farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Z nawiększej demokracji

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

idnianmodelTen okołotrzydziestoletni przybysz z Indii mógłby być modelem, czy to wojownika sikhijskiego, czy aktorem grającym niezwykle przystojnego kochanka w jednym z kilkuset corocznie kręconych romansów w wytwórniach indyjskich. Był sikhem i mieszkał w jednym z miasteczek Pendżabu. Jego czerwony turban odcinał się wyraźnie od smagłej twarzy i kruczoczarnego zarostu. Był on od dziesięciu lat żonaty i miał parkę dzieci. Z zawodu był kierowcą.


Przed kilkoma laty wywędrował do Kanady wraz ze swoją rodziną jego starszy brat, który został do tego zachęcony przez wuja, który przybył tu przed nim kilka lat wcześniej. Tamtego też ktoś namówił i pomógł w zasiedleniu się. Trudno dociec, kto był pierwszy w tym ciągu rodzinnych powiązań, które spowodowały, że tak z tej rodziny, jak i szeregu innych spora część młodzieży sikhijskiej rozjechała się po świecie. To podobnie jak z polskimi góralami, którzy podążali za ocean w nadziei na lepsze życie, zachęcani przez tych, którzy przybyli tu wcześniej i dość dobrze dawali sobie radę.


Kiedy jednak przed obywatelami Polski po zmianach ustrojowych zamknięto prawie granicę Kanady, to z Indii, Pakistanu czy Chin ciągną ciurkiem obywatele tych krajów, a w zasadzie całymi rzekami. Sikhowie indyjscy skarżą się w swoich wnioskach o przyznanie im statusu uciekiniera politycznego, że rząd indyjski nie pozwolił im utworzyć samodzielnego Kalistanu, że Hindusi patrzą na nich krzywo i przed laty nawet doszło między nimi do krwawej jatki. Ale było to przed laty.


W kolejnych latach premierem Indii został sikh, a wojsko i policja tego kraju jest zdominowana przez ludzi w turbanach, którzy stanowią tylko 2 proc. populacji w tym ponad miliardowym kraju. Mimo to władze imigracyjne Kanady masowo akceptują tych przybyszy, ale trzeba też powiedzieć, że wielu z nich jest zawracanych wobec ogromu kłamstw, których wysłuchują ciągle z ich ust kanadyjscy oficerowie imigracyjni.
Ten negatywny stereotyp zadziałał w przypadku Gurnama. Przybył do Kanady, wraz ze swoją żoną, w pierwsze odwiedziny, na zaproszenie swojego starszego brata, który miał tu już status stałego rezydenta. Na lotnisku torontońskim został odesłany wraz z żoną na dokładniejsze przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Ten już miał przybić stemple wizowe do paszportów, ale jeszcze postanowił zadzwonić do brata Gurnama, aby upewnić się, czy oczekuje on na niego. Faktycznie, zgłosił się brat tego przybysza. Oficer imigracyjny zapytał, czy oczekuje on na przybycie swojego brata. Ten odpowiedział, że tak. Wówczas oficer imigracyjny zapytał, jak ma na imię jego brat. Wówczas usłyszał jakieś imię indyjskie. Poprosił o powtórzenie i usłyszał tę samą odpowiedź. Podziękował i rozłączył się, a Gurnama i jego żonę zatrzymał i odesłał do aresztu imigracyjnego.
Kiedy Gurnam znalazł się w areszcie, natychmiast po zakwaterowaniu zadzwonił do brata, pytając o przyczynę takiego potraktowania go w Kanadzie. Brat też był zdziwiony. Gurnam zapytał się jeszcze, co brat powiedział oficerowi na lotnisku, że ten natychmiast podjął decyzję o aresztowaniu. Wówczas brat Gurnama powiedział, że pytał o imię przybysza i brat podał to imię. Okazało się, że podał on nie oficjalne imię Gurnama, które widniało w paszporcie, ale jakieś zdrobnienie, którego używano w rodzinie, w domu, nieoficjalnie. Nałykany łgarstwami od innych przybyszy z tego regionu, oficer imigracyjny uznał, że ma do czynienia z kolejną próbą oszustwa.


Gurnam (i jego żona, na żeńskim oddziale) przebywał w areszcie ponad miesiąc. Kolejne próby uwolnienia go za kaucją nie dawały pozytywnego rezultatu. Początkowy raport oficera imigracyjnego kazał kolejnym oficerom i sędziom imigracyjnym patrzeć na niego jako na oszusta.
Po miesiącu Gurnam poczuł się źle. Poprosił o wizytę u lekarza. Ten z początku zlekceważył ten sygnał. Kiedy Gurnam poczuł się gorzej, po dwóch tygodniach lekarz nakazał umieścić go w izolatce i dokonać gruntownych badań, w tym prześwietlenia płuc. Badania te wykazały, że Gurnam ma początkowe stadium gruźlicy. Kiedy mu o tym powiedziano, był zdumiony, bo wszak jako dziecko był zaszczepiony przeciw gruźlicy. Okazało się, że szczepionka nic nie pomogła wobec faktu pozostawania przez dwa tygodnie z osobnikiem, który był siewcą zarazków gruźlicy.
Był to przybysz z Chin, a konkretnie z Tybetu. Przebywał w areszcie imigracyjnym dokładnie siedemnaście dni, do czasu, aż został zwolniony za kaucją. Pochodząc z prześladowanego rejonu zagarniętego i rządzonego przez reżim komunistycznych Chin, wzbudzał z miejsca współczucie i dano mu możliwość starań o status uciekiniera politycznego w Kanadzie, bez badania stanu jego zdrowia. Ile osób, tak w areszcie, jak i poza nim, pozarażał do czasu ustalenia, że to on zaraził Gurnama, trudno powiedzieć. Faktem jest, że w tym samym pokoju zamieszkiwał również innych sikh i jego też umieszczono w izolatce i poddano gruntownym badaniom i okazało się, że on, mimo że był co najmniej dwa razy starszy od Gurnama i schorowany, to nie został zarażony gruźlicą.


