Turystyka
Szlakami bobra: Uwaga na groźne kleszcze w Ontario!
Napisane przez Joanna Wasilewska/Andrzej JasińskiKleszcze rozprzestrzeniają się na całe Ontario. Podobno sprzyjają temu ciepłe zimy. Choć najczęściej można się na nie natknąć na północnych wybrzeżach jeziora Erie, Ontario i nad brzegami Rzeki św. Wawrzyńca, praktycznie nie ma już miejsca w prowincji, gdzie by się to nie mogło zdarzyć. Najczęściej występującym wśród wielu gatunków kleszczy w Ontario jest American Dog (Wood) Tick, który jednak nie jest nosicielem boreliozy (Lyme disease). Tą bakterią zarażony jest jedynie Blacklegged (Deer) Tick, Ixodes scapularis. Lubi lasy, wysokie trawy i krzewy, a przede wszystkim wilgotny teren. Obok tabela, która pomoże rozróżnić te dwa gatunki.
Oto lista miejsc, gdzie znaleziono zainfekowane kleszcze:
• Long Point Provincial Park na północno-zachodnim brzegu jez. Erie
• Turkey Point Provincial Park na północno-zachodnim brzegu jez. Erie
• Rondeau Provincial Park na północnym brzegu jez. Erie
• Point Pelee National Park Park na północnym brzegu jez. Erie
• Pinery Provincial Park na południowo-wschodnim brzegu jez. Huron
• Rouge Valley/Rouge Park wschodnia strona Greater Toronto Area
• Prince Edward Point National Wildlife Area północno-wschodni brzeg jez. Ontario
• Wainfleet Bog Conservation Area na Niagara Peninsula
• Rejon Rainy River w północno-zachodnim Ontario.
W razie ugryzienia, kleszcza trzeba dostarczyć do zbadania do lekarza domowego lub skontaktować się z najbliższą jednostką Public Health Ontario. Pracownicy każdego parku prowincyjnego w Ontario zostali przeszkoleni i wskażą Państwu najbliżej położony punkt. A jak się zabezpieczyć przed kleszczami i co robić w razie ugryzienia, proszę czytać na str. 30.
Algonquin Park – Booth’s Rock Trail
Algonquin jest coraz bardziej zatłoczone, więc chcielibyśmy polecić Państwu trochę mniej uczęszczany szlak, za to z jednym z najpiękniejszych widoków w parku. Mniej uczęszczany, bo do startu trzeba dojechać od drogi nr 60 8 kilometrów szutrem do kempingu nad Rock Lake.
Proszę jechać nie za szybko, zazwyczaj na tej drodze trafia się niedźwiedź, łoś albo, tak jak w naszym przypadku, przynajmniej żółw. Przekraczał drogę z pasażerem na gapę na skorupie w postaci pijawek, widać dopiero wylazł z wody. Przenieśliśmy go na drugą stronę drogi, ale wcale nie okazał wdzięczności, za to groźnie syczał.
Szlak zaczyna się u końca drogi kilometr za kempingiem. Mija dwa małe, urokliwe jeziorka, meandruje wśród pięknych starych jodeł i białych sosen, wspina się krętą ścieżką na stumetrowy klif, z którego rozciąga się panorama na jeziora Rock, Whitefish i okoliczne wzgórza. Szlak nie jest łatwy, tym bardziej że wysoki poziom wody spowodował zalanie niektórych fragmentów i trzeba przedzierać się bokiem. Może już trochę podeschło, my byliśmy tam na początku lipca. Ale z tą trudnością bez przesady, wystarczy mieć porządne buty, a do przejścia jest tylko trochę ponad 5 km. Z klifu schodzi się już wygodnie, po drewnianych schodach.
Można także odbić od trasy kawałek i obejrzeć pozostałości letniego domu sędziego Barclaya, który ostatni raz był zamieszkany w 1953 roku. Pozostał tylko dobrze widoczny kort tenisowy, fundamenty pomieszczeń gospodarczych i przystań, w taki krótkim czasie przyroda zatarła ślady człowieka. Na terenie dawnej rezydencji jest przepiękna malutka piaszczysta plaża, więc proszę wziąć kostiumy. Powrót do parkingu już po płaskim terenie, wzdłuż brzegu jeziora, dawnym torowiskiem kolei.
