Dlaczego miś musi być drogi?
W Toronto pewien obywatel zrobił schody w parku – kosztowało go to 600 dol., zrobił schody, bo nie można się było doprosić miasta.
Miasto sprawę ma w toku, zabudżetowano na nią od 60 tys. do 120 tys. dol.... To jest skala tego, jak my, zwykli ludzie, dajemy się robić w konia.
W każdym społeczeństwie chodzi o to, kto pracuje na kogo. Zawsze tak było.
Ewentualne zmiany i przetasowania takiego systemu mogą nastąpić jedynie przy użyciu gwałtownych metod – wojny albo rewolucji; kiedy to ma miejsce, następuje podmianka i „nasi” wchodzą w buty „waszych”. Taką podmianką była rewolucja francuska, był nią też przewrót bolszewicki.
Prawda ta jest oczywista od zarania organizacji społeczeństw. To dlatego podczas zwycięskich rewolucyjnych wojen mordowano króla, jego rodzinę i cały dwór; to dlatego bolszewicy wymordowali elitarne grupy społeczne, a hitlerowcy polską inteligencję. Po to by dokonać „głębokiej zmiany” i przenicować społeczeństwa.
By to zrobić, konieczne jest rozwalenie całego zastanego układu społecznego, a tego „spokojnymi” metodami nie da się uzyskać.
Społeczeństwo składa się bowiem z obszarów współzależności, opanowanych przez środowiska etniczne, zawodowe, rodzinne, powiązane sieciami świadczonych usług; na zasadzie, ty mi ułatwiłeś kontrakt, ja ci odpalam 30 procent i daję żonie twojego szwagra pozycję w firmie. Tak działają „stare pieniądze” i „stare rodziny”.
Czy to jest korupcja? To jest realny układ funkcjonowania władzy. Nie tej nominalnej, nie tej z pierwszych stron gazet, lecz tej faktycznej idącej z pokolenia na pokolenie.
Te struktury współzależności są wprawdzie otwarte na nową krew, ale nie na zasadach, jakie są deklarowane, dopuszcza się wybranych energicznych i zaradnych. Zamknięcie przed nimi drzwi wytwarzałoby sytuację niebezpieczną dla systemu. Elity muszą przecież „krążyć”, konwekcja musi rozładowywać różnice temperatury.
I dlatego schody w parku muszą kosztować minimum 60 tys.; muszą bowiem wykarmić kilka rodzin – tych samych co zawsze. Jednym z ciekawszych opracowań socjologicznych byłaby inwentaryzacja wszystkich tych, którzy zarabiają na styku prywatno-państwowym, gdzie – jak wiadomo – kręci się najsmaczniejsze lody. Zobaczylibyśmy wówczas nazwiska z prawdziwej struktury władzy.
Bo demokracja jest systemem wybierania tych co trzeba i legitymizacji ich pozycji. Dopóki każdy może w tym znaleźć miejsce, dopóki każdy ma szansę na wykrojenie choćby małego obszaru, w którym będzie zadowolony z tego, co ma – system jest stabilny.
Ponieważ to wszystko nie urodziło się wczoraj – wbudowane weń też zostały różne mechanizmy bezpieczeństwa, na wypadek prób destabilizacji.
Od zarania istnienia społeczeństw ludzie czerpali korzyści ze swego statusu, pozycji władzy, położenia na społecznej siatce współzależności. I zostało. Dlatego, podobnie jak w starożytnym Egipcie, biurokraci i zarządcy muszą dostać działkę, dlatego istnieje cała kanalizacja podskórnej dystrybucji wpływów i apanaży. To stanowi o istocie każdego społeczeństwa.
Dlatego jeśli ktoś chce taki system usprawniać czy blokować, musi być przygotowany na trudną walkę. Pewne jest, że nie można tego zrobić przy pomocy tzw. demokracji i głosowania. Poszczególne „stare rodziny” i mafie, które mają podzielone wszystko między sobą, wpuszczają między siebie jedynie takich, którzy gotowi są uznać prymat układu. Dlatego mamy różnego rodzaju „szklane sufity” i różnego rodzaju „kije”, wyżej których nie podskoczysz… Znam ludzi, którzy posmutnieli, doświadczając tego na własnej skórze.
Zmienić taki układ może jedynie siła, przychodząca z zewnątrz, oddolne ruchy są szybko kontrolowane i pacyfikowane.
Podobnie jest w Polsce, gdzie obecny układ polityczny niektórym depce po odciskach.
Polski system jest jeszcze bardziej patologiczny niż nasz tutejszy. To przecież w Warszawie kamienice odzyskiwali pełnomocnicy 140-letnich spadkobierców, to przecież w Krakowie mamy do czynienia z falą „zasiedzeń” atrakcyjnych terenów miejskich wielomilionowej wartości przy pomocy upraw rabarbaru. To wszystko nie byłoby możliwe bez całego rozbudowanego aparatu skorumpowanych spółdzielni prawno-administracyjnych krytych przez miejscowych polityków. Jest to po prostu system napełniania kieszeni nowej elity, która uznała, że nadszedł jej czas i może to zrobić; która stwierdziła, niczym szatniarz w kultowym „Misiu”, „nie oddam kurtki i co mi pan zrobi?”. No właśnie, co im można zrobić?
Aby rozwalić układ, trzeba mieć siłę wynikającą z realnej władzy, trzeba zaoferować nowe współzależności i nowy podział tortu, trzeba mieć też umocowanie zagraniczne, aby nie zostać zdmuchniętym przez tych, co dla obrony prywaty tradycyjnie zapraszają obce wojska.
Każda sytuacja konfliktowa, również taka jak w Polsce, jest bardzo korzystna dla interesów zewnętrznych; jak to krajach afrykańskich bywa, za zewnętrzne poparcie możnych gotów się sprzedać byle kacyk.
Zatem odwoływanie się do urny wyborczej, mechanizmów demokracji i opinii publicznej nie wystarcza – to są rzeczy wtórne; w Polsce jest wystarczająco dużo ludzi, którzy o tym doskonale wiedzą…
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!