezpieczeństwa głowie państwa, no to komu potrafimy? Nikomu.
A to jest podstawowa, pierwsza potrzeba społeczna, poczucie bezpieczeństwa. Nie ma państwa! Myślę tak, że to był gangsterski majstersztyk wcześniej przygotowany.
Na moich spotkaniach mówię tak: to zachowanie rządu po katastrofie smoleńskiej jest nieludzkie, nielogiczne, nie mieści się w głowie, i nie można tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko tym, że to są ludzie, którzy reprezentują tutaj obcy interes, czyiś inny. Moim zdaniem, to jest w przeważającej mierze interes rosyjski; którzy gwałtownie – jakby byli przeszkoleni po prostu, albo prowadzeni na sznurku – tuż po katastrofie rozpoczęli akcję poszerzania wpływów rosyjskich w Polsce.
Wszyscy dowódcy polskiej armii, którzy zginęli w Smoleńsku i byli szkoleni w NATO, zostali zastąpieni dowódcami, generałami przeszkolonymi w ZSRS. Armia polska w tym momencie zupełnie zmieniła orientację, to nie jest ta sama armia. To jest pytanie o ten organizm.
Natomiast media jedno, władze drugie...
– No ale gdzie są patriotyczne elity, gdzie są ci ludzie, którzy wykorzystując sytuację społeczną, która powstała po katastrofie, mogli sięgnąć po władzę?
– Dla mnie to jest największy ból...
– Jesteśmy tutaj świadkami podpisywania petycji, marszów itd. Tego rodzaju środki stosuje się w państwie kolonialnym, którego ludność chce kolonizatorom dać do zrozumienia, że potrzebna jest większa sfera wolności i dłuższa smycz , ale w normalnym państwie bierze się władzę, bo państwo to my, państwo to ludzie.
– No właśnie, tylko że tutaj jest na przeszkodzie ten matriks.
Sporo ludzi jest przekonanych, że skoro budzimy się, słońce świeci, w sklepach są towary, nie ma wojska na ulicy, wprawdzie od czasu do czasu zdarza się jakieś niewyjaśnione samobójstwo; zawsze będzie jakiś człowiek, który jest krytycznie wobec władzy nastawiony albo obnaża jakieś złe rzeczy, ale zawsze jest jakieś tam wytłumaczenie. Wszystko można, jak się nie chce dochodzić prawdy, jak człowiek się boi, jest w lęku...
– Każde społeczeństwo ma konformistów, ludzi, którzy nie chcą znać prawdy, ale gdzie są elity, ludzie odpowiedzialni za naród?
– Nie ma elit. W tej chwili, po katastrofie, zaczynają się wyłaniać tak bardziej wyraźnie ludzie na horyzoncie. To jest taki czas "sprawdzam" i zaczyna być widać, kto jest kto, i o tyle to jest rzeczywiście dobra sytuacja, że możemy rzeczywiście dostrzec te autentyczne elity i dostrzec to, że te dotychczasowe, to po prostu większość tych ludzi – przepraszam za wyrażenie – to są szmaty.
Ludzie, którzy skompromitowali się, a do tej pory byli forsowani i promowani na autorytety, a okazali się miałcy. O to, o co pan pyta, gdzie jest opozycja, gdzie są elity, bo to, że byliśmy w kleszczach, to jedno, ale to, że nie było żadnej reakcji, to że po katastrofie smoleńskiej w kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego było zalecenie, żeby nie mówić o Smoleńsku.
Dla mnie to jest tak, jakby ktoś krzyczał o pomoc, a ktoś mu zatyka ręką usta. I to nie mówię teraz o tych gangsterach, którzy przeprowadzili tę akcję, tylko właśnie o opozycji.
– To może ci gangsterzy są po prostu wpływowi i mają wpływy również wśród tej opozycji?