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka?start=42#sigProId19b217e17e
Setna rocznica śmierci Toma Thomsona
W tym roku zbiegły się dwie rocznice, 150. urodziny Kanady i 100. rocznica śmierci chyba najbardziej znanego malarza ze słynnej kanadyjskiej Grupy Siedmiu, obie ważne dla jednego z najstarszych parków prowincyjnych Ontario.
Tom Thomson zginął na Canoe Lake w Algonquin Park w wieku 39 lat w tajemniczych okolicznościach. Najpierw znaleziono canoe, po jakimś czasie jego ciało. Istnieją podejrzenia, że został zamordowany. Tom Thomson nie tylko uwieczniał pędzlem piękno Kanady, a w szczególności Algonquin, ale był także parkowym przewodnikiem i rangerem.
Z tej okazji Algonquin Park zorganizował specjalne wystawy i wydarzenia. W lipcu i w sierpniu w Visitor Centre znajdującym się na 43. kilometrze drogi nr 60 przecinającej park można oglądać wystawę „Algonquin Park in the 1910s: A Tom Thomson Perspective”, a także historyczne prezentacje nad Tea Lake Dam, Canoe Lake, Joe Lake portage i w Logging Museum przy wschodniej bramie wjazdowej. Więcej informacji o zaplanowanych imprezach na stronie parku algonquinpark.on.ca.
Wody Credit River są wezbrane i dzięki temu można w górę rzeki dotrzeć kajakiem o wiele dalej niż normalnie, bo daleko za most QEW, w rejon klubu golfowego. Nurt jest tam jednak wartki i po jakiejś chwili trzeba zawracać, bo się stoi w miejscu. Przyroda obszaru na północ od QEW jest „jak w interiorze” – ptaki, ssaki i ryby na każdym kroku. Naprawdę można odpocząć, a to wszystko tuż obok cywilizacji, w środku miasta.
Tym razem nasz dmuchany kajak zwodowaliśmy z chodnika przy restauracji Snug Harbour, po minięciu mostu kolejowego okazało się, że woda pełna jest dzieci na kajakach – bo w klubie na brzegu jest jakiś obóz. Zaraz za mostem wpadł na nas kajak z dwójką z rozchichotanych dziewcząt, które wiosłowały tyłem do kierunku jazdy. Szczęśliwie winyl naszego „banana” wytrzymuje zderzenie. Po dotarciu do mostu na QEW zaczyna się „prawdziwa” przyroda i spokój, tam klubowi kajakowicze już nie docierają...
W sumie wspaniała wycieczka na 3 godziny – polecam gorąco, nie tylko na ryby. A dmuchany dwumiejscowy kajak można kupić na amazonie już za 120 CAD... A jest dopiero środek lata.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka?start=42#sigProId1c9b73ca49
Przyjechała rodzina z Polski, nie chcieli jechać na wieżę w Toronto, więc tak na szybko postanowiliśmy pojechać na pow wow, czyli nasze tutejsze uroczystości indiańskie.
Pow wowy, czyli doroczne zgromadzenia plemienne, dzielą się na całkowicie zamknięte dla bladych twarzy, pośrednie, w których biali mogą uczestniczyć, choć nie wolno fotografować czy nagrywać wszystkich obrzędów, oraz takie cepeliowe, często na stadionach – robione całkowicie na pokaz i dla pieniędzy.
W minioną niedzielę był pow wow nad słynącym z rybności jeziorem Scugog u Mississaugas of Scugog Island First Nation – zaraz za kasynem znajdującym się na terenie rezerwatu. Część modlitw odbywała się w oryginalnym języku, co samo w sobie było ciekawe. Pogoda dopisała, choć zaraz po pierwszych tańcach, których nie wolno było fotografować, lunął deszcz. Szczęśliwie szybko się skończył. Było bardzo miło, tym bardziej że jedna pani Indianka – w której rodzinie też jest dziecko z Downem – podeszła do Julki i wzięła ją na jedną rundę tańca wokół budki z bębnami. W rezerwacie na Scugog mieszka obecnie 55 Indian.
Nasi goście byli zadowoleni, bo zobaczyli autentycznych Indian, Julka była przejęta, czyli wszystko dobrze się udało. Pow wow dla Indian to okazja do spotkania się rodziny, dla nas to okazja do kupienia sobie czegoś z indiańskich wyrobów, porozmawiania itd. Notabene na naszym pow wow spotkaliśmy panią Łucję Stec z Funduszu Dziedzictwa Polek w Kanadzie, która w pobliżu ma letniskowy trailer.
