Już tylko dni i godziny dzielą nas od rozpoczęcia konkursu na obsadzenie około 50 tysięcy synekur, zwanego elegancko wyborami do samorządów terytorialnych.
Zapraszamy do wspierania naszej działalności!Funkcjonują one na trzech poziomach. Pierwszy poziom, to gminy wiejskie i miejskie, które zostały utworzone w ramach reformy samorządowej w 1990 roku. Za pierwszej komuny bowiem żadnych samorządów terytorialnych nie było, tylko tak zwane „rady narodowe”. Obowiązywała bowiem teoria jednolitej władzy państwowej, za którą to elegancką nazwą kryła się dyktatura PZPR, od lat 80-tych wyparta przez dyktaturę wywiadu wojskowego. Te „rady narodowe”, podobnie jak ówczesne przedsiębiorstwa, wykonywały „uprawnienia płynące z własności państwowej” - bo właścicielem wszystkiego było „państwo”.
Rewolucyjny charakter reformy samorządowej z 1990 roku polegał na częściowej „komunalizacji mienia państwowego”, to znaczy – na przekazaniu samorządom gminnym części dotychczasowej własności państwowej. Powstała w ten sposób własność samorządowa, odrębna od państwowej, co miało również swoje – jak powiada Kukuniek - „plusy ujemne”.
Oto w odpowiedzi na próby wykorzystywania przez Niemcy niejasności w stosunkach własnościowych na Ziemiach Zachodnich i Północnych z inicjatywy UPR i innych ugrupowań prawicowych, zaczęły powstawać stowarzyszenia użytkowników wieczystych, domagające się zamiany dotychczasowego użytkowania wieczystego na prawo własności. W rezultacie we wrześniu 1997 roku Sejm, z inicjatywy nieżyjącego już posła Jerzego Eysymontta, uchwalił stosowną ustawę. Jednak urząd gminy w Namysłowie na Opolszczyźnie zaskarżył tę ustawę do Trybunału Konstytucyjnego podnosząc, że Sejm może sobie dowolnie rozporządzać własnością państwową, ale nie samorządową. Trybunał uznał zasadność tej argumentacji i w rezultacie na tzw. Ziemiach Odzyskanych nadal trwał stan tymczasowości, wykorzystywany m.in. przez panią Erykę Steinbach, za aprobatą niemieckich władz.
W następstwie wyborów jesienią 1997 roku władzę objęła koalicja Akcji Wyborczej ”Solidarność” - Unia Wolności, a na czele rządu stanął „charyzmatyczny” premier Jerzy Buzek. Charyzmatyczny premier Jerzy Buzek przeforsował cztery wiekopomne reformy, między innymi – reformę samorządową, która polegała na utworzeniu dwóch dodatkowych szczebli samorządu: powiatowego i wojewódzkiego. Wraz z innymi wiekopomnymi reformami, doprowadziła ona do skokowego wzrostu liczby synekur w sektorze publicznym i skokowego wzrostu kosztów funkcjonowania państwa, mniej więcej o 100 mld złotych rocznie. Mówiąc entre nous, te dwa dodatkowe szczeble samorządowe powstały wyłącznie z powodów socjalnych. Rzecz w tym, że administrująca naszym nieszczęśliwym krajem w latach 1993-1997 koalicja SLD-PSL dokonała tzw. „zawłaszczenia państwa”, to znaczy – obsadzenia wszystkich synekur w sektorze publicznym członkami swego zaplecza politycznego i to z takimi gwarancjami, że nie mogła im zaszkodzić nawet zmiana rządu. Toteż dla ekipy AWS- UW nie pozostawało nic innego, jak wprawić w organizm Rzeczypospolitej mnóstwa dodatkowych klamek, na których mogliby się uwiesić członkowie zaplecza politycznego obydwu formacji. I tak już zostało, toteż o synekury, to znaczy pardon – nie o żadne „synekury”, tylko możliwość poświęcenia się dla Polski i dla „mieszkańców” - bo dla „obywateli” będą poświęcać się kandydaci na Umiłowanych Przywódców dopiero w roku przyszłym, kiedy odbędą się wybory parlamentarne – więc poświęcić się dla Polski i dla mieszkańców w charakterze radnych zapragnęło prawie 185 tysięcy obywateli, a prawie 7 tysięcy – w charakterze wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Taki konkurs, to nie żarty, bo od jego wyników zależy nie tylko osobisty los pretendentów, ich rodzin i przyjaciół, ale również szanse partii politycznych w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, w których samorządy stanowią aparat wyborczy.