– Ja myślę, że na pewno tak. Ta opozycja musi być bardzo zinwigilowana. Pierwszego dnia po katastrofie smoleńskiej trzeba było otworzyć drzwi Pałacu Prezydenckiego. Napływali wtedy ludzie, wezwać tych ludzi, żeby zostali na ulicy, przejąć władzę, ponieważ jest to niezwykle niebezpieczna sytuacja dla Polski, zginął prezydent, nie wiemy, co się dzieje.
Gdyby w tej opozycji byli ludzie, którzy rzeczywiście mają taki kręgosłup właśnie nie rodem z państwa postkolonialnego, tylko wolnego człowieka, który jest świadom powagi sytuacji, to to by się wydarzyło.
Ci ludzie by nie odeszli z Krakowskiego Przedmieścia. Moglibyśmy mieć rzetelne śledztwo, mam taką nadzieję, moglibyśmy być suwerennym krajem. A w tej chwili jesteśmy rzeczywiście kolonią Rosji.
– Nie wiem czy Rosji, nie jestem przekonany.
Pani dokumentuje stan świadomości społecznej w wielu swoich filmach. Wie Pani, co mnie najbardziej bolało tam, na Krakowskim Przedmieściu? Przed wojną tego rodzaju sytuacja byłaby nie do pomyślenia, nawet gdyby była ta "strona sikająca na krzyże".
Przed wojną ludzie bili się o swoje na kastety, jeśli trzeba było, dlatego że bronili swoich przekonań i swoich interesów, bo to byli wolni ludzie. To, czego mi tam brakowało, to wokół tych modlących się ludzi szpalerów warty, młodzieży, która jest wyszkolona w sztukach walki itd. i która broni swoich rodzin, swoich klęczących matek, swoich ciotek.
– Tak, mi też tego brakowało.
– Tam się ujmowali za tymi napadanymi kobietami jacyś obcy pojedynczy mężczyźni, odpychali... A przecież tam trzeba było jednemu czy drugiemu dać w zęby.
– Tak. Ja się z panem całkowicie zgadzam i niestety się zastanawiam, czy my zasługujemy jeszcze na to, żeby tworzyć państwo.
Być może całe to dziedzictwo, w którym pojawia się i gen. Fieldorf-Nil, i rotmistrz Pilecki, być może myśmy to przegrali w karty, nie wiem, zaprzepaścili.
Być może nie ma już ludzi, którzy potrafią mówić to, co myślą, własnym ciałem stanąć w obronie podstawowych wartości, mieć takie poczucie elementarnej wspólnoty z ludźmi, których powinny łączyć historia, tradycja, kultura, język. Być może tego już nie ma, być może jest już tylko zbiorowisko dziczy, barbarzyństwa.
– Ale może właśnie ta elita... ludziom nikt nie powiedział tej podstawowej prawdy...
– Ale nie ma elity.
– ...że to państwo powinno ich reprezentować i bronić ich interesów, że państwo leży w interesie każdego obywatela i polskie państwo powinno bronić polskich rodzin i to państwo jest potrzebne; że nikt w taki sposób tego nie przedstawił. Bo w końcu minęło dwadzieścia lat od upadku, przemiany komunizmu w nowy system. Urodziło się całe pokolenie.
– To była hodowla ludzi o przekonaniu wręcz przeciwnym. To całe pokolenie było hodowane. To jest termin używany przez Służbę Bezpieczeństwa reżimu komunistycznego.
Wyhodowane w przeświadczeniu, że patriotyzm to jest niepotrzebny balast, że to jest przestarzałe, że się im to do niczego nie przyda. Wręcz przeciwnie, że to jest obciach i poczucie jakiegoś mitu – żerując na ich własnych kompleksach – że oni nie muszą być Polakami, oni zaraz będą Europejczykami.
– Ale w ten sposób mogą postępować tylko zdrajcy Polski. Dlaczego druga strona nie oskarża tych ludzi, którzy w ten sposób mówią, o zdradę narodową?
