Turystyka
700 kilometrów do jesieni
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakW tym roku jesieni szukaliśmy dość daleko, bo w Parku Prowincyjnym Aiguebelle w Quebecu. Park znajduje się w regionie Abitibi-Temiscamingue, 700 kilometrów od Toronto, praktycznie w linii prostej na północ. Najbliższe miasta to Rouyn-Noranda, Amos i Val d'Or. Ma prawie 270 kilometrów kwadratowych, jego obszar obejmuje wzgórza Abijevis z najwyższym szczytem Mont Dominant (570 m n.p.m.).
Przez Aiguebelle przebiega wododział (rozdziela wody spływające do Zatoki Hudsona i do Oceanu Atlantyckiego przez Rzekę Św. Wawrzyńca). Znajduje się tu ponad 80 jezior. Na terenie parku występują prekambryjskie formacje skalne, których wiek szacuje się na 2,7 miliarda lat. Kiedyś w większości bazaltowe skały stanowiły dno prehistorycznego oceanu.
Dla nas w Aiguebelle jest wszystko, czego potrzebujemy: niewielkie wzniesienia, dużo widokowych szlaków pieszych długości 2-3 kilometrów (czyli w sam raz dla Jacka, żeby wybrać się na jeden rano, a na drugi po południu), i do tego jeziora z możliwością pływania na canoe. Niestety, popływać nam się nie udało.
Znowu jestem w Polsce, a dokładnie w Jeleniej Górze. Powoli kończy się kalendarzowe lato, choć to niekalendarzowe jest jeszcze w pełni. Wciąż jest ciepło. Mam trochę czasu, oglądam ulotkę biura podróży Śnieżka. Oferta składa się z kilkunastu wycieczek jednodniowych w okolice Dolnego Śląska, do pobliskich Czech i Niemiec. Tak się złożyło, że nigdy nie byłem w Pradze. Pomyślałem sobie – czemu nie skorzystać z okazji? Kupuję wycieczkę za jedyne 78 złotych.
W biurze radzą mi, żebym jeszcze w Jeleniej Górze wymienił złotówki i kupił około 300 czeskich koron, co kosztuje około 50 złotych. Jedziemy pięknym, nowym autobusem firmy Eljan. Prowadzi miły pan Łukasz. Za sobą słyszę, jak ktoś mówi, że jest to jego już trzecia wycieczka w tym tygodniu!
Park Prowincyjny Bon Echo: Początki na canoe
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-Augustyniak– Musiałem trzy lata spędzić w tym kraju i mieć dwójkę małych dzieci, żeby odkryć pływanie na canoe – stwierdza filozoficznie mój mąż, wiosłując po jeziorze Joeperry w Parku Prowincyjnym Bon Echo. Ale lepiej późno niż wcale. Przygodę z pływaniem zaczęliśmy pod koniec sierpnia, więc bliżej końca sezonu. Na dwa dni do Bon Echo wybraliśmy się w ubiegłym tygodniu.
Szukaliśmy miejsca w rozsądnej odległości od domu (park leży jakieś 300 kilometrów od Toronto), ale też żeby nie trzeba było daleko płynąć, by rozbić namiot. Niestety, cierpliwość Ani kończy się po jakichś 30 minutach. Jacek może pływać długo, chlapie sobie patykiem, wszystko go interesuje. Ania jest jeszcze za mała na dłuższe wyprawy, trzeba jej dać czas do przyszłego roku.
W czasie deszczu dzieci się nudzą – śpiewała w zamierzchłych czasach pewna piosenkarka. No właśnie, gdzie się wybrać, kiedy jesień za oknem i letnie wypady robią się coraz mniej przyjemne?
W okolicach Cambridge działa przez cały rok motylarnia – prywatna placówka, gdzie oprócz motyli – nie tylko egzotycznych, bo również naszych pospolitych monarchów, można obejrzeć trochę ptaków, trochę owadów, a także zjeść lunch w kafeterii i pofotografować sobie. A jeśli stać nas na studolarowy prezent dla dziecka, możemy kupić klatkę z larwami motyli monarch, i przy odrobinie szczęścia obserwować w domu, jak wykluwają się z nich prawdziwe piękności.
Cambridge Butterfly Conservatory – bo o tym przybytku tu mowa, mieści się w nowych budynkach przy 2500 Kossuth Rd. w Cambridge, o ok. 50 minut jazdy z Mississaugi. Więcej informacji można uzyskać ze stron internetowych cambridgebutterfly.com.
