Idzie nowe
W ubiegłym tygodniu pisałem o tym, kto za co ma geopolityczne anse, dzisiaj można te anse oglądać na żywo w telewizorach.
Tak czy owak, Władimir Putin uczynił kolejny ruch na globalnej szachownicy i wojna w małej Syrii staje się frontem kontestującym amerykańską hegemonię.
Kogo tam mamy... Jest Rosja, są Chiny (żydowski portal uważany za powiązany z służbami – czyli służący do sterowanych przecieków i dezinformacji – Debka, powiadomił o chińskim lotniskowcu, który po przejściu Kanału Sueskiego skierował się do rosyjskiej bazy w Tartus. Ponoć chińskie samoloty mają przylecieć z Chin w listopadzie przez przestrzeń powietrzną Iranu i Iraku). Jest już tam Iran, wszedł niedawno... Irak, który ku zaskoczeniu wujów dobra rada z Waszyngtonu poinformował, że jego wojska będą współpracować z Syrią, Iranem i Rosją w walce przeciwko Państwu Islamskiemu.
OBWIESZCZENIE Konsula Generalnego RP w Toronto z dnia 25 września 2015 r. w sprawie wyborów do Sejmu i Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, zarządzonych na dzień 25 października 2015 r.
Konsul Generalny RP w Toronto informuje, że zgodnie z Postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 17 lipca 2015 r., na dzień 25 października 2015 r. zostały zarządzone wybory do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i Senatu Rzeczypospolitej Polskiej.
Głosowanie zostanie przeprowadzone w oparciu o przepisy ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. - Kodeks Wyborczy (Dz.U. z 2011 r., Nr 21, poz. 112 z późn. zm.).
Zgodnie z art. 39 § 6 ustawy, głosowanie w Kanadzie odbędzie się w sobotę dnia 24 października 2015 r. w godzinach 7.00-21.00 czasu miejscowego.
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Spraw Zagranicznych z dnia 22 września 2015 r. w sprawie utworzenia obwodów głosowania w wyborach do Sejmu i Senatu Rzeczypospolitej Polskiej dla obywateli polskich przebywających za granicą, na terenie okręgu konsularnego Konsulatu Generalnego RP w Toronto zostały utworzone trzy obwody głosowania:
1) Obwód głosowania nr 83, Toronto i, siedziba obwodowej komisji wyborczej:
Konsulat Generalny RP w Toronto, 2603 Lake Shore Blvd. West, Toronto, ON, M8V 1G5, komisja właściwa do głosowania osobistego oraz korespondencyjnego,
2) Obwód głosowania nr 84, Toronto II, siedziba obwodowej komisji wyborczej:
Konsulat Generalny RP w Toronto, 2603 Lake Shore Blvd. West, Toronto, ON, M8V 1G5, komisja właściwa do głosowania osobistego oraz korespondencyjnego,
3) Obwód głosowania nr 85, siedziba obwodowej komisji wyborczej: Konsulat RP w Winnipeg, 219 Marion Street, Winnipeg, MB, R2H 0T5, komisja właściwa tylko do głosowania osobistego.
Gry i gierki
Globalne wypadki, których skutki od czasu do czasu obserwujemy na naszych podwórkach, mają to do siebie, że często pozostają ukryte i nikt ich tak "kawa na ławę" nie opisuje. Możemy się tylko domyślać.
Jednym z takich projektów, o którym przebąkuje się to tu, to tam, jest przebudowa Bliskiego Wschodu. Ma ona w dużej mierze dotyczyć Izraela, ponieważ w dotychczasowym kształcie jest to państwo małe, niesamowystarczalne, o trudnych do obrony granicach, ponadto pozbawione dostępu do bogactw (choć ostatnio poszczęściło się z gazem pod dnem Morza Śródziemnego). Izrael zagrożony jest nie tylko przez niemiłych sąsiadów, nieuznających światowego prymatu syjonistów, ale również przez bombę demograficzną, tak u siebie, jak i wszędzie dookoła – gdzie wrogowie Izraela rozmnażają się zdecydowanie szybciej niż Żydzi. Dotyczy to nie tylko Egiptu, Syrii, ale również stłoczonej w granicach państwa żydowskiego Strefy Gazy czy Zachodniego Brzegu Jordanu, gdzie posiadanie licznej gromadki dzieci traktowane jest jako patriotyczny obowiązek.
Kiedy więc starsi i mądrzejsi postanowili przebudować wrogą Tel Awiwowi Syrię, by wprowadzić ją na drogę demokracji i postępu, wydawało się, że wszystko pójdzie utartym libijskim torem.
Już były przygotowane rezolucje w sprawie strefy bez lotów, co pozwoliłoby samolotom NATO i spółki zniszczyć lotnictwo Asada i bombardować kogo trzeba; już węszono w powietrzu nielegalne gazy bojowe i projektowano trybunały dla paputczików asadowego reżimu… A tu tymczasem cały plan wykopyrtnął się na nodze podłożonej przez wrednego Putina. Ten wysłał do Tartusu swoje okręty, poparł legalne władze syryjskie w ONZ, a następnie – jak plotka niesie – pokazał, że nie żartuje, kiedy okręty jego floty zestrzeliły dwa pociski manewrujące cruise zmierzające nad taflą Morza Śródziemnego ku syryjskim plażom. To wywołało konsternację, ponieważ uważano, że Moskwa zachowa się tak jak w przypadku Libii, czyli ograniczy do pomrukiwania.