– To nie tylko zdrajcy Polski, ale przede wszystkim hochsztaplerzy, którzy utrzymując tych ludzi w takim fałszywym przekonaniu, chcą po prostu ich drenować, żeby ci byli na pstryk, na aport, żeby zaharowywali się na śmierć, gdy grupa gangsterów będzie drenowała całe dobro, które oni wypracują.
To jest takie utrzymywanie człowieka w myśleniu niewolnika, po to by móc go wykorzystywać, na nim żerować.
– Czemu nie ma więcej takich ludzi jak Pani, jak pan Grzegorz Braun; ludzi, którzy dokumentują te sytuacje; ludzi, którzy pokazują, a przede wszystkim zadają pytania? Gdzie się podziały Pani koleżanki, gdzie się podziali Pani koledzy?
– Powiem tak, ja wyniosłam to z domu. Podam przykład. Jak byłam świadkiem w kłótni w gronie towarzyskim, co jest wyższe, wodospad Niagara czy wodospad Wielka Siklawa, i wszyscy, że oczywiście Niagara, a mój ojciec przeciwko wszystkim, którzy się śmiali z tego, co on mówi, że nie, że to Wielka Siklawa jest wyższa o cztery czy sześć metrów. I każdy się zaśmiewał, póki nie sprawdzili w encyklopedii. Ale on miał odwagę, nie wiem, skąd to wiedział, mówić to co myśli i przeciwstawić się w gronie, nawet przyjaznym, ale potrafił powiedzieć coś, co wszyscy uważali za jakiś absurd.
– Dlaczego nie było więcej takich rodzin, gdzie się podziały te rodziny?
– Ja to wyniosłam z domu, że nawet gdy mi sześćdziesiąt osób mówi: wszyscy wiemy, że jest tak i tak, a ja chcę sama porównać w swojej głowie te bodźce, które do mnie dochodzą, zapytać jedną stronę, zapytać drugą stronę, wyciągnąć samemu wnioski.
Myślę, że to, że jesteśmy teraz tak spsiałym społeczeństwem, zaczyna się w przedszkolu. W przedszkolu i w szkole, kiedy łamie się kręgosłupy ludziom, moralne, psychiczne i emocjonalne.
– No tak, ale były lata 80., była "Solidarność", był polski Papież, Wałęsa, który był takim symbolem wolności.
– Honorowy obywatel miasta Bolków.
– I co się stało z tym narodem, który się wtedy przebudził przecież? Wtedy był dumny z Papieża Polaka, stanął mocno na swoim, co się stało?!
Dlaczego to mnie tak interesuje? Ten mechanizm jest bardzo ciekawy, bo pokazuje, jak można ludzi zniewolić. Dlatego że dzisiaj Polak ma mentalność niewolnika.
– Marian Zacharski w "Rosyjskiej ruletce" mówi coś takiego: mam człowieka; czyli jak łatwo jest zwerbować kogoś, czyli zniewolić w pewnym sensie, kiedy pozna się jego charakter. Najpierw pozna się jego charakter, to jedna rzecz, a druga, to dowiedzieć się, na czym mu zależy.
Przekładając to na społeczeństwo, myśmy byli przedmiotem takiej wieloletniej operacji, jako całe pokolenia; że wyszliśmy z tej niewoli, z komuny z wielkimi kompleksami. W związku z tym ten bat, żebyśmy nie byli zacofani i śmieszni w oczach Europy. Europa jest takim batem w tej chwili; a co w Europie o nas powiedzą...
– To jest zaściankowość, to jest dowód prowincjonalizmu intelektualnego.
– No tak. Przez lata całe wyrzynanie tych najlepszych, fizyczna eliminacja tych ludzi najbardziej wartościowych. Lata komuny – selekcja negatywna.
Autorytetami zostawali ludzie, którzy kolaborowali z władzą, którzy byli miałcy intelektualnie, ale za to słuszni ideologicznie, czyli mieli przetrącony kręgosłup i łatwość zgięcia karku. A ci, którzy nie zginali karku, to płacili mniejszą lub większą cenę.
