Rząd Kaczyńskiego pogrąża Polin w bagnie geopolitycznym w stopniu podobnym, jeśli nie większym, w jakim robili to poprzedni bandyci i zdrajcy. To po prostu ciąg dalszy spychania nas do dołu z wapnem. Całkowite ubezwłasnowolnienie, odrealnienie oraz głupota warszawskich partaczy i frajerów u władzy powoduje, że „Obszar Wisły” (jakże przepyszne, fantastyczne i trafne określenie stosowane przez wywiad niemiecki w 1945 roku na określenie Polski i obszaru polskojęzycznego!) znajduje się w skrajnie niekorzystnej i niebezpiecznej pozycji z punktu widzenia interesów narodu polskiego.
Na wstępie „pogratulujmy” bandytom z WSI małego zwycięstwa odniesionego nad obecną rządzącą nami ekipą ciemniaków, a które to dokonały małej zemsty za uwalenie dilu wokół caracali. WSI-oki poszły po linii najmniejszego oporu i zrobiły rzecz najprostszą, tj. zdyskredytowały ten rząd – w normalnie funkcjonującym państwie sprawa wiceministra spraw zagranicznych doprowadziłaby do poważnego kryzysu rządowego – poprzez ekspozycję oficera CIA/DIA – niepotrzebne skreślić – czyli pana Bobby’ego Greya vel Grygiełko, który z polecenia Waszyngtonu m.in. odpowiadał za dopilnowanie tego, aby to Amerykanie przechwycili polskie zlecenie na śmigłowce (to się nazywa odpowiadać za polityką ekonomiczną, czym chłoptaś od Victorii Nuland miał się m.in. zajmować na odcinku polskim). Ten przypadek pokazuje, jak słaba jest obecna władza. Atakowana i robiona na cacy jest bowiem przez V kolumnę, z którą co prawda jest po części zblatowana, ponieważ WSI ma glejt na funkcjonowanie w Obszarze Wisły otrzymany od Stanów Zjednoczonych – co czyni je immunizowanymi na poczynania frędzli od Kaczyńskiego i Macierewicza, a z drugiej strony, ma zawężone pole manewru, co wynika z uprawiania nie swojej polityki, a jedynie wypełniania wytycznych zaatlantyckiego suzerena.
Wyjątkowo porażająco smutnym widowiskiem była kolejna – po podróży do Tel Awiwu – wywołująca głęboki niepokój wizyta polskiego rządu w Londynie. Nasi durnie w swojej niewiedzy i naiwności myślą, że umacniają polskie bezpieczeństwo poprzez zbliżenie do najmocniejszego wasala Ameryki w Europie, kiedy tymczasem – pogrążając Polin mocniej w egzotycznym sojuszu z mocarstwem morskim (Waszyngton) – powtarzają błąd Becka (polecam wywiad z wiceministrem obrony narodowej Tomaszem Szatkowskim: https://www.fronda.pl/a/wiceminister-mon-tomasz-szatkowski-dla-frondy-relacje-z-wielka-brytania-sa-dzis-na-wyzszym-poziomie,82866.html, który w rozmowie z nową odsłoną „Gówna Wyborczego” nie tyle brzmi jak Beck, powtarza bowiem jego niebezpieczne frazesy, ile gada jak zwyczajny agent wpływu. Panie ministrze, czy na pańskiej twarzy zawsze musi być widoczne napięcie i strach? Niech pan popracuje nad sobą, bo trepy, które się wokół pana kręcą, muszą, oprócz pogardy, mieć tam zapewne z pana i z pańskich groźnych spojrzeń niezłą polewkę…) – doprowadzają do sytuacji, z której możemy nie mieć wyjścia, tylko stać się ofiarą krótkiego deeskalacyjnego rosyjskiego uderzenia, łącznie z użyciem taktycznej broni jądrowej.
