Polska, jak wiadomo, uchodzi za kraj katolicki, toteż Komisja Europejska taktownie postanowiła, iż swoją diagnozę w sprawie stanu demokracji i praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju, a także zalecenia dla rządu pani Beaty Szydło przedstawi dopiero po Świętach Wielkanocnych.
Wszystko wskazuje na to, iż będzie to diagnoza krytyczna, zwłaszcza że wiadomo, iż Komisja Europejska weźmie pod uwagę opinię Komisji Weneckiej, którą pan minister Waszczykowski nie wiadomo po co zaprosił. Niektórzy w tym zaproszeniu dopatrują się znamion potykania się o własne nogi, co panu prezesowi Kaczyńskiemu bardzo często przytrafiało się również w przeszłości.
Na razie jednak zarówno pan prezes Kaczyński, jak i pan prof. Rzepliński demonstrują stanowisko nieprzejednane; pan prezes Kaczyński stanowczo odmawia publikacji przez rząd orzeczenia TK w sprawie niekonstytucyjności nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, twierdząc, że nie jest to żadne "orzeczenie", tylko opinia nieformalnego grona sędziów, a prof. Rzepliński tak samo kategorycznie odmawia dopuszczenia do orzekania sędziów wybranych przez Sejm w grudniu. Z różnych stron wysuwane są inicjatywy kompromisu; najzabawniejsza wydaje się ta, z którą wystąpiła pani prof. Ewa Łętowska – żeby mianowicie rząd opublikował orzeczenie Trybunału, ale trzem sędziom wybranym w grudniu trzeba by "dyskretnie podziękować".
Inaczej mówiąc, "kompromis" ma polegać na tym, żeby rząd wywiesił białą flagę.
W tych okolicznościach prezes Kaczyński najwyraźniej próbuje ratować sytuację zwlekaniem i zgodnie ze wskazówką Cyryla N. Parkinsona zamierza powołać międzynarodową komisję, która zbada, co właściwie wynika z opinii Komisji Weneckiej.
Tymczasem przed Kancelarią Premiera Komitet Obrony Demokracji ustawił licznik, na którym odlicza dni, jakie upłynęły od momentu, gdy rząd powinien opublikować orzeczenie. Okazuje się, że mnóstwo ludzi w Polsce, zwłaszcza w wieku emerytalnym, nie może zasnąć, a nawet – exscusez le mot – spokojnie się wypróżnić bez zapoznania się z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Od razu widać, że skoro nie mają większych zmartwień, to być może doniesienia o panującym wśród emerytów niedostatku były przesadzone. Pewne światło na całą sprawę rzuca okoliczność, że do mediów wyciekły listy wynagrodzeń, jakie mieli pobierać koordynatorzy KOD za organizowanie demonstracji. Wprawdzie, z jednej strony, pan Mateusz Kijowski stanowczo temu zaprzecza i kieruje sprawę do prokuratury, ale z drugiej strony, przewodniczący PO Pan Grzegorz Schetyna wyraża przekonanie, że wkrótce będzie "majdan" również w Warszawie. Skoro tak, to wiadomo, że bez pieniędzy się nie obejdzie, bo jeśli utrzymanie majdanu w Kijowie, gdzie – powiedzmy sobie szczerze – poziom życia jest niższy niż nawet w naszym nieszczęśliwym kraju, kosztowało co najmniej 750 tys. hrywien dziennie (co podówczas odpowiadało 250 tysiącom złotych), to w Warszawie musi być trochę więcej. Najwyraźniej zarówno konfidenci, jak i emeryci, nie mówiąc już o pożytecznych idiotach, którym się wydaje, że z tą całą demokracją to wszystko naprawdę, też liczą na jakieś okruszki ze stołu pańskiego. Okruszki – bo wiadomo, że najwięcej wezmą sobie koordynatorzy, ale – jak to mówią – dobra psu i mucha. Ciekawe, kto te wydatki pokrywa, bo w Kijowie "sponsorem majdanu" miał być tamtejszy oligarcha Piotr Poroszenko, obecny prezydent Ukrainy – ale krążą uporczywe pogłoski, że 5 miliardów dolarów na ukraiński przewrót wyłożyły Stany Zjednoczone, więc być może Piotr Poroszenko obracał pieniędzmi cudzymi, jak w swoim czasie Osama bin Laden. No a u nas? Zaangażowanie lobby żydowskiego w obronę demokracji w Polsce skłania do podejrzeń, że w to przedsięwzięcie zaangażował się finansowy grandziarz Jerzy Soros. Co z tego będzie miał, to osobna sprawa, której nietrudno się domyślić w sytuacji, gdy nawet Nasz Najważniejszy Sojusznik już nie może doczekać się zrealizowania przez Polskę tak zwanych żydowskich "roszczeń" majątkowych, szacowanych na 65 miliardów dolarów. Ciekawe, na jaką część z tego liczy grandziarz – ale tego, jeśli w ogóle, to dowiemy się, jak już będzie po wszystkim.