– Czy, Pani zdaniem, jest możliwość odbudowy tej elity polskiej? Pani powiedziała, że nie wiadomo, czy ten naród jeszcze zasługuje na Polskę, czy ta Polska go interesuje itd., ale czy Pani zdaniem Polska może się podnieść?
Np. pan Stanisław Michalkiewicz kiedyś mówił, że to już jest niemożliwe, że tego narodu praktycznie rzecz biorąc nie ma, mówimy o rzeczach, które są sprzed pół wieku czy stu lat. Pan Grzegorz Braun uważa, że ten naród ma jeszcze ten potencjał, a o tym świadczą środki, które przeciwko niemu są kierowane, tzn. że gdyby już był całkowicie podporządkowany, to nikomu by nie zależało, nie wytaczałby takich armat do walki. Jakie jest Pani zdanie, czy Polacy jeszcze mają szansę, żeby się podnieść?
– Myślę, że w takiej naszej tkance społecznej tkwi siła i tę siłę zawdzięczamy wierze i naszej tradycji, naszym korzeniom.
Myślę, że jest siła; w pewnej masie ludzi, do której można się odwołać, bazując na takich najprostszych wartościach, z którym można znaleźć wspólny język, odwołując się do takiego prostego systemu wartości, co jest dobre, co jest złe, co jest czarne, co jest białe. Wierzę w to, że jednak większość ludzi nie ma wynaturzonych sumień, i to jest klucz, wydaje mi się. Że jest duża siła, duża liczba ludzi, którzy mają sumienia, do których można by się było odwołać.
Tylko problem polega na tym, że te elity, które są, nawet te po naszej stronie, to są elity postkolonialne, które nie chcą się odwołać do ludzi, które po wielu doświadczeniach takiego namacalnego działania agentury, otoczyły się murem i uważają, że za pomocą paru ruchów i swoich kolegów mogą tutaj coś zdziałać.
Brak odwołania się do ludzi, do tej tkanki, przekonania ludzi i dotarcia do tych ludzi, którzy mają niezwichrowane sumienia. Odwołanie się do tych ludzi jest szansą na zbudowanie suwerennego, silnego, porządnego państwa.
– No tak, ale żyjemy też w czasach realizacji projektu globalistycznego, gdzie elity, nie tylko w Polsce, ale również w Europie, nawet tutaj, po tej części Atlantyku, nie chcą odwoływać się do ludzi, dlatego że realizują swego rodzaju bolszewizm intelektualny – my wiemy lepiej, my wiemy, jak wygląda przyszłość; my wiemy jak was do tej przyszłości doprowadzić. Ludzie tylko im przeszkadzają, dlatego trzeba realizować pewien projekt.
I w tym projekcie polskie elity i ich stosunek do własnego narodu bardzo ładnie się plasują. Czy, Pani zdaniem, jest w tym momencie jakakolwiek szansa? Jest więc projekt globalny, jest projekt Unii Europejskiej. Wśród tej elity coraz więcej karier ma podłoże europejskie.
Mówi się, że premier Tusk zostanie wynagrodzony stanowiskiem w Unii Europejskiej. Tak samo jest w większości innych państw typu Łotwa, Estonia, gdzie płace na miejscu są wiele niższe niż te, które są w "centrali" w Brukseli. W tym momencie elita europejska dba sama o siebie. Dokooptowuje tylko nowych ludzi.
To jest elita wykształcona na odpowiednich uniwersytetach, będąca członkiem może masonerii, bractw akademickich, różnych tajnych związków itd. I nasz projekt polski stoi nie tylko w obliczu złej jakości własnej elity, jej upodlenia i zaszłości historycznych, ale również kontrprojektu czy alternatywnego projektu globalistycznego.
– No, ale Węgry robią wyłom...