Jeśli Państwo nie widzieli, warto się wybrać na jakiś pow wow i warto pokazać kulturę naszych Algonquinów.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka?start=42#sigProId2b0a210dd7
W sobotę rano wybraliśmy się z Julką z naszym dmuchanym kajakiem nad rzekę Humber w Toronto. Koło restauracji Old Mill w Etobicoke jest wygodny parking, na którym działa wypożyczalnia kajaków. Można tam wypożyczyć canoe albo kajak, jedynkę lub dwójkę, za 30 – 40 dol. za dwie godziny. Można też wziąć sobie lekcję wiosłowania.
My mamy własny kajak, dmuchany Intex Explorer kupiony za 124 dol. na Amazonie, który do tej pory spisuje się doskonale. Nadmuchanie zabiera około 20 minut, co akurat stanowi dobrą rozgrzewkę przed wiosłowaniem.
Białe góry i czarni krwiopijcy
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakSkoro już nas mają pogryźć, to niech chociaż to zrobią w ładnym otoczeniu, mówi mój mąż trzy tygodnie po powrocie z Killarney, planując kolejny wyjazd na canoe. Ma na myśli oczywiście meszki (black flies), które chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie dały nam się we znaki. Powiem tylko, że jeszcze długo po powrocie miałam nogi w kropki i nigdy dotąd nie miałam tak spuchniętych kostek. Ale jednocześnie muszę przyznać, że żarłoczne muchy były jedynym mankamentem wycieczki.
Killarney marzył mi się od dawna. Czytałam o białych górach La Cloche, starszych od gór Laurentyńskich czy Skalistych, i krystalicznie czystych jeziorach, ciekawość rosła, ale jakoś do tej pory było nam za daleko. Obawialiśmy się, że w wakacje nie znajdziemy miejsca na kemping, a na jeziorach będzie ruch jak na Marszałkowskiej, więc zdecydowaliśmy się na wyjazd na początku czerwca. Trasa niewyszukana, cztery jeziora – start na George położonym najbliżej wjazdu do parku, potem Freeland, Killarney i OSA. Żeby mieć jakiś wybór miejsca kempingowego (podczas rezerwacji wskazuje się jezioro, a nie konkretne miejsce, więc kto pierwszy, ten lepszy) i płynąć na spokojnie, w czwartek wieczorem dojeżdżamy do motelu w Parry Sound. Dzięki temu w piątek jest bliżej.
Wysiadam na Okęciu w Warszawie. Jakie zielone to moje miasto. Moje, czy już obce, nieznane? Trochę trudno mi je rozpoznać, nowoczesne, z reguły brzydkie budynki powkładane byle jak w wolne place, nowe dzielnice. Warszawa kiedyś była piękna. Widziałam telewizyjny wywiad z synem architekta przedwojennej Warszawy, też architektem, mieszkającym za granicą. Pokazywał nowe budynki, twierdząc, że dawni warszawiacy za takie oszpecenie ukochanego miasta rozegnaliby jego władze na cztery wiatry. Ja pierwszego pognałabym projektanta Stadionu Narodowego, którego bryła nieodparcie kojarzy mi się z zeribą dla miejscowych dzikusów.
Barbarzyńcy Niemcy i barbarzyńcy własnego chowu, którzy wywołali powstanie, zniszczyli stolicę, dzieła dopełniła barbaria bolszewicka. W powstaniu spaliło się mieszkanie moich pradziadków i wszystkie przechowywane od pokoleń rodzinne pamiątki. Historia rodziny wyleciała z dymem tak jak historia wszystkich mieszkańców miasta i duża część ich samych. Mieszkamy tu od ponad dwustu lat, tyle się dało odtworzyć na podstawie ksiąg parafialnych kościołów Marii Panny, św. Krzyża i katedry św. Jana. Jakim cudem ocalały, nie mam pojęcia. Dawnych warszawiaków pewnie nie zostało wielu. Ci najnowsi, pogardliwie nazywani przez tych już tu zadomowionych słoikami, rzeczywiście wyjeżdżają na weekend do domów, a nowe osiedla wtedy pustoszeją. Jakoś to określenie mnie boli, może jeszcze nie dla nich, ale dla ich dzieci Warszawa będzie miejscem urodzenia. Ci nowi nie są w niczym gorsi, taki już jest charakter tego miasta, nie ma w nim nic stałego.
Powróciliśmy z Ziemi Świętej zmęczeni podróżą i trudnościami pielgrzymkowych dni. Przewodnikem duchowym był ksiądz Adam Zawacki Proboszcz Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej z Montrealu oraz ksiądz Andrzej Treder z parafii Matki Boskiej w Boston. A przewodnikiem po Ziemi Świętej ksiądz Tadeusz Nosal, kustosz i dyrektor nowego Domu Polskiego w Jerozolimie od ponad 20 lat. Tym razem udało nam się zwiedzić ponad 80. miejsc biblijnych.
Spotkanie z Ziemią Świętą ma w sobie wiele pragnienia i tęsknoty, o których tak wiele napisane na kartach Pieśni nad Pieśniami. Pielgrzymowanie po Ziemi Świętej to także pielgrzymowanie w głąb siebie. To nieustanna konfrontacja tego, co w nas żyje, z tym co oglądamy i czego się dowiadujemy.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka?start=42#sigProId8f5f092c68
W Ziemi Świętej nie są potrzebne dowody na istnienie Boga. Ona sama o nim świadczy. Nim żyje i oddycha. Jednak jej historię usłyszą tylko ci, którzy chcą ją słuchać.
Zadanie przewodnika polega na tym, by pozwolić Ziemi Świętej opowiedzieć raz jeszcze jej prastarą historię. By nie przeszkodzić w spotkaniu subtelnej dyskrecji. By poruszyć zakamarki człowieczej duszy i wydobyć z niej skarby, które ukrywa. W Ziemi Świętej doświadczamy realności wcielenia. Stary Testament mówi, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, że każdy z nas jest bratem Jego Syna w ciele. Można przeżyć całe życie, nie zastanawiając się nad głębią i prostotą wcielenia. Ale gdy znajdujemy się w Ziemi Świętej nie sposób uciec od refleksji. Jednym z jej podstawowych elementów jest pochodzenie Jezusa.
A tymczasem w Ziemi Świętej żyją ludzie, głównie Arabowie i Żydzi. To nie muzeum czy skansen, w którym jedni i drudzy próbują odtworzyć przeszłość, ale pulsujący życiem kraj. Pełen konfliktów i napięć, a zarazem obiecujących dowodów przyjaźni i pojednania. W Ziemi Świętej żyją wyznawcy judaizmu, chrześcijanie i muzułmanie, „ludzie księgi” zakorzenieni w Biblii i jej bogactwie. Piątek to święto czcicieli proroka Mahometa, sobota to królowa tygodnia dla wyznawców Mojżesza, niedziela to święto Mistrza z Nazaretu. A ponieważ i pozostałe dni tygodnia pielgrzymujący po Ziemi Świętej poświęcają na modlitwę, refleksję, odpoczynek i wytchnienie, pobyt w niej przeobraża się w zapowiedź „eschatycznego szabatu”. Między wyznawcami trzech wielkich monoteistycznych religii istnieje nieukrywana zazdrość i swojego rodzaju rywalizacja. Tak było przez całe wieki, tak bywa i dzisiaj.
Roztropność nakazuje, aby ta rywalizacja nie przeradzała się we wrogość i walkę, lecz stanowiła wyzwanie skłaniające do porozumienia i zgody. Wspólne świadectwo Jedynemu Bogu właśnie tam ma szczególną wartość. Fascynacji Ziemi Świętej towarzyszy oczarowanie człowiekiem i ludźmi. Spotykamy ich tysiące tak barwnych i odmiennych, że tworzą wspaniałą mozaikę Dzieci Jedynego Boga. A wzgląd na to, że Ziemia Święta jest Ziemią Izraela skłania, aby ze szczególną uwagą przyglądać się tym, o których Paweł Apostoł w liście do Rzymian pisał, iż do nich należy „przybrane synostwo i chwała Przymierza i nadanie prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. Do nich należą praojcowie, z nich również jest Chrystus, według ciała, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. (Rz.9, 4 – 5)
Do wszystkich, którzy do Izraela przybywają jako pielgrzymi, gdzie przez wieki wszechstronnie kwitło życie żydowskie, spotkanie z żywym judaizmem to fascynująca przygoda duchowa i intelektualną Różne są drogi, postawy życiowe poszczególnych uczestników, rozmaite są ich doświadczenia i stosunek do wiary, odmienne wrażliwości i umiejętności jej wyrażania. Przez poznanie Ziemi Świętej pogłębia się niezwykle przeżycia i skłania do utrwalania swego Ducha. Wytwarzamy cenne świadectwa pokazujące jak kraje i realia biblijne żyją w każdym, kto decyduje się na spotkanie z nimi, jak go mobilizują, przemieniają i kształtują.
Nie chodzi o opisy odwiedzanych miejsc, te bowiem można łatwo znaleźć w przewodnikach, lecz o wołanie Ziemi Świętej potężniejące w sercach i umysłach nawiedzających ją pielgrzymów.
Organizowane pielgrzymki do Ziemi Świętej zawsze miały charakter religijny, ale jeden dzień jest przeznaczone na kuracyjną kąpiel w Morzu Martwym, zwiedzanie Yad Vashem, pomnika Menory.
Tym razem mieliśmy szczęście uczestniczyć w trzech świętach, co było powodem paraliżu komunikacyjnego w Jerozolimie – pierwsze, to wizyta prezydenta USA Trumpa, drugie to Przemienienie Pańskie, trzecie zjednoczenie Jerozolimy
Z całego serca dziękuję księdzu Tadeuszowi Nosalowi, który przez cały tydzień prowadził po wszystkich miejscach biblijnych razem z księdzem A. Zawackim i księdzem Andrzejem Trederem odprawiali Mszę świętą przy Grobie Pańskim, Nazarecie, górze Tabor, górze Karmel, Kalwarii. W ciągu tak krótkiego czasu usłyszeliśmy historię wieków i Słowo Boże tak głębokie w treści w wygłaszanych homiliach.
Pielgrzymka organizowana była z parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kitchener, pielgrzymi byli z 9 kościołów Ontario, 1 z Quebecu (parafia Matki Boskiej Częstochowskiej - ksiądz Adam Zawacki), a w Jerozolimie dołączyła się grupa pielgrzymów z Australii.
Jeżeli jeszcze otrzymamy miejsca w Domu Polskim to zapraszam wszystkich zainteresowanych na następną pielgrzymkę o takim programie
John Krol polskie biuro podróży
Travel, Trips and Tours Inc.
Okazuje się, że od czasu majdanu, bardzo mało Polaków tu przyjeżdża i siostra przełożona boleje nad tym, że w szkołach ukraińskich nie ma lekcji religii. Wyjeżdżamy do Lwowa przez BUCZACZ, miasto nad Strypą z wieloma cennymi zabytkami, założone w XIVw. W czasie rządów Kazimierza Wielkiego, Michał Buczacz wzniósł tu zamek w II poł. XIVw. ufundował kościół i parafię katolicka. W 1515r. król Zygmunt Stary nadal Buczaczowi miejskie prawa magdeburskie, potem rządzili tu Potoccy.
Najgłośniejszym wydarzeniem był najazd sułtana Mehmeta IV w 1672 r. Pod nieobecność męża obroną zamku kierowała Teresa Potocka, która wysłała do sułtana posłów z informacją, że zamku broni kobieta i pokonanie jej nie przyniesie mu sławy. Wtedy sułtan odstąpił od ataku, wstąpił na zamek i przyjął dary.
Schodząc z zamku spotykamy chudziutkiego Polaka przewodnika (75 dol. emerytury!), który dalej nas prowadzi i objaśnia.
Tym razem pojechałam na Ukrainę dzięki panu prof. Porowskiemu i pani dr Eli Litwin, a towarzyszyła nam pani Małgorzata Górska, wszyscy z Instytutu Wysokich Ciśnień w warszawie. Koszt niewielki, tylko 400 zł. na 6 dni, bo przejazdy autobusem opłacił Harcerski Zespół Pieśni i Tańca „Dzieci Płocka”. Sympatyczną, utalentowaną i karną 40-osobowa grupą młodzieżowo-dziecięca kierował niezmordowany druh Tadeusz Milke z trzema pomocnikami, a bogatą dokumentację fotograficzną przygotowywał pan Jan Waćkowski. Trzeba również wspomnieć 2 mistrzów kierownicy, niezawodnych i sprytnych…
Mając tak sympatyczne towarzystwo, a przede wszystkim młodych w autobusie, zaproponowałam panu Tadeuszowi, że podzielę się w autobusie, podczas jazdy wiadomościami o miejscach które będziemy zwiedzali, bo takie sobie przygotowałam. Dostałam zgodę i gadałam!
Andrzej i Dzidka Sadeccy to ludzie, którzy lubią się z życiem brać za bary. Imigranci, którym w mieście za mało było wolności, i dlatego po różnych przygodach postanowili osiedlić się wraz czwórką swych dzieci nieopodal Killaloe na kanadyjskich Kaszubach. Tam prowadzą ośrodek kempingowo-trailerowo-cottage’owy Covered Bridge Park nad piękną i rybną rzeką Bonnechere, niedaleko jej wyjścia z Round Lake. No i właśnie tam w tym roku przeżywają pierwszą poważną powódź. Na razie zdołali uratować dom przed podmyciem, ale nie wiadomo jeszcze, czym się to wszystko zakończy.
Dzidka Sadecka opisuje sytuację następująco:
– Renfrew Power Generation jest odpowiedzialne za regulowanie wody w rzece i obsługę tamy, która jest na naszej posiadłości.
We wtorek pod naciskiem tych, których zalewało powyżej tamy, Sean Cameron otworzył przepust. Nikt nas o tym nie powiadomił, a nasz dom jest może jakieś 300 m, a może mniej od tamy.
Zalało nas, rzeka utworzyła nowe koryto z bardzo silnym strumieniem i zaczęła podmywać fundamenty naszego domu. Piwnica jest w wodzie, mamy 4 pompy pracujące non stop, a i tak stoi woda.
Od samego początku dzwonimy po pomoc najpierw lokalnie do Killaloe Hagarty Richards, do Renfrew, PM, MPP – nikt nie może pomóc, każdy pokazuje palcem kogoś innego. Osobiście odwiedzili nas posłowie Cheryl Gallant i John Yakabuskie, by powiedzieć, że nic się nie da zrobić, że trzeba organizować sąsiadów i znajomych. Nikt nie chce ogłosić stanu wyjątkowego, ponieważ nie jesteśmy jeszcze w tej kategorii.
Z Ottawy przyjechała telewizja CityTv. Z naszej gminy nikt nawet raz nie zadzwonił, żeby zapytać, czy jeszcze żyjemy.
Nie mogę uwierzyć, że jestem w Kanadzie, gdzie płacę ogromne podatki, a NIE ma ŻADNEJ pomocy. Przed domem mamy pokopane rowy, które trzeba będzie naprawić. Jest straszna wilgoć, martwię się, jak będziemy tu mieszkać (oczywiście nie mamy wody pitnej). Dzieci – Olek miał lymphomę kilka lat temu, a Julia ma astmę.
W środę po południu zadzwoniłam na 911 i przyjechało kilku strażaków, którzy fizycznie pomogli uratować kilka rzeczy, zawołali kogoś z ciężkim sprzętem i przyciągnęli kilka ściętych wielkich drzew, które trochę zablokowały wodę.
Wielu młodych ludzi z okolicy pomogło ułożyć wał, który odsunął główny nurt rzeki od domu. Przyszło ok. 50 osób. Bonnechere przekroczyła stany alarmowe na znacznym odcinku i wzdłuż jej biegu jest wiele podtopień.
Państwo Sadeccy mają pretensje do ludzi odpowiedzialnych za tamę, że ich nie ostrzegli o planowanym spuszczaniu wody, co nie pozwoliło się im przygotować, otoczyć domu, odsunąć nurtu od zabudowań...
Tak czy owak, miejmy nadzieję, że polski duch solidarności pozwoli rodzinie przetrwać, a tegoroczny sezon turystyczny będzie mimo trudnych początków wyjątkowo udany.
Trzymamy kciuki, gdyby ktoś chciał wesprzeć choćby dobrym słowem:
Covered Bridge Park, 1424 Round Lake Rd, Killaloe, ON K0J 2A0. Tel.: (613) 757-3368, http://www.coveredbridgepark.com. A jeśli finansowo, to: CIBC 00306 010 7613539 Andrzej lub Zdzislawa Sadecki.