Zostałem zdemaskowany, ha! A tak wszak perfekcyjnie "klinicznie" (cytat) opisałem swój przypadek z lustrami i powierzchownością. Widocznie pomarzyć nie można. Cóż, piękno przemija jak wszystko inne na tym najlepszym ze znanych światów. Ale furda wygląd, to co wewnątrz wartościowe naprawdę się liczy. Trzeba tylko głęboko w oczy (kolor nieważny?) spojrzeć, prawda Pani Wando – wszak nie – wszak oczywiście!
Od metafor wracając do codziennych poranków, to tak naprawdę się rzecz ma cała, że mam w łazience małe zwierciadełko, przed którym się golę żyletką. Inaczej nie można. Na wyczucie nie da rady. Chyba że maszynką, ale ona czysto nie bierze i żona nazywa mnie kaktusem. Ani się przytulić, ani pocałować! Ale, ale – ciągle na jeden temat? Co to to nie, "zamieszczę obszerny fragment zupełnie nie na temat" (cytat). Czy ktoś z czytelników wie, a jeśli tak, to czy się przyzna – co to jest sabra? A to kaktus jest właśnie, w (bardzo) obcym języku hebrajskim. Tak nazywani są w Izraelu "prawdziwi" Żydzi tam urodzeni, tam od pokoleń. W odróżnieniu od tych podrasowanych już przez wieki genetycznie nowo przybyłych, co to tatuś w Warszawie czy Łodzi nazywał się Milewski, a syn w Tel Awiwie już Netanjahu. Albo inny Ben Gurion. Po ichniemu znaczy podobno Lew Pustyni! Oni nawet nasze słowiańskie niebieskie jak polskie niebo (mamy takie, Pani Wando – a co?) oczy zawłaszczyli i świecą nimi tym sabrom ponuro, semicko, brunatno patrzącym – tak jak ich niechciani kuzyni Arabowie.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!