Tak więc radzę zabrać aparat, dzieci i wnuki, wygooglować sobie garść informacji o motylach, abyśmy nie wyszli na kompletnych nieuków – i w pięknych okolicznościach tropikalnej przyrody, wachlowani skrzydłami pięknych motyli, będziemy mogli spędzić parę godzin. W kilku niewielkich przyległych pomieszczeniach możemy też zobaczyć żywą tarantulę, nieco chrabąszczy i ciem, a także wypchane sowy.
Ponieważ temperatura w motylarni utrzymywana jest w granicach 24-28 stopni Celsjusza, warto ubrać się na cebulkę, by mieć się z czego rozbierać.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka?start=98#sigProIde4064a4d7e
Na piaszczystym brzegu
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakSzukając inspiracji na sobotni wyjazd, przypomnieliśmy sobie o artykule typu "5 wycieczek wokół Toronto", na który kilka tygodni temu natknął się mój mąż. Pierwszą lokatę przyznano parkowi prowincyjnemu Sandbanks. Jakkolwiek by patrzeć, to kawałek od nas – 220 kilometrów (rzeczywiście "wokół Toronto") – ale postanowiliśmy spróbować.
Wyruszyliśmy dość późno, tak że na miejscu byliśmy nieco po 15.00. Za bilet wstępu zapłaciliśmy niecałe 12 dolarów. Na początku zatrzymaliśmy się przy jednej z trzech plaż – przy Outlet Beach. Biorąc pod uwagę liczbę miejsc kempingowych i domów letniskowych w mijanych miejscowościach oraz wielkość plaż, podejrzewam, że w pełni sezonu jest dość gęsto. Teraz na szczęście nie ma tego problemu. A że letnie upały dopiero przed nami, to i piasek przyjemnie chłodny. Do tego dzień wcześniej padał deszcz, więc żeby budować z Jackiem babki i zamki, nie musieliśmy kopać pół metra w głąb.
Do Grimsby planowaliśmy wybrać się już w styczniu. Wtedy jednak pogoda pokrzyżowała nam plany, ominęliśmy zjazd z autostrady i zdecydowaliśmy się na przejażdżkę wzdłuż kanału Welland, czyli zwiedzanie z samochodu. Teraz uznaliśmy, że najwyższy czas na drugie podejście.
Z QEW skręcamy w pierwszy zjazd w Grimsby, Casablanca Blvd. Jedziemy do końca, potem w lewo w Main St. W. i w pierwszą w prawo – Woolverton Rd.
Droga skręca pod kątem ostrym i od razu zaczyna się wspinać do góry. Po obu stronach las, już mi się podoba. Pod koniec maja liście są soczyście zielone. Na zdjęciach wyglądają aż nienaturalnie. Po prawej stronie mijamy poszerzone pobocze – niewielki parking – w miejscu, gdzie ulicę przecina Bruce Trail. Chcemy się tu zatrzymać w drodze powrotnej, teraz jednak jedziemy dalej.
O to, czy Mississauga jest piękna, można się spierać, jednak z pewnością powiedzieć można, że mamy w niej wiele pięknych tras rowerowych. Jednym z urokliwych szlaków jest Culham Trail biegnący wzdłuż Credit River czy odchodzący od niego Sawmill Trail, wzdłuż potoku Sawmill.
Te ścieżki biegną w lasach, "w pięknych okolicznościach przyrody", spacer czy jazda nimi to prawdziwy odpoczynek nie tylko dla ciała, ale dla ducha.
Oczywiście, jeśli ktoś chce, może również jeździć nad jeziorem, gdzie w Port Credit u ujścia Credit River mamy deptak i molo, na którym można się pokazać. Tam jednak jazda, zwłaszcza weekendy, to jest slalom wśród psów, matek z dziećmi i zakochanych.
Pętla po Sawmill Trail jest trasą zróżnicowaną o średnim stopniu trudności, jest trochę wzniesień. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak się tam jeździ, zapraszam na naszą stronę w YouTube – GoniecTv.
Na szlak najlepiej wjechać od ulicy Burnhamthorpe, jadąc w kierunku zachodnim, przed mostem na Credit skręcamy w prawo i natychmiast w lewo zjeżdżając na parking przy parku, następnie wzdłuż rzeki jedziemy do kładki dla pieszych nad Credit River i stamtąd w górę ścieżka poprowadzi nas do Mississauga Rd., którą przekraczamy i jedziemy w lewą stronę Collegeway, by zaraz skręcić w lewo w asfaltową ścieżkę, zresztą proszę sobie to prześledzić na mapie.