Anglia, podobnie jak w 1939 r., nie ryzykuje wiele, wpuszczając Polaczków efektywniej w ich własne miraże. Londyn z Waszyngtonem bezproblemowo użyją Obszaru Wisły do osłabienia oporu Rosji przeciw eskalacyjnym posunięciom USA. Macierewicz – człowiek, którego działalność polityczna jest czystym szaleństwem, ten wariat bowiem prosi się o nieszczęście dla Polin – chwaląc się jakimś aliansem wojskowym z Anglikami oraz tym, że w Elblągu tuż pod Królewcem zostanie umieszczone jakieś „fiki-miki”, tj. jedno z centrów dowodzenia NATO, nie pojmuje, że sprowadza na nas niebezpieczeństwo poniesienia konsekwencji wynikających – powtórzę – z mówienia nie swoim głosem, wypowiadania suflowanych treści. Ten głupiec przecież wie, że rząd Jarosława-Polskę zbaw, wypełniając cele polityki amerykańskiej w regionie – nie otrzymując nic, zupełnie, ale to zupełnie nic realnego w zamian od swoich panów amerykańskich – doprowadził do dysbalansu sił w regionie. Panie ministrze, pan, zdaje się, nie widzi tego, że Anglia w Elblągu to stary groźny niekonstruktywny „myk” brytyjski na kontrolę regionu. Kiedyś był to Gdańsk, teraz Elbląg – port morski w końcu – z ważną Mierzeją Wiślaną i przecież pan wie dobrze, że Polin jest całkowicie bezbronne wobec dużej saturacji systemami „Bastion” – z których Rosjanie mogą odpalać poza rakietami „Onyks”, rakiety typu „Kalibr” – a który to system jest game changerem w regionie – oraz systemem „Iskander-M”, którymi załadowany jest okręg królewiecki, a w przypadku użycia których nie masz pan nic do obrony.
Wyjazd do Londynu 28 listopada br., to naturalnie konsekwencja wizyty w Izraelu, sądzę bowiem, że Warszawa z polecenia żydowskiego musiała zdać relację Anglikom z ustaleń i rozmów w Tel Awiwie. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że Londyn w Europie jest głównym nadzorcą i interesariuszem zwrotu mienia żydowskiego w Polin i wiodącym – poza Stanami Zjednoczonymi – komornikiem mającym dopilnować właściwej polskiej postawy wobec tego strategicznego zagadnienia. Upadlanie musi być widoczne i nie da się tego załatwić poufnymi rozmowami. Upokorzenie trzeba okazać i zaprezentować. Któż, jaki kraj, lepiej by się do tego nadawał, niż nasz Obszar Wisły? Zaprezentować światu, innym podmiotom siłę żydowskiego lobby. I PiS to wasalnie – z powodu swej małości, ograniczenia i głupoty – grzecznie wykonuje, jadąc do Anglii i upadlając Polin bez reszty. Dzięki olbrzymim żydowskim wpływom w Londynie, Anglia jest stałym nadzorcą, który pomrukami i kuksańcami (m.in. płynącymi z Izby Lordów) ponagla Polaczków, aby się nie ociągali z przyjęciem Żydów do rady nadzorczej Obszaru Wisły i nasi chłoptasie pojechali usłużnie wywiązać się ze swoich obowiązków…
Dopełnieniem faktycznej izolacji Polski – bo jakże inaczej nazwać postępujące uzależnienie polityki polskiej od obozu żydowsko-anglosaskiego – jest wizyta prezydenta Poroszenki vel Waltzmana, namiestnika Krainy U. Podmiotu, który jest na tyle silny i odgrywa w optyce imperium amerykańskiego większą rolę w planowaniu strategicznym, że po prawdzie czuje się na tyle pewnie, dzięki postawie nadwiślańskich frędzli i miernot, że może całkowicie narzucać tu swoją wolę i umacniać swoją strefę wpływów. Obszar Wisły wyizolował się na tyle w przestrzeni międzynarodowej, że banderowcy mogą sobie tutaj stawiać warunki, takie jakie chcą. Umowa polityczno-wojskowa z Kijowem (http://www.mon.gov.pl/aktualnosci/artykul/najnowsze/zaciesnienie-wspolpracy-obronnej-z-ukraina-d2016-12-02/) jest dużym błędem Warszawy, ponieważ pozycjonuje nas jeszcze niżej w relacjach z bandą kijowskich łapsów, a którzy mają nas za zwyczajnych frajerów do użycia i którzy w sytuacji, kiedy coś nie idzie po ich myśli, odwołują drugą część swojej wizyty w Polin i wracają sobie do domu, ponieważ Polaczki nie do końca chciały uczestniczyć w odsłonięciu w Chełmie pomnika znanego polonofoba Mychajły Hruszczewskiego (kwestia tracenia przez władze Obszaru Wisły na rzecz Krainy U swojej kontroli w pasie południowo-wschodnim Polin, to rzecz wymagająca oddzielnego artykułu).
