Przyczyny upadku polskiego, (PRL) przemysłu
Dyskusja, jaka odbyła się w czasie ostatniego 15. Zjazdu Absolwentów Wydziału Łączności (dzisiaj elektroniki) Politechniki Wrocławskiej, dała początek rozwinięciu tego tematu, który budzi do dzisiaj wiele kontrowersji, globalnego programu przeskoku z gospodarki socjalistycznej do gospodarki rynkowej, jaki odbył się w latach 1989–1992.
Część społeczeństwa uważa, że dorobek ponad 40 lat rozkradziono, albo sprzedano za bezcen. Nasz kolega Ryszard P. powiedział kilka lat temu, że firma wystawiona na sprzedaż jest tyle warta, ile nabywca chce za nią zapłacić. To on wyznacza cenę. Tego nie rozumiał przypadkowy obserwator, z którym nawiązałem rozmowę dwa lata temu przed hotelem Bristol na Krakowskim Przedmieściu. Właśnie ulicą przechodził "Marsz Solidarności", dmąc w plastykowe trąbki i domagając się wystąpienia prezydenta Tuska, którego winili za niskie płace dla braci z "Solidarności". Okazało się, że mój przypadkowy znajomy był robotnikiem, który budował hale zakładów telewizyjnych w Piasecznie. Jak mi się zwierzył, dzisiaj te hale stoją puste. Próbowałem mu wytłumaczyć, że telewizorów na lampach próżniowych już na świecie się nie produkuje i że wartość obiektu w Piasecznie jest tyle warta, ile ktoś za niego chce zapłacić, czyli zero albo około zera.
Lizoń jest jeden
Polityczne znaczenie kanadyjskiej Polonii jest – powiedzmy sobie – średnie. W przeciwieństwie do innych mniejszości (również podobnie skłóconych), jak sikhijska czy włoska, Polacy lubią politykować, ale u siebie w domu. Tam każdy jest specjalistą od geopolityki i ma wiedzę premiera rządu. Niestety, "wiedza" ta nijak nie przekłada się na to, ile jesteśmy w stanie ugrać na realnym gruncie.
Że polityka jest ważna, wiedzą wszyscy ci, którzy ją finansują. W naszym przypadku między innymi są to silne społeczności etniczne, Żydzi, Włosi, Portugalczycy, którzy budują miasto, a przy okazji ssą z państwowego portfela. Wszystko się zazębia. Umiejętność poruszania się w polityce i posiadanie reprezentacji politycznej jest też konieczne do tego, żeby nasze dzieci nie musiały wstydzić się pochodzenia, języka i tłumaczyć na każdym kroku, że nie są wielbłądem.
Wiele można o tym pisać.
W poprzednich wyborach z wielkim trudem udało się nam, Polakom, w Mississaudze wybrać jednego posła, Polaka – urodzonego w Polsce, byłego przewodniczącego Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
Zwycięstwo Władysława Lizonia z popularnym i popieranym przez Portugalczyków Peterem Fonsecą, byłym ministrem w liberalnym rządzie prowincji Ontario, było znaczące.
Kilkaset głosów przewagi Lizonia pokazało, że jako Polacy potrafimy się zmobilizować. To zaowocowało podskoczeniem słupków politycznych notowań i nie tylko.
Za kilkanaście dni nowe wybory federalne. Przeciwko Lizoniowi znów stoi Fonseca, a tymczasem słychać zrzędzenie Polaków, że Lizoń to, albo Lizoń tamto, że nie odpowiedział komuś na telefon, albo czegoś nie załatwił. Innym nie podobają się konserwatyści, bo już długo rządzą, bo popierają Izrael w polityce zagranicznej, albo dlatego, że podnieśli wiek emerytalny. Wiadomo, że każdy ma do świata wiele pretensji.