– I są atakowane.
– Są atakowane, ale na razie trwają. Kilka tysięcy Polaków pojechało na marsz, żeby wesprzeć Węgrów, czyli jest tutaj taka społeczna tęsknota i taka potrzeba pójścia tą drogą.
– No właśnie, czy jest tęsknota za Polską wśród Polaków?
– Myślę, że poważnie obudzona po katastrofie smoleńskiej, w wyniku takiego zagrożenia państwa i polskości. Myślę, że jest, ale rzeczywiście jest też ten bolszewizm, bolszewizm intelektualny.
Być może w równej mierze także po stronie opozycji, co jest przerażające, bo znowu nie widzę tutaj dobrej drogi, która by się rozpoczynała, na którą można by było dzisiaj wejść. Jedyną nadzieją tak naprawdę znowu jest ten społeczny zryw, np. liczba niezależnych mediów, które powstają.
– Ale społeczny zryw jest zazwyczaj kierowany na boczny tor, wykorzystywany przez agenturę, przez ludzi, którzy są przygotowani na to, że zrywy społeczne się zdarzają, w związku z tym oni też mają scenariusze.
– Tak, ale ponieważ to się dzieje w sferze mediów, czyli docierania z informacją do ludzi, to te media mogą zaszczepiać...
– To co, praca organiczna jest jedyną rzeczą, która zostaje? Zmiana świadomości?
Jak Pani chce zmieniać świadomość, nie mając do dyspozycji środków przekazu, programów szkolnych, wpływu na wychowanie dzieci, na kulturę masową, na polskie filmy, na to wszystko, co tworzy przekaz?
Dla mnie jest rzeczą tragiśmieszną, że jeżeli tu w Kanadzie chce Pani oglądać TV Polonia, to dzisiaj w tym programie lecą dwa seriale: "Czterej pancerni i pies" i "Stawka większa niż życie". To tutaj ma wychowywać polskie dzieci?!
– Coraz częściej to słyszę i ja się do tego też przychylam, że powinniśmy budować struktury państwa, być może państwa podziemnego. To jest węzeł gordyjski.
Jeszcze chciałam panu powiedzieć jedną rzecz. Żeby odwołać się do ludzi, do ich sumień, do prawych ludzi...
– Przede wszystkim trzeba tych ludzi szanować, poważać i rozumieć, czuć, trzeba z nimi wyrastać.
– Właśnie tak, ma pan rację. Ale z drugiej strony, przecież pokazuje to Piłsudski i przewrót majowy. Jest w nas jakiś rodzaj autodestrukcji, w nas, Polakach, i gdyby nie zdecydowana postawa marszałka Piłsudskiego i przelana wtedy krew...
– Myślę, że nie można tego porównywać, to są zupełnie inne sytuacje.
– Nie, ja mówię o sytuacji, w której odwołanie się do społeczeństwa to jedno, a z drugiej strony, rzeczywiście silne przywództwo.
– Ale marszałek Piłsudski się odwołał do społeczeństwa, do kolejarzy, którzy nie dopuścili wojsk idących na odsiecz itd.
– A pan jak myśli, co trzeba zrobić? Bo ja jestem zdruzgotana.
– Nikt nie jest wróżką, nikt nie ma magicznej różdżki, za pomocą której wyciągnie Polskę z kapelusza, ale pierwsza rzecz, to jest przekonanie ludzi do tego, o czym cały czas mówię z Panią, że państwo to jest ich interes własny.
Ja bym się nie odwoływał do altruizmu ludzi i do ich postaw prospołecznych. Ja bym mówił: dbaj o swoją rodzinę, dbaj o swoje dzieci, dbaj o swoje wnuki, zrób dla nich państwo polskie.
