"Ci nigdy nie oszaleją. Świat się będzie już walił, wąż ognia równik oplecie i kontynenty zapali, a oni, ironiści, mędrkowie wykrętów chytrych, wyciągną z teczki paragraf i rozprostują na wytrych. I jak klown na arenie otworzą drzwi tekturowe, przejdą na drugą stronę i dumnie podniosą głowę. Voila!" – pisał poeta o adwokatach.
Cóż dopiero by zrobić, gdyby miał pisać o demokratycznych politykach? Czy w ogóle znalazłby stosowne słowa? Bo adwokaci ("ach, ci nasi adwokaci, to są zdrajcy, to są kaci!") w końcu przez tekturowe drzwi przejdą ewentualnie sami, nie pociągając za sobą tak zwanych "mas" – jak za pierwszej komuny marksiści-leniniści zamiennie określali "lud pracujący miast i wsi" – podczas gdy politycy demokratyczni przez żadne tekturowe drzwi nie mają zamiaru przechodzić, tylko wpychają w nie tak zwane "masy".
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!