Polin – czyli Spiellball
Zrekapitulujmy pokrótce „sukcesy” polskiej polityki zagranicznej powadzonej przez – poprzednio zdrajców i łotrów – a obecnie – przez samokontrolujących się głupców – od jesieni 2013 r., czyli od początku dewastacji Krainy U:
Stany Zjednoczone i Rosja to dwa centra światowe decydujące o porządku sił na Półwyspie Europejskim. Jedynym poważnym realnym zagrożeniem dla obu centrów w naszym regionie mogą być tylko Niemcy i Kraina U – które – jeśli połączyłyby się – stworzyłyby nową formę Mitteleuropy, w której naturalnie miejsce Polski byłoby całkowicie podrzędne, trzeciorzędne.
Dekonstrukcja Krainy U, dokonana tak gwałtownie przez Waszyngton ponad dwa lata temu, wynikała wyłącznie z tego, że spostrzeżono tam, że taki układ: Kraina U w Unii Europejskiej (czyli patrymonialne władztwo niemieckie nad Dnieprem – de facto marzenie germańskie od co najmniej stu lat, to przecież dzięki traktatowi brzeskiemu – czyli dilowi generalicji pruskiej z Żydami rosyjskimi – powstała Kraina U – i przy takiej lub innej pozytywnej woli Moskwy dla tego projektu, która zagwarantowałaby sobie dzięki umowie z Berlinem zachowanie akcjonariatu militarnego nad tą strefą wpływów, zapewniając sobie jednocześnie, że terytorium to nie stwarzałoby żadnego zagrożenia wojskowego dla Rosji) – stanowiłby dla Stanów Zjednoczonych zbyt duże zagrożenie dla ich interesów strategicznych. Ameryka zatem ten projekt wywróciła.
Taki układ w naszym regionie dawałby bowiem doskonałe pozycje wyjściowe dla stworzenia podmiotu balansującego, a w konsekwencji zmniejszającego, globalne wpływy USA – tj. Wielkiego Kontynentalnego Paktu Trzech – Berlin – Moskwa – Chiny. Kraina U musiała zapłonąć, tak jak zapłonęła Syria, także w końcu dlatego, że stosunkowo nie-dużym kosztem nadal wstrzymuje to ukończenie głównego projektu chińskiego, którego ostrze jest antyamerykańskie: Nowego Jedwabnego Szlaku.
Władze Polin, nie pojmując nawet, o co biega w istocie – a nawet jeśli ktoś w Warszawie pojmował, to przecież sam sobie z całą surowością wzbraniał nawet artykułowania jakichkolwiek obiekcji – za poprzedniej ekipy realizowały interes Berlina w Krainie U (misja Sikorskiego), za co zostały surowo ukarane utratą władzy przez Waszyngton, teraz zaś – Warszawa za rządów namiestników jankeskich – w ciemno żyruje politykę amerykańską, ciesząc się, że dba o interes polski, dając jednocześnie prztyczka w nos Niemcom, po prawdzie zaś powodując, że zemsta ze strony Niemiec i Rosji za te działania nie spadnie na Amerykę, ale właśnie na Obszar Wisły, czego konsekwencje odczujemy my wszyscy.
Polaczki tradycyjnie nie zdają sobie sprawy, jaka gra toczy się wokół nich. Ta gra, to walka o to, czy Polska ma pójść w kierunku bloku kontynentalnego, czy tkwić w aliansie z mocarstwem morskim. Decyzja Warszawy byłaby kluczowa, podobnie jak w 1939 r., dla porządku światowego. Zdecydowałaby w istocie o losach władztwa amerykańskiego nad światem i o tym, czy Pakt Kontynentalny zająłby miejsce prymarne w gradacji potencji globalnych. Zbrodnią władz nadwiślańskich jest to, że podejmują takie decyzje – żyrowania w ciemno polityki amerykańskiej w regionie o charakterze strategicznym – za frajer, za darmo, bezkosztowo dla strony amerykańskiej, ani bez poważnej dyskusji i zastanowienia się, który kierunek jest lepszy dla kraju, ani bez – ta pogarda dla narodu – merytorycznego przedstawienia istoty rzeczy. Kryć się bowiem woli – z powodu ułomności intelektualnych, strachu przed współobywatelami i swoimi zagranicznymi suzerenami – za propagandową szopką.