Kiedy tutaj spotykałem się z kombatantami – teraz ich już nie ma wielu, nawet czasem myślę sobie, że źle robiłem – kiedy ktoś mi zarzucał, że źle myślę, bo urodziłem się w komunizmie, albo że przyjechałem z PRL-u i to był argument w dyskusji, to moja reakcja zawsze była taka: "no tak, ja się urodziłem w komunizmie, proszę pana, dlatego że pan przegrał wojnę, pan mnie nie obronił; ja się urodziłem w kraju, z którego pan uciekł, a przecież to pana wojsko miało do tego kraju wrócić. Ja bym się w tym kraju nie urodził pod panowaniem komunizmu, gdyby pan obronił swoje przyszłe pokolenia, swoje dzieci, swoją rodzinę".
Trzeba sprowadzić wszystko do prostego myślenia, to jest jedyna metoda.
Druga rzecz – miałem nadzieję, kiedy Polacy wyjeżdżali na Zachód pracować, że choć to jest straszny upust krwi, bo wyjeżdżają ludzie przedsiębiorczy itd., ale tam jest blisko; tam latają samoloty – godzina i jest się z powrotem w domu; że oni poznają, jak wygląda normalna organizacja państwowa, jak się ludzie organizują w Wielkiej Brytanii, jak bronią swoich interesów, również jak bronią swoich interesów przed nimi, dlatego że ich nie lubią, że bronią swoich miejsc pracy itd.
I gdy ci ludzie wrócą do Polski, gdy będą do niej przyjeżdżać, to będą mieli pewne oczekiwania, przywiozą oczekiwanie tych samych standardów ze sobą.
Tak się, niestety, nie stało, dlatego że większość tych ludzi pracuje w zawodach poniżej swojego wykształcenia, a jeżeli nie, to wrasta w tamtejsze społeczeństwo i po prostu zostaje stracona dla Polski.
Wierzę w Polskę nie tylko dlatego, że jestem Polakiem. Dla mnie Polska to jest fajny projekt. To jest solidarność, która wynika właśnie z języka, kultury, solidarność etniczna. I obserwując, już nie mówię o Żydach, którzy są takim skrajnym przykładem troski o własne państwo niezależnie od tego, gdzie się mieszka, to uważam, że taka solidarność się opłaca.
Stworzyć silne państwo bardzo się wszystkim opłaca, i tym na górze, i tym na dole.
Dlatego jeszcze powalczmy o tę Polskę, jeszcze nie szukajmy sobie wśród przodków krwi niemieckiej, żydowskiej, rosyjskiej, żeby się asymilować czy przekabacać. Niestety, historia pokazuje, że silne narody asymilują. No bo ci wszyscy konformiści do nich lgną.
Polska to nie jest pustka i da się w Polsce powalczyć.
Myślę, że z tego rodzaju przesłaniem można w Polsce stworzyć ruch społeczny; ruch, który wykraczałby poza partyjność, poza układ i przede wszystkim kierowałby swoje przesłanie do ludzi młodych, którzy mają życie przed sobą. Tym ludziom, którzy teraz maturę zdają i dla których szanse gospodarcze nie są takie duże, tym ludziom trzeba powiedzieć, że ich największa szansa to nie jest emigracja, w której łatwo się pogubić, tylko budowa silnej Polski. I że oni są w stanie tę Polskę zbudować, bo jedno pokolenie jest w stanie zbudować państwo. Jedno pokolenie zbudowało Polskę po wojnie. Nie trzeba kapitału, trzeba ducha, wiary i pracy. To jest wszystko do zrobienia, tylko żeby chciało się chcieć.
Inna rzecz, która jest w Polsce bardzo istotna i zła. Janusz Szpotański mówił, że czekiści sowieccy mieli ideę państwową w żyłach; oni imperium budowali – powtarzał, że w przeciwieństwie do PRL, Związek Sowiecki był państwem niepodległym. I dlatego teraz – mój wniosek jest taki – tym putinowcom w Rosji jest dużo łatwiej.
