Zbiórka na lotnisku Pearsona została wyznaczona na godzinę 5 rano w sobotę 28 czerwca. Na szczęście wszystkim udało się dotrzeć. Jeszcze przed południem wylądowaliśmy w Vancouver. Czekał na nas autobus, który w pierwszej kolejności zawiózł nas do polskiej parafii św. Kazimierza w Vancouver. Tam spotkaliśmy się ze znaną wielu torontońskim parafianom s. Anną Blauciak i zjedliśmy obiad. Następnie pan kierowca chociaż z autobusu pokazał nam centrum Vancouver. Na wstępie zaznaczył, że nie jest przewodnikiem, ale postara się opowiedzieć nam co nieco.
Młodzież ze starszej grupy szybko zwróciła uwagę na ceny na stacjach benzynowych. W Vancouver litr paliwa kosztuje 153,9 centa. Czyli w Ontario wcale nie jest tak źle. Nasz kierowca powiedział, że on jeździ do Stanów i płaci za litr poniżej dolara.
Miasto powitało nas deszczem. Ale mimo to zrobiło dobre wrażenie. Zatrzymaliśmy się na krótko w wybranych miejscach Stanley Park, z których roztaczał się widok na centrum Vancouver. Zanim ruszyliśmy do Whistler, zahaczyliśmy jeszcze o Lynn Canyon, którego atrakcję stanowią wiszące mosty linowe.
Do miejsca docelowego dojechaliśmy wieczorem. W Whistler spaliśmy w kaplicy, na karimatach. Pierwszej nocy prezbiterium było zasłonięte. W następnych dniach wieczorem Najświętszy Sakrament był przenoszony do innej sali na adorację. Ostatniego dnia wszyscy uczestniczyli w adoracji w kaplicy. Dla niektórych była to pierwsza adoracja w życiu. Każdego dnia uczestniczyliśmy też we Mszy św. i słuchaliśmy katechez.
Do tradycji wyjazdów z o. Marcinem należy wczesne wstawanie. Pobudek między godziną 5:00 a 6:00 nie zabrakło również teraz. O. Marcin budził wszystkich optymistyczną pieśnią “Oto jest dzień”.
Młodzież była podzielona na 5 grup. Każda z nich miała danego dnia przydzielony konkretny obowiązek (np. sprzątanie toalet czy przygotowanie śniadania). Dzięki temu prace organizacyjne przebiegały dość sprawnie. Chociaż zdarzyło się, że osoby, które miały myć garnki po kolacji, musiały być “wyciągane” ze śpiworów.
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/3889-zbli%c5%bcaj%c4%85c-si%c4%99-do-boga#sigProIdbcdec99c19
Pod względem górskim zaczęliśmy dosyć łagodnie. W niedzielę pogoda niestety nie zachęcała do wędrówek – było pochmurno i chłodno. Wjechaliśmy wyciągiem na Whistler Mountain. Szczyt otulały chmury, a zdecydowana większość szlaków pieszych z powodu zalegającego śniegu była ciągle zamknięta.
Koło południa zaczęło się trochę przecierać, przejechaliśmy więc gondolą “Peak 2 Peak” na sąsiednią górę Blackcomb. Stacje kolejki oddalone są od siebie o 4,4 km, w najwyższym punkcie wagoniki jadą na wysokości 463 metrów nad doliną. Lina zawieszona jest na czterech podporach (dwie na Blackcomb, dwie na górze Whistler), a długość odcinka bez podparcia wynosi 3024 metry. Jeden z kolegów, który przed wyjazdem złamał nogę, przejechał się kolejką kilka razy. Reszta grupy tylko tam i z powrotem. Chmury zaczęły się podnosić i było ładnie widać miasto w dole.
Na Blackcomb o. Marcin odprawił Mszę św. i okazało się, że nawet podczas Eucharystii najnowsze technologie mogą okazać się przydatne. O. Marcin zapomniał bowiem mszału i korzystając z internetu w telefonie komórkowym ściągnął potrzebny tekst na iPad jednej z uczestniczek wyjazdu.
