Johan Wolfgang von Goethe napisał, że bez znajomości Sycylii nie można mówić o znajomości Włoch. Parafrazując to zdanie geniusza, można stwierdzić, że bez znajomości Alberty, Kolumbii Brytyjskiej, Wybrzeża Pacyfiku, nie znamy całej bogatej Kanady.
Dzięki staraniom niezmordowanej prezeski Koła Pań "Nadzieja", pani Haliny Drożdżal, oraz pań – Bożeny Poczyniak z Continental Travel Service L.T.D., Ali Dragunowskiej, tłumaczki z angielskiego "na nasze", i zawodowej przewodniczki Kaycy Szy, w dniach od 6 do 14 września odbywaliśmy, w zgranej grupie 33 osób, wspaniałą wycieczkę do Gór Skalistych i Pacyfiku. Poniżej kreślę kilka migawek z podróży.
Z Toronto do Calgary dolecieliśmy "Westjetem". Aktualny boom paliwowy wyniósł do góry całe śródmieście. Kolorowe wieżowce ze szkła i metali są doskonałym przykładem zachwycającej, nowoczesnej architektury. Czyste powietrze. Alpejska czystość ulic. Pojemne, trzyczłonowe pociągi miejskie, długością odpowiadają 6 warszawskim tramwajom. Dobrze ubrani pracownicy udający się po pracy do domu. Obiekty po olimpiadzie zimowej starannie utrzymane. Wioska olimpijska zamieniona w dormitorium dla studentów miejscowego uniwersytetu. W forcie Calgary, Metys – przewodnik po muzeum, w pięknym wykładzie zapoznał nas z edukacją indiańskich dzieci, osobno dziewcząt pod opieką matek, i chłopców od 12. roku życia towarzyszącym swym ojcom, myśliwym i wojownikom. Zupełnie inny niż promowane współcześnie północnoamerykańskie zasady wychowania bezstresowego z jego opłakanymi wynikami, szczególnie w okresie dorastania młodzieży.
Banff. Przyzwyczajeni do granitów tarczy kanadyjskiej, zapominamy o osadowych Appalachach na wschodzie Kanady i wypiętrzeniach Gór Skalistych na granicy Alberty i B.C.
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/1268-migawki-z-wyprawy-do-zachodniej-kanady#sigProIdc4bb93fa41
W Banff, 5-tysięcznym centrum Parku Narodowego, zamieszkanym od lat przez Niemców i Szkotów, doskonale widać warstwowy układ skał szczególnie w szczytowych gołoborzach. Poziome, a późniejsze skośne wypiętrzenia są pamiątką po ciepłym morzu i wtórnych przemieszczeniach górotworów. W miasteczku, po urzędowym udowodnieniu przydatności dla jego funkcjonowania, można nabyć posesję, ale bez gruntu, na którym stoi, gdyż ten należy do państwa. Z uwagi na ograniczoną powierzchnię doliny Banff pracownicy, głównie Azjaci, mieszkają w 5-tys. osadzie górniczej odległej o 15 km, Canmore – mieście sypialni. Wjazd na górę Sulphur gondolą napowietrzną. Możliwość podziwiania gór z pokładu helikoptera. Możliwość kąpieli siarczanych. Bogaty sklep z minerałami, skamielinami i wyszukaną biżuterią. Wspaniałe wielkie kryształy ametystów, kuliste kryształy opali, skamieniałe ryby, trylobity. Mnogość fantastycznych damskich precjozów z wkomponowanymi weń skarbami natury. Mnie zafascynowały 550-milionowe trylobity, od wielkości paznokcia męskiego kciuka po 4 olbrzymy z Maroka na jednej płycie wielkości podwójnej stopy przysłowiowego "podolskiego złodzieja". Ceny tychże od kilku do 1236 dolarów. Liczna awiofauna w miejscowym 100-letnim muzeum przyrodniczym. Góry zalesione jednorodną monokulturą szczupłego świerka, pnącego się do kilkunastu metrów wzwyż, z nikłą domieszką brzozy, która towarzyszy szlakom komunikacyjnym.
Góra Athabasca – 3490 m wysokości. Imponujący lodowiec o powierzchni 51 km kwadratowych zsuwający się z niej, w ciągu ostatnich 150 lat zmniejszył się o 1,6 km, ostatnio traci 10 m rocznie. Dojazd potężnymi trzyosiowymi pojazdami o 6 wielkich grubobieżnikowanych kołach i potężnym silniku. Aż dziw, że przy spadku terenowej drogi pod kątem 45 stopni, ten monstrualny pojazd nie stracił przyczepności. Powierzchnia lodowca śliska. Źródło czystej, pitnej wody, która rzeką Thompsona Mackenzie (1200 km) przez Jezioro Niewolnicze wpada do Oceanu Arktycznego. Rzeką Athabasca, pontonami, płynęliśmy z przygodami 10 km w dół.
