Anarchizacja naszego nieszczęśliwego kraju pogłębia się niemal z dnia na dzień. Nie wspominam już nawet o „taśmach prawdy”, nad którymi teraz wydziwiają rozmaite autorytety moralne, że oto przyłapały premiera Mateusza Morawieckiego na „kłamstwie”.
Te autorytety moralne, podobnie zresztą, jak rewidenci cnoty, których ostatnio namnożyło się, niczym krętków bladych u syfilityka, działają stadnie, atakując ofiarę wskazaną nieubłaganym palcem. Mnie na przykład, wskazała ogarom niemiecka gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Tomasza Lisa, no i mam teraz prawdziwy festiwal życzeń i ofert, przy czym epitet „frajerze” jest chyba najłagodniejszy. No ale ten repertuar jest przeznaczony do wykorzystania przez moralniackie masy, natomiast autorytety moralne przeznaczone do tak zwanych „rzecz wyższych”, działają subtelniej.
Przewielebny ojciec Grzegorz Kramer SJ wytknął mi nieubłaganym palcem zejście „poniżej poziomu człowieczeństwa”, a pan red. Tomasz Terlikowski, też zawodowy katolik, nabrał nawet podejrzeń, czy przypadkiem nie jestem przedstawicielem Antychrysta na Polskę. Dotychczas za ambasadora Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie uchodził pan Adam Darski, który nawet przybrał sobie pretensjonalny pseudonim „Nergal”, od jakiegoś mezopotamskiego diabła, ale pan red. Terlikowski też coś tam przecież musi wiedzieć, a któż może lepiej znać Antychrysta od niego?
Powodem zaś było to, że nie wyraziłem świętego oburzenia wyczynami księdza-erotomana, tylko zwróciłem uwagę na konsekwencje odejścia od zasady indywidualizacji odpowiedzialności na rzecz odpowiedzialności zbiorowej, czego dokonała pani sędzia Anna Łosik.
Wydaje mi się tedy, że klangor został podniesiony nie bez kozery. Oto na naszych oczach, obok przemysłu holokaustu, który przeżywa okres niebywałej koniuntury, rodzi się przemysł molestowania, dla którego odejście od zasady indywidualizacji odpowiedzialności na rzecz odpowiedzialnosci zbiorowej jest warunkiem sine qua non, a ponieważ stary żydowski finansowy grandziarz przeznaczył na „społeczeństwo otwarte”, czyli na przerabianie tradycyjnych narodów na tak zwany „nawóz historii” aż 18 miliardów dolarów, to nic dziwnego, że rewidenci cnoty i moralni wrażliwcy mnożą się jak króliki, bo nawet za okruszki ze stołu pańskiego można żyć dostatniej, chociaż oczywiście Polska ot tego w żadną siłę nie urośnie.
Ale dość już o tej burzy w szklance wody, bo kiedy tabuny wrażliwców moralnych uwijają się wedle potępiania, z dnia na dzień narasta anarchizacja naszego nieszczęśliwego kraju. Jeszcze nie zdołaliśmy ochłonąć ze zdumienia po opublikowaniu fragmentów rozmów, jakie pan Mateusz Morawiecki prowadził w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, a tu Naczelny Sąd Administracyjny, oczywiście niezawisły, jak zresztą wszystkie inne, „wstrzymał” procedurę powoływania nowych członków Sądu Najwyższego wkrótce po tym, jak Sąd Najwyższy „zawiesił” moc obowiązującą ustaw o Sądzie Najwyższym.
