Pomimo skromnych środków, jakimi posłużyła się reżyser, otrzymaliśmy sztukę, która wzrusza, która skłania do głębokiej zadumy i refleksji. Po jej zakończeniu, zanim rozlegną się oklaski, zapada wymowna cisza i o. Sujka, zwracając się później do widzów, zwrócił uwagę, że to najwłaściwsza postawa: nie burzliwe oklaski, a wielce wymowna cisza, która świadczy o głębokim wczuciu się w to, co przed chwilą wspólnie przeżywano. Warto też podkreślić, że mimo zaskakująco krótkiego terminu (jeszcze w niedzielę nie wiedziano, o której spektakl zostanie wystawiony) w kościele św. Trójcy zebrała się naprawdę liczna grupa widzów.
Jak powiedział mi br. Krzysztof Kotarba, spektakl wystawiono w parafii p.w. św. Maksymiliana Kolbe w Mississaudze (jeżeli się nie mylę, parafia obchodzi w tym roku 30-lecie istnienia), ale także w Hamilton. Pobyt w Windsor, a później także w Montrealu, to dodatkowe wystawienia, które zorganizowano już w czasie pobytu franciszkanów w Kanadzie i do których doszło dzięki pomocy ludzi dobrej woli, którzy pomogli braciom dostać się np. do Windsor. Bez ich zaangażowania nie moglibyśmy uczestniczyć w niezwykłym wieczorze, który z jednej strony przypomniał męczeństwo św. Maksymiliana, ale także tragedię narodu polskiego w latach II wojny światowej.
Wykorzystanie w spektaklu oryginalnych zdjęć z lat wojny, a także grafik Mariana Kołodzieja, więźnia Auschwitz (numer 432), to dodatkowe elementy sztuki, które głęboko zapadają w pamięć. Zwłaszcza wstrząsające grafiki Kołodzieja z cyklu "Klisze pamięci. Labirynt", przygotowane przez niego w ostatnich latach życia, sprawiają niesamowite wrażenie, są jego świadectwem tego, co przeżył w niemieckim obozie.
Jako ciekawostkę dodam, że prace innego więźnia Auschwitz, Jana Komskiego, znajdują się na terenie Orchard Lake Schools, czyli, jak dawniej je nazywano, Polonijnych Zakładów Naukowych. Pamiętam, że niektóre można było oglądać w Muzeum Kacetowców w budynku "Arki". Komski, co ciekawe, był w Auschwitz... dwukrotnie. W czasie pierwszego pobytu otrzymał numer 564, na jego szczęście numerów jeszcze nie tatuowano. Po brawurowej ucieczce został przypadkowo aresztowany w pociągu i ponownie trafił do obozu. W sumie, do zakończenia wojny, przebywał w czterech obozach. Po zakończeniu wojny wyjechał do USA i pracował dla "Washington Post" jako grafik.
Wspominam o tym, ponieważ mówiąc o życiu i śmierci o. Kolbego, należy pamiętać nie tylko o męczeństwie, ale także pracowitym i pełnym poświęcenia życiu, w którym były sukcesy, ale także ataki ze strony tych, którzy jego dzieło chcieli zniszczyć. Na przykład w listopadzie 1937 r. w liście do o. Anzelma Kubita, prowincjała, pisał: "Jeden z eksów (byłych zakonników – przyp. LW) wypisał oszczerczy artykuł na Niepokalanów w socjalistycznym (komunistycznym) «Dzienniku Ludowym». Wysłaliśmy sprostowanie, które jednak nie zostało zamieszczone (...) na ogół prasa socjalistyczno-komunistyczno-masońska ciągle łączy napaść na religię i instytucje kościelne z Niepokalanowem, «Rycerzem» lub «Małym Dziennikiem». Dziś przypadkowo dostałem do ręki zabłąkany do nas numer «Ameryka-Echo» z Ameryki i tam też podobne rzeczy spotkałem. Widać, że Niepokalanów i wydawnictwa M.I. diabłu się nie podobają".
"Ameryka-Echo" to wydawnictwo, które drukowano w Toledo (Ohio), wydawcą był Aleksander Paryski – swego czasu potentat na polonijnym rynku wydawniczym. Zresztą trzeba i o tym pamiętać, że czerwone wpływy w Polonii były dość silne, o czym świadczą liczne tytuły prasowe czy istniejące w USA i Kanadzie organizacje o lewicowym charakterze, np. w Windsor tak oceniano Polsko-Kanadyjski Klub Miast Granicznych; niektórzy moi rozmówcy mówili wręcz, że to komuniści... Ale to już historia, do której chyba nie warto wracać.
