Nie w każdym szaleństwie jest metoda, ale w wielu jest. Patrząc na nasz stary świat, na cywilizację Zachodu, trudno nie odnieść wrażenia, że jej dni są policzone. Tak przynajmniej wydaje się wynikać z podręczników do historii. Podstawowym czynnikiem, który za tym przemawia, jest niska dzietność. Kurczą się europejskie i amerykańskie białe społeczności.
Oczywiście, jest to po myśli naszych kierowników, których mantra mówi o konieczności ograniczenia liczby ludności. Dzisiaj debatuje się o tym całkiem wprost nawet na konferencjach organizowanych w Watykanie.
Metoda w szaleństwie polega na tym, że kierownicy doszli do wniosku, iż aby zmniejszyć problemy planety, należy nas wszystkich wymieszać i uśrednić. Chodzi o to, że w krajach biednych w Afryce, a zwłaszcza w Azji, ludzie rodzą się rach ciach ciach jeden po drugim (choć nie ma u nich programu 500 plus czy naszych dodatków po 500 dol. na miesiąc). Wedle tego rozumowania, duża dzietność wynika z niedostatku i biedy, ponieważ jedynym prawdziwym skarbem rodziców są właśnie dzieci – ubezpieczenie na wypadek choroby, wypadku, a w końcu zabezpieczenie na starość.
Wraz ze wzrostem dochodów liczba potomstwa zmniejsza się. Ludzie mają wtedy więcej czasu, wyjeżdżają na wczasy itp. Kontynuując myśl, „upuszczenie” populacji z kontynentu azjatyckiego czy afrykańskiego, wymieszanie tych ludzi z mieszkańcami krajów pustoszejących doprowadzić ma do wielu pozytywnych skutków.
Po pierwsze, zmniejsza zagrożenie destabilizacją, bo wiadomo, że tam, gdzie jest wysoki przyrost naturalny, a co za tym idzie dużo ludzi młodych, łatwo o rewolucje i wojny – to taki socjologiczny aksjomat.
Po drugie, wprowadzenie znacznej populacji biednych do krajów bogatych rozprasza bogactwo i stanowi pas transmisyjny do krajów biedniejszych, transferując nie tylko pieniądze, ale również lansowane na Zachodzie wartości, styl życia i podejście do instytucji.
Po trzecie, upadająca zachodnia cywilizacja uzyskuje nową krew, w sytuacji kiedy jeszcze nie jest na to za stara, by nie mogła się mieszać. Kierownicy systemu z nabożnością podchodzą do małżeństw mieszanych, jako właśnie takich międzykulturowych transmiterów.
Jak widać, ideologia multikulti jest o wiele szerszym projektem niż tylko tolerancja wobec przybyszów odmiennych rasowo czy kulturowo. Jesteśmy świadkami celowej „bolszewickiej” przebudowy świata na wielką skalę.
Skoro dzisiaj otwarcie mówi się już o geoinżynierii, wybielaniu chmur i tym podobnych cudactwach, to trzeba mieć świadomość, że podobne globalne plany dotyczą również nas, zwykłych ludzi, a cały tzw. proces demokratyczny, samorządność i tym podobne pojęcia to wydmuszka mająca na celu tworzyć wrażenie, że coś jednak od nas zależy.
Dzięki temu buduje się powszechną akceptację dla wtłaczanych nam rozwiązań. Jest to prosty mechanizm legitymizacji władzy.
A władza, cóż, ta prawdziwa odbywa się przy pomocy brutalnej siły militarnej, zmasowanego zakrzywiania rzeczywistości matriksu propagandą oraz obiegu pieniądza. Ten ostatni jest najważniejszy, w zasadzie można powiedzieć, że Marks miał rację; baza jest najważniejsza. Idee, debata publiczna to jest rzecz wtórna do strumieni pieniędzy, którymi rządzi się światem.
Jest to najlepszy i najskuteczniejszy pas transmisji wpływów.
Drugim jest konflikt, wojna i terroryzm.
Podobnie jak w gospodarce leśnej jednym z dobrych sposobów kontroli drzewostanu jest wypalanie lasu – dlatego kierownicy naszego świata wszczynają wojny domowe, destabilizują całe regiony, aby je później składać do kupy po nowemu.
Już w dziewiętnastym wieku anarchiści wiedzieli, że budowa nowego świata wymaga ruiny starego. Wtedy jednak nie mieli wprawy i narzędzi. Rewolucjoniści naszych czasów, budowniczowie Nowego Jeruzalem mają już tę wiedzę i skuteczne narzędzia nowych technologii, które taki projekt czynią zupełnie realnym.
Zwykłym ludziom pozostają uczucia, które od czasu do czasu wylewają się w różne frustracje. Wiadomo jednak, jak je kanalizować, wiadomo, co robić, aby protesty antysystemowe były z korzyścią dla systemu.
Tak właśnie stanie się z polskim Marszem Niepodległości, który posłuży do odpowiedniego zdyscyplinowania Polaków. Dobrze byłoby, gdyby polskie elity zdawały sobie z tego sprawę, aby potrafiły być graczem przynajmniej na miarę kart, jakie mają w ręku.
W sytuacji, kiedy tak wiele dzieje się ponad naszymi głowami, warto nauczyć się ugrywać tyle, ile można, przede wszystkim zaś rozpychać się, aby wiedzieć, ile można.
A dzietność? Cóż, nie wierzę w żaden przełom; do tego, aby Europejki zaczęły rodzić dzieci, potrzebna byłaby zmiana kulturowa, potrzebny byłby powrót do wartości, które dawno już zostały pogrzebane pod ruinami wyburzanych kościołów.
Jeżeli mamy wygodne życie, możliwość przyjemnego spędzania wolnego czasu, to po co nam dużo dzieci? Silna rodzina została przez naszych kierowników celowo zdemontowana, a tylko ona i wartości, które ze sobą niesie, mogą skłonić nas do posiadania dużej liczby dzieci. A przecież nikt nie chce, żeby tak było. Proszę obejrzeć pierwszy lepszy popularny film, posłuchać treści przekazywanych przez pierwszą lepszą na wpół roznegliżowaną „młodzieżową” szansonistkę i uświadomić sobie, w jakim miejscu jesteśmy.
Co pozostaje? Na pewno modlitwa...
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!