Jasper. W tym najwyżej położonym parku narodowym Kanady, liczącym 224.866 km kwadratowych, znajduje się najwyższy szczyt kanadyjskich Gór Skalistych – Góra Robsona (3954 m n.p.m.). Z jej stoków spływa rzeka Frasera, która wpada do Pacyfiku koło Vancouveru. Jadąc autobusem 66 km na północ od kamp loopu zaskoczenie. Na przestrzeni wielu hektarów na zboczach gór stoją martwe, czarne kikuty pni spalonych świerków, cichych, żałobnych świadków pogorzeliska po pożarze spowodowanym przez człowieka w suchym lecie 2003 roku. W miejscowości Barriere spłonęło prócz lasów 70 domów. Gołe wielohektarowe pogorzelisko jeszcze w roku bieżącym 2012 czeka na robotników leśnych lub na niezawodne siły natury.
W dolinie rzeki Thompsona kolejna niespodzianka. Pojedyncze choinki okraszone sadzią i zmrożona pokryta szronem trawa na zboczu. We wrześniu widok iście bożonarodzeniowy. Dodatkowa atrakcja to widoczne stado 18 kozic w różnym wieku, różnej płci i umaszczeniu w przewadze beżowego, pasące się przy spadzistym zboczu w przydrożnym rowie Yellow head autostrady! Kilka kilometrów dalej kierowca John zatrzymuje autobus przed kilkunastoosobową grupą amatorów fotografii uzbrojoną w aparaty, kamery, ipady nacelowane na stojącego za świerkiem, 12 m wyżej od poziomu przydrożnego rowu, dojrzałego osobnika grizzly! Misio pozował przez 20 minut. Chyba był po śniadaniu. Ale czy amatorzy fotografowania byli rozsądni?
Przeprawa promem na Wyspę Vancouverską do Ogrodu Burcharda. Raj dla botaników. Mnogość najwspanialszych i orientalnych kwiatów. Zachwyt towarzyszących pań. Po drodze szereg farm z krzewinkami uprawianych różnych rodzajów jagód. Natężenie ruchu samochodów. Wreszcie dojazd do założonej w 1843 roku przez Hudson Bay Company Victorii, odwiedzanej corocznie przez 3,5 miliona turystów. Duży ośrodek przemysłowy. Port oceaniczny i żaglowy. Na bardzo czystych ulicach stare okazy drzew, między innymi czereśni (bez owoców). Imponujący gmach parlamentu. Przed nim na wysokim cokole imperatorowa Indii, królowa Wielkiej Brytanii Wiktoria, protoplasta Elżbiety II miłościwie nam panującej. Na najbliższym skrzyżowaniu monument poświęcony Emily Carr, znakomitej kanadyjskiej malarce. Zwalista, siedząca postać artystki na prawym ramieniu ma małpkę, z rodzaju Rhesus, a tuż przy lewej nodze psiaka z falującą sierścią. Psiak służy jako siedzenie dla fotografowanych nań dzieci. Niedaleko królewskie muzeum dinozaurów. Wizyta w przycumowanej jednostce z wewnętrznym akwarium z setką ryb w nim, płetwonurkiem demonstrującym poszczególne okazy i olbrzymim 2,5-metrowym białym "wilko-węgorzem", budzącym grozę i ad hoc nazwanym przez panie p a s k u d ą. China town. Pierwsze totemy znane mi od czasów zuchowych. Możliwość oglądania ze statku waleni. Miłą niespodzianką w Royal Scot Hotelu było przyjęcie u czterech pań: Bożeny, Jadwigi, Janiny i Krystyny obchodzących swoje wrześniowe urodziny, zakrapiane okowitą, uciesznymi kawałami i recitalem kresowych piosenek w wykonaniu pani Teresy Klimuszko
Vancouver. Pierwszym odkrywcą miejsca był w roku 1778 kpt. Cook. Miasto-fort zbudował po nim kpt. George Vancouver. Góry i Pacyfik. Największe China town na kontynencie. 55 proc. populacji to Chińczycy i Południowi Koreańczycy. W jednej z dzielnic po niszczycielskim huraganie w 2006 roku, kikuty uszkodzonych drzew odszczepione innymi szczepkami tworzą tzw. "nursing trees". Miasto pełne zieleni. Piękne totemy. W śródmieściu mnóstwo jednorodnych 40-piętrowych apartamentowców.
13. pożegnalna kolacja, kontynuacja nowych znajomości. Miłe towarzystwo. To wszystko na płynącej "Britanice". 14. powrót "Westjetem" do Toronto. Pełni niezapomnianych wrażeń z nadzieją oczekujemy kolejnej wycieczki z Kołem Pań "Nadzieja".