Postanowiono poważnie zareagować i zająć Putina awanturą bliżej domu, za wpakowane odpowiednie pieniądze w "opozycję demokratyczną" na Ukrainie fundując Majdan, i zagrożono przystąpieniem Ukrainy do zachodnich (amerykańskich) struktur militarnych, a co tym samym podsunęłoby Rosjanom pod okno różne wynalazki, a w perspektywie, groziło odebraniem dostępu do baz na Krymie. Putin nie nosi jednak krótkich spodenek i przebił stawkę; i nie dość, że zrobił problem Ukrainie i Zachodowi za sprawą donbaskiej rewolty, to jeszcze zaanektował Krym, dzięki czemu skonsolidował poparcie wewnętrzne dla swego rządu i oddalił groźbę majdanu tudzież "kolorowych rewolucji". Papierkiem lakmusowym tego ostatniego były niezbyt mnogie tłumy na pogrzebie zamordowanego "demokraty" Niemcowa, co pozwalało oszacować ferment antyputinowy i jego potencjał. Wskaźniki poparcia Putina po aneksji Krymu wzrosły z 60 proc. do 80 proc., czemu – znając sytuację – trudno się dziwić. Można więc śmiało założyć, że mimo różnych zagrywek, jak próba przylepienia Rosjanom strącenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego, szef Kremla z wdziękiem ograł swych partnerów zachodnich, podbijając stawkę przy innych stolikach – zwłaszcza w nadchodzącej konfrontacji z Chinami.
To właśnie przygotowywanie pozycji USA do tego starcia ma niebagatelny wpływ na to, co widzimy na Bliskim Wschodzie, gdzie USA, wbrew Izraelowi, dogadały się z Iranem, do tej pory grającym na Chiny i Rosję. To zaangażowanie Rosji w walkę z Państwem Islamskim i – jak ich określa Zachód – umiarkowanymi rebeliantami antyasadowymi powoduje, że bez Rosji nie da się dzisiaj mówić o nowym bliskowschodnim ładzie, i stąd nagła wizyta Bibi Netanjahu na Kremlu.
Można się bowiem domyślać, że Izrael uzyskał jakieś obietnice za zgodę na zakończenie izolacji Iranu (a co za tym idzie dozbrojenie) i te obietnice mogą się realizować właśnie kosztem Syrii; jak to niedawno powiedział jeden z amerykańskich generałów, nie ma mowy o powrocie do sytuacji sprzed wybuchu syryjskiej "wojny domowej". Było, minęło.
Nastąpiło więc znaczące podbicie stawki, co oczywiście, z jednej strony, niesie możliwość wybuchu szerszego konfliktu, z drugiej jednak, przybliża możliwość końca wojny. Służyć temu może również masowa emigracja uciekinierów syryjskich (i nie tylko) do Europy, no bo właśnie rozładowuje ona nieco blisko-wschodnią bombę demograficzną – uciekają przede wszystkim młodzi mężczyźni, którzy zaraz sprowadzą swoje kobiety.
Dla kierowników systemu korzyści tego exodusu są oczywiste i wielorakie. Oprócz opróżnienia newralgicznych terenów Bliskiego Wschodu, migracja zasila Europę nową krwią, rozbija jej dotychczasowy narodowy charakter, pozwala w większym stopniu na realizację polityki multikulti; słowem przybliża kontynent do globalnego ideału, dodatkowo powodując – jak to właśnie widzimy – większą integrację europejskiego superpaństwa i dalszą erozję suwerenności politycznej państw narodowych. Nic tylko zacierać ręce.
Ponadto – co też nie jest bez znaczenia – tak wielka fala uchodźców poddanych procesowi obróbki imigracyjnej pozwala na lepszą penetrację wywiadów, a być może skaperowanie po przeszkoleniu jakiejś bliskowschodniej armijki do walk "o wyzwolenie", czytaj: o cele Zachodu czy Izraela.
Jak wiadomo, trzeba najpierw kopnąć w klocki, by móc je potem na nowo jeszcze ładniej poukładać. A że giną ludzie… Cóż, jak to kiedyś ktoś ładnie powiedział, ludzie i tak muszą umrzeć. W samej Europie w wypadkach drogowych ginie ok. 30 tys. osób rocznie… A więc jeśli umierają w "słusznej sprawie" budowy Nowego Porządku Świata, to nawet mają w tym jakąś zasługę… No, nie?
Andrzej Kumor
Polska z dołka może już nie wyjść. A gdzie drogi do normalności? Cz. 2
W dyskusji nad poprzednim artykułem pt. "A gdzie drogi do normalności?" /1/, głos zabrało tylko paru uczestników.
Jeden z nich wniósł pomysł wprowadzenia minimum wiekowego (30 lat) dla kandydatów do administracji państwowej, który wydaje się być pomysłem bardzo sensownym. Inny uczestnik dyskusji zareagował niemal alergicznie na zaproponowany przeze mnie trzypokoleniowy "czyściec" dla osób innych narodowości, uznając ten pomysł za zbyt liberalny, zwłaszcza w stosunku do jednej nacji, i proponował bardzo radykalne restrykcje.
Ględźba i zbałwanienie
Europa nie chce okazywać solidarności wobec uchodźców? Europa boczy się na siebie, a kryzys rysuje ostre linie podziału? Ależ bzdury. Kryzys nie rysuje linii. Żadnych linii, żaden kryzys. Nigdzie i nigdy.
