Otwarcie nowego połączenia między Addis Abebą a Toronto odbyło się z wielką pompą. Był poczęstunek, występy oficjeli, zespołów folklorystycznych z Etiopii, poświęcenie samolotu przez ortodoksyjnego biskupa, latająca chmara dziennikarzy i fotoreporterów. Jest to pierwsze i jedyne bezpośrednie połączenie lotnicze między Toronto i Afryką. Na ten pierwszy lot czekało wielu Etiopczyków, nawet odkładając wcześniej planowane podróże, które jednak musiałyby być z przesiadką w Amsterdamie, Brukseli czy Frankfurcie.
W takiej też sytuacji znalazł się Michał, bo tak kazał się nazywać, mimo że zapisano jego imię z angielska Michael. Był wyznania chrześcijańsko-ortodoksyjnego. Pochodził z przedmieść Addis Abeby, gdzie dorastał, chodził do szkoły i skończył studia uniwersyteckie. Mając ponad 40 lat, zaliczył dość długą wędrówkę po świecie. W swoim rodzinnym kraju nie był ponad dziesięć lat.
Pierwszą swoją wyprawę zagraniczną odbył do Izraela. Miał tam kolegów, którzy zabrali się za przerzut zorganizowany przez lotnictwo Izraela dla wyznawców judaizmu zamieszkałych w Etiopii. Większość faktycznie wyznawała wiarę opartą na Starym Testamencie, ale niektórzy skorzystali z okazji i też się zabrali. Wśród nich byli koledzy Michała. Kiedy ich odwiedził, dowiedział się, że prawie wszyscy, po szybkiej nauce języka i adaptacji, musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową. Byli zazwyczaj szeregowcami pełniącymi służbę na pierwszej linii frontu.
Ale jak to w armii, co jakiś czas propagandziści organizowali grupowe oddawanie krwi. Kiedy cały pluton szedł do punktu krwiodawstwa, to w tym również ciemnoskórzy pochodzący z Etiopii. Później dowiedzieli się, że ich krew była wylewana do rynsztoka. Kiedy stało się to publiczną tajemnicą, pracownicy służby zdrowia tłumaczyli to tym, że obawiali się, że krew ta może być zainfekowana wirusem i narażać pacjentów, którym by się tę krew podało, na zachorowanie na AIDS. Z góry zakładano, bez przeprowadzania indywidualnych badań, że ci nowo przybyli i ledwo tolerowani obywatele mogą być zarażeni, a biali nie.
Michał z dużą nostalgią wspominał swój siedmioletni pobyt w Niemczech. Pracował tam głównie w gospodarstwie rolnym, położonym w pobliżu Norymbergi, gdzie uprawiano i zbierano zioła na potrzeby farmacji. Tam też zrodziła się przyjaźń Michała z wieloma pracownikami sezonowymi pochodzącymi z Polski, którzy stanowili trzon pracowników najemnych w tym rozległym gospodarstwie. Przyjeżdżali wiosną i odjeżdżali jesienią do Polski, a Michał pozostawał, wykonując prace porządkowe w czasie zimy. Mówił dość dobrze po polsku, choć jak powiedział, już sporo zapomniał, bo od tamtego czasu minęło prawie pięć lat. Z jednym z Polaków utrzymywał systematycznie kontakt i listowny, i telefoniczny. Rozmawiał z nim po polsku, z wtrącaniem zwrotów niemieckich, kiedy nie mógł znaleźć odpowiedniego polskiego słowa. Bo chociaż obaj mówili dość płynnie po niemiecku, to ambicją Michała było to, aby rozmawiać ze swoim przyjacielem w jego ojczystym języku.
Na farmie tej Michał poznał krajankę, z którą zamieszkiwał przez ostatnie trzy lata pobytu w Niemczech. Ze związku tego urodziło się dwoje dzieci na ziemi niemieckiej. Ale, po latach starań, wszyscy oni otrzymali decyzję odmowną co do możliwości stałego pobytu. Dostali polecenie opuszczenia Niemiec. Partnerka Michała wyleciała z dziećmi do Stanów Zjednoczonych, gdzie miała wsparcie ze strony swoich krewnych, którzy uzyskali tam wcześniej stały pobyt. Po latach również ona i dzieci otrzymali prawo stałego pobytu w tym kraju.
Michał nie chciał osiedlać się w Stanach. Miał uraz do tego kraju wyniesiony jeszcze z okresu studiów, kiedy tak wykładowcy, jak i studenci skłaniali się do poglądów lewicowych, a nawet lewackich. Stany Zjednoczone były postrzegane przez to środowisko jako strażnik "krwiożerczego" kapitalizmu. Nadto jego związek uczuciowy z konkubiną osłabł. Już po rozstaniu tęsknił za dziećmi (chłopiec i dziewczynka) i skłonił ich matkę do odwiedzania go z dziećmi w Toronto, kiedy uzyskali już prawo stałego pobytu w Stanach. Za każdym razem pokrywał koszty ich podróży, utrzymania 1-2-tygodniowego tutaj, kupował im prezenty i dawał matce za każdym razem okrągłą sumkę na utrzymanie ich wspólnych dzieci.
