W politycznej wielkiej grze "nie ma przeproś", wszystkie chwyty są dozwolone, tak przynajmniej sądzą ci, którzy zrobili z Polski własny folwark.
Lata temu przekonał się o tym Stanisław Tymiński, niezależny kandydat na prezydenta Polski w 1990 roku, który jak gdyby nigdy nic wszedł między wódkę a zakąskę grupom, które akurat na mocy układu Geremek-Jaruzelski zaczęły rozkradać kraj. Efekt był piorunujący, wystraszeni magdalenkowcy rzucili do boju wszystkie siły; do Kanady i Peru zaczęły zlatywać komanda posokowych dziennikarzy "made in Wojskowa Służba Wewnętrzna". Wkrótce wszyscy dowiedzieli się, że Stan jest "psychicznie chorym oszołomem", który bije żonę, głodzi dzieci, a na dodatek trzykrotnie brał w Libii instrukcje od ówczesnego głównego madmana i oberterrorysty – płk. Kadafiego, nieco wcześniej zbombardowanego przez amerykańskie samoloty...
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!