Ludzie owszem. Ludzie i linie rysują, i zasieki stawiają, i wznoszą mury. Wystarczy, że znajdują po temu dostatecznie uzasadnione powody. Jak by to ująć: nie ma dymu bez ognia, a skutku bez przyczyny. No chyba że nad Wisłą. Nad Wisłą co prawda mamy tak samo jak wszędzie, zawsze za to o wiele bardziej. Przykładowo: gdzie jeszcze brak śniegu nie przeszkadza bez opamiętania mnożyć się rozmaitym bałwankom i bałwanom?
Wolność i duma
Dzisiaj znów o tym, co w naszych polskich głowach. Uczono mnie, że jesteśmy dumnym narodem, tak przynajmniej wynikało z lektury Sienkiewicza, pod którym uginały się półki biblioteczki w moim rodzinnym domu. Niestety, życiowe doświadczenie zasadniczo odbiegało od tamtego starożytnego obrazu I Republiki.
Mieliśmy w peerelu w cholerę kompleksów i nasza duma przysiadała przed zmitologizowanym obrazem "Zachodu" i tego, co zachodnie. Nie był to tylko skutek komunizmu, niestety polska mentalność prowincjonalna wyparła mocarstwową na długo przed PRL-em, a sanacyjna Polska zdołała ją odrzucić jedynie w części (może gdyby Sanacja trwała dłużej…)
Pamiętam, jak w latach siedemdziesiątych stary krakowski okulista – dla mnie, młodego szczyla, wzór klasy i relikt starej przedwojennej Polski – chwalił się mojej Mamie, że jego syn właśnie pojechał z Brukseli do Paryża, bo "proszę pani, on jest już obywatelem świata". Musiało to na mnie zrobić duże wrażenie, skoro do dzisiaj pamiętam…
Prowincjonalizm polski, zwłaszcza w moim pokoleniu, przełożył się na traktowanie wszystkiego, co "zachodnie" (nie mówiąc już o tym, co amerykańskie), za lepsze od własnego i wzór do naśladowania. To niedocenianie swojego ułatwiło rozbiór polskiej własności państwowej po 1989 i było jednym z elementów prania polskiego mózgu. Co ciekawe, nasi imperialni bracia Rosjanie mieli przekręt w drugą stronę, i nawet w rozmowach prywatnych, gdy usiłowali na placu wytargować polskie dżinsy, twierdzili, że wszystko, co sowieckie, to same – proszę pana – są mecyje. Wtedy się z tego śmiałem od ucha do ucha, dzisiaj już mniej.
Wspominam to z powodu języka polskiej polityki i "dyplomacji", języka poddaństwa i służalczości. Moim faworytem jest Grzegorz Schetyna, były działacz Solidarności Walczącej (ho, ho, ho), rówieśnik, a dzisiaj minister spraw zagranicznych.
Kilka rodzynków: po pierwszej wizycie w USA stwierdził – proszę wybaczyć cytowanie z pamięci – że wizyta przebiegła bardzo dobrze i "odpowiedział na wszystkie pytania, jakie zadał mu sekretarz Kerry".
Jednym słowem, Grzesiu zdał egzamin w stolicy i jest zadowolony. Zadawali mu pytania, a on na wszystkie odpowiedział…
Inny cytat z wypowiedzi w trakcie ceremonii pożegnania ambasadora Mulla, amerykańskiego zwiadowcy, który w Polsce działał z rozmachem i odniósł wiele sukcesów. Ambasadora żegnano dwukrotnie, raz w Belwederze, potem "na wyjeździe" w Krakowie. Grzegorz Schetyna przechodził sam siebie w duserach, zaś słowa: "cały nasz kraj będzie czekał na to, żebyśmy mogli jeszcze się zobaczyć. Polska będzie za panem tęsknić, panie ambasadorze", układają się w ładny tekst kabaretowy. Notabene, tu mała ploteczka, otóż w umilaniu namiestnikowi rozstania różni mniejsi i więksi administratorzy wprost się prześcigali, organizując mu to, co tam lubi – a to skok spadochronowy nad Krakowem, a to wizytę w jednej z polskich fabryk broni, gdzie w towarzystwie lokalnych notabli zaproponowano Amerykaninowi, by może oddał strzał. Ambasador pewną ręką wybrał beryla, więc instruktor zaczął mu tłumaczyć, co i jak, gdzie przód, a gdzie tył, jak się złożyć i tym podobne ćmoje-boje. Mull grzecznie słuchał, potem się uśmiechnął i z gracją funkcjonariusza DIA, wpakował skupioną serię w środek tarczy.
Trzeci "rodzynek" naszego dyplomaty Schetyny to stwierdzenie, że jeśli Polska nie ulegnie dyktatowi i nie przyjmie uchodźców, to nasi zachodni sojusznicy "długo nam to będą pamiętać". Tłumaczenie, że w polityce – o czym Polska tak często się przekonywała w swej historii – nie ma miejsca na "pamięć", lecz na interesy, a "pamięć" jest tym interesom podporządkowana, jakoś nie dotarło. Po prostu, mamy być grzeczni, bo jak nie, to tata się obrazi i może wstrzymać kieszonkowe.
Żenada.
Te żenujące klisze szczęśliwie są mniej rozpowszechnione w młodszym pokoleniu, ale za to nie omijają przeciwnej, "opozycyjnej" "stajni" polskiej polityki.
