Mniej więcej przed tygodniem dobiegła końca Eurowizja 2017. Impreza muzyczna, na której znani tylko swoim managerom reprezentanci mało znanych państw Starego Kontynentu, ekspresyjnie poruszają biodrami, wzruszają ramionami oraz publicznie wydobywają z ust rozmaite okrzyki.
Przy okazji pokazują publiczności to i owo. Nogę, dajmy na to, nagą do pachwiny. Czy tam kawałek biustu. Czy gołą pięść, ale zaciśniętą. Nie ma to, tamto: Eurowizja to ewidentnie rozrywka dla ludzi należycie zapatrzonych w postęp, a innymi słowami: dla ludzi dostatecznie nowocześnie rozrywkowych.
Wszelako nie ze względu na muzykę czy pieśniarzy wspominam o Eurowizji. Czynię to, albowiem impreza odbywała się w Kijowie, czyli w stolicy państwa ogarniętego wojną domową, zaś prezydent tegoż państwa w ostatniej chwili zrezygnował z uczestnictwa w finale imprezy – albowiem prorosyjscy separatyści znowu ostrzelali Awdijiwkę, miejscowość w obwodzie donieckim.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!