farolwebad1

A+ A A-

Turystyka

        Właśnie poczta dostarczyła nam opatrzoną symbolem bobra kartę dziennego wstępu do wszystkich parków narodowych Kanady na cały 2017 rok. To prezent od rządu federalnego dla obywateli i rezydentów na obchodzone w tym roku 150-lecie kanadyjskiej konfederacji. Przesyłka zawierała także mapkę ze wszystkimi miejscami w Kanadzie, do których darmowego zwiedzenia karta upoważnia. Jest tego sporo, bo oprócz parków narodowych, można bezpłatnie zobaczyć tereny chronione na wodzie oraz narodowe miejsca historyczne. Dla kogoś planującego zwiedzanie Kanady w wakacje, to wielka gratka.

        W Ontario w przyzwoitej odległości od Toronto parków narodowych nie mamy za wiele, to: Thousand Islands, Georgian Bay Islands, Point Pelee i Pukaskwa oraz Bruce Peninsula, za to dużo miejsc i obiektów historycznych, jak np. HMCS „Haida”, Beausoleil Island, Fort George, Fort Wellington czy Kingston Fortifications. Pełną listę znajdą Państwo w Internecie na stronie www.parkscanada.gc.ca, tam też można wypełnić podanie o kartę. Wystarczy jeden Free 2017 Parks Canada Discovery Pass dla wszystkich osób w samochodzie do darmowego wstępu do parku narodowego, i jeden dla wszystkich osób, które przyjechały w grupie zwiedzać national marine conservation area lub miejsca historyczne.

        To nie koniec atrakcji przygotowanych dla nas przez rząd federalny. Na wyżej podanej stronie można wziąć udział w konkursie Discover Canada. Wystarczy się tylko zarejestrować. Do wygrania są warte tej krótkiej czynności fanty.

        Główną nagrodą jest 7-dniowy pobyt dla 4 osób w zachodniej Nowej Fundlandii, w słynnym Gros Morne Park, włącznie z przelotem w obie strony do Deer Lake. W tym 5 nocy w namiocie oTENTiK w parku, 1 noc w miejscu historycznym L’Anse aux Meadows albo St. Anthony, przedpłacona karta VISA na 3000 dolarów z CIBC, gift card ze sklepu sportowego MEC na 1000 dol.,  1100 dol. w postaci prezentów od Parks Canada, a także 2018 Parks Canada Group Discovery Pass.

        Druga nagroda to 3-dniowy pobyt w parku narodowym w namiocie oTENTiK (2 noce), w tym karta do sklepu MEC na 1000 dol. i karta VISA na 500 dol., a także prezenty od Parks Canada.

        Jeśli nie poszczęści się nam z główną wygraną, możemy stać się posiadaczami losowanej co dwa tygodnie karty do parków narodowych Kanady na 2018 rok oraz prezentów od Parks Canada.

        Wprawdzie „Goniec” już o tym na początku roku informował, ale warto o Free 2017 Parks Canada Discovery Pass przypomnieć, żeby nie zostawiać załatwienia karty na ostatnią chwilę, bo czas oczekiwania jest dosyć długi, my czekaliśmy półtora miesiąca.

        Powodzenia w losowaniu i  udanych wypraw do kanadyjskich parków życzą

Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński

piątek, 17 luty 2017 14:40

Turystyczny boom na Kubie

Napisane przez

        Słoneczna i ciepła pogoda to wspaniałe lekarstwo na tegoroczne przeziębienia grasujące w niedopieszczonym słońcem Ontario. Okazuje się, że więcej osób tak myśli, bo tłok na wyspie jak nigdy wcześniej. Przylatują turyści z Europy, w tym z Polski, dużo częściej i liczniej niż w minionych latach. Całe grupy rodzinne, znajomych i przyjaciół z różnych miejsc na świecie spotykają się, aby odnowić bezpośrednie kontakty i odpocząć w bezpiecznym i pozbawionym zimowych zanieczyszczeń środowisku. Kąpiele w ciepłej wodzie, spacery, wędkowanie lub wygrzewanie się na plażach czy w spa, to miłe zajęcia w tej porze roku na wyspach karaibskich.

