Debata przedprezydencka między Hillary Clinton i Donaldem Trumpem zajęła mi całe 15 minut, wtedy to, aby nie usnąć podniosłem się z krzesła stojącego przed telewizorem i nagle dostałem olśnienia, że żaden z pretendentów do fotela prezydenckiego nie ma zielonego pojęcia, jak wygrać amerykańskie wybory.
Argumenty, jakie miały przekonać widzów, że oni wiedzą najlepiej, jak pokierować krajem, aby nam się żyło lepiej, były zupełnie błędne. O ile sobie przypominam, obydwoje kandydatów obiecuje powrót do pełnego zatrudnienia. Pani Clintonowa uważa, że należy podnieść uposażenie dla kobiet do poziomu przyzwoitego i przestać dyskryminować ludzi płci biologicznie nieokreślonej, natomiast pan Trump uważa, że wszystkiemu winni są Meksykanie i Chińczycy, którzy zalewają nas masą towarów po zaniżonych cenach. Jak praca wróci do USA, to ludzie z entuzjazmem rzucą się do tej dobrze płatnej pracy i kraj rozkwitnie jak po wojnie koreańskiej, w latach 50. i 60., a każdy człowiek będzie mógł spędzać wakacje na Marsie, podróżując tam i z powrotem, na pokładzie rakiet Elona Muska w ramach Amerykańskiego Funduszu Wczasów Pracowniczych (A-FWP).
Obydwoje kandydaci w swych programach wyborczych mijają się z celem. Ludzie w Ameryce już od dawna odzwyczaili się od pracy. Im nie chodzi o brak pracy, ale o dochody, które rząd powinien albo raczej musi im wypłacać, aby ludziom dobrze się żyło, najlepiej bez pracy. Nie jest to zjawisko nowe i niejedna partia polityczna nad taką ludzką mentalnością pracowała. Czy naszym krajem rządzą demokraci, czy republikanie, to wynik jest taki sam. Ludzką ambicją nie jest dobrze wytworzony produkt albo usługa, ale dochód pochodzący z przelewania z pustego w próżne.
Wśród wyższej klasy uważającej się za biznesowych menedżerów i bankierów, ambicją jest drukowanie pieniędzy w oparciu o mniej albo bardziej świeże powietrze i pobieranie prowizji od tych operacji.
W klasach niższych i średnich, ambicją stało się, wśród części nawet zdrowej młodzieży, osiągnięcie statusu permanentnego inwalidy, który to status zapewnia mizerny, ale stały dochód bez konieczności starania się o pracę. Mówienie do tych ludzi, że miejsca pracy wrócą do naszego kraju, mija się z celem i staje się wręcz obraźliwe.
Można jednak wszystkich ludzi bajerować, używając do tego wiodącą prasę i media, że większość z nas była molestowana przez naszych ojców lub ciocie, że każdej przedsiębiorstwo winno mieć nie dwa ale trzy klozety, ten trzeci dla ludzi którzy nie są pewni swej biologicznej orientacji, że każdy uniwersytet winien mieć przynajmniej dwu vice-rektorów, jeden od spraw molestowania seksualnego miedzy studentami, a drugi od molestowania między profesorami. Także w szkole nie powinno się zadawać pytań na temat pracy tatusia, gdyż dzieci mogą nie znać, kto jest ich tatusiem albo nie wiedzą co to jest praca.
Tematów do walki o lepszą demokrację jest wiele i ciągle ich liczba rośnie. W Ameryce mówi się w takich sytuacjach, że „sky is the limit”, czyli po polsku „limitem dla takich możliwości jest niebo”. Liczba dobrze płatnych konsultantów, którzy tłumaczą, czego wolno, a czego nie wolno mówić albo oglądać, rośnie z godziny na godzinę. Jeśli chcemy naszym dzieciom zapewnić w przyszłości dobrą, lekką i świetnie płatną pracę, to kształćmy je na konsultantów politycznie poprawnego zachowania.
W komunizmie mieliśmy wykłady i egzaminy z teorii marksizmu i leninizmu. Dlaczego więc nie dzisiaj wykłady, a nawet doktoraty z zasad poprawnego politycznie zachowania?
Jak to się stało, pokrótce opowiem.
Po drugiej wojnie światowej wszystko było cacy. Przemysł europejski i japoński był zdewastowany. Amerykańskie auta i telewizory znajdowały nabywców na całym świecie. Klasa robotnicza, poprzez związki zawodowe, wymuszała podwyżki, które podrożyły ceny tych produktów na rynku światowym.
