Nagonka na Polaków w zachodnich mediach ustała z prostej przyczyny – jak w przypadku poprzednich nagonek wydarzyło się coś innego, co przyciągnęło uwagę mediów.
W tym przypadku starcia na granicy między Izraelem a Palestyńczykami. Mimo że Palestyńczycy byli od granicy z 500 metrów, to armia Izraela otworzyła ogień. Padło 50 Palestyńczyków i z 2000 jest rannych. Sprawa stanęła na Radzie Bezpieczeństwa ONZ i jak zwykle USA zablokowały uchwałę potępiającą zachowanie Żydów.
Chicago
Tym razem za ocean wyruszyłem fińskimi liniami. Powód prozaiczny, 200 dolarów taniej, ale przesiadka w Helsinkach. Finnairem mało lata rodaków, bo niestety, nie ogłasza się w „Gońcu”, a kiedyś ogłaszając się w moim „Expressie”, miał moc polskich klientów.
Tamtejszy dworzec już ogromny, nowoczesny, stal i drzewo, oraz mnóstwo sklepów, ale ceny, zwłaszcza alkoholów, wyższe niż na Okęciu.
Zamiast boeingiem leciałem do Chicago europejskim airbusem. Komfort podobny i jedzenie też, z tą różnicą, że pod koniec podróży dali nam znów ciepłe danie, a nie kanapki jak LOT.
W drodze nie nudziłem się, bo czytałem ciekawą książkę Albina Siwaka, choć z niektórymi kawałkami nie zgadzałem się, zwłaszcza z tym, co przy okazji piszę o Marszałku Piłsudskim.
Spotkałem w samolocie Rumuna, który przeniósł się do Chicago kilka lat temu i dostał od razu pracę zastępcy menedżera restauracji McDonalda, bo też w takiej w ojczyźnie pracował. Twierdzi, że podobne są tu i tam problemy, zbyt dużo pracowników jest leniwych, choć na początek dostają w USA 10 zielonych, a po 6 miesiącach już 15 i do tego mają darmowe wyżywienie.
Na lotnisku odebrała mnie rodaczka z Białorusi, której brat kiedyś miał sklep z obuwiem damskim na rogu Bloor i Renamit w Toronto, naprzeciw mego mieszkania, i nawet udzielił mi ciekawego wywiadu dla mego „Expressu”.
Przyjechałem do drugiego największego miasta polskiego w dobrym momencie. Była wszędzie bujna soczysta zieleń i jak na tą porę bardzo ciepło.
Pani Zosia ugościła mnie bardzo po staropolsku, zjadłem smaczną kolacji i poszedłem spać.
Na drugi dzień po śniadaniu ruszyliśmy w miasto, najpierw udając się do siedziby Związku Narodowego Polskiego, który spełnia dwie role, jest organizacją polską, a zarazem organizacją samoubezpieczeniową. Warunkiem koniecznym bycia jej członkiem jest wykupienie jakiegoś ubezpieczenia, a najtańsze z coś 35 rodzajów jest ubezpieczenie na życie od wypadku rejsowym samolotem. To czyni ZNP silną finansową organizacją i trzeba dodać, że jest takich polskich organizacji ubezpieczających więcej w Chicago, główne to Związek Kobiet, Związek Podhalan oraz Związek Polsko-Katolicki, którego prezesem przez wiele lat był ni mniej, ni więcej stryj byłego I sekretarza KC PZPR Stanisław Kani.
Nie zastaliśmy prezesa Spuli w ich obszernym budynku, porozmawialiśmy z jego sekretarką oraz chwilę znalazła dla nas pełniąca obowiązki redaktora naczelnego pani Alicja Otap, której dałem do recenzji swą książkę „Ile Żydzi Polakom zawdzięczają” i angielską wersję książkę śp. Szymona Datnera o ratowaniu Żydów. Ciekawi mnie, czy dadzą jej recenzje.
Wizyta prezydenta Dudy rozpoczęła się w piątek. Miał on spotkania z burmistrzem miasta oraz gubernatorem. Potem była jego wizyta w Muzeum Polskim, gdzie jest sala poświęcona wielkiemu Polakowi, politykowi i pianiście Ignacemu Paderewskiemu.
