Świat odetchnął z ulgą, a jeśli nawet nie świat, bo świata to może specjalnie nie interesować, to nasz nieszczęśliwy kraj już na pewno. Chodzi mi o deklarację prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że gotów jest "służyć Polsce" nie tylko w roku 2015, ale również w latach następnych – aż do roku 2027 – a potem się zobaczy, bo wszystko w ręku Boga.
Deklaracja ta była odpowiedzą na fałszywą pogłoskę, że w przypadku przegranych wyborów prezes Kaczyński zrezygnuje z przewodzenia Prawu i Sprawiedliwości. Na szczęście okazało się, że to nieprawda – po pierwsze dlatego, że PiS na pewno nie przetrzymałoby tego eksperymentu i nie wiadomo, kto by wtedy służył Polsce w charakterze dzierżawcy monopolu na patriotyzm, a po drugie – że nie ma u nas lepszego zajęcia, jak służenie Polsce. Umiłowani Przywódcy, którzy służą Polsce jak nie w obozie płomiennych szermierzy patriotyzmu, to w obozie zdrady i zaprzaństwa, a jak nie w obozie zdrady i zaprzaństwa, to – dajmy na to – w charakterze obdarzonego stuprocentową zdolnością koalicyjną języczka u wagi – załatwili sobie za tę służbę solidne wynagrodzenie. Nie mówię o dietach poselskich i ministerialnych apanażach, bo to rzecz zwyczajna, ale o subwencjach dla partii politycznych.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!