Już październik 2012...
Jestem miesiąc w Polsce i to był trudny miesiąc. Kłopoty z synem już dorosłym, który ma zaburzenia psychiczne. Co ruszy się z domu, to coś zgubi, najczęściej pieniądze czy dokumenty. Także i samochód. Dokumenty ktoś wrzucił do skrzynki pocztowej. Potem syn znów wyszedł z domu (najczęściej nie wychodzi) i już powtórnie zgubił dowód i pieniądze, które wypłacił. Nie ma żadnej możliwości, żeby zmusić go do leczenia, może trzeba zmienić leki. Zawiozłam go nawet do dużego miasta, na oddział psychiatryczny, ale przed szpitalem zrezygnował. Nie chciał iść i uciekł mi. Wracałam sama, a ponieważ syn nie miał gdzie nocować, więc zgłosił się do tego szpitala. Niestety, pan na stróżówce go nie przyjął, powiedział mu, że to nie noclegownia. Syn przesiedział więc noc na dworcu, a potem sprzedał dwie komórki, żeby mieć pieniądze na bilet powrotny. I wrócił. Zła byłam na tego stróża, bo oddział jest otwarty, o każdej porze można się tam zgłosić i nawet bez skierowania.
Przepisy są takie w Polsce, że nic nie można zrobić. Próbowałam, przekonałam się, że człowiek chory psychicznie,który nie czuje choroby, nie może być zmuszony do leczenia. ZUS ma wtedy niezłe oszczędności. Mąż wyjechał opiekować się wnuczką, zostałam sama z najmłodszym synem.
Córka wyjechała już na studia, dzisiaj ma pierwsze wykłady. Narzeka, że nie ma lodówki. I patrzy na wszystko inaczej niż ja w jej wieku. Mniej entuzjastycznie, bardziej realnie.
Dzwoniłam do niej . Siedzi u koleżanek, które mieszkają w mieście, nie w akademiku.
Sprawa bankowo-spadkowa. To ciężkie dla mnie.
Znalazłam dowód nieuczciwości banku. Bank rok temu wysłał na prośbę sądu historię rachunku mojego taty. Były tam liczne wypłaty kartą o pewnym numerze. A ja po roku znalazłam karteczkę, która potwierdza zdanie do banku karty, która już była nieważna.
Powinnam to zgłosić do odpowiednich służb w naszym miasteczku. Ale przed dwoma laty wysłałam do prokuratury tutejszej dowody złej pracy banku. Podałam je przy okazji zgłoszenia wyłudzenia ode mnie numeru PIN wraz z numerem klienta, do naszego wspólnego z mężem konta. Wszystko to wyłudziła pracownica banku. Przedtem bank zrobił akcję, która trwała miesiąc. Pisał do nas pisma przedegzekucyjne, że niby jesteśmy winni im jakieś pieniądze. Nie byliśmy nic winni, ale bank chciał, żebyśmy przyszli i zlikwidowali ten rachunek, na którym nic nie było od kilku miesięcy. Zamykanie rachunku to dobra okazja dla nieuczciwych pracownic do wypłaty pieniędzy gotówką i możliwość zamknięcia niewygodnych kart. Daliśmy się na to nabrać i bez przygotowania poszliśmy zamknąć ten rachunek. Zostawiliśmy puste miejsca, zamiast napisać, że kart nie otrzymaliśmy. Pracownice banku mogły to sobie wszystko podopisywać, powypełniać.
Na drugi dzień poszłam uzupełnić dowód zamknięcia karty, ale się nie zgodzono, tłumacząc, że mogę to zrobić przy pani, która zamykała rachunek, a ona poszła akurat na urlop.
Dzwoniliśmy jeszcze na infolinię blokowania kart, gdzie nam powiedziano, że na męża mojego, na jego Pesel, została pobrana karta o szerokich możliwościach. Jednak adres się nie zgadzał, mąż nie mieszka w Gliwicach.To było niepokojące.
Bank szybko zamknął mi usługę internetową, jednak pracownicy infolinii bankowej zrobili mi do niej dostęp. Wtedy to zauważyłam, że włączona jest usługa sms-owa, którą ja miałam zablokowaną. To sobie zapamiętałam. I myślę, że można by było posprawdzać uczciwość tego właśnie banku. Podejrzane by było, jeśli byłby nadmiar posługiwania się tą opcją.
Zauważyłam też brak historii moich funduszy inwestycyjnych, z których wyszłam w odpowiednim czasie, bo pieniądze były potrzebne na życie.
Zadzwoniłam, napisałam i powiedzieli mi pracownicy infolinii bankowej, że robiłam konwersję międzybankową funduszy inwestycyjnych i że pieniądze spłyną na rachunek pod koniec miesiąca. Ja nie robiłam żadnych konwersji i jakie pieniądze? Na pewno mojego ojca. Bank napisał do mnie, że zamknął rachunek w połowie miesiąca. Miałam nadzieję, że prokuratura uzyska całą historie rachunku, ale oni sprawy nie wszczęli.