Niedawno niezależna.pl zachwycała się, jaki to prezydent Duda światowy człowiek – chodzi jak trzeba, je jak trzeba, mówi jak trzeba, a do tego – proszę Państwa, wnimanije!, wnimanije! – z premierem Cameronem rozmawiał po angielsku! No po prostu człowiek obyty, "obywatel świata". To, że języki należy znać, nie ulega wątpliwości, ale po to, aby móc sprawdzać, czy tłumacz dobrze gada i by porozmawiać w kuluarach, natomiast – kurcze blade – nie tylko protokół dyplomatyczny, ale duma nie pozwala, by w oficjalnych spotkaniach nie mówić po polsku. Czekista Putin, mimo wyuczonego na kursach KGB niemieckiego, w oficjalnych kontaktach mówi tylko "cyrylicą"!
Nawiasem mówiąc, Duda w Londynie dziękował Anglikom, że łaskawie pozwolili pozostać u siebie polskim żołnierzom, a nie słyszałem, by wspomniał im grzecznie, iż ci Polacy obronili ich kraj, płacąc nie tylko krwią, ale też polskim złotem, za co rząd Jego Królewskiej Mości podziękował im po angielsku w Jałcie tudzież kilkoma innymi powojennymi gestami. Jakoś nie słyszałem, by Cameron dziękował Polakom za wkład w brytyjską gospodarkę i podatki, jakie tam płacą, przeciwnie, jak się uderza w emigrantów, to częściej w Polaków niż w Pakistańczyków czy muzułmanów.
No i właśnie szczęśliwie, że mimo tych wtop jest nadal w narodzie zapotrzebowanie na polską dumę; że jednak ten mój Sienkiewicz z Ojcowej biblioteczki jakoś się przebija zza grobu i Polska jeszcze nie zginęła. Dlatego trzymam kciuki, by to zapotrzebowanie na polską dumę przedzierzgnęło się w pracę nad silnym polskim państwem, w Wielką Polskę, na którą czekają nie tylko Polacy, ale i tradycyjni sojusznicy Rzeczpospolitej; żeby znów nie skończyło się na górnolotnych słowach.
Polska nie musi mieć dobrej prasy, Polska musi mieć siłę. Prosty kompas mówi, że jeżeli jesteśmy krytykowani za granicą, to znaczy, że sprawy idą w dobrym kierunku, jeśli nas chwalą, to znaczy, że oj niedobrze panowie, niedobrze.
Chęć przypodobania się jest bardzo dobra, ale tylko jeśli dotyczy Pana Boga, a uprawianie polityki a la pani Walewska prowadzi niestety tylko do nierządu. O czym przecież uczy nas własna historia.
Andrzej Kumor
Prawdziwi prezydenci Ameryki – czy historia będzie pisana ponownie?
Można się tylko zastanawiać, dlaczego wiedza o tzw. standardzie złota jest na bardzo niskim poziomie nie tylko wśród przeciętnych obywateli, ale nawet wśród studentów czy absolwentów ekonomii. Wielu z nas traktuje standard złota jako alternatywny system monetarny, który jest jakby innym konkurencyjnym do obowiązującego obecnie systemu fikcyjnego pieniądza. Niewielu też Amerykanów wie i pamięta, że obowiązywał on w USA w latach 1879 do 1933 i był prawdziwym motorem rozwoju tego kraju.
Trzeba jednak zacząć od początku, zanim powstawały USA zrodzone między innymi z buntu przeciw decyzji króla Jerzego III narzucającego kolonistom korzystanie z pieniędzy Bank of England, jako jedynego środka płatniczego, pożyczanego na około 8 proc.
To kończyło okres emisji własnego pieniądza zwanego Świadectwem Kolonialnym i okres, który w historii trzynastu kolonii wychwalał Benjamin Franklin, pisząc: "Nie sposób znaleźć szczęśliwszej i lepiej prosperującej populacji na całej powierzchni kuli ziemskiej", był to rok 1750.
To brak dostępu do niezadłużonego pieniądza spowodował między innymi powstanie USA. Po rewolucyjnym zrywie przeciw Anglii wydano Deklarację Niepodległości w 1776 roku. Jak ważna jest emisja pieniądza, rozumieli już założyciele Stanów Zjednoczonych i wyrazili to w amerykańskiej Konstytucji, podpisanej w Filadelfii w roku 1787 (artykuł 1, część 8, paragraf 5): "Kongres jest upoważniony do emisji pieniądza i do regulacji jego wartości".
Aleksander Hamilton, sekretarz skarbu (obecnie minister finansów) w gabinecie George'a Washingtona, różnymi pokrętnymi argumentami przekonał prezydenta Washingtona do powstania centralnego banku i mimo sprzeciwu sekretarza stanu Thomasa Jeffersona w roku 1791 założono bank federalny – Bank of the United States – na okres 20 lat. Był to naprawdę "bank bankierów", ponieważ nie należał do narodu, lecz do osób prywatnych, mających kapitał bankowy w swoich rękach.
Największe przestępstwo legislacyjne – czyli największe kłamstwo Ameryki
Przeciętni Amerykanie nie znają konstytucyjnego zapisu o prawie emisji pieniądza oraz nie zdają sobie sprawy, że to, co uważają za największą wartość, czym lubią się często chełpić, czyli swoją wolność, już dawno stracili, tak samo jak wiele innych narodów świata.