Berlin i tak w swoich celach strategicznych, dzięki m.in. brakowi suwerennej polityki polskiej oraz dzięki negocjacjom prowadzonym z Waszyngtonem i Moskwą – osiąga sporo, czego przykładem jest wejście Litwy w sferę wpływów Niemiec (wpływy militarno-ekonomiczne) oraz duże wpływy w Kijowie, który z Berlinem robi przede wszystkim poważne interesy, Warszawę słusznie traktując jako propagandowego niemającego nic poza udzielaniem kredytów Krainie U i frazesami do powiedzenia głupca, a który najmniej zyska na całości, kiedy układ amerykańsko-niemiecko-rosyjski wokół naszego regionu zostanie zawarty.
Nawiasem mówiąc, całkiem ciekawą, dającą wiele do myślenia wrzutkę wygłosił 2 grudnia br. Siergiej Wiktorowicz Ławrow na forum „Dialogi śródziemnomorskie” w Rzymie. Stwierdził on mianowicie, że stosunkowo niegłupim pomysłem wokół Krainy U byłoby, gdyby naród ukraiński, kiedy już będzie miał dość obecnych rządów, uznał za korzystne zastosowanie modelu jemeńskiego. Przypomnijmy – tamtejszy prezydent, podobnie jak Janukowycz, utracił władzę w wyniku nielegalnego przewrotu państwowego sterowanego z zewnątrz (Iran), ucieka do Arabii Saudyjskiej, ale po dwóch latach wykrwawienia i wybiedzenia, „naród” i tamtejsze walczące o władzę strony – same poprosiły o jego powrót i uporządkowanie perymetru. To ci dopiero byłaby historia… Już widzę miny naszych idiotów u władzy…
Nieobecność Polski, nieumiejętność wygrywania swoich interesów w rozdaniu dziejącym się na naszych oczach, to wielki strategiczny błąd. Prawda jest taka, że po raz kolejny w naszej historii Obszar Wisły poza pogardą Waszyngtonu, niechęcią Berlina oraz nienawiścią Moskwy, nie zyska nic z tego, co się dzieje wokół Polin. Tutejsi mali ludzie zakładają, że dojście Trumpa do władzy zmieni coś w sposób zasadniczy w położeniu Warszawy. Otóż zakładam, że polityk ten – którego postrzegam jako nowe wcielenie Williama Averela Harrimana – poza początkową niby ugodową polityką wobec Rosji i Chin, będzie prowadzić z czasem brutalną, zdecydowaną walkę o interesy amerykańskie, bez litości i bez oglądania się na cokolwiek. Jeśli nasi durnie myślą, że świńskim swędem uda się im jakoś „boczkiem-boczkiem” – w tej wielkiej układance przetrwać do kolejnych wyborów, by z woli zaatlantyckiego suzerena, dzięki grzecznemu i spolegliwemu zachowaniu wobec jego interesów, otrzymać nadanie na władztwo nad Obszarem Wisły na następną kadencję, to mogą się grubo pomylić.
Warto przypomnieć jakże oczywistą konstatację wybitnego historyka dyplomacji Piotra Wandycza: „Jako wielkie mocarstwo, Stany Zjednoczone uważają za swych partnerów inne mocarstwa; kraje mniejsze są z natury rzeczy traktowane z pewnym przymrużeniem oka. Waszyngton widzi w nich petentów zabiegających o względy Ameryki, lub też przeszkody na drodze do realizowania »wielkiej polityki«. Powiedzmy sobie otwarcie, że Polska w oczach Amerykanów zajmowała i zajmuje taką właśnie pozycję petenta-zawalidrogi; czasem jeden aspekt lub drugi występuje na pierwszym miejscu”. Pytanie, który aspekt będzie na pierwszym miejscu w polityce Trumpa? Według mnie, oba zamiennie, w zależności od interesu amerykańskiego.