Wprawdzie konstytucja stanowi, że sędziowie ustawom „podlegają”, ale kto by się przejmował takimi głupstwami, kiedy jest rozkaz, żeby je „zawiesić”? Nikt by się tym nie przejmował, więc nic też dziwnego, że skoro Sąd Najwyższy „zawiesił”, to Naczelny Sąd Administracyjny „wstrzymał”. Ale chociaż on „wstrzymał”, to z kolei pan prezydent Duda mianował nowych sędziów Sądu Najwyższego i to w liczbie aż 27. Jak powiedział pan sędzia Laskowski, decyzja ta jest „ostentacyjnym ignorowaniem orzeczeń sądów”, ale co z tego, skoro nowo mianowani sędziowie już nie mogą się doczekać momentu, kiedy zaczną „orzekać” i w ogóle. W tej zapamiętałości do pracy podobni są pani Małgorzacie Gersdorf, która przez pewien czas nie wiedziała, czy znajduje się w stanie spoczynku, czy nie, aż wreszcie czyjaś Mocna Ręka dała jej do zrozumienia, że ma pracować, jak jakiś stachanowiec i to aż do kwietnia 2020 roku. Najwyraźniej w 2020 roku musi wydarzyć się coś ważnego, co wymaga obecności pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku I Prezesa SN. Nietrudno się domyślić, co to takiego. Otóż, w 2020 roku mają się w naszym nieszczęśliwym kraju odbyć wybory prezydenckie, w których, z poręki Naszej Złotej Pani, będzie kandydował pan Donald Tusk. Wprawdzie komisja powołana do liczenia głosów policzy je skrupulatnie, jak się należy (w latach 60-tych Beatlesi śpiewali piosenkę, że pewnego ranka w okolicy Glasgow pojawiło się w ziemi 5 tysięcy dziurek. „Policzono je wszystkie”), ale co to komu szkodzi, żeby ten wynik zatwierdziła właśnie pani Małgorzata Gersdorf? Naweet Adolf Hitler starał się o stworzenie pozorów legalności swoich poczynań i na przykład przed atakiem na Polskę przeprowadził tzw. „prowokację gliwicką”, więc cóż tu dopiero mówić o Naszej Złotej Pani, która świeci przykładem demokracji i praworządności?
Co prawda, od każdej zasady trafiają się wyjątki, toteż i Nasza Złota Pani, wbrew ustaleniom z Schengen, nie tylko kazała wydać wizę pani Ludmile Kozłowskiej, ale w dodatku urządziła jej w Bundestagu prawdziwy festiwal, podczas którego pani Ludmiła masakrowała nieszczęsną „Polszę”, a na widok krzywdy, jaka ją spotkała ze strony zbrodniczego polskiego reżymu, grono folksdojczów, to znaczy – pardon – nie żadnych tam „folksdojczów”, tylko polskojęzycznych płomiennych szermierzy praworządności z Parlamentu Europejskiego zawiązało nawet coś w rodzaju „komitetu obrony” pani Ludmiły. Uskrzydlona takim poparciem pani Ludmiła skwapliwie skorzystała z zaproszenia Guya (nigdy nie wiem, jak wymawiać to imię; czy przez „g”, czy przez „h” nieme) Verhofstadta do Brukseli, gdzie opowiedziała „o tym, co wyprawia PiS” - jak to relacjonuje lewicowy portal „Na temat”.
Bawiła też w Wielkiej Brytanii, chociaż zgodnie z porozumieniem z Schengen, deportowanie obcego obywatela z jednego państwa uczestniczącego w tym porozumieniu oznacza zakaz wstępu na obszar wszystkich państw Strefy. Ale – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – więc kto by się tam liczył ze stanowiskiem władz naszego bantustanu?
Tymczasem sama Ukraina, której Polska od lat notorycznie się nadstawia, zabrała się za panią Ludmiłę. Oto tamtejsza Służba Bezpieki Ukrainy wszczęła przeciwko niej dochodzenie z powodu podejrzenia o próbę „naruszenia integralności Ukrainy” oraz „zdradę stanu”.
W tej sytuacji komitet obrony pani Ludmiły, złożony z polskojęzycznych folksdojczów, to znaczy – pardon – nie żadnych tam „folksdojczów”, tylko płomiennych szermierzy praworządności, może mieć potężny dysonans poznawczy, bo z jednej strony Nasza Złota Pani, która ma względem banderowców swoje plany, surowo przykazuje służyć Ukrainie, ale z drugiej – jakże służyć, a jednocześnie popierać panią Ludmiłę Kozłowską?
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!