I może kilka słów na temat Theatrum Mundi, o którym p. Osławska powiedziała, że jest kontynuacją Teatru Rapsodycznego, istniejącego w latach wojny w Krakowie. Z Teatrem Rapsodycznym związany był Karol Wojtyła, późniejszy papież i błogosławiony Jan Paweł II. Ciekawe są losy tego teatru, po wojnie upaństwowiony i dwukrotnie zmuszany do przerwania działalności. Po roku 1967 nie wznowił działalności, a Theatrum Mundi ma być kontynuacją tegoż teatru. Z tego, co mi się udało zebrać, wynika, że po wojnie M. Kotlarczyk nie tylko wystawiał sztuki, które młodzież szkolna musiała oglądać, ale także organizował "brygady rapsodyczne", które objeżdżały południową Polskę. Wystawił sztukę "Rozkaz" według poezji Kirsanowa i Majakowskiego, a na terenie teatru szkolenie polityczne prowadził niejaki Adam Polewka, wyjątkowy komunista, mający na sumieniu m.in. podpisanie w dniu 19 listopada 1939 r. oświadczenia, wraz z innymi renegatami, witającego przyłączenie Zachodniej Ukrainy do Ukrainy sowieckiej. Z drugiej strony, Kotlarczyk był przez 17 lat szpiegowany przez SB, a donosili na niego najbliżsi współpracownicy!
Pierwszy spektakl Theatrum Mundi wystawiono w 2000 r. w Krakowie, było to misterium "Quo vadis, Domine" .
W manifeście Theatrum Mundi czytamy m.in., że: "... usiłuje ogniskować wiele opcji twórczych, przekracza granice (państwowe, narodowe, kulturowe itp.), inicjuje projekty międzynarodowe (nie bez znaczenia jest fakt geograficznego położenia naszego kraju i miasta Krakowa blisko środka Europy). Theatrum Mundi swoją estetyką pragnie nawiązywać do tradycji, jednak w sposób najdalszy od muzealnych hołdów, tworząc spektakle odważnie adresowane do wszystkich, między innymi do młodzieży (...) Theatrum Mundi to także «scena misteryjna», która pragnie powrócić do europejskiej, średniowiecznej tradycji teatrów obrzędowych, związanych z kalendarzem chrześcijańskim, aby w ten sposób nawiązać do średniowiecznego, łacińskiego uniwersalizmu jednoczącego stary kontynent" .
Niemniej jednak te wszystkie okoliczności dodatkowe, o których wspomniałem, nie mogą przesłaniać wymowy sztuki, która zaprezentowali franciszkanie z Niepokalanowa. Maksymilian Kolbe był niezwykłym człowiekiem i to, że został wyniesiony na ołtarze, nie było przypadkiem, chociaż pojawiały się głosy sprzeciwu, podobnie jak w przypadku procesu beatyfikacyjnego papieża Piusa XII. Nie jest tajemnicą, że niektórzy Żydzi stawiali o. Kolbe zarzut antysemityzmu, chociaż istnieje wiele świadectw, że antysemitą nie był. Jewish Virtual Library (a project of the American – Israeli Cooperative Enterprise) podaje informację, że o. Kolbe schronił w Niepokalanowie około 2 tys. Żydów, których wysiedlono z Wielkopolski po wybuchu wojny. Nie chcę przytaczać opinii Żydów, którzy z wdzięcznością wspominają pomoc, jakiej im udzielono. Zresztą w spektaklu też pada przykład dobroci, jaką św. Maksymilian okazywał innym, bez względu na wyznanie.
W roku 1997 Ryszard Tyndorf, z torontońskiego oddziału Kongresu Polonii Kanadyjskiej, na łamach "The New York Review of Books" zabrał głos w sprawie zarzutów stawianych o. Kolbe. W odpowiedzi na stwierdzenie Istrana Deaka, że o. Kolbe to "notorious anti-Semite", pan Tyndorf przytacza za "St. Louis Jewish Light" wynik badań, które prowadzili: katolik – Daniel L. Schlafly, i żyd – Warren Green. Badacze przeanalizowali 1400 publikacji św. Maksymiliana i w czerwcu 1982 r. opublikowali raport, z którego wynika, że znaleźli tylko 14 odnośników do Żydów, z których część były pozytywna, pięć negatywna i żaden tekst wspominający Izraelitów nie był rasistowski.
Ale... jeżeli ktoś chce psa uderzyć – kij zawsze znajdzie, prawda? Są na świecie ludzie, którzy nas, Polaków, nie lubią i nie jest to żadna tajemnica. Którzy zawsze będą wiedzieć "lepiej" i mówić głośniej, aby zagłuszyć prawdę.
Tekst i zdjęcia Leszek Wyrzykowski