Kiedyś Stanisław Michalkiewicz lansował tezę Zbigniewa Brzezińskiego o „konwergencji systemów” – przenikaniu bolszewizmu do zachodnich instytucji. Dzisiaj widać, jak wielkim był prorokiem. Dożyliśmy czasów, kiedy problemem stają się tak proste rzeczy, jak co mówić w domu do dziecka. W obliczu urawniłowki programów edukacyjnych orwellowskie dwójmyślenie staje się faktem.
Dawniej szkoła i dom rodzinny „pracowały” wychowawczo ręka w rękę, dzisiaj, szkoła jest zadaniowana na odcinku wdrukowywania w młode płaty mózgowe politycznie poprawnej papki, w związku z czym, zamiast krytycznego myślenia i zaspokajania głodu wiedzy, zręcznie lasuje mózgi, tłumacząc problemy świata jedynie słusznymi stereotypami.
Jeśli więc dziecko będzie cały czas zadawać „głupie” pytania, jeśli będzie kwestionować „prawdy” podawane w szkole do wierzenia – dostanie po łapach. W naszej, tutejszej, kanadyjskiej szkole.
Szkoła produkuje dzisiaj ludzi, którzy mają być sprawnymi trybami aparatu. „Krytyka ma być, ale panie tak, jakby jej nie było, tylko aplauz i zaakceptowanie”.
Przesadzam? Proszę porozmawiać z dziećmi. Proszę porozmawiać o tematach tabu. Bo w naszej super liberalnej otwartej na wszystko kulturze wolnego słowa, możemy mieć inne zdanie, ale tylko tam, gdzie „partia pozwoli”.
Kocham spór i krytyczne myślenie, kocham argumenty i celne puenty, dlatego żal dzieci, które nie mogą się pospierać nad wielkimi obszarami naszej spuścizny intelektualnej z obawy o bycie rasistą, antysemitą czy Bóg wie kim jeszcze.
Nasza zachodnia cywilizacja popełnia w ten sposób harakiri – no bo wiadomo, że jakie młodzieży chowanie… Kierownicy systemu uznali, że wiedza nie jest potrzebna, potrzebne są tylko umiejętności, dlatego szkoła nie wykształca najważniejszych narzędzi krytyki i kwestionowania.
A przecież wiedza obowiązuje jedynie do chwili, gdy zostanie zrefutowana przez nowe doświadczenia – i nie może być traktowana jak prawda objawiona. Wiedza to proces. I to nawet ta o klimacie, która było nie było, ma aspiracje do „ścisłości”.
Jeśli więc nie można w kanadyjskiej szkole powiedzieć, że Murzyni są mniej inteligentni od Żydów, jeśli nie można zakwestionować teorii o zmianach klimatu dokonywanych ludzką ręką, kiedy nie można badać psychologicznych skutków wychowania dzieci przez pederastów czy kwestionować „prawa” do zabijania nienarodzonych, to przepraszam bardzo, ale wchodzimy w miękką dyktaturę. Miękką, bo na razie w tworzonych właśnie ośrodkach deradykalizacyjnych nie zamyka się malkontentów. Na razie.
No więc co ma robić rodzic, który usiłuje bronić zdrowego rozsądku i fundamentalnych wartości?
Czy łamać młodemu człowiekowi karierę, wymagając, aby myślał i mówił, co myśli?!
Czy może radzić, by myślał, ale zachowywał to dla siebie (bo przecież każdy chce mieć w miarę normalny dom, rodzinę, dzieci?). Czy może w ogóle nic nie mówić i położyć na tym wszystkim pieczęć świętego spokoju – no bo przecież kijem Wisły nie zawrócisz, a nasze potomstwo, bez ingerencji rodzicielskich frustracji, będzie mniej zestresowane i bardziej przystosowane do otoczenia?
Jak się zachować?
Śmieszne w tym jest to, że takie same dylematy mieli nasi rodzice w PRL-u. Różnie je rozwiązywali. Syn działacza niepodległościowego, więzionego w stalinizmie, Tadeusza Płużańskiego, dowiedział się o historii ojca na początku lat 90., gdy był dorosły. Inni mówili: tylko nie opowiadaj w szkole tego, co słyszysz. Jeszcze inni po prostu pozostawiali dzieci na łup propagandy – sądząc, że takie są czasy...
Odpowiedź na pytanie zależy od tego, po co żyjemy? Jeśli po to, by lekko, łatwo, przyjemnie przepłynąć przez życie „bezstresowo”, to rzeczywiście powinniśmy oddać dzieci na wychowanie do nowych bolszewików… Jeśli jednak życie jest po co innego, to bez prawdy nie ma sensu. Właśnie prawda jest tu głównym wyznacznikiem.
System coraz częściej wymaga od nas drobnych kłamstw, wymaga skinienia głową, tam gdzie powinniśmy się oburzyć i zaprotestować. Cena protestu na razie nie jest wysoka; wchodzimy w tę wodę powoli, na razie przygotowuje się grunt...
I dlatego tak ważne, by dzieciom mówić prawdę, by nie rezygnować z ich wychowania. Dla ich dobra. A dobro nie polega na tym, że nie ma problemów i zmartwień.
A więc uczmy tego, czego szkoła nie uczy – pokazujmy, jak argumentować, pokazujmy właściwe książki, kierujmy ku lekturom z historii świata. Nie bójmy się własnych myśli i rozmawiajmy o nich z dziećmi. Tłumaczmy złożoność procesów świata, i zróbmy wszystko, by nie dawały sobie odbierać wolności, by były krnąbrne, niezależne, wierne wartościom i posłuszne wyłącznie Panu Bogu.
Niezależnie od tego, jak potoczą się ich losy, naszym głównym zadaniem jest przekazanie im prostej prawdy – życie jest piękne, nie dlatego, że jest spokojne, wygodne, bez bólu, lecz dlatego, że jest walką – walką o nas samych, o nasze człowieczeństwo.
Wychowanie bez tego przekonania to zawracanie głowy.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!