Tylko że: jeśli Władysław Lizoń nie zostanie posłem, to nawet nie będzie u kogo ponarzekać. Polityka nie jest metodą budowy raju na ziemi, lecz zarządzania ludzkim łez padołem. Liczy się w niej rezultat kompromisu, wynik ułożenia różnych interesów. A "patrząc na całokształt", ten kompromis w przypadku Partii Konserwatywnej jest dla zwykłego człowieka najlepszy.
Oczywiście, każdy może patrzeć przez pryzmat osobistych urazów, ale jest to krótkowzroczne i głupie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę konkurencyjne propozycje, które w kwestiach gospodarczych sprowadzają się mniej więcej do wymaksowania naszych wspólnych kart kredytowych i powiększenia i tak niebagatelnych kosztów zbiorowej lichwy, a o kwestiach społecznych wolę nie wspominać, bo lewica prześciga się w politpoprawnych deklaracjach, patrz choćby kwestia podejścia do zakrywania twarzy w trakcie przysięgi obywatelskiej i innych obcych praktyk.
Biorąc to wszystko na rozum, popatrzmy na konkrety, kto co oferuje, kto co obiecuje i kto co zrobił. I na Boga, nie bądźmy małostkowi, bo można Władysławowi Lizoniowi bardzo wiele zarzucić, ale jest JEDEN, nie ma drugiego posła – Polaka.
Druga rzecz, którą zawsze warto mieć w głowie, to że głosowanie "etniczne", cokolwiek by o nim sądzić, zawsze jest głosowaniem "na siebie", bo pokazuje polityczną siłę (lub słabość) danego środowiska.
A Bogiem a prawdą, sam Lizoń nie jest złym kandydatem, w wielu sprawach głosował jak trzeba, jest za życiem, czemu dał wyraz w Izbie Gmin, za każdym razem przypomina o zasługach polskich, jednoznacznie wypowiedział się przeciwko pozaprawnym roszczeniom środowisk żydowskich wobec Polski.
Oczekiwanie, że jeden poseł federalny "załatwi nam" lepsze umowy międzypaństwowe czy wpłynie na kurs polityki zagranicznej, to głupota. Władysław Lizoń ma też doświadczenie prowadzenia własnego biznesu, jest człowiekiem z naszej fali emigracji lat 80., dlatego nie trzeba wielu słów, by się rozumieć.
Mieszkamy tu kilka ładnych lat, najwyższa pora orientować się, co, jak i kto czym gra. A przede wszystkim opowiadać się za tym co nasze. Teraz mamy taką okazję. Dzisiaj w okręgu Władysława Lizonia, Mississauga East-Cooksville, liczy się każdy polski głos. Kto zostanie w dniu głosowania w domu czy odda głos "w proteście" na kogo innego, zlekceważy przyszłość własnych dzieci i wnuków, zlekceważy odpowiedzialność za ten kraj.
Nie wszystko od nas zależy, ale też nie jest tak, że nic od nas nie zależy. Zdrowy rozsądek każe działać na miarę tego, co się da zrobić. Jak mówi piękna stara modlitwa: Boże daj mi siłę, abym mógł zmienić to, co mogę zmienić, daj pokorę, bym mógł znieść to czego zmienić nie mogę, i daj mądrość bym potrafił odróżnić jedno od drugiego.
W naszym wypadku wybór Władysława Lizonia na kolejną kadencję jest możliwy. To kwestia wiary we własne siły i mobilizacji. Niestety, na co dzień trudno nam to przychodzi; na co dzień to my politykujemy "w kuchni", a dzisiaj coraz częściej na fejsbuku. I jeśli Władysław Lizoń tym razem nie zdobędzie mandatu, tam właśnie ze swoimi sprawami pozostaniemy...
Andrzej Kumor
Pochwała Platformy żartobliwie nazywanej Obywatelską i inne uwagi
Czas upływa, czas ucieka, chwila prawdy wkrótce czeka. Jak mądre sondaże wskazują, "większa połowa" obywateli uważa, że PiS ma wygraną w kieszeni. Ale czy to przeświadczenie nie wpłynie ujemnie (bo to może być plus ujemny!) na frekwencję? Jowialny Bredzisław – zgól wąsa – też miał wysokie słupki, a wyszło, jak wyszło. Parafrazując piłkarskie powiedzonko – tylko głupek wierzy w słupek (w oryg. mierzy).