The Backroom Deals
Przyjrzyjmy się, jak inne poważniejsze państwa starają się uciec spod władzy tej logiki imperialnej, która jednego dnia nakazuje wysłać Kissingera do Pekinu (jego spotkanie 2 grudnia z prezydentem Xi w ramach obwąchiwania siebie: http://www.presstv.ir/Detail/2016/12/02/496115/China-Xi-US-politics-Kissinger-Trump), a w następnym kroku odebrać telefon w Waszyngtonie od prezydent Tajwanu Caj Ing-wen (rozmowa z Trumpem), ku ogromnej wściekłości władz chińskich, które złożyły w związku z tym oficjalną notę protestacyjną.
Izrael uruchomił swoje zasoby i przegłosował w Senacie amerykańskim (to dobre określenie) przedłużenie sankcji wobec Iranu, a które to (ustawa Iran Sanction Act) traciły swoją moc 31 grudnia 2016 r. Szef perskiego MSZ Bahram Ghasemi ostro skrytykował ten ruch, jako naruszenie umów lozańsko-genewskich zawartych w 2015 roku, a które nazwał słusznie „historyczną umową”. Obama zapewne ten wniosek odrzuci w procesje legislacyjnym, ale faktem jest, że Żydzi czują pismo nosem, że trzeba kuć żelazo póki gorące i postawić należy Trumpa na zasadzie szantażu w trudnym położeniu. W trudnym, ponieważ, za podszeptem swoich doradców z razwiedki wojskowej w rodzaju generała Michela T. Flynna, wygłaszał antyperskie frazesy w czasie kampanii w celu zdobycia certyfikatu koszerności oraz głosów żydowskich i mocno gardłował przeciwko dilowi irańskiemu. Jestem święcie przekonany, że kiedy dojdzie do władzy, to mu się wszystko odmieni i nie będzie stawiał tej kwestii na pierwszym miejscu. W interesie imperium jest bowiem alians persko-amerykański, Waszyngton poprzez Teheran chce mieć wpływ na strategicznie położoną Syrię. Żydzi, według mnie, w perspektywie długoterminowej poniosą porażkę w tej grze. Nie uda się im tu złamać Ameryki na tyle, by przyjęła – tak jak tysiące razy w historii – żydowski punkt widzenia na swoje interesy strategiczne. Nie tym razem, ponieważ idzie tu o wielką grę. Żydzi zatem, umacniając drugą nóżkę, bez żenady i cienia lęku o pomruki z Waszyngtonu, bardzo mocno wspierają Moskwę w jej utrzymaniu się na imperialnym kursie i ścieżce. Robią to, pomagając Moskwie rozwijać jej możliwości produkcji rolnej, technologie agrarne, techniki rekultywacji, zwiększać możliwości produkcji żywności. To m.in. był jeden z wiodących tematów dwudniowej lipcowej wizyty Netanjahu w Rosji, jak w równie ważnej wizyty premiera Miedwiediewa w Tel Awiwie 11 listopada br. Osobiście włączyłbym czujność rewolucyjną i wszystkie systemy bezpieczeństwa, jeśli miałbym wpuszczać żydostwo do swojego kraju w szeroko pojętą tematykę ziemi, uprawy rolnej etc., ale Rosja wie, co robi. W wyniku kryzysu wywołanego sankcjami amerykańskim głównym filarem dochodów z eksportu – poza sprzedażą nośników energii – istotniejszym nawet niż zysk z handlu bronią (sic!) – jest eksport żywności i płodów rolnych. Rosyjskie zyski z eksportu broni w roku 2015 wyniosły 14,5 mld dolarów, zaś zyski z eksportu żywności w 2016 r.: 16,2 mld dolarów (w 2016 r – prognoza: niemal 17 mld dolarów). Zatem żydowscy przyjaciele Kaczyńskiego i Macierewicza poza świetnym interesem w istocie wspierają Moskwę w jej staraniach w przetrwaniu trudnego czasu, zanim tendencja się nie odwróci. Jak rozumiem, zapytam retorycznie – Warszawa ma surowo zakazane brać przykład z naszych żydowskich kolegów, sojuszników w końcu, i prowadzić niezły biznes z Moskwą? Izrael sygnalizuje, że widzi możliwości opierania się na innym układzie, niż tylko alians z Waszyngtonem. Ten kraj wyczuwa tendencje (słabnąca Ameryka) i na wszelki wypadek zabezpiecza sobie dobre pozycje wyjściowe, pokazując swoje piwotalne możliwości.