Elementem przełomowym był rok chyba 1984, kiedy to Ameryka zaczęła więcej importować niż sprzedawać za granicę. Normalnie biorąc, to zdarzenie powinno spowodować głośny dzwonek w naszym budziku, alarmujący, że teraz trzeba zacisnąć pasa i zabrać się do pracy, nie tylko ręcznej, ale i umysłowej. Rząd, albo raczej rządy jednak uciekły się do innego rozwiązania. Można by powiedzieć demokratycznie-republikańskiego. Zaczęto drukować pieniądze bez pokrycia w złocie albo w podatkach. Pieniądze te wydawano na różnego rodzaje akcje socjalno-wojskowe, które zapewniły wysoką stopę życiową w Ameryce na lata następne, niektórym politykom wydawało się, że na wieczność. W sumie metodą znaną na polskich jarmarkach jako „gra w trzy karty” wytworzyliśmy, za pożyczone pieniądze, wysoką stopę życiową w stosunku do naszej obniżonej wydajności pracy. Mam na myśli niską wydajność na jednego mieszkańca, nie na pracownika.
Jak to było możliwe? Ano, istnieje coś takiego cudownego, co nazywa się walutą rezerwową. Tą walutą jest właśnie dolar, aczkolwiek inne kraje starają się go podważyć i przechodzą na znany u ludów prymitywnych i koczowniczych handel wymienny. Ostatnio takie podważanie dolara stosują we wzajemnym handlu dwa niebezpieczne dla nas kraje, Rosja i Chiny. Kiedy inne mniejsze kraje, takie jak Libia i Irak, próbowały podobnej metody, jak wiadomo, zadbaliśmy o to, aby nie wyszło im to na dobre. Dla utrzymania naszego dolara jako waluty rezerwowej stoi nasza armia, największa na świecie, z bazami w 140 krajach.
Jak na razie dolar jest konieczny do zakupu ropy naftowej, która jest wyceniana w dolarach. Tak długo, jak ludzie będą używać produktów pochodzących z ropy naftowej, takich jak nafta albo benzyna do napędu samochodów lub samolotów, i jak długo kontrolujemy kraje, które tę ropę produkują, tak długo możemy bezkarnie drukować dolary na nasze wewnętrzne i zewnętrzne potrzeby. Kiedy sytuacja się zmieni, i to niekoniecznie z powodów politycznych, ale np. technologicznych, i ropa przestanie być niezbędnym produktem, czekają nas interesujące czasy. Nie tylko stopa życiowa w USA nagle spadnie do połowy, ale w krajach, które żyją dobrze, albo raczej zbyt dobrze z produkcji ropy, takich jak Arabia Saudyjska, Iran, Emiraty lub Katar, stanie się jeszcze gorzej.
Powracając do tematu, co winien wyborcom zaoferować kandydat na prezydenta USA. Do wyboru proponuję kandydatom kilka możliwości.
1. Wybierzcie mnie, aby było, jak jest, a nawet tak jak było (przewidywany rezultat sukcesu w wyborach 50%, z błędem +/-1%).
2. Wybierzcie mnie, to na pewno będzie inaczej, ale jak będzie inaczej, to się okaże, jak będzie (przewidywany rezultat sukcesu w wyborach 50%, z błędem +/-1%).
3. Wybierzcie mnie, bo jest źle i będzie jeszcze gorzej. Zabierzcie się do pracy! (przewidywany rezultat sukcesu w wyborach 0,1%, z błędem +/- 0,1%).
4. Wybierzcie mnie, bo ja zaoferuję każdemu dostatni dochód bez wymogu pracy plus telewizor z szerokim ekranem i pakiet sześciu butelek piwa (Budweiser) dziennie. TV jest nieodzowny, aby każdy obywatel amerykański mógł popierać każdego dnia naszych żołnierzy szerzących demokrację w odległych krajach, których nazwy są dla nas trudne do wymówienia. (przewidywany rezultat sukcesu w wyborach 99%, z błędem +/- 1%).
Wiem, że niektórzy czytelnicy zarzucą mi, że wybór propozycji nr 4 jest absurdalny, z czym się nie zgadzam. Po wyborach przyszły prezydent będzie mógł zrobić drobne poprawki do swojego programu, jak np. wprowadzić dozwolony metraż na osobę w państwowych blokach mieszkalnych, kartki na artykuły pierwszej i dalszej potrzeby, talony na dżinsy, koszule i tenisówki, wprowadzenie jednej, wspólnej ubikacji, zwanej popularnie jako „sr...”, przepraszam „latryna”, dla wszystkich grup seksualnych, znanych dotychczas jako kobiety i mężczyźni, a teraz rozszerzonej na grupę ludzi określających siebie jako LGTB.
Nowy, zreformowany Trybunał Konstytucyjny będzie się składał z jednej osoby, która będzie również Prezydentem naszego kraju. Obietnicę „bez wymogu pracy” przyszły prezydent będzie mógł łatwo zmienić na obietnicę konserwatywną: „z wymogiem konstruktywnej pracy”. Mogę jednocześnie zaświadczyć, że metoda nr 4 zdała egzamin praktyczny i była stosowana w największym kraju na świecie, zwanym ZSRS, przez ponad 70 lat.
Wieczny Optymista,
Jan Czekajewski
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!