Dwa miesiące przed zatwierdzeniem ustawy Federal Reserve Act, która weszła w życie po czterogodzinnych nocnych obradach 23 grudnia 1913 roku (jak bardzo przypomina to niektóre ustawy wprowadzane pospiesznie w naszym parlamencie), konspirujący bankierzy stworzyli mechanizm do spłacania tych astronomicznych długów i oprocentowania za pomocą podatku dochodowego, proporcjonalnego do zarobków, do czego wcześniej nawoływał Karol Marks, w drugim punkcie jego "Manifestu komunistycznego".
Prezydent Woodrow Wilson podpisał ustawę, rewanżując się bankierom za dotacje podczas kampanii wyborczej. Później żałował tej decyzji.
"Jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem. Nieświadomie zrujnowałem mój kraj. Wielki uprzemysłowiony kraj jest teraz kontrolowany przez system kredytu. Nasza władza nie opiera się już na swobodzie wyrażania opinii ani na przekonaniach, ani na głosie większości, ale jest władzą podlegającą zdaniu i przymuszeniu małej grupy dominujących ludzi" – Woodrow Wilson 1919.
Po podpisaniu tej ustawy Charles A. Lindbergh (reprezentujący stan Minnesota), powiedział:
"Ustawa ta tworzy największy gigantyczny koncern na ziemi. Z chwilą podpisania przez prezydenta (Wilsona) tej ustawy, zostanie zalegalizowany niewidzialny rząd »Władzy Monetarnej«... Przy pomocy tej ustawy bankowej popełnione zostało największe przestępstwo legislacyjne wszech czasów".
Kongresman Louis Fadden, członek Komisji Izby Reprezentantów do spraw Bankowości i Waluty w latach 1920–1931, zauważył, że przyjęcie ustawy o Rezerwie Federalnej stworzyło "superpaństwo rządzone przez międzynarodowych bankierów, międzynarodowych przemysłowców, działających razem w celu zniewolenia świata dla swojej własnej przyjemności". […]
***
Jednak było już za późno. WOLNOŚĆ Amerykanów właśnie się skończyła! Zaczął się okres największego kłamstwa w dziejach USA.
Obywatele poprzez system podatków dochodowych i braku kontroli państwa stali się niewolnikami finansowymi i do dziś nie wiedzą, że połowa ich podatków w tym systemie wędruje prosto w ręce bankierów. Chłop pańszczyźniany płacił niższe podatki, bo łącznie około 30 proc. swoich dochodów, niż przeciętny Amerykanin (czy Polak) dzisiaj. Tymczasem to właśnie tamtych ludzi, ze względu na ich obciążenie, przyrównywało się do niewolników. Jak więc należałoby nazwać współczesnych Polaków czy Amerykanów?
System ten obowiązuje we wszystkich krajach posiadających prywatne "banki centralne".
Kiedyś czytałem, że rodziny skupione wokół Fed (Federal Reserve Bank of New York) są w bezpośrednim posiadaniu ponad 50 proc. światowej gospodarki (Ted Flynn, Hope of the Wicked, Herndon 2000, s. 38.). Pamiętam, że czytając to, wydało mi się to niesłychanie dużo.
Dziś, kiedy szukałem informacji, policzyłem na jednej ze stron, że rodzina Rothschildów posiada banki centralne w 165 krajach świata, co świadczy o tym, że te 50 proc., o których kiedyś czytałem, jest znacznie zaniżone, biorąc pod uwagę, że na liście znajdują się tzw. potęgi gospodarcze zachodniego świata.
Byli tacy, którzy znali prawdę
Okres powstania Fed (Federal Reserve Bank of New York) zapoczątkował dość krwawy okres w dziejach USA (i świata), zaczęła się walka nie tylko o maksymalne zyski, z jednej strony, ale podjęto wiele (nieudanych ciągle) prób wyeliminowania tego niesprawiedliwego systemu z życia narodu. Tę walkę podjęli także niektórzy (prawdziwi) prezydenci USA. Poza nimi było kilku sekretarzy stanu oraz kongresmanów i ekonomistów, którzy otwarcie mówili o straszliwych konsekwencjach dla krajów, które pozostają pod kontrolą prywatnych banków centralnych. Emisję wolnych od zadłużenia pieniędzy proponowali tacy ludzie, jak Benjamin Franklin, Thomas Jefferson, Andrew Jackson, Martin van Buren, Abraham Lincoln, William Jennings Bryan, Henry Ford, Thomas Edison oraz wielu innych.
Prawdziwi Prezydenci Ameryki
W świadomości narodu amerykańskiego w jego nauczanej historii i w większości amerykańskich publikacji utrwala się obraz kilku prezydentów, którzy zasłynęli głośnymi i znanymi projektami. Często wspomina się "Square Deal" – prezydenta T. Roosevelta, "League of Nations" – W. Wilsona, "New Deal" – F.D. Roosevelta, "New Frontier" – J.F. Kennedy'ego, "Great Society" – L. Johnsona czy "New Convenant" – prezydenta B. Clintona.
W mojej opinii, nie te, często przeciągnięte i nieraz mało skuteczne, programy zasługują na prawdziwą uwagę. Prawdziwi Prezydenci to ci, którzy znali realia i sytuację swojego kraju i podjęli działania zmierzające do naprawy największego problemu USA, często przypłacając to własnym życiem, problemu kreowania zadłużonego pieniądza i zmuszania rządu do jego użycia, skazując państwo na nieskończenie rosnący dług (który dziś już przekracza w USA 350 proc. PKB).
