Już zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że przekaz, tak ze strony telewizji rządowej, jak i ze strony telewizji nierządnych – bo telewizje antyrządowe podejrzewam, że zostały założone jak nie przez starych kiejkutów to ich tajnych współpracowników za pieniądze ukradzione z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego – że ten przekaz ogranicza się do tego, co powiedział pan Partyk Jaki, który kandyduje na prezydenta Warszawy z ramienia obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, albo – co powiedział pan Rafał Trzaskowski, który ubiega się o to stanowisko z ramienia obozu zdrady i zaprzaństwa, ewentualnie – jak na słowa jednego zareagował drugi. Nie potrzeba dodawać, że telewizja rządowa stara się pokazać, że pan Rafał Trzaskowski, to kretyn i w ogóle - podejrzana figura, podczas gdy pan Partyk Jaki jest jasnym idolem, podczas gdy telewizje nierządne odwrotnie – że pan Trzaskowski jest gites – tenteges, podczas gdy Pan Jaki to oszołom i łowca posad. Można było pomyśleć, że już tak będzie aż do wyborów, ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej, więc obóz zdrady i zaprzaństwa wyskoczył z nową rewelacją.
Wesprzyj nas nawet drobną kwotą
Oto portal „Onet”, związany ze starymi kiejkuty za pośrednictwem koncernu Axel Springer Polska, który wydaje też „Newsweek”, na fasadzie którego Niemcy umieścili znanego z żarliwego obiektywizmu pana red. Tomasza Lisa – tenże „Onet” opublikował tzw. taśmy prawdy, to znaczy – fragment rozmowy pana Mateusza Morawieckiego, podsłuchanej przez kelnerów spiskujących przeciwko III Rzeczypospolitej w nieistniejącej już restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Oznacza to, że ktoś reporterom „Onetu” wetknął nos w materiały uznane za „tajne” Ale co jeden człowiek chce zakryć za zasłoną tajemnicy, to drugi odkryje: „każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje”. No dobrze, ale któż taki uchylił rąbka tajemnicy? Podejrzenia kierują się w pierwszej kolejności w stronę niezawisłych sędziów, którzy w obawie utraty alimentów i bezkarności, chętnie utopiliby rząd w łyżce wody. Ale ci sędziowie, to w większości tchórze; nie przypominam sobie ani jednego przypadku, by za komuny jakiś sędzia ustąpił ze stanowiska w proteście przeciwko naruszaniu sławnej niezawisłości, ani za Stalina, ani za Gomułki, ani za Gierka, ani nawet za Jaruzelskiego, ani za Cimoszewicza, ani za Millera, ani za Tuska - chociaż bezpieka dyrygowała całym tym niezawisłym sądownictwem, jak tylko chciała. Więc chociaż sędziowie formalnie by mogli, to bardziej prawdopodobne jest, że przeciek spowodowały stare kiejkuty, które gdzie jak gdzie, ale do niezawisłych sądów wpadkowały tylu agentów, ilu tylko mogło się zmieścić. No dobrze, ale skąd taki pomysł mógł wylegnąć się w głowach starych kiejkutów? To proste – musiały kiejkuty dostać takie zadanie od BND – i to by wyjaśniało tajemnicę, dlaczego te rewelacje opublikował „Onet” związany z niemieckim koncernem Axel Springer. Po drugie, warto zatrzymać się nad tym, kiedy ta rozmowa miała miejsce. Otóż odbyła się ona w okresie, gdy Mateusz Morawiecki, jeśli nawet formalnie nie należał do obozu zdrady i zaprzaństwa, to z nim sympatyzował, zarówno jako doradca Donalda Tuska, jak też jako bankster. Ciekawe, że w nagranym fragmencie rozmowy Mateusz Morawiecki, oczywiście pomagając sobie „kurwami” i „pierdolnięciem” („to takie słowa są”? - dziwili się ostentacyjnie gitowcy, kiedy podczas spotkania autorskiego w poprawczaku pisarz próbował im się podlizywać, operując tzw. „grypserą” - a co opisał Marek Nowakowski) wygłosił całkiem rozsądną opinię, że uprawianie przez rząd rozrzutności finansowej musi skończyć się niedobrze, zwłaszcza gdy pogorszy się koniunktura. Szkoda, że zapomniał o tym, najpierw jako wicepremier, a obecnie – jako premier rządu, chociaż jako człowiek przewidujący, wyfutrował 20 milionami złotych bank Morgana, za co pewnie ma tam zapewnioną synekurę na wypadek, gdyby coś „pier...nęło” z „dobrą zmianą”. O ile zatem moment, w którym rozmowa z Mateuszem Morawieckim została nagrana potwierdza moją ulubioną teorię spiskową, według której spisek kelnerów, którzy podsłuchiwali wyłącznie przedstawicieli obozu zdrady i zaprzaństwa, spowodowany był przechodzeniem Polski spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską. O ile pod kuratelą niemiecką Platforma Obywatelska była naturalnym liderem politycznej sceny naszego bantustanu, to w przypadku kurateli amerykańskiej była tam potrzebna, jak psu piąta noga, więc kelnerzy... - tak dalej. No a skąd kelnerom przyszedł do głowy taki pomysł? Nagrali oni 900 godzin rozmów podsłuchanych w różnych restauracjach, ale podobno 700 godzin nagrali w rezydencji premiera Tuska, co wzbudza graniczące z pewnością podejrzenia, że musieli pomagać im jacyś pierwszorzędni fachowcy, dla których zainstalowanie podsłuchów w rezydencji premiera rządu naszego bantustanu, nawet ”bez jego wiedzy i zgody”, nie