        Anna Milone, nasza rodaczka mieszkająca w wiosce Cardenas na półwyspie Camarioca graniczącym z Varadero, pomogła nam świetnie zaplanować czas i zorganizowała udaną wycieczkę do Hawany oraz wykwintną kolację z langustami i grillowanym mięsem. Sporym zaskoczeniem było odkrywanie współczesnej Hawany w towarzystwie polskojęzycznej przewodniczki, która z dużą znajomością naszych oczekiwań zaprezentowała kubańską stolicę zapełnioną turystami z całego świata.

        Przed kolacją pożegnalną w wiosce rybackiej taksówką konną objechaliśmy okoliczne plaże i uliczki. Po kolacji zabawa przy kapeli kubańskiej i świecącym księżycu na górnym tarasie willi z winem, rumem i cygarami – biesiadowanie w kubańskim stylu. W tle rozgwieżdżonego nieba można było oglądać płonący szyb wiertniczy zainstalowany przez Chińczyków. Wkrótce będzie zaczopowany w oczekiwaniu na eksploatację w nieokreślonej jeszcze przyszłości. Co ciekawe, nie ma w okolicy bezdomnych psów, w nocy cisza. Kubańczycy niewiele mogą zarobić, ale jakoś starają się, aby kapitalizm z „socjalistyczną twarzą” wprowadzać w coraz to dostatniejsze życie. Obecne przepisy pozwalają na wjazd bez zaproszenia i podawania miejsca zamieszkania, tak więc można sobie poszukać stosownego miejsca w zależności od posiadanego budżetu.

        U Ani za 30 euro dziennie osoba może mieć nocleg ze śniadaniem i obiadokolacją.

czwartek, 26 styczeń 2017 23:01

Indie, Bhutan i Andamany. Piękno kontrastów

Napisane przez

        Na przełomie grudnia i stycznia 2017 roku, wraz z grupą innych podróżników, mieliśmy okazję odwiedzić dla nas nowe trzy kraje. Podróż, trwająca prawie trzy tygodnie, obejmowała Indie, Bhutan oraz Andaman Islands (wyspy w Zatoce Bengalskiej).

        Była to relatywnie krótka podróż i oczywiście, nie uzurpuję sobie prawa do dogłębnej oceny odwiedzonych krajów, ale pewne uwagi są zapewne godne podzielenia się nimi.

        Najpierw Indie. Ogromny kraj, powierzchniowo 10 razy większy niż Polska, ale 3 razy mniejszy niż Kanada. Populacja 1,25 miliarda, czyli 32 razy więcej niż Polska czy Kanada. I to się odczuwa w każdym miejscu. Kraj nieprawdopodobnych kontrastów. Średnie PKB na osobę to 1500 dol. na rok, z tym że z całą pewnością połowa społeczeństwa jest zdecydowanie poniżej tej sumy i żyje pewnie za dolara (o ile) dziennie. Miałem wrażenie, że przynajmniej 10 proc. (ponad 120 milionów) ludzi żyje na ulicy i nie ma kompletnie nic! Czyli brakuje im nie tylko dachu nad głową, mebli czy samochodu (to co my uznajemy za rzeczy oczywiste). „Nic” w tym wypadku oznacza, że żyją oni w najlepszym razie pod kawałkiem dykty z miską na ryż jako jedynym majątkiem i szmatą na plecach i głowie.

czwartek, 06 wrzesień 2018 08:49

Warto jechać do Gruzji

Napisane przez

Milion białych róż
Milion, million białych róż,
Z okna swego rankiem widzisz Ty…

        Taki jest refren znanej piosenki o malarzu gruzińskim Niko Pirosmanim, a naprawdę o Nikolozie Pirosmanaszwilim.  Żył w latach 1862–1918. Był bardzo ubogim artystą, często  bezdomnym, zarabiał na życie, malując obrazy na wystawach sklepowych. Po śmierci,  jak to często bywa, został uznany za jednego z najwybitniejszych prymitywistów na świecie.  Kolekcję jego dzieł posiada Muzeum Sztuk  Pięknych w Tbilisi. W piosence rozsławionej przez Ałłę Pugaczową,  a ostatnio przez Ani Lorak, sprzedał swój dom i kupił tysiące białych róż dla pięknej aktorki. Tacy potrafią być gruzińscy artyści i taka urzekająca pięknem i ciekawa  jest Gruzja.