Mimo skierowanego tydzień przedtem do Konsula prośby o akredytację i wejście na różne imprezy, tego nie uzyskałem i nie dostałem się też tam. Czekając na decyzję, bym mógł wejść, od jednego z aktywistów Polonii Chicago, mówiącego świetnie po polsku, dowiedziałem się, że od trzech lat nie może dostać obywatelstwa i paszportu polskiego, tymczasem Żydzi dostają je w miesiąc i nikt nie pyta ich, jak znają polski i czy przypadkiem ich dziadowie nie mordowali w UB Polaków, a dotąd żadnemu z blisko 20 tysięcy tych „rodaków” paszportu nie odmówiono. Ponadto zgodził się ze mną, że władze PiS, tak jak dawniej PO, „olewają” rodaków z USA i Kanady. Nie mamy, jak Francuzi, Grecy czy Portugalczycy, swej reprezentacji w parlamencie. Przesyłamy do 6 mld dolarów do kraju i na nasz rynek importujemy towary za miliardy zielonych. Jedynym wyjściem, jego zdaniem, byłoby, by jednego lata zaprzestać latania do Polski, bo biurokraci każdego kraju, nie wyłączając Polski, reagują tylko na „kopniaki”.
Drugą imprezą tego dnia było złożenie wieńców przez prezydenta pod pomnikiem katyńskim na polskim cmentarzu.
Przed wejściem na cmentarz zgromadziło się z 40 osób z flagami, demonstrując z banerami wzywającym władze Polski do podniesienia się z kolan i nieustępowania Żydom.
Na samym cmentarzu pod pomnikiem była przybyła z Polski orkiestra reprezentacyjna Wojska Polskiego, poczet sztandarowy Kompanii Honorowej WP i wiele pocztów sztandarowych Polonii chicagowskiej, w tym poczet sztandarowy 12. Pułku Ułanów Podolskich, jednostki, która polski sztandar zawiesiła na Monte Cassino.
Tu zebrało się z 300 rodaków bardziej ciepło witających prezydenta i jego żonę, którzy po złożeniu wieńca podeszli do nich i z 15 minut z nimi rozmawiali. Na zakończenie uroczystości ambasador RP okazał się mało dyplomatyczny, nazywając demonstrujących godnie przed cmentarzem hołotą.
Największą imprezą było spotkanie w sobotę w Millennium Park nad jeziorem Michigan. Tu na fotelach bliżej sceny zasiadło z 1000 osób i stawiły się tam liczne poczty sztandarowe miejscowej Polonii, a na murawie dalej za płotem drugi tysiąc. Czyli w sumie z 0,3 proc. rodaków z tej metropolii, to oczywiście da sygnał naszym wrogom, że z Polonią nie ma co się liczyć.
Na murawie zjawiło się kilku młodych z transparentami niekoniecznie przychylnymi prezydentowi. Interweniowała policja, każąc je usunąć, zaś kilkunastu zwolenników KOD-u ustawiło się w szereg i miało na koszulkach litery tworzące w sumie napis – konstytucja – czym chciało napiętnować prezydenta za jej łamanie.
Po odegraniu i odśpiewaniu polskiego i amerykańskiego hymnu przemawiał najpierw ambasador, potem konsul RP, a wreszcie sam prezydent. Następnie odbyło się długie wręczanie najpierw orderów, a potem dyplomów, w tym szkół polskich tej metropolii. Ja zaś poszedłem sprzedawać swą książkę „Ile Żydzi Polakom zawdzięczają” oraz wspomnianą wyżej angielską książkę śp. Szymona Datnera – dzięki czemu zdołałem pokryć prawie cały koszt przybycia do Chicago.
Na murawie spotkałem pana Mariana Bagińskiego, który wydał po angielsku książkę „Jedwabne Massacre” przedstawiającą prawdę o tym „ewenemencie”. Niestety, nie podano adresu wydawcy, Patria Publishing, więc nie wiem, jak tę książkę czytelnicy mogą zdobyć.
Zbierałem też podpisy pod apel dr Kurek o ekshumację w Jedwabnem. Szło dobrze, a gdybym nie musiał koncentrować się na sprzedawaniu książek, zebrałbym z 400 podpisów.
Boleję, że nie było w sobotę bankietu czy balu z udziałem pary prezydenckiej. Na taką imprezę, kosztującą z 300 dol. od osoby, przybyłoby z 300 majętniejszych rodaków i tak można byłoby zebrać $$$$ na kilka stypendiów.
No i na koniec coś praktycznego. W Chicago jest sporo polskich restauracji, ale ja zapoznałem się z jedną – „Old Warsaw” – przy 4750 N Harlem Ave. Bufet do wczesnego popołudnia za 17 dol., wieczorem za 27. Byłem dwa razy, jedzenie przednie i bardzo polecam.
Aleksander Pruszyński
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!