***
Przeglądając listę amerykańskich prezydentów, nie zdajemy sobie sprawy, ilu z nich przypłaciło życiem próby zmiany systemu finansowego Stanów Zjednoczonych, a ich kadencje często kończyły się przedwcześnie w wyniku zamachów.
***
Prezydent Andrew Jackson (od 4 marca 1829 do 4 marca 1837). Dzięki niemu i wpływowi Thomasa Jeffersona, założony na okres 20 lat, w roku 1791, bank federalny – Bank of the United States, przestaje funkcjonować, (w roku 1811) Kongres Stanów Zjednoczonych głosował przeciwko odnowieniu tej umowy, ulegając wpływowi tych znanych polityków.
"Jeżeli Kongres", powiedział Jackson, "ma konstytucyjne prawo emitowania papierowych pieniędzy, prawo to upoważnia Kongres do przestrzegania go, a nie do oddawania go poszczególnym ludziom lub korporacjom".
Po rosnących naciskach bankierów na prezydenta, Jackson odpowiedział na naciski Nathana Rothschild z Banku Angielskiego, mówiąc: "Jesteście złodziejską jaskinią żmij", "Mam zamiar was rozpędzić i przy pomocy Boga Wszechmogącego rozpędzę was!".
Prezydent Jackson był jedynym prezydentem w historii USA, który spłacił cały krajowy dług – rozwiązał Second Bank of the United States. Wkrótce po tym dokonano nieudanej próby zamachu na niego, pistolety zamachowca Richarda Lawrence'a‚ dwa razy nie wypaliły ze względu na dużą wilgotność powietrza.
Andrew Jackson jednak nie zdawał sobie sprawy, jak silne wpływy mają bankierzy i do czego są zdolni. Rząd brytyjski rozpętał wojnę 1812 roku przeciwko Stanom Zjednoczonym, co zmusiło Kongres Stanów Zjednoczonych do wznowienia rabunkowej umowy w 1816 roku.
***
Prezydent Abraham Lincoln (od 4 marca 1861 do † 15 kwietnia 1865). Wybuch wojny domowej (1861–1865) i próba oderwania stanów południowych zmusił Lincolna do szukania pieniędzy na prowadzenie działań wojennych. Zwracając się do nowojorskich bankierów, otrzymał ofertę na pożyczkę – od 24 do 36 proc. Ten lichwiarski procent spowodował odmowę przyjęcia tej oferty, prezydent wiedział, że taka pożyczka zrujnuje państwo.
Lincoln zgodnie z Konstytucją Stanów Zjednoczonych zwrócił się do Kongresu i wyemitował w latach 1862 do 1863, 450 milionów niezadłużonych, "zielonych dolarów" nazwanych ze względu na zielony kolor rewersu greenbacks. Właśnie te pieniądze posłużyły do prowadzenia wojny domowej.
Lincoln powiedział: "Przywilej tworzenia i emitowania pieniędzy jest nie tylko najwyższym przywilejem rządu, ale jest jego najwyższą twórczą możliwością". O zielonych dolarach (greenbacks) mówił jako o "największym błogosławieństwie, jakie Amerykanie kiedykolwiek mieli". Błogosławieństwo to nie odpowiadało bankierom, ponieważ kończyło to ich machinacje, kradzież kredytu narodowego i pożyczanie pieniędzy na procent.
Już w 1863 roku bankierzy sfinansowali wybory wielu kongresmanów i w konsekwencji uzyskali anulowanie przez Kongres prawa do emisji zielonych dolarów greenbacks (Greenback Law) i wprowadzenie na jego miejsce Narodowej Ustawy Bankowej (National Banking Act). Wprowadzenie tego prawa spowodowało, że pieniądze będą emitowane, jako obciążone odsetkami przez banki prywatne.
Lincoln głośno protestował przeciw tej decyzji, ale ze względu na działania wojenne odłożył moment zawetowania ustawy Kongresu. Ponownie wybrano Lincolna na prezydenta w 1864 roku i było jasne, że po wojnie zaatakuje National Banking Act. Kiedy wojna się skończyła (9 kwietnia 1865 roku), wystarczyło tylko pięć dni, by dokonano na niego zamachu.
Plany zawetowania tej ustawy to prawdziwa przyczyna udanego zamachu na szesnastego prezydenta USA, 14 kwietnia 1865 roku.
"Mam dwóch wielkich wrogów: armię Południa przed sobą i bankierów z tyłu. Z tych dwóch największym wrogiem są bankierzy" – mówił Lincoln.
***
Prezydent James A. Garfield (4 marca 1881 † 19 września 1881). Lata 1873–1879 to okres gospodarczej recesji i bezrobocia sięgającego 30 proc., co było wynikiem Contraction Act i Coinage Act. Społeczeństwo domagało się powrotu do polityki Lincolna i emisji "zielonego" dolara. Był to okres, kiedy powstała złożona z obywateli US Silver Commission (Amerykańska Komisja Srebra) oraz Greenback Party (Partia Zielonego Dolara).
James A. Garfield, wybrany na prezydenta w wyborach w 1880, głosił hasło, że to rząd powinien kontrolować pieniądz i jego emisję.