Niestety, nie możemy naszych nadziei ulokować u czekistów polskich, choć są to ludzie wpływowi, z informacjami – kościec obecnego układu. Dlaczego? Bo to są gangsterzy, którzy dbają tylko i wyłącznie o interes grupowy, nie widzą swojej przyszłości w silnym państwie.
Ja bym się nawet zgodził na tych czekistów polskich, żeby byli w państwie czy też budowali państwo – gdyby oni byli narodowi.
Tymczasem oni są międzynarodowi od kołyski, oni są z innej elity, z innej bajki. Taki jest mój obraz rzeczy.
– A pan bywa czasem w Polsce?
– Często, mam tam rodzinę. Mam to szczęście, że mam informacje z wielu środowisk, rodzina mojego ojca jest ze wsi, rodzina mojej śp. mamy z małego miasteczka. Chodziłem do szkoły w dużym mieście.
Co Pani zamierza teraz robić? Patrząc z punktu widzenia dokumentalisty, to piękny czas, w którym można wiele rzeczy pokazywać przynajmniej dla pokoleń, które przyjdą po nas, żeby było się do czego odwołać, żeby kultura trwała.
– Tak, aczkolwiek ja wcześniej nie narzekałam na nudny czas.
Jako dokumentaliście, było mi znacznie lepiej być w cieniu, bo pewnych rzeczy już nigdy nie zrobię w tej sytuacji, w której jestem teraz, i tego bardzo żałuję.
Z drugiej strony, zrobiłam rzeczy, mówię tu o filmie "Solidarni 2010" i filmie "Krzyż", których bym nie oddała za żadne skarby, nawet za możliwość pozostania w cieniu i robienia dobrych dokumentów, bo niektórych tematów już nie podejmę, część drzwi się przede mną zamknęła. To jest fascynujący czas, czas bardzo dużego zawirowania w moim życiu.
Natomiast ja jestem Polakiem, żyję w Polsce i ten bonus dla dokumentalisty jest jednocześnie wielkim... nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało patetycznie – dużą raną, którą odczuwam jako Polak.
To tak jakbym jako dokumentalista mogła filmować mój dom, który się pali, i to obserwować.
Tzn. co, że coś ciekawego mam zarejestrowanego, ale widzę, że na moich oczach rozpada się mój świat, wszystko co kocham, cenię, skąd pochodzę.
Wydaje mi się, że my w tej sztafecie pokoleń – tak jak pan mówił, że urodził się w zniewolonym kraju, bo ten pan z pokolenia wcześniej przegrał wojnę – wszystko na to wskazuje, że my... Mam nadzieję, że tak nie będzie, że Polacy się jednak rzeczywiście obudzą i teraz jakieś pierwsze ruchy widać, że jednak budzi się ten naród. Ale to wszystko jest niewystarczające.
My straciliśmy suwerenność jako państwo.
Naprawdę nie ma państwa, a takiej świadomości nawet nie ma. Gdyby przeciętnemu Polakowi to powiedzieć w twarz...
– Nie sądzi Pani, że tej suwerenności nigdy nie odzyskaliśmy?
– Tak, nigdy. Może były jakieś błyski za rządów Olszewskiego. Ale wyraźnie widać, że te rządy natychmiast upadały, były przewroty, w ciągu jednego dnia upadł rząd kopany po kostkach od samego początku.
Ten wściekły atak na Prawo i Sprawiedliwość w momencie, kiedy byli władni zmieniać jakoś tę rzeczywistość, to też pokazuje.
Tak, ma pan rację, myśmy nigdy nie odzyskali niepodległości. Ale gdyby pan to powiedział przeciętnemu szesnastolatkowi, toby ten popatrzył na pana, jakby pan opowiadał, że się urodził na księżycu. To jest jeden z dramatów, że ludzie żyją w matriksie.
– To jest najwyższa forma niewolnictwa, gdy niewolnik nie wie, że jest pozbawiony wolności.
