Oj, coś za długo się ciągnie ta rewolucja na Ukrainie. Prezydent Janukowycz myślał, że Unia na "dzieńdobry" obsypie go złotem, a kiedy się okazało, że nie obsypie, to "wstrzymał" podpisanie umowy stowarzyszeniowej, co spowodowało jęk zawodu w Warszawie, a właściwie nie tyle może "w Warszawie", co w Warszawce, to znaczy – demi-mondzie Umiłowanych Przywódców, którym Nasza Złota Pani z Berlina pozwoliła na "postjagiellońskie mrzonki" – ale pod ścisłą swoją kuratelą.
Okazało się wszelako, że bez pieniędzy o żadnych "mrzonkach" mowy być nie może. Więc kiedy prezydent Juszczenko wrócił z Chin przez Moskwę, ale bez pieniędzy – również do płomiennych bojowników o demokrację zaczęło docierać, że żadnego złotego deszczu ani ze wschodu, ani z zachodu nie będzie, w związku z tym rewolucja zaczęła skręcać w kierunku naciskania na zmianę rządu, tym bardziej że i prezydent Janukowycz zaczął dawać sygnały, że gotów jest i boksera Kliczkę, i banderowca Tiahnyboka zarekomendować wielkiej rodzinie tamtejszych oligarchów, jako "naszych sukinsynów".
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!