Demokracja to słowo, które na salonach zastąpiło socjalizm, jako sam miód i dobro. Każdy dziś wie, że tam, gdzie nie ma demokracji, panują mroki zniewolenia.
Tak przynajmniej wynika z obowiązującej narracji trzech minionych dekad. Demokracja jest tak dobra, że w jej imię można bombardować wszędzie tam, gdzie jej jeszcze nie ma. Demokracja niesiona na skrzydłach pocisków manewrujących to znak naszych czasów. Dlatego dzisiaj, mieszkańcy Trypolisu, Bagdadu, Kabulu, Aleppo, czy nawet Kijowa mogą chodzić uśmiechnięci, wiedząc, że do nich też puka demokracja, że demokracja o nich nie zapomni i nie zostawi na pastwę spokoju…
* * *
Patrząc z boku, demokracja to tylko krótki fartuszek legitymizacji władzy, w sytuacji gdy nic innego jej już nie legitymizuje. Spod tego fartuszka coraz częściej zaczyna jednak prześwitywać golizna, czyli naga prawda.
Tak się stało w rezultacie wyborów, w jakże demokratycznie ugruntowanej Austrii, gdzie o mały włos wygrał nie ten co trzeba, zmuszając siły demokracji do błyskawicznego zwarcia szeregów, tak by w ciągu kilkudziesięciu godzin mogło się odnaleźć kilkaset tysięcy głosów korespondencyjnych - m.in. również z zaświatów, co kandydatowi światłości przywróciło demokratyczną moc i wyniosło ku władzy, spuszczając szlaban na mrocznego nacjonalistę.
Najwyraźniej tym razem w Oesterreichu siły światłości nie grały na dwa ognie. Zazwyczaj jest tak, że kandydaci z prawa, z lewa i ci pośrodku są nasi, aby nie było jakichś niepotrzebnych zawirowań. Zresztą demokracja coraz bardziej nam dojrzewa i tanieje. To znaczy, że ci co trzeba wygrywają coraz mniejszym kosztem.
Dawniej trzeba się było napracować, kupić media, zmajstrować kilka kampanii czarnego pijaru, wygrzebać kilka skandali obyczajowych czy finansowych. Dzisiaj jest lepiej.
Dobrze to sumuje zdanko pewnego polskiego szczekacza, który otwartym tekstem stwierdził, że gdyby w Polsce byli uchodźcy, Kaczyński nie miałby szans.
To prawda!
Nic tak nie poprawia demokracji jak wielkie mieszanie. Tzw. uchodźcy, gdy tylko staną się siłą polityczną (a nie tylko seksualną) w Niemczech i nauczą się obchodzić z kartką do głosowanie, zmienią niemiecką politykę. I o to chodzi masonom i innym sorosopodobnym globalistom, którzy ich tam ślą. Wymieszanie kultur i mniejszości etnicznych, likwidacja państw narodowych to jedynie słuszny kierunek, znoszący utrudnienia, jakie monolityczne państwa z ich instytucjami, wyborami, referendami etc. stawiają na drodze oberplanetarnej rozpiski.
Popatrzmy na to, co się dzieje w Kanadzie, gdzie pod wodzą premiera-dzieciucha rządzi nami klika tych, co to chcą nam zrobić dobrze. Oczywiście najpierw sięgając głęboko do portmonetki.
Elita ta nauczyła się prostych chwytów manipulowania mniej lub bardziej zmobilizowanymi środowiskami wyborczymi, co przy bierności nowych imigrantów daje w miarę sprawne i skuteczne narzędzie uzyskiwania pożądanego rezultatu wyborczego.
Demokracja to dzisiaj jeden z wielu telewizyjnych spektakli, do których notabene nasz premier-dzieciuch jak najbardziej się nadaje (ma nawet w tym kierunku trochę wykształcenia). A że czasem poniosą go emocje i traci cierpliwość w obliczu nudnych jak flaki z olejem procedur parlamentarnych, no to może nawet i lepiej, bo rośnie atrakcja całego przedstawienia.
Upolityczniając uchodźców, imigrantów i generalnie ludność napływową, której bezpośredni interes nie jest związany z tradycyjnymi interesami danego kraju, ułatwiamy mieszanie całego kotła.
Doświadczenia austriackich wyborów pokazują, że jest to słuszna droga, i nie zdziwiłbym się, gdyby nowy, zielony prezydent znalazł się w jakimś komitecie powitalnym.
Bo jak to wygląda, żeby takie karkołomne fałszerstwa trzeba było robić?! Choć widać już pewną ewolucję ku miękkim metodom. Przecież poprzednio, gdy wybory nie wyszły, trzeba było gościa motoryzacyjnie rozkwasić na jakimś domu. Teraz wystarczyło proste podsypanie głosów (może trafiła się fucha Polakom z PSL-u, kto wie?).
Ciekawe też, jak będzie wyglądać demokracja w wyborach prezydenckich w USA? Możliwe, że system gra na dwa ognie - bo jak zauważył Marek Chodakiewicz, Trump potrafi być poważny, i w poważnych sprawach, do ludzi poważnych mówić ludzkim głosem - o czym świadczy chociażby wystąpienie na forum American Israel Public Affairs Committee. Być może błaznuje na pokaz, bo jest medialny i potrafi grać telewizją. Jeśli jednak przez przypadek (nie można tego wykluczyć) Trump jest autentycznym politykiem spozasystemowym, to wówczas - jeśli w porę nie złoży krwawej parafki na podśmierdującym siarką kwicie, dołączy do klubu, jaki tworzą Lincoln, Garfield, McKinley i Kennedy.
Demokracja musi zwyciężyć. Zawsze!
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!