Na razie Komitet Obrony Demokracji, do spółki z Polskim Stronnictwem Ludowym, urządził demonstrację w obronie – jakżeby inaczej! – "polskiej ziemi". Chodzi o ustawę, którą PiS przeforsował w Sejmie pod pretekstem "obrony polskiej ziemi" przed wykupieniem jej przez cudzoziemców. Daje ona dość duże uprawnienia Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa i ogranicza uprawnienie właścicielskie w zakresie sprzedaży. To by może rolników specjalnie nie przerażało, ale obecny prezes PSL, rolnik z Marszałkowskiej, czyli minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz, straszy chłopów, że nowa ustawa zablokuje również dziedziczenie gospodarstw. Słowem – również związek zawodowy wiejskiej biurokracji chce dołączyć do obrońców demokracji jeszcze przed Świętami Wielkanocnymi, żeby w razie czego PSL mógł też uczestniczyć w podziale łupów. Jak to śpiewał Kazimierz Grześkowiak? "Traktor warto by rozebrać, niech mi chociaż dyferencjał dadzą!"
Bo widać wyraźnie, że walka o demokrację i praworządność wchodzi w decydującą fazę. O ile bowiem w naszym nieszczęśliwym kraju trwa II wojna o inwestyturę, o tyle na terenie unijnym zachowywane były pozory i europosłowie z PiS popierali polskie kandydatury do różnych unijnych synekur, nawet jeśli kandydaci wywodzili się z PO – i odwrotnie. Teraz jednak pani Julia Pitera i pani Róża Thun (nee Woźniakowska ze świętej krakowskiej rodziny) głosowały przeciwko kandydaturze Janusza Wojciechowskiego do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Pani Róża twierdziła, że Januszowi Wojciechowskiemu brakuje kompetencji, ale nie brzmi to przekonująco nawet nie dlatego, że Janusz Wojciechowski był w Polsce sędzią, a nawet prezesem Najwyższej Izby Kontroli, ale przede wszystkim dlatego, że pani Thun, poza tym, że jest po mężu hrabiną, żadnymi specjalnymi kompetencjami się nie wykazała, nawet jako kierownik Szumańskiego Komsomołu. Najwyraźniej, podobnie jak pani Pitera, wykonywała zadanie, a skoro tak, to nieomylny to znak, iż walka o demokrację i praworządność w Polsce przenosi się również na teren unijny, niewątpliwie ze szkodą dla polskiego stanu posiadania. Czyż tedy nie wspierały mnie proroctwa, gdy twierdziłem, że Platforma Obywatelska jest polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego? Na tym etapie sprzymierzyło się ono z RAZWIEDUPR-em i Żydami, by viribus unitis wysadzić w powietrze aktualny polski rząd, a następnie, kiedy już Unia Europejska, czyli Niemcy, zainicjują wobec Polski procedurę przewidzianą w tzw. klauzuli solidarności, podzielić się łupami. Jednak z uwagi na to, iż nasz mniej wartościowy naród tubylczy nadal cieszy się reputacją narodu katolickiego, Komisja Europejska postanowiła decyzję o ostatecznym rozwiązaniu die polnische Frage obwieścić dopiero po Świętach Wielkanocnych.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!