Jak wiadomo, Polska Akademia Nauk została utworzona za komuny dla nadzorowania nauki przez rozmaitych zaufanych partyjnych politruków i gwoli infekowania umysłów naszego mniej wartościowego narodu tubylczego marksistowskimi fekaliami. Dla lepszego zakamuflowania tych celów, komuniści na czele PAN stawiali tzw. pożytecznych idiotów w rodzaju pana prof. Tadeusza Kotarbińskiego, który nieszkodliwie sobie dywagował na temat "etyki niezależnej", "reizmu" czy "prakseologii" – co pięknie opisał Janusz Szpotański w "Pleplutkach Teofoba Doro": "Na wieść, że Piotra męczy starość i zgrzybiałość, ogarnia Jana litość i serdeczna żałość. Więc powiada do niego: Piotrze, masz sklerozę. Czas po temu, byś zażył cyjankali dozę! Tako rzekłszy z uśmiechem wręcza mu ampułkę, lecz Piotr mu nie dowierza, kładzie ją na półkę, potem przez roztargnienie wyrzuca ją w wodę. Tak i sobie nie ulżył i zatruł przyrodę". Komuny niby już "nie ma" podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych czy izraelskiej broni jądrowej – ale Polska Akademia Nauk okazała się nie tylko niezwykle odporna na wszelkie ustrojowe transformacje, ale i wierna swemu powołaniu, to znaczy – uprawianiu łysenkowskiego szamaństwa jako działalności naukowej.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!