To, co się dzieje dzisiaj w czasie kampanii przedwyborczej, winno się dziać wiele lat temu. Wrzód, który trawił społeczeństwo amerykańskie, w końcu pękł i się objawił w czasie bieżących prawyborów prezydenckich. Popularność dwu kandydatów, Donalda Trumpa i Bernie Sandersa, wskazuje, że Amerykanie nie chcą dłużej tolerować wybranych zakulisowo polityków, którzy jak marionetki podskakują na sznurkach oligarchów finansowych.
Oczywiście dwaj kandydaci, Trump i Sanders, różnią się zasadniczo. Trump portretuje siebie jako bogatego przedsiębiorcę, miliardera, który jest niezależny finansowo i który sam finansuje swoją wyborczą kampanię. Sanders natomiast przedstawia siebie jako socjalistę, tego, który po marksistowsku odbierze tym, co mają, i da tym, co im zazdroszczą. Na pojawienie się takich niezależnych kandydatów zakulisowa oligarchia nie liczyła. W prasie amerykańskiej, tej, która sama siebie nazywa opiniotwórczą, pojawiają się paniczne artykuły. Wymyślono już dla takich ludzi pejoratywne wyzwisko: "populiści". Dla tych, co na politycznej poprawności jeszcze się nie znają, wskazanie jest, żeby się nauczyli, że "populista" to jest synonim negatywny od słowa złowieszczego "faszysta" i nie należy go mylić z pozytywnym określeniem, że ktoś jest "popularny" albo "postępowy" (progressive) , jak np. Hillary Clinton czy prezydent Obama.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!