Wszystko wskazuje na to, że Marsz Niepodległości doszedł do końca.
Początkowo nic tego nie zapowiadało, jak zawsze spontaniczna manifestacja różnych polskich środowisk patriotycznych i tysięcy zwykłych nigdzie niezrzeszonych Polaków przebiegała według tradycyjnego klucza. Było normalnie, choć w tym roku było więcej ludzi. Marsz niczym szczególnym się nie wyróżniał, może tym, że podobnie jak w kilku poprzednich, od kiedy władzę objął PiS, policja nie biła.
W tym roku postanowiono jednak Marsz wykorzystać do politycznej rozgrywki.
Umówmy się, że na takiej imprezie można zrobić każdą prowokację; za pół litra wynająć meneli do bicia – jak poprzednio – czy podłożyć pod kamerę odpowiednie transparenty; niemal za darmo można mieć „przypadkowego przechodnia”, który powie do mikrofonu „uchodźcy do gazu” czy coś równie „atrakcyjnego” medialnie, co potem będzie można pokazywać w każdym doniesieniu agencyjnym.
W przekazie mainstreamu są to sztuczki na porządku dziennym, niektórzy posuwają się nawet do inscenizacji rannych czy dziecięcych ofiar – że przypomnę tylko sprawę odpowiedniego ułożenia na brzegu dziecięcego trupa uchodźcy, tak by wywołać większy efekt.
Marsz Niepodległości przez lata nie dorobił się żadnego politycznego gorsetu; luźna zbieranina bardzo zróżnicowanych środowisk, w tym kibolskich (dokładnie rozpracowanych przez polskie służby), w 2017 roku imprezę postanowiono więc zdyskontować do przyprawienia gęby prawej stronie politycznego spektrum i wytworzenia nacisku na partię rządzącą – w wiadomym kierunku. Co poniektóre zagraniczne gazety ze względu na cykl wydawniczy zaczęły kampanię, jeszcze zanim na rondzie Dmowskiego zamknięto ruch. W alarmistycznej korespondencji z Warszawy Associated Press donosiła 10 listopada: WARSAW, Poland (AP) – Fascists and other far-right extremists are set to assemble Saturday in Warsaw for a march that has become one of the largest gatherings in Europe and perhaps beyond for increasingly emboldened white supremacists. (...) The slogan for this year’s event is „We Want God,” words from an old religious Polish song that President Donald Trump quoted in July while visiting Warsaw. Trump praised Poland for what he described as the country’s defense of Western civilization. (...) The Warsaw march has grown so large it might be the world’s biggest assembly of far-right extremists...
Zresztą samej partii rządzącej nagonka też jest na rękę. Marsz Niepodległości od jakiegoś czasu zajmował w to najważniejsze polskie święto cenne warszawskie ulice, wypychając prezesa do Krakowa, a prezydenta (który kilka lat temu zaraz po wyborze przysłał nawet list do uczestników Marszu) ograniczając do godzin porannych. „Czysto” polski marsz jest po prostu za mało inkluzywny w sytuacji, kiedy oto nadchodzi „Rzeczpospolita Przyjaciół”. Dlatego to jest koniec Marszu w jego obecnej formule, zresztą politycy rządzący (Gowin) przebąkują już o jakimś nowym „marszu gwiaździstym czy czymś w tym stylu. Kartkę na udział będą w nim mieli również „nasi” narodowcy, czyli wszyscy ci, co dostaną zaproszenie. PiS-owy liaison officer na odcinku żydowskim, p. Jonny Daniels, zaczął już nawet wydawać odpowiednie certyfikaty, komplementując na Twitterze wypowiedzi z telewizji Idź pod prąd nieobecnego w tym roku na Marszu Mariana Kowalskiego – byłej ikony Ruchu Narodowego. Nie ma tu zdziwienia, bo tzw. chrześcijańscy syjoniści (tacy, co to wyczytali w Biblii, że do powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa konieczne jest „lądowisko” w postaci silnego Izraela – dawniej dodawali jeszcze, że „nawróconego”, ale dzisiaj już tego nie podkreślają) od lat mają superstosunki z Żydami na gruncie religijnym i finansowym. Tak więc p. Daniels powie nam, którzy narodowcy są OK, a którzy nie przystają do konceptu, i w ten sposób polska scena polityczna ponownie wejdzie na dobrą drogę.
Zresztą dwa lata temu, spotkawszy podczas Marszu na ulicy „znajomego”, który sam chwali się pisaniem analiz dla służb III RP, zostałem uświadomiony w kwestii konieczności przeformułowania Marszu.
Najwyższy po temu nastał czas bo w 100. rocznicę odzyskania niepodległości mamy – jak zapowiada prezydent – świętować wspólnie z innymi kolegami, z którymi żeśmy od stuleci zamieszkiwali Polin. No i jakże to można zrobić, kiedy po ulicach wałęsa się 100 tysięcy Polaków, wymachując wyłącznie polskimi flagami i śpiewając stare katolickie pieśni religijne, a jeszcze na dodatek – o zgrozo, modląc się zbiorowo publicznie na różańcu. Przecież trzeba tych „faszystów” jakoś usunąć z widoku. Niech się kryją po katakumbach. My tu musimy mieć jakąś bardziej inkluzywną formułę...
Zjawiska te obrazują smutną rzeczywistość – Polacy w Polsce nie są żadną siłą, nie mają mediów, nie mają pieniędzy, są sfrustrowanym narodem z resztek; narodem, który przed obcymi musi siadać na zadnich łapach i wystawiać łapki przednie.
Dlaczego tak uważam? Bo wiem, jak się zachowują i co robią narody silne. Proszę zerknąć na strofujący nas dzisiaj z emeszetowego koturnu Izrael – rządzony przez żydowskich nacjonalistów, z zerową imigracją nie-Żydów, oddzielony murem od mniejszości palestyńskiej, uzbrojony po zęby z bronią atomową na wyrzutniach. Po prostu, łezka w oku się kręci. I właśnie delegat z londyńskiej ekspozytury tego państwa będzie teraz przesiewał polskich patriotów, oddzielając „naszych” i od „nie naszych”. Oto symbol polskiego upadku. Upadku, którego żadne uliczne przemarsze nie zmienią.
Gorzko, panowie Polacy? To przełknijcie ślinę i weźcie się do roboty!
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!