Gurnama natychmiast przewieziono na oddział przeciwgruźliczy jednego ze szpitali torontońskich. Tam czekała go kilkumiesięczna kuracja kosztująca ponad tysiąc dolarów dziennie. Wszystko to na koszt kanadyjskiego podatnika, bo będąc aresztantem, Gurnam nie ponosił jakichkolwiek kosztów swojego pobytu w Kanadzie. Dodać należy, że jeśli będzie na tyle sprytny, to może jeszcze wytoczyć rządowi kanadyjskiemu proces sądowy o znaczną sumę odszkodowania za narażenie go na utratę zdrowia, cierpienia itd., wobec umieszczenia go w jednym pokoju w areszcie imigracyjnym z niezbadanym pod względem zdrowia człowiekiem.


Oddział przeciwgruźliczy, w którym znalazł się Gurnam, przypominał trochę kategorią swoich pacjentów populację aresztu imigracyjnego. Dominowali w nim przybysze z Azji: Indii, Pakistanu i Chin. Było sporo Murzynów tak z Karaibów, jak i z Afryki, było kilku potomków dumnych Inków, Majów czy Azteków z Ameryki Południowej. Jedynym białym był przybysz z Rosji. Na tym jednym oddziale byli oczywiście i mężczyźni, i kobiety. Wszyscy ci pacjenci byli nowymi imigrantami. Nie było na tym oddziale ani jednej osoby urodzonej w Kanadzie. Ale tylko Gurnam był aresztantem imigracyjnym. Pozostali byli tu "z wolności", czyli przeszli już sito wstępnych przesłuchań i zostali wstępnie dopuszczeni do dalszych starań o uzyskanie statusu stałego rezydenta Kanady, lub też, niektórzy z nich, już taki status uzyskali. I to z aktywną gruźlicą. Świadczy to ewidentnie o zaniedbaniach w kontroli medycznej, bądź w krajach, z których ci nowi przybysze uzyskali zgodę na przybycie do Kanady, lub też już tu, w Kanadzie.
Ale nie ma się czemu dziwić. Wszak ci kandydaci na imigrantów są badani przez "zaufanych" lekarzy w swoich rodzinnych krajach. Pewien sikh z całą szczerością powiedział, że kraj jego jest przeżarty łapówkarstwem i korupcją. Opisał sytuację, w jakiej się sam znalazł, kiedy przyleciał na pierwszą wizytę do Indii, po wyjeździe przed laty z tego kraju. Na lotnisku kontroler powiedział mu, że czegoś mu brakuje w dokumentach. Kiedy ten oświadczył, że jest obywatelem Kanady i ma wszystkie niezbędne dokumenty, został zapytany, ile przywiózł ze sobą pieniędzy. Przybysz udzielił zgodnej z prawdą odpowiedzi. Został poproszony o pokazanie tych pieniędzy. Wówczas kontroler wyjął z pliku kanadyjską studolarówkę i schował ją do swojej kieszeni. Z kolei oddał paszporty kanadyjskie przybyszowi i jego żonie i oświadczył, że teraz wszystko jest w porządku. Przybysz pogodził się z losem i wiedział nadto, że ten skorumpowany urzędnik graniczny mógł tak otwarcie kpić sobie z przepisów "największej demokracji świata", bo uzyskaną dolą dzielił się ze swoim zwierzchnikiem, a ten ze swoim, aż do samej góry. Tenże sikh z troską też mówił o tym, że w Indiach można za łapówki otrzymać każde świadectwo, jakie się chce, i to z autentycznie istniejących wyższych uczelni. Powiedział też, że wielu przybyszy z Indii, legitymując się takimi dokumentami, nostryfikuje dyplomy i uzyskuje intratne stanowiska rządowe w Kanadzie.


Wróćmy jednak do Gurnama. Przebywając na oddziale przeciwgruźliczym, wystąpił, przy pomocy agenta imigracyjnego zaangażowanego przez jego brata, o zmianę jego statusu z turysty na uciekiniera politycznego. Tak więc, mimo pewnego radykalizmu w postępowaniu, oficer imigracyjny na lotnisku miał dobre wyczucie co do faktycznych zamiarów Gurnama i jego żony. Teraz Gurnam posługiwał się dodatkowym argumentem zarażenia go na terenie Kanady gruźlicą, w staraniach o prawo pozostania w tym kraju. To spowodowało, że jeszcze kilka miesięcy po zwolnieniu go ze szpitala przebywał w areszcie, aż w końcu zapadła ostateczna decyzja o jego wydaleniu wraz z żoną.


Jego prawie dziesięciomiesięczny pobyt w Kanadzie zakończył się niepowodzeniem. Ale tysiące jego ziomków, powołując się na bzdurne argumenty, ale z naiwnością akceptowane przez władze imigracyjne, corocznie powiększa getta sikhijskie na terenie Kanady.
Aleksander Łoś
Toronto

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.