Antysemityzm to nieuzasadniona wrogość czy wręcz nienawiść do Żydów. Nie-u-za-sad-nio-na. Rzecz w tym, że nienawiść do Żydów w czasach Marii Dąbrowskiej, Stefana Kisielewskiego czy Marii Fieldorf-Czarskiej, nieuzasadniona wcale nie była.
Wiem to. Nie, że przypuszczam. Nie, że sądzę. Nie, że podejrzewam. Ja to wiem. Że, powtórzę, nienawiść do Żydów w czasach Marii Dąbrowskiej, Stefana Kisielewskiego i Marii Fieldorf-Czarskiej, nieuzasadniona wcale nie była. Przeciwnie nawet, była uzasadniona wielce.
A przecież pozwoliliśmy – mówię o Polakach, i mówię o zniewolonym państwie polskim – pozwoliliśmy Bermanom, czy tam Morelom, czy tam Wolińskim, pozwoliliśmy tym ludziom żyć, i przeżyć, i dożyć. Stefanom Michnikom również dożyć pozwalamy. Nie ma to, tamto: gdyby Żydzi mieli choć odrobinę tej chrześcijańskiej miłości do człowieka we krwi, plus kroplę miłosierdzia w genach, wówczas pan Eichmann także umarłby sobie spokojnie. W Argentynie, nie na stryczku. No tak czy nie tak?
Kto powyższego nie rozumie, powinien trzymać się z daleka od publicznej przestrzeni tego świata, póki tematu nie ogarnie właściwie. Notabene takim ludziom zawsze chętnie pomogę, albowiem cierpliwość moja dla ludzi traviatych, to znaczy upadłych, poddawanych tresurze medialnej od lat, jest niemalże nieograniczona. Z kolei, kto zrozumieć nie chce, że nienawiść do Żydów w czasach Marii Dąbrowskiej, Stefana Kisielewskiego, Marii Fieldorf-Czarskiej, nieuzasadniona wcale nie była – kto tego zrozumieć nie chce, powtarzam, kto w zakresie tym nie zamierza starać się o uzupełnienie deficytów wiedzy, ten (tu wulgaryzm zaczynający się sylabą „wy”, a kończący w bezokoliczniku na literze „ć”) mi stąd precz natychmiast.
Polska jest obrażana zewsząd i to jest fakt. Polska, która nigdy nie kolaborowała, która jako jedyne państwo okupowane zorganizowała instytucjonalną pomoc dla Żydów, której obywatele nie stworzyli narodowej jednostki Waffen-SS... – i tak dalej, i tak dalej. Niektórym zaciskają się na to pięści, innym opadają ręce. Mnie, przyznaję, również. To znaczy czasami dłonie zaciskają mi się w pięści, a ręce opadają – z tym dopowiedzeniem, że, dziwnym trafem, jeśli zacisną się, by opaść, to opadną zawsze w kierunku kabury. Bo to idzie tak, że za każdym łgarstwem w przestrzeni publicznej stoi człowiek i jego głupota lub zła wola.
(kil)
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!