Drugi nasz sojusznik – Turcja – od wielu lat doskonale prowadzi grę na uwolnienie. Erdoğan zaczyna iść na całość, naprawdę na ostro, nie bojąc się nawet o swoje bezpieczeństwo osobiste. Przykładem tego jest jego niedawna deklaracja, iż premier Binali Yildirim podczas swojej wizyty w Moskwie – dla ratowania tureckiej liry, która przez międzynarodową banksterkę jest poddawana z polecenia amerykańskiego systematycznym wstrząsom, zwłaszcza po akcji wolnościowej Erdoğana 15 lipca br. – z Putinem rozmawia o prowadzeniu przez Turcję, Chiny i Rosję rozliczeń wzajemnych w narodowych walutach.
1 grudnia odbyło się 5. posiedzenie rosyjsko-tureckiej wspólnej grupy strategicznego planowania pod przewodnictwem szefów MSZ Siergieja Ławrowa oraz Mevlüta Çavuşoğlu. W serdecznej atmosferze, wśród przyjacielskich gestów podpisano plan konsultacji na lata 2017–2018. Turcy czują, co przyniesie Trump na Bliski Wschód. Przyniesie ogień i miecz. Podczas rozmów w cztery oczy omówiono rzeczy najważniejsze, regionalną współpracę od Karabachu po Cypr, przede wszystkim: obopólny podział zysków wokół Syrii (podkreślana jest przez strony bardzo bliska współpraca wywiadowczo-wojskowa), oba kraje wyraźnie pokazują, że są w stanie zapewnić stabilizację w regionie bez pomocy Waszyngtonu, patronując podziałowi władzy w Syrii poprzez swoją agenturę, co ładnie nazywa się (tak kiedyś o Polsce się będzie mówić): inkluzywny dialog syryjski.
Przedyskutowano także współpracę wokół Iraku (Moskwa musi być bardzo uważna, by nie zrazić do siebie zaniepokojonego tymi ruchami Teheranu, zatem będzie rozgrywała i Ankarę, i Persów zgodnie ze swoim interesem), jak również zacieśnienie współpracy ekonomicznej, zbrojeniowej, powrócenie do reżymu bezwizowego, wspólne projekty energetyczne: Turecki Potok, elektrownia atomowa, czy otwarcie rynku rosyjskiego na produkty tureckie etc.
Najlepsze jest to, że między wierszami usłyszałem na wspólnej konferencji obu ministrów, iż Ankara w istocie uznaje status quo na Krymie oraz przyjmuje rosyjski punkt widzenia na sprawę Krainy U, Moskwa zaś przyjmuje odpowiednio stanowisko tureckie wobec amerykańskiego dywersyjnego konia trojańskiego na Bliskim Wschodzie, tj. wobec Kurdów (spokojnie, tych jeszcze przedwczoraj pompowała bronią i pieniędzmi w celach antytureckich po zestrzeleniu przez Ankarę samolotu moskiewskiego 24 listopada ub.r.). To strategiczne zbliżenie zapoczątkowane osobistym listem z przeprosinami Erdoğana do Putina wysłanego przez Turcję w czerwcu br., umocnione wspólnymi wizytami: prezydent Turcji po wielkiej akcji oczyszczającej swój kraj z agentury amerykańsko-żydowskiej z 15 lipca, na swoją pierwszą podróż zagraniczną obrał właśnie Moskwę, potwierdzają także stałe konsultacje władz: rozmowy telefoniczne Putin – Erdoğan 25, 26 oraz 30 listopada, rozmowy telefoniczne Ławrow – Çavuşoğlu: 31 lipca, 10 września.