Jedną z moich najbardziej ulubionych lektur jest "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya, gdzie każda warstwa niewolników uważa, że ma najlepiej, i jest z tego zadowolona.
Niewolnicy w czasach rzymskich mieli przewagę nad niewolnikami dzisiejszymi między innymi dlatego, że: a. zdawali sobie sprawę z własnego statusu, a b. znali cenę swojej wolności; mogli oszczędzać i się wykupić. W dzisiejszych czasach nie ma takiej możliwości.
– Nie, zawsze jest taka możliwość i zaczyna się właśnie...
– Jest możliwość, żeby zrozumieć, a do tego jest potrzebny film, telewizja, środki przekazu, rozmowa. Przekonywanie niewolników, że są niewolnikami, jest jednym z najbardziej niewdzięcznych zadań pedagogicznych...
– Tak. Zrobiłam taki króciutki cykl filmów, spotów do muzyki właśnie pt. "Ćwiczenia na wyobraźnię", i motywem przewodnim tych spotów jest hasło, że jesteśmy w stanie tyle wywalczyć wolności , ile jesteśmy jej w stanie sobie wyobrazić, i że wolność powstaje w głowie. I też zniewolenie rodzi się w głowie. Można być wolnym człowiekiem w więzieniu, a można być zniewolonym człowiekiem drepczącym po supermarkecie pełnym towarów.
– Takich niewolników jest mnóstwo. Dziękuję bardzo za rozmowę, bo wyszła nam z tego rozmowa, a nie wywiad...
Czas wyobrazić sobie Polskę - Ewa Stankiewicz w Kanadzie:
Ta aleja jest jedną z najbardziej prestiżowych alei na świecie. Każdego roku na początku października od 75 lat odbywają się na niej parady ku czci bohatera dwóch kontynentów, generała Kazimierza Pułaskiego.
Paradę poprzedziła Msza św. w katedrze św. Patryka, którą odprawił biskup z Elbląga w asyście miejscowych koncelebransów w 80 proc. w języku angielskim. Katedra była wypełniona, a Mszę św. uświetniły dwa chóry z Hamilton, "Symfonia" i "Ludowa Nuta", które następnie uczestniczyły w paradzie.
Parada rozpoczęła się przy 38. Ulicy, skąd wyruszali jej uczestnicy, a kończyła się na 58. Ulicy. W tym roku w czasie parady pogoda nie dopisała, ponieważ padał deszcz. Z tym problemem uczestnicy poradzili sobie bardzo dobrze. Byli obficie zaopatrzeni w kolorowe parasole. Nie mogę powiedzieć, kogo zabrakło, ale widziałem dużo organizacji polonijnych, które przemieszczały się pieszo lub na specjalnie przygotowanych platformach. Duże wrażenie robiła kolumna przeszło stu motocykli z głośnymi tłumikami i nagraniem szumu husarskich skrzydeł i pędzących koni.
Maszerowały przeróżne organizacje, od weteranów na platformach do tańczącej młodzieży, której nawet nie przeszkadzał deszcz.
Parada w Nowym Jorku została sprawnie zorganizowana przy pomocy władz miejskich. W tym roku uczestniczyłem we wrześniu w Polskim Festiwalu na Roncesvalles Ave. w Toronto. W Nowym Jorku paradę poprzedziła Msza św. i błogosławieństwo biskupa dla wszystkich uczestników. Tego nie było w Toronto. W Toronto Polski Festyn odbywa się w tym samym czasie co ukraiński na Bloor St., gdzie Ukraińcy świętują powrót Zachodniej Ukrainy do macierzy. Co świętuje polski biznes? Ostatnio sprzedano budynek Millenium, gdzie mieścił się Kongres. Co się stanie z archiwami organizacji, które były składowane w Kongresie?
Ostatnio możemy zauważyć, że mamy dwie Polonie, w Toronto i Mississaudze, które współpracują ze sobą na dystans.
Władysław Dziemiańczuk
Toronto