Osiem lat temu Prezes Jarosław K. przegrał z Tuskiem o włos. Niesłusznie winił swoich doradców, bo kampanię miał dobrą. Ale Donek przeszedł sam siebie.
Ameryka jest stracona, nie ma już odwrotu - z Thomasem Flemingiem rozmawia Michał Krupa
Prof. Thomas Fleming – katolicki tradycjonalista i paleokonserwatywny myśliciel, były przewodniczący Rockford Institute, redaktor "Chronicles: A Magazine of American Culture". Autor sześciu książek.
Po ośmiu latach prezydentury Baracka Obamy, jakim krajem są Stany Zjednoczone?
Gdy Barack Obama został wybrany na prezydenta, reakcje były podzielone w zależności od afiliacji partyjnej. Demokraci, szczególnie ci, którzy należeli do mniejszości etnicznych, oczekiwali natychmiastowego polepszenia ich warunków życia i szybkiej możliwości rozwoju. Oczekiwali również rychłego zakończenia militarnego awanturnictwa, które charakteryzowało prezydenturę jego poprzednika. Republikanie, przeciwnie, obawiali się wyższych podatków, które w połączeniu z socjalistycznymi propozycjami Obamy, doprowadziłyby do gospodarczej stagnacji i utraty szansy życiowego rozwoju. Jak się okazało, demokraci całkowicie się mylili, a republikanie byli zbyt optymistyczni. Czarni i latynoscy wyborcy nie uzyskali niczego poza większym oburzeniem, amerykańscy żołnierze nadal walczą w Afganistanie, a zainicjowana przez Amerykę "arabska wiosna" spowodowała nieopisane zniszczenia w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Częściowe uzdrowienie gospodarcze jest powolne i niezadowalające, a klasa średnia wiąże teraz swoje nadzieje z wyborem republikanina na prezydenta, który najprawdopodobniej nie zrobi nic, aby cofnąć rewolucję, która przetoczyła się przez kraj przez ostatnie 8 lat. Ameryka jest obecnie krajem, gdzie obywatele – szczególnie ci z Południa i chrześcijanie – są zobligowani nienawidzić swojej historii i tożsamości.
Kanada – jedyny kraj wolnego handlu pomiędzy TPP (Trans Pacific Partnership) a EU (European Union)...
5 października o godz. 14.30 w firmie Hibar Systems Limited rozpoczęła się specjalna wizyta premiera Kanady Stephena Harpera.
Ta w pełni kanadyjska firma prywatna została założona w 1974 r. przez inżyniera Heinza Baralla z Niemiec. Hibar jest liderem światowym potentatem w produkcji automatycznych urządzeń do precyzyjnego napełniania pojemników o dużej różnorodności formy i kształtów, szczególnie przy produkcji baterii, ale także w przemyśle farmaceutycznym, kosmetycznym, czy też spożywczym.
Hannibal ante portas
Motto (1):
Jam nie z soli, ani z roli, ale z tego co mnie boli.
Stefan Czarniecki (1599–1665)
Hetman polny koronny
Motto (2):
A wiedz o tym, że w dniach ostatnich nastaną chwile trudne.
Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni,
bluźniący,(...) bez serca; niepohamowani, (...) nadęci,
miłujący bardziej rozkosz niż Boga. Będą okazywać
pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy.
I od takich stroń.
Drugi list do Tymoteusza
3, 1-5
"Demokracja – władza ludu, społeczeństwa; ustrój polit., w którym władza należy do ludu; (d. antyczna) obejmująca wolnych obywateli, związana z niewolniczą formacją społ. miast-państw staroż. Grecji; (d. burżuazyjna) parlamentarna forma realizacji władzy burżuazji, oparta na prywatnej własności środków produkcji". Tak brzmi definicja demokracji wg "Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych" Władysława Kopalińskiego. Ponadto w słowniku wspomina się o innych formach demokracji, "d. socjalistycznej i d. ludowej".
