Kraków dzisiaj jest wielkim przedsiębiorstwem turystycznym, ludzie żyją jak pączki w maśle tylko dzięki temu, że mają jakieś tam marne mieszkanie w pobliżu centrum wynajmowane na Airbnb. Dobrze jest chodzić po Krakowie, miasto jest świetnie zorganizowane i ma świetną komunikację miejską, choć może lepiej by było, gdyby wszystkie tramwaje były jednego typu, jak te najnowocześniejsze bombardiery. Na każdym przystanku można się dowiedzieć z tablicy świetlnej, za ile minut przyjedzie tramwaj danej linii, wewnątrz w tramwaju kupić bilet w automacie i usłyszeć informacje o następnym przystanku albo zobaczyć, w którym miejscu znajduje się dany wóz. Właściwie, po centrum lepiej jest chodzić na piechotę lub jeździć na rowerze, samochód sprawia za dużo kłopotów.
Ulice nocą pięknie oświetlone, kamienice mają podświetlane wnęki okien, Wawel oblegany przez tysiące zwiedzających. Słowem, sukces.
Mnie ten sukces przepełnił nostalgią, Kraków mojej młodości to była piękna stara, znoszona marynarka. Brudna i rozpadająca się tu i ówdzie, ale z klasą – słowem, mgła, spleen i nierzeczywistość. Wieczorami po pustawych ulicach stukały mary. To była alegoria naszego zanikającego świata. Czuć w nim było wielkość dawnych pokoleń i majestat Polski, zalane mazią szarości. Tamten Kraków wychowywał i dawał do myślenia. W nim chodziłem do podstawówki na Dębnikach; w nim służyłem do Mszy w kościele św. Stanisława Kostki; w nim chodziłem do drugiego liceum – Sobieskiego, a potem przez kilka lat na studia przy Grodzkiej 52.
Ten dzisiejszy Kraków jest jak ładnie opakowany cukierek, jest jak fotografia dopracowana w Photoshopie, zbyt wyraźna, aby była prawdziwa; dzisiejszy Kraków to może jeszcze nie historyczny Disneyland, ale coś w tym stylu.
Dwa razy byłem na Wzgórzu Wawelskim, raz dlatego, że akurat w Katedrze w niedzielę była Msza Święta. Dobrze trafiłem. W zimny, deszczowy, mglisty wieczór wzgórze było puste. We mszy uczestniczyło może 10 osób, pojedyncze kroki odbijały się echem od sklepienia, a powycierana kamienna posadzka kazała myśleć o tysiącach stóp, które nosiła. Słuchając Mszy Świętej sprawowanej u ołtarza z relikwiami świętej Jadwigi Królowej, patronki rodzin, oparłem się łokciem o wyrytą w marmurze trupią czaszkę i nagle zdałem sobie sprawę, że stoję dwa metry od doczesnych szczątków Jana III Sobieskiego...
Kilka dni później byłem tam wśród tłumu turystów, jakoś tak bolało, że ci wyjęci ze współczesnych obrazków ludzie, w moim sanktuarium, sanktuarium polskiej chwały, zachowują się jak w McDonaldzie.
Trudno powiedzieć, jaka turystyka ma sens; czy sam fakt bycia w jakimś miejscu w czymkolwiek nas zmienia, cokolwiek nam dodaje.
Miasta żyjące z turystów muszą być takie, jakie są, nie ma innej rady. Kraków jest taki, jaki musi być. Dlatego właśnie nie jestem pewien, czego mi żal.
***
Kanadyjskie szkoły nie uczą już „ręcznego” pisania, to znaczy uczą, ale tylko pisania pismem blokowym, co oznacza, że tysiące ludzi nie potrafią się podpisać, no chyba że pismem blokowym. Tysiące absolwentów ontaryjskich szkół średnich nie zna podstawowych wydarzeń historycznych, nie ma klucza do rozumienia naszej cywilizacji. Nie zna również podstaw matematyki czy fizyki. Ktoś uznał, że tym ludziom nie będzie to potrzebne...
Takie będą Rzeczpospolite, jakie młodzieży chowanie. Poziom matematyki w szkołach cały czas obniża się. Mówię o matematyce, bo jest kluczowa dla nowoczesnej informatyki, itd. Oczywiście są jeszcze szkoły, gdzie można się wykształcić. Co z tego, kiedy jałowieje nam „gleba”, z której wyrastają ci najlepsi. Przepadają nam geniusze, bo nikt ich na pewnym etapie nie przymusił do pracy i zabrakło im podstaw.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!