Tylko za dwa tygodnie od zgłoszenia do prokuratury otrzymałam wezwanie na policję. Zadzwoniono do mnie, żebym pojawiła się w jakimś tam pokoju. Poszłam, pan siedział przy biurku i miał przed sobą dokumenty bankowe, które przesłałam do prokuratury za pomocą Internetu. Spojrzałam na nie i ich nie poznawałam Były jakieś inne. Odszukałam najważniejszy dokument – pełnomocnictwo do funduszy moich rodziców, na mnie, które miało datę wcześniejszą niż moje. Przesłała mi je pan z infolinii tych funduszy, gdyż mówiłam mu o tej dacie, potem przeszliśmy na omawianie podpisów – moich rodziców i mojego. I otrzymałam pocztą od tego pana ich egzemplarz i podpisy całkiem inne. Ja miałam oryginał i on miał oryginał. Na tych dwóch oryginałach moje podpisy były skopiowane.
Data na jednym napisana była niewyraźnie. Miałam nadzieję, że prokuratura dojdzie do tego, co się działo wtedy na funduszach inwestycyjnych mojego ojca , dlaczego pracownice banku zrobiły na mnie pełnomocnictwo wcześniej.
Pamiętam, że tata leżał. Szła zima, mamę bolało kolano i chodziłyśmy z mamą do banku, żeby uzyskać na mnie pełnomocnictwo, ale panie z banku przed nami uciekały. Nie chciały dać. W końcu, po dwóch tygodniach chodzenia jakaś z góry, która normalnie nie obsługiwała klientów, ona zaprosiła nas nawet do pokoju, z obietnicą nadania mi pełnomocnictwa do mamy i do taty oszczędności. Pisała dziwnie, raz w jedną, raz w drugą stronę. Numer pisma nie zgadzał mi się z aktualną datą. W domu okazało się, że nas oszukała, że nie dała pełnomocnictwa do wszystkich rachunków i funduszy inwestycyjnych mojego taty. Tata był po wylewie, nie mógł dojść do banku. W domu okazało się, że pełnomocnictwo jest tylko na fundusze inwestycyjne.
Więc na drugi dzień poszłyśmy z mamą do pani dyrektor, na skargę. Ona zawołała jakąś panią, tamta nam coś tłumaczyła, czy się tłumaczyła. Aha, przedtem napisałyśmy jeszcze na nią skargę, na tę panią X.
Po roku okazało się, że pani X, która dawał nam to niepełne pełnomocnictwo, z wcześniejszą datą, że to nie ona. Więc pisałyśmy skargę nie na tę osobę.
Ona podpisała się nazwiskiem nie swoim.
Tata był VIP-em, zamożnym klientem banku i podobno tylko jego opiekunka inwestycyjna mogła jakieś kroki podejmować . Więc to było jej nazwisko.
Bank nie chce się przyznać teraz, że tata był VIP-em. Bank nie chce podać historii rachunków. Bank nie chce oddać pieniędzy mojego ojca.
Bank nie jest polski.
Na biurku pana policjanta leżały poucinane dokumenty, które przesłałam do prokuratury. Nie było na nich istotnych podpisów moich rodziców, bo były one ucięte i całość została powiększona do formatu A4. Wszystkie dokumenty zostały tak wydrukowane, że nie stanowiły żadnego dowodu.
Pokazałam panu policjantowi oryginalne pełnomocnictwo do funduszy, miałam je w torebce. Pokazałam, że powinny być tam jeszcze podpisy, że one są poucinane. Spojrzał bezradnie i powiedział, że on ma tu tylko przyjąć ode mnie zeznanie.
Zeznania nie złożyłam, uciekłam stamtąd, tłumacząc się gorączką mojej córki, co było zgodne z prawdą. Zostawiłam ją w domu chorą.
Uciekłam też dlatego, że przez dwa tygodnie od czasu zawiadomienia prokuratury do czasu wezwania na policję moja rodzina była zastraszana.
Dzieci, już nastolatki, kolejno skarżyły się nam, że jakiś facet za nimi biega i krzyczy. Wiem, gdzie mieszkasz, spalę ci dom. My mieliśmy telefony z pogróżkami. Jeden nawet mi się wyświetlił i mam do dzisiaj ten numer. Córka, miała wtedy 16 lat, mówiła, że jakaś pani podeszła do niej na poczcie i powiedziała – A wiesz dziewczynko, że na ul. 1 Maja jakiejś kobiecie ucięto głowę. Dodatkowo dzieci się skarżyły, że ilekroć wyjdą z domu, to za nimi idzie pan z nowiutką piłą. Tak, zauważyłam to też, to jest sąsiad pani z banku. Więc te dwa tygodnie były nabite takimi wydarzonkami, do tego te poucinane dokumenty. To mi wystarczyło. I teraz mam znów być za kilka dni na policji. Tym razem dokumentów nie wysłałam do prokuratury. Wysłałam gdzieś wyżej i spłynęły tutaj, wg właściwości. Czyli będzie się tą sprawą zajmować tutejsza policja i tutejsza prokuratura. To wróży mojej sprawie źle, gdyż prokuratura tutejsza stoi na straży interesów banku. Nawet nieuczciwych interesów. Więc nie chcę iść na tę policję, bo to nie ma sensu.
Cztery lata temu podeszła do mnie jakaś pani z pieskiem. Opowiedziała mi o tym banku, ni z tego, ni z owego. Że kasjerka siedzi w więzieniu, że niechcący okradła rodzinę byłej pani dyrektor tego banku. Że oni pieniądze odzyskali, dopiero wtedy zawiadomili policję.
Czy tylko jedna kasjerka była nieuczciwa , czy może była to współpraca. Zastanawiałam się, dlaczego mi o tym powiedziała. Ona jest z tej okradzionej rodziny
Wanda Rat
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!