W swoim czasie jeden ze znanych redaktorów posłużył się terminem "polactwo". Ta znana od dawna forma określenia jakiejś zbiorowości (np. kozactwo czy żydostwo), a niestosowana dotychczas w stosunku do Polaków, wzbudziła spodziewaną falę protestów.
Protest był oczywiście zrozumiały, bowiem przyrównanie nas do zbiorowości wskazanych w nawiasie zaszczytu nie przynosi, a ponadto termin ten może być odczytywany jako pogardliwy. Istotne również było, z czyich "ust" to określenie padło. Podejrzewać można, że autorowi nie chodziło o tę porównawczą obelgę, a o podkreślenie istotnej wady naszej nacji, tj. długotrwałego kryzysu myślenia; jak to określiła prof. A Raźny. Też i mnie razi ten termin, bowiem kierowany jest wprost do Polaków, a nie do obywateli polskich; określenie "kierdel" dotyczyłoby już mniejszej grupy istot głosujących na POPiS czy SLD, żeby nie wspomnieć o innych.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!