Toteż emocje wokół wyborów są tak samo duże, jak przy parlamentarnych, a może nawet większe, bo dotyczą znacznie większego grona pretendentów. Owszem – samorządy nie stwarzają tylu okazji do wydobycia się z ubóstwa, jak uczestnictwo we władzach centralnych, ale czasy są takie, że nie ma co grymasić. Toteż sytuacja polityczna i emocjonalna przypomina nieco anegdotkę, jak to w synagodze modlili się Żydzi. Jeden wydzierał się w niebogłosy, zaklinając Najwyższego, by sprawił mu 500 dolarów. Jego wrzaski coraz bardziej przeszkadzały pozostałym, toteż w pewnym momencie jeden z nich podszedł do krzykacza i powiada: masz tu 500 dolarów i się wynoś, bo my się tu modlimy o znacznie większe pieniądze!
Tymczasem w kraju narasta polityczna wojna, w której na pierwszą linię frontu przeciwko rządowi zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Przez kogo rzuceni? Aaaa, to tajemnica, w obliczu której jesteśmy skazani na domysły. Ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy! Ja na przykład domyślam się, że przez niemiecką BND, bo przyczyną tej politycznej wojny jest niemieckie pragnienie odzyskania w Polsce wpływów utraconych wskutek powrotu USA do aktywnej polityki w naszym zakątku Europy, w następstwie czego Polska spod kurateli strategicznych partnerów ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską.
Praworządność jest tylko pretekstem, ale skoro Niemcy zdecydowały się na taki pretekst, to rzeczą naturalną jest, że mięsem armatnim staną się niezawiśli sędziowie. Toteż uwijaja się oni jak w ukropie, śląc do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości „pytania prejudycjalne”, czy są niezawiśli i w ogóle – czy jeszcze są sędziami. Pewne zawirowanie pojawiło się wskutek wycofania przez ZUS w Jaśle zażalenia, które sprytni sędziowie SN wykorzystali jako pretekst do postawienia owych pytań. Toteż niezawisły Sąd Najwyższy „orzekł”, że ZUS w Jaśle nie miał prawa wycofywać swego zażalenia.
Przypomina to trochę procedurę wyboru atamana koszowego na Siczy Zaporoskiej. Kiedy kandydat wahał się, czy przyjąć godność, zniecierpliwieni wyborcy krzyczeli: „przyjmuj zaszczyt, psi synu, a nie – to w gardło wepchniemy!”
Wszystko to zaś stanowi tylko tło dla skargi, jaką przeciwko Polsce wniosła do luksemburskiego Trybunału Komisja Europejska, kierowana przez dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa. Toteż minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego o orzeczenie, czy artykuł traktatu lizbońskiego, pozwalający na kierowanie „pytań prejudycjalnych” nie jest aby sprzeczny z polską konstytucją. Nietrudno się domyślić, co Trybunał Konstytucyjny orzeknie, toteż w środowisku europejsów podniosły się trwożne głosy, że jest to wstęp do „polexitu”.
Pan premier Morawiecki, który od Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego otrzymał był misję „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską powiedział jednak, że inicjatywa ministra Ziobry była z nim „uzgodniona”, a w tej sytuacji wydaje się, że obawy europejsów są przesadzone.
W ramach przekomarzania się z niezawisłymi sędziami pan prezydent Duda właśnie mianował 27 nowych sędziów Sądu Najwyższego na podstawie przepisów ustawy, o której Sąd Najwyższy twierdzi, że ją „pytaniami prejudycjalnymi” wziął i „zawiesił”.
Widzimy, że w ramach walki o praworządność kretynizm prawniczy rozwija się niczym „grzyb trujący i pokrzywa”, no ale takie jest prawo puszczy.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!