Michał, po kilku miesiącach pobytu w Toronto, uzyskał pracę w największej ubojni świń. Jak twierdził, codziennie ubijano tam około sześciu tysięcy świń. Wymagało to oczyszczenia, podzielenia, spakowania i zmagazynowania mięsa w chłodni. Tam czekało na odbiorców. Michał zaliczył wszystkie działy i w końcu dostał pracę tam, gdzie najbardziej mu to odpowiadało, czyli przy wydawaniu towaru odbiorcom. Zarobki miał niezłe i pracę pewną. Był cenionym pracownikiem.
Michał przyleciał do Kanady z Niemiec jako turysta z paszportem etiopskim. Po roku od przybycia tutaj, poprzez agenta imigracyjnego, złożył dokumenty o udzielenie mu statusu uciekiniera politycznego. W kraju jego urodzenia ciągle nie utrwaliła się demokracja, ciągle trwał konflikt z Erytreą, zbuntowaną prowincją, wcześniej etiopską. Obaj przywódcy tych krajów, dawniej przyjaciele, walczący ramię w ramię z ówczesną dyktaturą wspieraną przez Związek Sowiecki, stali się śmiertelnymi wrogami, wciągając swoje narody w wykańczającą obie strony wojnę graniczną. To wszystko Michał zawarł w swoim wniosku i czekał. Dopiero po dwóch latach otrzymał odpowiedź –negatywną. Odwołał się od tego i po kolejnym roku znowu otrzymał decyzję negatywną. Faktycznie, jego kraj rodzinny okrzepł, zdemokratyzował się częściowo, rozwijał się intensywnie. Dowodem na to było choćby otwieranie nowych połączeń lotniczych.
Trwające długo oczekiwanie na przejście do samolotu skłaniało tego inteligentnego człowieka do refleksji nad sobą i swoim krajem. Znał książkę Ryszarda Kapuścińskiego "Cesarz", stanowiącą w sposób dość wierny, choć trochę karykaturalny, opis życia elit jego kraju jeszcze w niedalekiej przeszłości. Choć nie był w kraju od ponad dziesięciu lat, to wiedział z opisu tych, którzy przybyli do Kanady niedawno, a nadto z publikatorów, że znajdzie z łatwością pracę, bo choćby znajomość angielskiego i niemieckiego dawała mu możliwość łatwiejszego znalezienia pracy niż jego niewykształconym rodakom.
Michał planował jednak i dalszą przyszłość. Uważał, że najlepszym miejscem na ziemi jest Kanada, a szczególnie Toronto. Był on szczerze zakochany w tym mieście. Odpowiadało mu poczucie bezpieczeństwa tutaj, brak rasizmu, wolność wyboru wyznania, łatwość znalezienia pracy. Lubił tutejszych mieszkańców, obojętnie jakiego koloru skóry, pochodzenia, wykształcenia czy statusu społecznego.
Wiązał nadzieję na powrót do Kanady z tym, że poznana przez niego Kanadyjka, z którą utrzymywał stałe kontakty, choć mieszkali osobno, zadeklarowała zawarcie z nim związku małżeńskiego i sponsorowanie go.
Jedno tylko umknęło uwagi Michała. Otóż oczekując na możliwość odlotu do swojego kraju rodzinnego etiopskimi liniami lotniczymi, przekroczył limit czasu dany mu na opuszczenie Kanady. Tak więc status jego zmienił się z "wydalonego" na "deportowanego". To w znacznym stopniu utrudniało ponowny powrót do Kanady, nawet po zawarciu związku małżeńskiego z Kanadyjką. Cały proces komplikował się i wydłużał.
Michał dość dokładnie śledził zmieniającą się kanadyjską politykę imigracyjną. Wiedział, że stworzono program finansowania imigrantów, którzy dobrowolnie wyrazili chęć opuszczenia Kanady. Każda taka osoba od pierwszego lipca może otrzymać na pierwsze wydatki po dotarciu do swojego kraju rodzinnego do dwóch tysięcy dolarów. Michał nawet zapytał oficera, który prowadził jego sprawę i przygotował dokumenty deportacyjne, o możliwości otrzymania gotówki wraz z opuszczaniem Kanady. Okazało się, że jego sprawa została zamknięta przed pierwszym lipca, a nadto nie spełniał podstawowego kryterium gotowości opuszczenia Kanady w ciągu miesiąca od momentu wydania ostatecznej decyzji imigracyjnej.
Michał odlatywał jednak z uśmiechem na twarzy. Był dumny z tego, że leci etiopskimi liniami, i to pierwszym samolotem tej linii, który odlatywał z Kanady.
Aleksander Łoś
Toronto