"Ktoś, kto kontroluje ilość pieniędzy w kraju, jest absolutnym panem całego przemysłu i handlu" – mówił Garfield po objęciu urzędu prezydenta w 1881 roku. To on miał być gwarantem wprowadzenia emisji "zielonego dolara Lincolna" i powrotu do zabezpieczenia w kruszcu emitowanych dolarów. Minęło kilka tygodni od wypowiedzenia tych słów (tylko fragment tu przetłumaczyłem), to jednak wystarczyło, by już 2 lipca 1881 roku prezydent Garfield został postrzelony przez "chorego umysłowo" Charlesa Guitaeu, który dwa razy strzelił do prezydenta. Prezydent James A. Garfield umiera 19 września w wyniku infekcji po próbach usunięcia kuli przez lekarzy.
***
Prezydent John Fitzgerald Kennedy "JFK" (20 stycznia 1961 † 22 listopada 1963) Był synem Josepha Kennedy'ego, który z kolei był jednym z zaufanych członków kręgu Jacka Morgana. Nie jestem pewien, czy z tego powodu JFK znał zależności i wpływy świata finansów na życie przeciętnych Amerykanów i państwa, ale "Nie jest przypadkiem, że John Kennedy został zamordowany w kilka miesięcy potem, gdy jako pierwszy (po wojnie) prezydent USA kazał zmienić napis na dolarach amerykańskich i zamiast nazwy gwaranta – Fed, wpisał nowego gwaranta – rząd Stanów Zjednoczonych. Natychmiast po jego śmierci dolary opatrzono znowu gwarancją Federalnego Biura Rezerw" – pisał Roman Giertych w książce "Lot orła" (wyd. 2000 r.).
Harry Truman w 1951 roku wydał rozkaz wykonawczy (Executive Orders) E.O. 10 289. W rozkazie czytamy:
Sekretarz skarbu jest tu i teraz odpowiedzialny za wykonywanie następujących, opisanych poniżej funkcji prezydenckich bez aprobaty, zatwierdzenia, ratyfikacji czy innej akcji prezydenta. Następnie rozkaz wymienia i opisuje wszystkie te funkcje. Wynika z nich, że od tego momentu sekretarz skarbu może i powinien wykonywać zadania bez kłopotania nimi prezydenta.
Prezydent Kennedy zorientował się, czym grozi taka sytuacja. Chcąc ratować resztki gospodarki i wykupywanej własności Stanów Zjednoczonych, uiścił E.O. 11 110. W zasadzie była to poprawka do E.O. 10 289 Trumana, ale wywracała ona całą elitę finansową. Kennedy rozkazał, by Skarb USA wypuścił certyfikat na posiadane srebro. Na każdą posiadaną uncję srebra musiałby być wystawiony rachunek, krótko mówiąc, wyemitował własną walutę i powrócił do parytetu srebra, który miał kontrolować ilość emitowanych niezadłużonych pieniędzy.
"Kiedy naród odmawia dalszych pożyczek i zadłużenia, wybitni ekonomiści radzą rządowi, by pożyczył więcej. Kiedy i rząd odmówi, zaczyna się wojna, by pogrążyć wszystkich jeszcze głębiej w długi, pożyczkami na wojnę. Po wojnie pożyczają na odbudowę. Po zakończeniu wojny ludzie nic nie zyskali, tylko więcej grobów i długu u banksterów do spłacania przez wieki. Toteż nowojorscy banksterzy Brown Brothers Harriman finansowali wzejście Hitlera do władzy.
Jak długo pozwolimy istnieć banksterom, będzie bieda, beznadzieja i miliony zabitych w niekończących się wojnach, aż poświęcą samą ziemię idolowi mamony.
Droga do prawdziwego pokoju na ziemi prowadzi przez obalenie wszystkich prywatnych banków centralnych i powrót do wydawanych przez państwo walut z parytetem, pozwalających narodom kwitnąć" – Michael Rivero (przekład Piotr Bein).
***
Świadomie pominąłem prezydenta Williama McKinleya (4 marca 1897 † 14 września 1901), znanego przeciwnika prywatnego banku centralnego, zabitego po interwencjach przy przejmowaniu kontroli nad koleją USA.
Pragnę tylko zwrócić uwagę, że nie wszyscy amerykańscy prezydenci, których często nam się lansuje, oraz ich programy nie zawsze godne są naszej uwagi ze względu na fakt, że większość z nich to masoni operujący w istniejącym systemie, zadłużający Amerykę zgodnie z wolą swoich mocodawców, i niewielu z nich potrafiło zdobyć się na ryzyko wyrwania tego kraju z rąk prywatnych. Noam Chomsky w jednej ze swoich książek (nie pamiętam teraz tytułu) twierdzi, że prezydent Kennedy nigdy nie był masonem. Jednak sposób, w jaki rozprawiono się z nim publicznie, za to co zrobił przeciw "realnej władzy", ma być przestrogą dla każdego po nim prezydenta, aby nigdy nie ośmielił się zrobić czegoś podobnego. Bankierzy wygrali, ale wojna z nimi trwa nadal i dziś dołączają do niej kolejne kraje.
Sam "standard złota" jest tylko umową i nie będzie działał razem z narodowymi bankami w prywatnych rękach. Ja jednak uwierzę w zmiany, kiedy te 165 krajów z prywatnymi bankami centralnymi znacjonalizuje swoje banki. Dopiero wtedy nastąpi realna zmiana. Jeśli ktoś dożyje tego momentu, to niech spodziewa się, że historię wielu światowych wydarzeń trzeba będzie napisać od nowa.
