Ustawa z dnia 20 czerwca 2002 r. o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta nie przewidywała limitów kadencji. Komasowała w rękach elektów całą władzę, która dotąd znajdowała się w rękach zarządu gminy. Intencje ówczesnej koalicji rządowej SLD-UP-PSL, trzęsącej większością samorządów w Polsce, można czytać różnie. Wolno i tak, że w mniemaniu postkomunistów ustawa miała zabetonować "stare", i to na bardzo długo.
Wybory na nowych zasadach odbyły się już jesienią 2002 r. Zawiodły pomysłodawców. Wynik wyborczy zgasił entuzjazm przede wszystkim SLD, który stracił kilka swoich bastionów, m.in. Łódź i Częstochowę. Na "reformie" najlepiej wyszły lokalne osobistości i lokalne, już zastane układy, siłą rzeczy więc także PSL. Wkrótce wpływy postkomunistów nadszarpnęły dodatkowo afery, skutkujące dekompozycją obozu władzy w 2004 r. Wielu "gospodarzy", prezydentów i burmistrzów, wyrosłych na nowej ustawie, zrzuciło czerwony płaszcz, przechodząc na tryb włodarzy "niezależnych".
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!