        Kraj ten stał się ostatnio jednym z najczęściej odwiedzanych przez wycieczki z Polski ze względu na bogactwo zabytków historycznych, przepiękną kaukaską przyrodę i ciepły klimat. Polacy są tam drugą najliczniej przyjeżdżającą grupą turystów. Gruzja jest położona nad Morzem Czarnym, a za sąsiadów ma Rosję, Turcję, Armenię i Azerbejdżan oraz dawne obszary Abchazji i Osetii Południowej. Te wszystkie narodowości mają wpływ  na  różnorodność  kultury i architektury gruzińskiej.

        Za oknem śnieg, mróz, wyjść z domu się nie chce, zima dopiero się zaczyna i na letnie wojaże trzeba będzie czekać długie miesiące. Ale ten czas ma swoisty urok. Można przejrzeć zdjęcia z lata, na co nie było wcześniej czasu, powspominać, i – co jest równie przyjemne jak same wyprawy – rozłożyć mapę i planować wycieczki na następny sezon.

        Patrzymy na mapę, gdzie nas jeszcze nie było, a gdzie dojechać z Toronto można na długi weekend lub na parę dni więcej. Pojawia się plan, to Wakimika Triangle, 25 kilometrów  kwadratowych lasu z podobno najstarszymi na świecie, mającymi prawie 400 lat czerwonymi i białymi sosnami, nad Obabika Lake w rejonie Temagami. Administracyjnie Temagami to gmina o powierzchni około 2000 kilometrów kwadratowych, z miasteczkiem o tej samie nazwie położonym na jeziorem również noszącym to imię, licząca około 1000 mieszkańców, odległa niecałe 500 kilometrów na północ od Toronto. Rozwój region zawdzięczał na początku otwarciu punktu Kompanii Hudsona, potem przemysłowi drzewnemu i odkrytym złożom złota, kobaltu, miedzi i srebra. Kopalnie są czynne do dnia dzisiejszego. Natomiast dla Kanadyjczyków Temagami współcześnie to pojęcie szersze, daleko wykraczające poza administracyjne granice, obejmujące kilkanaście parków prowincyjnych, dziesiątki jezior i rzek, 4 tysiące kilometrów tras canoe, dziką przyrodę i wakacje w letnich domkach.

        Po dwóch już wyprawach do Meksyku, przyszła nam chęć na odwiedzenie jakiegoś dalszego kraju.

        Wybór padł na Peru, trzykrotnie większy od Polski kraj, kolebkę potężnego niegdyś imperium Inków. Kraj  to ogromny, o bardzo zróżnicowanym środowisku geograficznym, od niebosiężnych szczytów andyjskich i sąsiadujących z nimi pustynnych nadoceanicznych nizin po wysoko położone kotliny, graniczące od wschodu z yungay, czyli rozległą równiną górnego dorzecza Amazonki i jej dopływów.

        Nasza 3-osobowa grupka z Polonijnego Klubu Turystycznego „Koliba” w Toronto, siłą rzeczy skoncentrowała się na najważniejszych atrakcjach turystycznych Peru. Przebyliśmy ponad 5 tysięcy kilometrów, przemieszczając się autobusami renomowanej firmy Cruz del Sol, dwupoziomowymi, o standardzie nieustępującym liniowym samolotom.