przedstawiało najmniejszych trudności. Oczywiście niezawisły sąd, który sprawę kelnerów rozpatrywał, miał najwyraźniej surowo zakazane zajmowanie się tym wątkiem, w związku z czym za głównego szatana uznał pana Marka Falentę i nawet go skazał, ale odesłać do więzienia już się nie odważył. Pokazuje to, że pana Falentę musi chronić czyjaś Mocna Ręka. Czy przypadkiem nie ta sama, która przy pomocy „afery podsłuchowej” dokonała podmianki na pozycji lidera politycznej sceny naszego bantustanu? No a teraz „Onet” rozdziobuje okruszki podrzucone mu przez zatajoną rękę niemiecką, bo w tak zwanym międzyczasie pan Mateusz Morawiecki z sympatyka obozu zdrady i zaprzaństwa przepoczwarzył się w jasnego idola obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, toteż fakt, że wtedy został podsłuchany i nagrany, a teraz te rewelacje zostały opublikowane i to akurat przez „Onet”, znakomicie się wyjaśnia, ale oczywiście na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej. Zwracam przy okazji uwagę, że z 900 godzin rozmów podsłuchanych w restauracjach i 700 godzin podsłuchanych w rezydencji premiera Tuska, co to korzystał z „ochrony kontrwywiadowczej” tubylczych „służb (he, he!), do wiadomości publicznej trafiły zaledwie okruszki, a to oznacza, że zarówno mocodawcy ze Stronnictwa Amerykańsko- Żydowskiego, ale i ze Stronnictwa Pruskiego, które w jakiś sekretny sposób weszło lub właśnie wchodzi w posiadanie kopii nagrań, uraczą nas jeszcze niejedno rewelacją, ale jeszcze nie teraz, tylko w przyszłym roku, kiedy będą tutaj wybory do Sejmu i Senatu.
Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj przeżywa prawdziwą erupcję pryncypialności obyczajowej, której detonatorem okazał się film pana Smarzowskiego „Kler”, w którym reżyser pryncypialnie schłostał sprośne błędy Niebu obrzydłe, w jakich pogrążyło się tubylcze duchowieństwo. Pomysł nie jest specjalnie oryginalny; jeszcze z dzieciństwa pamiętam agitatorów przekonujących ludzi, że skoro ksiądz sypia z gospodynią, to Boga nie ma, a skoro pan Smarzowski prawie 70 lat później wraca do tego tematu, to znaczy, ze każda myśl rzucona w przestrzeń prędzej, czy później znajdzie swego amatora. Ale mniejsza już o pana Smarzowskiego, chociaż może od trzęsących Hollywoodem Żydów dostać za to „Oskara” - bo niezależnie od jego intencji film wpisuje się w kolejną kampanię przeciwko Kościołowi katolickiemu. Nie mówię już o prześladowaniach w czasie rewolucji antyfrancuskiej, ale warto przypomnieć o walce z Kościołem we Francji na przełomie wieku XIX i XX, za sprawą niejakiego Combesa, nawiasem mówiąc – byłego księdza z Oblatów Najświętszej Marii Panny w Nimes. Ten Combes, szubrawiec, podobnie zresztą, jak i współcześni renegaci, wpadł na pomysł rejestracji przedmiotów liturgicznych, co ówczesna opinia katolicka nie bez powodu uznała za wstęp do konfiskaty. Doszło do burzliwych demonstracji, przeciwko którym rządy wysłał wojsko, Sympatyzowało ono raczej z demonstrantami, zwłaszcza po ujawnieniu afery generała Ludwika Andre, ministra wojny. Ten mason wysokiej rangi miał na biurku dwa pudła; jedno z napisem Korynt, a drugie z napisem Kartagina. W „Koryncie” były fiszki oficerów promowanych do awansu, a w „Kartaginie” - tych którzy przy awansach mieli być pomijani. Przyczyną był stosunek do religii katolickiej; fiszki z „Kartaginy” zawierały takie oto zarzuty, że „uczestniczył nabożnie w pierwszej Komunii Świętej swego syna”. Kolejny wybuch wojny z kościołem, a przede wszystkim – z Cerkwią Prawosławną, chociaż z Kościołem katolickim też, miał miejsce w Rosji pod rządami bolszewików.
Rozstrzeliwaniu Cerkwi i duchowieństwa katolickiego towarzyszyła kampania prowadzona przez pisma „Bezbożnik” i „Bezbożnik przy obrabiarce” wydawane przez Związek Wojujących Bezbożników dowodzony przez Minieja Izraelewicza Gubelmana. Inspirował on szydercze demonstracje antyreligijne. Ciekawe, po co Żydzi najpierw w ten sposób dokazują, a potem się dziwują, że kiedy minie okres dobrego fartu, to palą nimi w piecach. Co tu ukrywać; to lekceważenie innych narodów nie tylko świadczy o niedostatku empatii u Żydów, ale często – o niedostatku rozumu. Wspominam o tym dlatego, że rodzaj patronatu nad obecną kampanią antykościelną w Polsce objęła żydowska gazeta dla Polaków. Współwłaścicielem spółki „Agora”, która tę żydowską gazetę wydaje, jest stary żydowski grandziarz finansowy Jerzy Soros, korumpujący głupich gojów pod pretekstem propagowania „społeczeństwa otwartego”, czyli takiego, w którym zostały zniszczone wszystkie organiczne więzi społeczne i hierarchia, a ono samo zostało sprowadzone do roli „nawozu historii”, na którym mają rozkwitać setki cudnych żydowskich kwiatuszków. Niedawno grandziarz wyłożył na te cele aż 18 miliardów dolarów, więc w takich sytuacji lepiej rozumiemy, skąd również w Polsce taka eksplozja moralnej pryncypialności, zwłaszcza wśród celebrytów, co to rżną się z kim popadnie.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!