Po raz kolejny Marsz Niepodległości przeszedł ulicami Warszawy i po raz kolejny doszło do próby rozbicia tego zgromadzenia. Dlaczego tak się dzieje?
W tym roku moim marszowym cicerone był Grzegorz Braun i to dzięki jego zachętom do wspólnego szybkiego biegania byliśmy niedaleko wszystkich ważnych wydarzeń. Stąd mój lepszy "ogląd"...
Dlaczego się tak dzieje? Na ulicach stały pułki kilkudziesięciu tysięcy policjantów oddziałów prewencji.
No właśnie PREWENCJI. Marsz zaatakowała grupa może stu "kiboli". Atakowała nie tylko policję, i ale i straż marszu.
Zamaskowani młodzi ludzie, którzy wykorzystują okazję, by sobie podpompować adrenalinę.
Dlaczego tak łatwo im to przychodzi?
Dlaczego w porę nie są "spacyfikowani", skoro pochodzą z jednego z najbardziej rozpoznanych policyjnie środowisk, w których służby mają setki informatorów?
Dlaczego policja blokuje, kontrolując po kilka razy, jadące do Warszawy autobusy ze Strażą Marszu i te ze "zwykłymi" ludźmi, a widoczne gołym okiem "oddziały kiboli" mimo policyjnych szpalerów nie są – znów użyję tego słowa – "prewencyjnie" zatrzymywane pod byle pretekstem?
Odpowiedź jest banalna. Jeden policyjny informator, jedna wtyka, odpowiednio legendowana w kibicowym środowisku, wystarczy do przeprowadzenia "kombinacji operacyjnej" wśród kilkunastu chłopaków, z dziesięcioma takimi wtykami na usługach można już zaatakować całe wielotysięczne zgromadzenie. To są podręcznikowe zagrania.
Dlaczego policja łatwo i skutecznie może penetrować środowiska kibolskie? Bo młodym kibicom przy różnych okazjach zdarza się wchodzić w konflikt z prawem i wtedy jest do nich "dostęp"; można za puszczenie w niepamięć czy jakieś miłe "ułatwienia" namówić do "drobnych przysług", o których "nikt nie musi wiedzieć". Są to zabiegi należące do podstawowego arsenału pracy policyjnej.
Odpowiadając zaś na podstawowe pytanie, cui bono? Jest oczywiste, że burdy nie leżą w interesie środowisk niepodległościowych, związanych z ideą i organizatorami Marszu.
Tyle "w temacie", dlaczego musieliśmy się nawąchać duszącego gazu i głuchnąć od petard rzucanych pod nogi. (Grzegorzowi Braunowi umyślnie.) Bo to pozwala później wszystkim polskojęzycznym notablom tłumaczyć, że ten "faszystowski" marsz oraz środowisko politycznie z nim związane muszą zostać zakazane. Prosty ogląd sytuacji pokazuje, że faszyzm jako nurt, w którym państwu wszystko wolno – owszem jest, ale z drugiej strony; w kraju coraz bardziej ograniczającym wolność pod hasłami demokracji, liberalizmu, ochrony mniejszości czy walki z antysemityzmem etc.
A Marsz… Cóż, Marsz jest piękny i idzie w podniosłej atmosferze; poczynając od Mszy za Ojczyznę w kościele św. Barbary, a na występach tożsamościowych zespołów kończąc. W tym roku był dla mnie szczególnie podniosły, bo miałem zaszczyt przemówić do 100 tysięcy jego uczestników, zapewniając, że emigrujący Polacy najczęściej zabierają kawał Polski w sercach; pozostają Polakami i że razem jest nas 60 milionów, co stanowi wciąż nieodkorkowany potencjał.
Nad tym, by go uruchomić, pracuje organizacja młodych Polaków w Wielkiej Brytanii Patriae Fidelis, starająca się między innymi o to, by rodzące się tam masowo polskie dzieci nie wynaradawiały się.
Mogliśmy o tym porozmawiać w warszawskim pubie PiwPaw, gdzie przed Marszem spotkali się "emigranci", ludzie ze Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii.
Był tam m.in. Włodek Kuliński z Wirtualnej Polonii w Szwecji, który akurat obchodzi urodziny wraz z Polską, był też Stanisław Tymiński, który do Polski przyjechał, by wręczyć Order Patrioty.
Z Polską jest bowiem tak, że z jednej strony, jest bardzo źle, a jednocześnie bardzo dobrze – o wiele lepiej niż w wielu krajach dogorywającej Europy.
W Polsce proces umierania cywilizacji nie jest jeszcze tak bardzo zaawansowany, co podkreślali obecni na Marszu Niepodległości mówcy z zagranicy.
W Polsce świadomość jeszcze nie wygasła i na Marszu Niepodległości to widać. Widać tysiące normalnych Polaków, którzy wyrwali się z matriksu oficjalnej propagandy sukcesu i chcą mieć dla siebie normalny kraj.
Gdy biegniemy z Grzegorzem przez kolumnę marszową, co krok ludzie chwytają go za rękaw, gratulują, pytają, jak sobie radzi, dziękują za filmy, robione bez albo wbrew zabiegom państwa polskiego.
Natykamy się na Ewę Stankiewicz.
– Witam ponownie w wolnej Polsce – mówię.
– Ale Polska nie jest wolna – sprzeciwia się pani Ewa.
– Tu teraz jest – pokazuję na asfalt nawierzchni mostu Poniatowskiego, pod nogami...
Podniosła, wspaniała atmosfera. Dziesiątki tysięcy polskich patriotów. Ich "sukces" na razie polega na tym, że prowokacja nie do końca się udała, nie zakończyła rozbiciem imprezy. Ci patrioci, idąc we własnym państwie z hasłami jego siły i odbudowy; z hasłami wielkiej Polski, są atakowani przez władzę i jej instytucje – i spotykają się na zewnątrz pustego Stadionu "Narodowego".
Kiedyś Jarosław Kaczyński użył określenia "to tam stało ZOMO". Dzisiaj przy okazji Marszu Niepodległości wyraźnie widać, gdzie kto stoi. Ale też Marsz budzi nadzieję, że ci, którzy teraz musieli stać w gazach przy akompaniamencie rozrywanych granatów hukowych na progu "narodowego" stadionu; których dzisiaj nie wpuszcza się na pokoje instytucji państwa, wkrótce te instytucje odwojują, a te stadiony oddadzą ludziom.
Chwała Wielkiej Polsce!
Andrzej Kumor
http://www.goniec24.com/teksty/item/4297-marsz-niepodleg%c5%82o%c5%9bci-z-bliska#sigProId7d4d5fd565
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!