Udanego pedałowania! (ak)
Szlakami bobra: Pożegnanie z Dzikim Zachodem
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiPożegnania wcale nie muszą być smutne. Opuszczamy Góry Skaliste syci wrażeń, za miasteczkiem Estates Park jeszcze trochę na otarcie łez jadąc przez piękny wąski górski wąwóz, i potem jak najkrótszą drogą, już po płaskim terenie, omijając Denver, w kierunku Ontario, znowu zatrzymując w pamięci tylko skrawki mijanego świata.
W Nebrasce prowadzić nas będzie już międzystanowa 80-tka, przez dużą część stanu wzdłuż rzeki Platte. W punkcie informacyjnym w Nebrasce, kotów na chwilę odpoczynku wypuścić nie można, bo jest ostrzeżenie o jadowitych wężach, a pod jedynym drzewem dającym cień samochód i napis "tylko dla dyrektora". Nie wiadomo, żart to czy na poważnie. Zlew w łazience niedomyty, a nad nim sześciopunktowa instrukcja mycia rąk. Ale panie obsługujące jedynych turystów, czyli nas, wyjątkowo miłe. Wokół po horyzont pustka prerii, krowy skubią wyschniętą trawę. Mijamy punkt spędu bydła na rzeź. Nieszczęśniki ściśnięte stoją w błocie w potwornym smrodzie. Smutne miejsce. Pola nawadniane są tu olbrzymimi zraszaczami na kołach. Im bardziej na wschód, tym robi się bardziej zielono.
Szlakami bobra: Rocky Mountain National Park – u źródeł rzeki Kolorado
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiRzeka Kolorado. Będzie nam towarzyszyć, a właściwie my jej, w górę jej biegu, aż do samych źródeł na przełęczy La Poudre na wysokości ponad 3 tys. metrów w Górach Skalistych. Międzystanową autostradą nr 70 opuszczamy kempingu nad Green River w stanie Utah, jej największym dopływem. Przed nami 592 km do Rocky Mountain National Park w stanie Kolorado.
Rzeka, potężna w Arizonie, im bardziej na wschód, w górę jej biegu, robi się coraz węższa. Przejeżdżamy przez miasto Grand Junction, w którym Kolorado łączy się z Gunnison River, stąd "Junction" w nazwie. Nazwy miast i rzek w Polsce giną w mrokach dziejów, tu odzwierciedlają rzeczywistość, z jaką spotkali się pionierzy, łatwo doszukać się ich źródeł. Kilkanaście kilometrów stąd znajduje się Colorado National Monument ze słynnym olbrzymim Monument Canyon wyrzeźbionym w piaskowcu. Wokół ciągle pustynia. Dojeżdżamy do Glenwood Canyon, który zamknął wody Kolorado między wysokimi ścianami. Przy szosie jest centrum turystyczne, rzeka ma górski charakter, kanionem spływają ludzie na pontonach. Trafiają się i na dętkach, co nie wydaje nam się bezpieczne. Stąd do jednego z najsłynniejszych kurortów narciarskich na świecie, Aspen, jest niecała godzina jazdy.
Szlakami bobra: Okno do innego świata - Arches National Park
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiNad rzeką Kolorado w stanie Utah, 6 kilometrów na północ od miasta Moab, na 360 kilometrach kwadratowych "wyrosło" 2000 naturalnych skalnych łuków z piaskowca, wielkości od metra do stumetrowych, z najsłynniejszym na świecie Delicate Arch.
Choć łuki stanowią największą atrakcję, to w Arches National Park znajduje się wiele innych przedziwnych formacji, jak tzw. okna, mosty, hoodoo, mury, wieże…
Napisaliśmy "wyrosło", chociaż powstawanie łuków było raczej zjawiskiem odwrotnym. W bardzo wielkim skrócie, bo proces jest złożony, w wyniku naprężeń pokładów soli, w wielosetmetrowej grubości położonych na nich warstwach piaskowca powstawały głębokie spękania, a reszty dopełniał przez sto milionów lat proces erozji, co powodowało wykruszanie się płytek piaskowca. Początkowo od dołu powstawały zagłębienia, potem pojawiało się okno, a na końcu łuk. Są jakieś fachowe definicje, czym okno różni się od łuku, ale ma to znaczenie chyba tylko dla pasjonatów geologii. Zwykłego turystę zadziwi bogactwo skalnych form i intensywność kolorów, łososiowego, ciemnorudego, żółtawego, które nadają im piaskowce Navajo i Entrada.