Takim hasłem reklamuje Kawartha Highlands parkowa gazetka. I nie ma w tym cienia przesady. Jeśli spojrzy się na mapę, park to maleństwo położone na południe od olbrzymiego pod względem powierzchni Algonquin, ale jednocześnie największy park prowincyjny w południowo-centralnym Ontario – 37 tysięcy hektarów pofałdowanego terenu z dziesiątkami jezior, małych jeziorek otoczonych skałami, bagien i lasów, a wszystko to dostępne w dwie godziny jazdy samochodem z zachodniej Mississaugi, a ze wschodniego Toronto tylko godzinę. Oczywiście zakładając, że nie przebijamy się przez Toronto w weekendowym szczycie. Ta bliskość Kawartha Highlands od torontońskiej metropolii umożliwia nawet jednodniowe wycieczki. Zachodnia część parku to duże jeziora, wschodnia to skaliste wzgórza i osadzone między nimi małe jeziorka. Jest także do spłynięcia 15 kilometrów piękną rzeką Mississagua, z 17 przenoskami, dość trudnej technicznie.

piątek, 21 październik 2016 17:32

Chile 2016: W ciągłym poszukiwaniu zimy

Napisane przez

Narty w lecie to marzenie każdego narciarza. Niewiele jest takich miejsc, lodowiec w Alpach, w Nowej Zelandii, no i w Chile.

Od dawna planowałem taki wyjazd, ale ze względów głównie zawodowych nic nie wychodziło, aż tu pewnego dnia zmęczony tegorocznym upalnym latem dostałem e-mail z ofertą wyjazdu do Chile, cena odpowiednia, zastępstwo w pracy załatwione, no i najważniejsze, pozwolenie od żony – a więc jadę!

        Dopiero oswajamy się z Algonquin. Początek, w pierwszej połowie września, mieliśmy raczej klasyczny – trzydniowy wypad z dwoma noclegami na Little Doe Lake, z początkiem na Canoe Lake. Częściowo uniknęliśmy tłumów przez to, że było po Labour Day, pojechaliśmy w piątek, a na sobotę zapowiadali deszcz. Doszliśmy jednak do prostego wniosku, że będziemy atakować Algonqiun z innej strony niż najbliższe bramy do parku położone przy drodze nr 60, a do tego liczba przenosek jest odwrotnie proporcjonalna do liczby napotykanych ludzi.

        Rozkładamy na stole w jadalni mapę parku. Tyle samo tu plam zielonych co niebieskich. Dziwimy się, że tak wielka przestrzeń tak gęsto jest usiana jeziorami. W taką mapę można wpatrywać się godzinami, każde spojrzenie kierować w inne miejsce i snuć plany.

        Park Prowincyjny Algonquin, wizytówka ontaryjskiej przyrody ściągająca co roku tysiące turystów z całego świata, w całym swym pięknie kryje też miejsca ponad tę algonkińską piękność wyrastające, wyjątkowe, niezwykłe, perły w koronie. Taką perłą jest Barron Canyon we wschodniej części parku.

        Stumetrowej głębokości kanion, przez który przepływa Barron River, długo był niedostępny dla turystów. Dopiero w 1963 roku można było dotrzeć tu drogą, przedtem trzeba było canoe załadować do pociągu i wyładować je na stacji w Achray, która teraz jest zbiorowym małym kempingiem z 45 miejscami. Parkowa ulotka wspomina jak o prehistorii o tym, że tory Canadian National Railway łączące wschodnie i zachodnie wybrzeże Kanady, Pacyfik i Atlantyk, przecinały Algonquin do 1995 roku. Tu ze smutkiem trzeba przyznać, że ta prehistoria to nasza młodość, że pamiętamy czasy, kiedy przez park jeździły pociągi, a jednocześnie był on tak dziki, że nie trzeba było robić żadnych rezerwacji. Teraz znaleźć miejsce w Algonquin, odległym od dwumilionowej metropolii Toronto o 250 km, to zmora. Wszystkie na zbiorowych kempingach i blisko wejścia do interioru zajęte pół roku wcześniej, o wyjeździe na długi weekend w lecie z dnia na dzień można tylko pomarzyć i liczyć, że w ostatniej chwili ktoś zrezygnuje. Taka chwila nam się trafiła w październikowe Święto Dziękczynienia w zeszłym roku, nagle zapowiedziano minus dwa stopnie w nocy i deszcz w dzień, ktoś pewnie się takiej pogody wystraszył i zrezygnował, i w dodatku było to miejsce w tej części, gdzie wolno zabierać zwierzęta. Spanie w interiorze było wykluczone ze względu na nasze stare dwa kociska, które choć są doświadczonymi podróżnikami, ze względu na wiek potrzebują coraz więcej komfortu.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.