***
"Niektórzy wierzą nawet, że jesteśmy częścią tajnego, kabalistycznego stowarzyszenia działającego przeciwko interesom Stanów Zjednoczonych [...], oraz że w konspiracji obejmującej cały świat zmierzamy do stworzenia jednej globalnej struktury politycznej i ekonomicznej – jednego świata, jeśli tak wolicie to nazwać.
Jeśli to jest stawiany mi zarzut, to jestem winny, i jestem z tego dumny" – David Rockefeller – "Memoirs" (Wspomnienia; str. 405, Nowy Jork. Random House, 2002 rok).
Zbigniew J. Wieczorek
Stany Zjednoczone Ameryki Płn
Czy będzie znowu polski poseł w Izbie Gmin?
Szanowni Państwo! Drodzy Przyjaciele!
Jak Państwu wiadomo, ubiegam się ponownie o mandat posła do Izby Gmin Parlamentu Kanady z okręgu Mississauga East-Cooksville w najbliższych wyborach federalnych 19 października 2015.
Moją platformą wyborczą jest platforma Partii Konserwatywnej Kanady, której detale są podawane codziennie do publicznej wiadomości.
Głównymi filarami programu wyborczego są między innymi:
– efektywne zarządzanie gospodarką
– tworzenie nowych miejsc pracy
– utrzymywanie niskich podatków
– zwalczanie przestępczości i zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom Kanady
Mogę Państwa zapewnić, że tak jak dotychczas będę dbał o interesy wszystkich mieszkańców mojego okręgu wyborczego, a w sposób szczególny będę dbał o nasze interesy polonijne i o to, aby nasza grupa polonijna była traktowana na równi z innymi. Byłem i jestem dumny ze swojego pochodzenia i będę również się starał, aby wzajemna współpraca pomiędzy Kanadą a Polską, gdzie mamy swoje korzenie, rozwijała się pomyślnie z obustronną korzyścią.
Kampania wyborcza jest ogromnym przedsięwzięciem zarówno finansowym, jak i organizacyjnym. W dużej części opiera się na pracy wolontariuszy.
Uczniowie szkół średnich mogą właśnie pracować, pomagając mi w kampanii wyborczej, i wypracować wymagane przez szkoły godziny woluntariatu. Wydajemy wymagane przez szkoły potwierdzenia dla uczniów za ich pracę społeczną.
Dlatego też proszę uprzejmie Państwa o udzielenie mi wsparcia w naszej kampanii wyborczej poprzez wolontariat, umieszczenie tablicy na swoim trawniku przed domem oraz wsparcia finansowego – dotacji.
Z góry dziękuję Państwu za pomoc i liczę na kontakt z Państwem w najbliższym czasie.
Władysław Lizoń
Kandydat Partii Konserwatywnej
w Mississauga East-Cooksville
Adres biura: 922 Dundas St. E.
(skrzyżowanie Dundas i Tomken)
Tel. (905) 273-6446
Strona internetowa: www.VoteLizon.ca
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Mowa Xi
Pekińskie przemówienie wygłoszone 3 września przez prezydenta Xi na placu Niebiańskiego Spokoju przed tysiącami żołnierzy z okazji 70. rocznicy zwycięstwa narodu chińskiego nad japońskim agresorem oraz z okazji zakończenia II wojny światowej – nawet kolejność jest tu ważna – w każdej niemal frazie naładowane jest poczuciem dumy i potęgi.
Władca współczesnej wersji Królestwa Środka mówi do nas ważne rzeczy, pochylmy się zatem nad tym psalmem mocy, by móc pojąć pełniej, jakie komunikaty wysyła Pekin do swoich adwersarzy i "sojuszników". Nie muszę nadmieniać, że nikogo ważnego z Polski tam nie było. A to bardzo, bardzo wielka szkoda dla polskich interesów i polskiej racji stanu, że prezydent Polski nie był łaskaw zjawić się na tej uroczystości tylko dlatego, że metropolia, która desygnowała go na to stanowisko, jest głównym oponentem Chin i nikt ważny z Waszyngtonu celowo również się tam nie pojawił… Po raz kolejny wiele to mówi o elementarnym braku odwagi i o poziomie planowania strategicznego wśród polskich "elit".
O emigrantach i światowym porządku raz jeszcze
Oprócz Merkel i Tuska, którzy dawno nie decydują o tym, co robią i jak mają myśleć, najbardziej zadowoleni są Ukraińcy. Powód? Emigranci nie zajmą im miejsc na uczelni, nie zajmą miejsc pracy i nie będą ubiegać się o dofinansowanie mieszkania. Dlaczego nie będą? Bo już to wszystko mają. I to z nawiązką.
Dlaczego teraz? Dlaczego emigranci? Dlaczego z Syrii? I dlaczego przeważnie mężczyźni? Po co i komu to potrzebne? Tyle i jeszcze do kwadratu pytań może roić się w każdej głowie. Nie zagłębiając się w światowy porządek, odpowiedź na pytanie – czemu teraz i do nas płynie tylu uchodźców – jest prosta. To co nurtuje każdego obywatela, to co przeżywa każda polska rodzina ma się nijak do fali uchodźców. Nijak, bo nikogo to nie obchodzi.