Już nie tylko Trybunał Konstytucyjny znajduje się na pierwszej linii frontu walki o demokrację i praworządność, jaką w naszym nieszczęśliwym kraju rozpętały Wojskowe Służby Informacyjne, których, jak wiadomo, „nie ma”, no ale agentura przecież została i w dodatku doskonale zdaje sobie sprawę, że pozycja społeczna, jaką taki jeden z drugim konfident osiągnął, zależy przecież od przetrwania fundamentu, na którym cała konstrukcja organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym się opiera.
Toteż kwitnie świadoma dyscyplina, w ramach której kolejne środowiska społeczne otwierają kolejne odcinki frontu – a wszystko nieuchronnie zmierza do swego przeznaczenia, którym może okazać się zewnętrzna interwencja, podjęta w myśl ustanowionej w traktacie lizbońskim „klauzuli solidarności”. W tej sytuacji zdarzyło się to, co zdarzyć się musiało. Sąd Najwyższy, który w swoim składzie toleruje sędziów doradzających swoim klientom, jak mają napisać kasację, żeby „chwyciła”, podjął uchwałę zalecającą pozostałym sądom respektowanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, nawet jeśli nie zostały one opublikowane.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!