Po powrocie na Whistler Mountain pojechaliśmy jeszcze wyciągiem krzesełkowym na szczyt góry (górna stacja gondola znajduje się nieco poniżej szczytu). Chmury jednak wróciły i pozostał niedosyt.
Przez miasto pieszo wróciliśmy do parafii. Wydawałoby się, że nie chodziliśmy dużo, ale niektóre dziewczyny skarżyły się na bolące stopy. Nie obeszło się bez przebijania pęcherzy. W końcu nie od dziś wiadomo, że nowe buty przed wyjazdem w góry powinno się jednak rozchodzić.
Poniedziałek uczestnicy rekolekcji zapamiętają chyba na długo. Tego dnia pogoda dopisała i ruszyliśmy na normalny szlak górski – do jeziora Rainbow. Na początku towarzyszył nam o. Władek, który pokazał nam skrót przez cmentarz. Przez większość czasu szliśmy przez las, potem zaczęły pojawiać się łąki.
Gdy się patrzy na mapę okolic Whistler, widać, że praktycznie na końcu każdej doliny znajduje się jezioro. Tak było i w tym wypadku. Po powierzchni Rainbow Lake pływała jeszcze kra. Jezioro stanowi zbiornik wody pitnej dla miasta, woda w nim jest krystalicznie czysta.
Na szlaku o. Marcin pocieszał zrozpaczoną niekiedy młodzież i starał się zachęcać wszystkich do dalszej wędrówki. Jedna osoba przez pewien odcinek z powodu bolących stóp szła w samych skarpetkach, zdarzały się też prośby o ostatni telefon do rodziców i łzy wylewane w chwilach zwątpienia. Obiektywnie jednak trasa nie była ekstremalnie trudna, wszyscy doszli do celu, ale po prostu nie każdy był odpowiednio przygotowany. Za to potem każdemu smakowała kolacja i nikogo nie trzeba było namawiać do spania.
A we wtorek od razu było widać i słychać, kto nie posłuchał rady, by przed wyjściem w góry posmarować się kremem do opalania. Młodzież narzekała nie tylko na bolące nogi, ale też na piekące ramiona. Skorzystaliśmy z możliwości powtórnego wjechania na Whistler Mountain i przy wspaniałej pogodzie podziwialiśmy ze szczytu rozpościerające się wokół widoki. Gdzie nie spojrzeć po horyzont góry. I nasza grupa na odosobnionym skalnym szczycie.
W środę wszyscy powoli myśleli już o wyjeździe. Spragnieni wydawania pieniędzy mogli jeszcze dokonać w mieście zbędnych i niezbędnych zakupów.
Główną atrakcję tego dnia stanowił przejazd na tor przeszkód poprowadzony między drzewami. Na początku młodzież mogła sprawdzić się na wysokości około 2 metrów, ostatnia trasa przebiegała ponad 30 metrów nad ziemią. Oczywiście wszystko z asekuracją. Przejście zajmowało około 1,5 godziny, wymagało koncentracji, koordynacji ruchów i utrzymywania równowagi.
Wieczorem o. Marcin odprawił jeszcze Mszę św. w kaplicy w Whistler, na którą przyszła młodzież z tutejszej grupy parafialnej, po czym wszyscy przeszli nad pobliskie jezioro.
W czwartek rano zapakowaliśmy się i ruszyliśmy do Toronto. Czas tak szybko zleciał. A już następnego dnia na fejsbuku członków grupy młodzieżowej zaczęły pojawiać się zdjęcia – co ciekawe sporo z nich przedstawiało trasę nad Rainbow Lake i bynajmniej nie zostały zamieszczone przez osoby, które szły na czele grupy. Czyli znów widać, że najbardziej w pamięć zapada to, co zostało osiągnięte największym wysiłkiem.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak