– „Stracił zmysły” – tak prezydent Trump określił to, co jego były główny strateg i bliski doradca Steve Bannon zrobił w wypowiedzi dla znanego dziennikarza.
Sam Bannon jest postacią nietuzinkową; zna wiele „kuchni” w Stanach Zjednoczonych, w których pichci się polityczny PR i ugaduje, kto, komu, ile i za ile. Bannon ostatnimi czasy przedstawia siebie, a dzięki temu również kampanię wyborczą prezydenta, jako antyestablishmentową siłę, która w interesie zwykłych Amerykanów jest stanie odbić ster kraju z rąk banksterów manhattańskich i obcych lobby.
Wkrótce okazało się jednak, że banksterzy nie tacy w ciemię bici i zagrywki Bannona mają w małym palcu. Nasz rewolucjonista nagle zorientował się, że jest w tym wszystkim wykorzystywanym w grze pionkiem, a nie wielkim rozgrywającym. Kiedy było już po wszystkim i ci co zawsze wygodnie ulokowali się w Białym Domu, Bannonowi po prostu dano to odczuć. Odchodząc, powiedział wtedy, że „ta prezydentura jest skończona”, mając na myśli to, że zapowiadana przez Trumpa rewolucja okazała się tym co zwykle; zagraniem pijarowym, a Donald Trump, człowiek pewnego środowiska władzy, przez to środowisko wystawiony i wsparty, nie zamierza wywracać układu amerykańskiej elity w imię jakichś proletów z Pensylwanii. Bannon obiecywał wówczas, że będzie nadal wspierał prezydenta na różnych płaszczyznach, bo „choć bitwa jest przegrana, to jeszcze walki będą się toczyć”.
To się zmieniło, dzisiaj gorycz przepełnia go do tego stopnia, że zdecydował się zagrać va banque, czyli kopnąć prezydenta w czułe miejsce. Gorycz jest tu zrozumiała, bo nie ma gorszego uczucia niż to, że ktoś bezwzględnie wykorzystał nasze poświęcenie do swoich celów. Wielu takich ludzi murem stało za Trumpem w trudnych chwilach, gołymi rękami zanosząc do Białego Domu.
Okazuje się, że obietnice dotyczące America’s First nie są traktowane poważnie. Ameryka nadal prowadzi politykę zagraniczną pod dyktando kieszonkowego mocarstwa, banksterzy przerabiają powietrze na złoto, a system gospodarczy jest pisany patykiem na chińskim papierze i zależy od tego, czy Chińczycy będą chętni kupować amerykański dług.
Mamy więc do czynienia z przykładem porozwodowej goryczy. I pomimo świetnych notowań prezydenta w sondażach, notabene podobnych do tych jakie po roku prezydentury miał Obama, wiadomo dzisiaj, że cały segment amerykańskiego społeczeństwa, ten właśnie, który do urn został poprowadzony przez ludzi alt-rightu, jak Bannon, dzisiaj w obronie prezydenta nie kiwnąłby palcem. Gasną natomiast uprzedzenia establishmentu i w mainstreamie coraz częściej piszą o Trumpie dobrze, jak choćby William McGurn (The „Stupidity of Donald Trump” w „Wall Street Journal”),
Coraz bardziej widać, że rozgoryczenie może udzielić się Amerykanom polskiego pochodzenia, których Trump przedwyborczo klepnął po plecach i naobiecywał (choćby zniesienie wiz, co samo w sobie jest czymś uwłaczającym), ale też nikt z Polaków nie podejrzewał wówczas, że to kierowana przez prezydenta Trumpa Ameryka będzie oficjalnie popierać bezprawne roszczenia organizacji żydowskich wobec państwa polskiego do tzw. mienia bezspadkowego, swego rodzaju reketu, który został już przetestowany na kilku krajach, jak choćby Szwajcaria.