Inny, ważniejszy niż Polin, wasal amerykański – Japonia, również potrafi grać na uwolnienie. Prezydent Rosji niedługo złoży ważną wizytę w Tokio, pierwszą od 11 lat. Premier Abe po raz kolejny odwiedził Kreml – 20 listopada, a szef MSZ Japonii spotkał się 3 grudnia w Petersburgu z prezydentem Federacji Rosyjskiej, który łaskaw był z nim rozmawiać, mając za plecami wielki portret Piotra Wielkiego. Rosji zależy na silnej Japonii, jako kraju równoważącego potencję Chin i dającego pewną swobodę ruchu Moskwie w jej relacjach z Chinami. Nie bez znaczenia też jest to, że jakiekolwiek bliższe kontakty Tokio z Moskwą wywołują zgagę w Waszyngtonie, który uważnie się tym układankom przygląda. Ale Tokio to robi, Tokio potrafi mówić z każdym, jeśli przynosi to korzyść dla interesów narodu japońskiego. Tamtejszy ambasador amerykański musi grzecznie czekać na widzenie z japońskim ministrem spraw zagranicznych, jeśli zostanie wezwany, i nie przyjdzie mu do głowy podnoszenie głosu na ministra, jak robi to ambasador Jones wobec naszego durnia – pana Siedem Nieszczęść rezydującego przy alei Szucha.
Tak, to Realpolitik. Realpolitik to nie tylko pragmatyzm. Aby prowadzić Realpolitik, należy spełniać dwa kryteria, których w ogóle nie spełnia władza warszawska. Tak prowadzona polityka musi być przede wszystkim:
1. zrozumiała dla własnego Narodu,
2. pożyteczna dla własnego Narodu.
Ale żeby móc prowadzić w sposób pełny taką politykę, należy być choćby częściowo suwerennym w swoich decyzjach, kreśleniu planów, osiąganiu zamierzonych celów. Słowo „suwerenność” w słownikach definiowane jest jako „zdolność do samodzielnego, niezależnego od innych podmiotów, sprawowania władzy nad określonym terytorium, grupą osób lub samym sobą”. Niech każdy z czytelników odpowie sobie sam, czy ponadroczne rządy warszawskie mieszczą się w granicach nakreślonych przez tę definicję…
Na koniec, na deser, zwracam uwagę na powrót kolejnych proroczych wizji bezpieki brytyjskiej, która przeczuwa już, co to się będzie działo na Bliskim Wschodzie po objęciu sterów polityki amerykańskiej przez pokemona Trumpa.
Otóż bezpieka angielska straszy nas aktami terroru z użyciem brudnych bomb (jak wiadomo, bezpieczniaki różnorakiego chowu robią to systematycznie od początku br.). To fachowe regulowanie uczuciami mas za pomocą wizji detonowania „brudnych bomb” w europejskich miastach zaczęło się, przypomnijmy, od zajęcia późną wiosną 2014 roku (Kraina U już płonęła) Mosulu przez Behemota amerykańskiego – tj. oddziały PI (ach, przypomnijmy przy okazji: to Amerykanie wypuścili z więzienia w 2006 roku przyszłego kalifa, byłego oficera armii Husajna, Abu Bakr al-Baghdadiego, to właśnie byli oficerowie armii irackiej stanowią kręgosłup armii PI). Pohańce mieli tam wejść w posiadanie materiałów rozszczepialnych, dzięki czemu sukinsyny z różnego rodzaju razwiedek mogą sobie dowolnie sterować lękami i frustracjami masowego bydła. Odchodzący sekretarz obrony Ash Carter, pojmując w lot zamierzenia proizraelskich chłopaków z DIA, którzy suflują Trumpowi, co ma szczekać wokół Bliskiego Wschodu, a którzy są niezadowoleni, że pacynka stworzona przez CIA – czyli PI, poczyna sobie zbyt śmiało w regionie, oświadczył niedawno, że po pokonaniu Państwa Islamskiego, wojska USA – a jakże! – zostaną w Iraku (jasne, szykują barierę przeciw Iranowi, doświadczenia generała Flynna z Afganistanu będą jak znalazł!).
Wielce zabawne, Waszyngton, stojąc u wrót Mosulu i Rakki, może zawołać do bandytów i satanistów z PI niczym gogolowski Taras Bulba, mordujący własnego syna: „Ja cię zrodziłem i ja cię zabiję!”. Natomiast, co do profetycznych zdolności różnego rodzaju bydlaków z razwiedek, można zacytować Eurypidesa: „Najlepszym prorokiem jest ten, kto wie z góry, co się zdarzy.”
***
A poza tym uważam, że Jeruzalem musi być wyzwolona.
Suwałki, 6 grudnia 2016 r.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!