Na pewno tu wspaniałe powietrze, bo lasy prawie naokoło. Na pewno wilgotne powietrze – bo jezior dużo. Były tu dwie jednostki wojskowe. Budynek partii, na biało, blisko szkoły. Teraz jest tam hotel. Bank się wyniósł ostatnio do lepszych pomieszczeń, bo był w piwnicy tego domu. Bank ten zajął miejsce szmateksu. Duża powierzchnia, ale ciuchy były tam jakieś nie takie. Za drogie po prostu.
Jest u nas nadal Ośrodek Kultury i tam chodzę do biblioteki. Po drodze widać młodzież coś tam robiącą, a to tańce, a to deklamują. Nie każda młodzież jest chętna, ale są ludzie, którym szkoła i dom rodzinny nie wystarcza. Miasto reprezentują we władzach głównie nauczyciele. Ważny jest targ. On jest i będzie, chociaż był czas, że zamykano targowisko np. w Warszawie i wszystkim się wydawało, że wszędzie ich nie będzie. Jednak przetrwały. Ci, którzy tu sprzedają, to ludzie zaprawieni w tej robocie. Część na murku sprzedaje np. jakieś grzybki uzbierane. Dzięki temu widokowi wiemy, kiedy jechać do lasu, bo grzyby się pojawiły… stragany są bogate, oni chyba jeżdżą po towar gdzieś do Kalisza czy Pleszewa, w stronę centrum Polski.
Jest takie małżeństwo, które ma straganik, i tam zawsze są kolejki. I tylko do nich. Mają jakiegoś wyjątkowego nosa przy wyborze towaru. Ona obsługuje, waży, nakłada. On zawsze z tyłu się kręci, układa. On, jako pomocnik. Tam jest zawsze najtaniej w miarę. Piszę w miarę, bo jednocześnie ci ludzie wybierają najlepszy towar. I to chyba oni przede wszystkim tworzą ten ryneczek. Chociaż był czas na śliwki z jednego straganu i tylko tam je kupowałam. Pochodziły ze wsi koło Wałcza, 20 km stąd.
Jest jeszcze jeden pan, który ma bardzo mało towaru, ale jakoś też lubię u niego kupować i kupuje nawet na siłę. Przy okazji jego wspaniałych gruszeczek, po niecałe 2 złotych za kilogram, kupię jeszcze co się da i co mąż tylko jest w stanie przydźwigać do domu. A więc cebule duże, bo ja lubię cebule. Buraki wspaniałe, z których można zrobić i ćwikłę, i zasmażane. Takie moje dzieci lubią. A naprzeciwko stoi pan, ale tylko czasem, ze swoimi jabłkami antonówkami. Krzywe mają czasem oblicze, mąż ich nie chce, ale w domu za to zajada chętnie. I pyszne są do racuchów... bo dają ten kwas jabłkowy,taki ciągnący się.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!