Nikt efektywniej nie obraca w perzynę naszych umysłów, niż ludzie broniący racji, które nigdy nie istniały i które z samej natury rzeczy nigdy nie zaistnieją. Nie zaistnieją, powiadam, choćby nie wiem ile inwencji wkładać w finezyjną wydmuszkę pijaru. Tym bardziej tego przedwyborczego.
Grzeszny człowiek grzeszy. I to jest rzecz ludzka, acz indywidualna. Niemniej istnieje kategoria grzechu, którą w swoim "Państwie Bożym" św. Augustyn nazywa "grzechem społecznym". Mamy z takim do czynienia wówczas, gdy większość społeczeństwa oraz władza przez to społeczeństwo wybrana wpierw przestają czynnie sprzeciwiać się złu, następnie dopuszczają funkcjonowanie danej formy zła w przestrzeni publicznej, z kolei zło oswajają, by następnie zacząć je akceptować – a w ostatnim etapie skodyfikować, legalizując w formie normy ustawowej. Czy zatem wyborcze zwycięstwo to w powyższym kontekście naprawdę dobry sposób na zmiany?
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!