Jeśli prezydent podpisze ustawę, która zobowiąże rząd USA do czynnego poparcia tych roszczeń, będzie to oznaczało, że nie tylko Bannon okazał się murzynem, który może odejść, bo zrobił swoje...
***
Tymczasem nad Wisłą coraz więcej dziennikarzy internetowych zaczyna się łapać w potrzask politycznie poprawnej kampanii cudzoziemskich sieciowych gigantów. Bo przecież sieć internetowa, nie wspominając już o takich prywatnych firmach, jak Facebook, Twitter, YouTube czy Instagram, to nie są polskie wynalazki i na ich platformach obowiązują ich zasady.
Robienie akcji politycznych, społecznościowych w oparciu li tylko o Facebook czy YouTube to korzystanie z obcego publikatora. Śmieszy mnie, gdy niezależni antysystemowi dziennikarze wypominają zagraniczne pochodzenie większości polskich tradycyjnych mediów, a jednocześnie sami nadają na Facebooku czy w YouTubie.
Internet sam w sobie jest systemowy, a firmy takie jak wymienione, mają de facto status monopoli.
No i nagle okazało się, że takie telewizje, jak wRealu24, a i wiele innych, nawet maleńkich kanalików, w których dziarsko pokrzykiwali antysystemowi Polacy, dostało ostrzeżenia i zostało pozamykanych.
Najbardziej zaś gorzko-śmieszne jest to, że YouTube w ostrzeżeniu rozsyłanym do właścicieli przedstawia się jako orędownik wolnego słowa i pisze tak: Uwaga, ograniczenia treści filmów. Jesteśmy orędownikami wolności słowa i bronimy prawa każdego użytkownika do wyrażania opinii, nawet tych niepopularnych. Jednakże wypowiedzi szerzące nienawiść są w YouTube niedozwolone. Granica oddzielająca wypowiedzi szerzące nienawiść od zwykłych treści jest czasami niewyraźna. Jeśli nie masz pewności, czy twoje materiały przekraczają tę granicę, nie publikuj ich.
No jakże to jasno powiedziane; jeżeli masz drogi kolego jakieś wąty, to ugryź się w język, oczywiście w ramach wolności słowa. Do tej pory nasza cywilizacja była budowana na założeniu prawnym, że co nie jest zakazane, jest dozwolone, a to co jest zakazane, musi być dokładnie zdefiniowane. Taka była nasza cywilizacja, ta nowa już nasza nie będzie, co widać na powyższym przykładzie.
Nawiasem mówiąc, ostatnio obejrzałem sobie w TED piękny wykład pani noblistki o telomerach. Są to końcówki chromosomów, które zabezpieczają chromosom przed uszkodzeniem w kopiowaniu. Podczas każdego podziału komórki telomer się skraca, jest więc jak gdyby licznikiem i ogranicznikiem liczby tych podziałów. Gdyby proces ten nie następował, komórka kopiowałaby się jak szalona. Oznaczałoby to teoretycznie możliwość przedłużenie w nieskończoność życia danego osobnika. W telomerach tkwi tajemnica procesu starzenia się i proszę sobie wyobrazić, że zbadano ludzi, którzy żyją w ciągłym stresie, i wyszło, że oni mają te telomery krótsze od tych, którzy mają w życiu same radosne i piękne chwile.
Jak to się ma do wolności słowa? Otóż są tacy debile na uniwersytetach, którzy uważają, że krytyka skraca życie, bo jeżeli ktoś mnie krytykuje, to ja się denerwuję, jeżeli mam stres, to skracają się telomery. A zatem „mowa nienawiści” staje się atakiem fizycznym. Jeśli zaś ktoś fizycznie atakuje, to trzeba fizycznie atak odeprzeć, najlepiej przy pomocy policji i innych środków przymusu bezpośredniego.
Proszę sobie więc wyobrazić, że mieszkając w krajach zamordyzmu, nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich nowoczesnego podejścia do tematu wolnego słowa.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!