Podobno nie ma lepszego systemu politycznego niż demokracja parlamentarna, podobno... Zastanawiam się, czy ta forma ustroju społecznego, w jakiej przyszło nam żyć, nie powinna raczej nosić miana... demonokracji.
Twierdzę, że coś się budzi - "Goniec" rozmawia z Wojciechem Sumlińskim, dziennikarzem śledczym badającym mafijny układ władzy III RP
Andrzej Kumor: Witaj w Kanadzie po raz kolejny już i w nowej sytuacji, bo mamy nowego prezydenta – między innymi dzięki tobie, bo ta książka o związkach byłego prezydenta ze służbami specjalnymi do tego się też przyczyniła. Jak oceniasz obecną sytuację polityczną? Czy układ władzy, który opisywałeś w swoich książkach, układ bezpieczniacki, układ wojskowy, służb specjalnych – czy ten układ jest możliwy do obalenia? Czy na przykład zwycięstwo wyborcze opozycji itd. pozwoliłoby na "odwojowanie" Polski?
Wojciech Sumliński: To, co się stało w maju, w moim przekonaniu, jest dobrym początkiem. Na pewno nie jest to wszystko, co jest niezbędne do tego, żeby ten układ przestał istnieć. Uważam, że potrzebne są trzy elementy, trzy kroki.
Pierwszym było odwołanie Bronisława Komorowskiego, bo on był pewnego rodzaju emanacją tego systemu, który ja nazywam systemem zła. Był niejako wystawiony do przodu, ale nie był samodzielnym graczem.
Drugim elementem jest odwołanie, czy też odebranie władzy tym, którzy wspierali ten układ.
Papież w Kongresie
W ubiegłym tygodniu do USA z pielgrzymką przybył papież. Wszystkie najważniejsze stacje telewizyjne zdominował obraz Franciszka przemieszczającego się ulicami amerykańskich miast. Wystąpienia gościa transmitowano na żywo, w tym najważniejsze przed połączonymi izbami Kongresu. Rzecz bezprecedensowa, bo Ojciec Święty po raz pierwszy w dziejach przemówił z tego miejsca.
Powody zainteresowania mediów wizytą papieską, szczególnie lewicowych, były ściśle komercyjne i polityczne. Jeszcze przed przyjazdem Franciszka główne stacje telewizyjne i dzienniki trąbiły o zgrzytach między papieżem a amerykańską prawicą (w Ameryce zasadniczo używa się dychotomii liberalny – konserwatywny miast lewicowy – prawicowy, również w miejsce podziału partyjnego: demokraci – republikanie).
Mocarstwo powraca do "mrzonek"
A to się dopiero narobiło! Wydawać by się mogło, że senator John McCain jest już dużym chłopczykiem i wie, że trzeba trzymać język za zębami!
Pamiętam, jak w Hanoi Hilton, dawnym francuskim więzieniu, gdzie podczas wojny wietnamskiej przytrzymywani byli schwytani do niewoli amerykańscy oficerowie, mogłem oglądać ich wiernopoddańcze listy z samokrytykami – ale wśród tych żałośliwych "pokajań", które Wietnamczycy z widoczną Schadenfreude eksponowali, nie było ani jednego, napisanego przez Johna McCaina, który nie tylko w Hanoi Hilton siedział, ale nawet był torturowany. Mimo to jednak mózgu mu nie "wyprano", jak to się stało w przypadku wielu innych jeńców – no a teraz taka niedyskrecja!
Inna sprawa, że co innego się robi w wietnamskiej niewoli, a co innego – we własnym kraju, w dodatku szczycącym się rozmaitymi wolnościami, z wolnością słowa na czele. Bo senator John McCain powiedział, że w Syrii Rosjanie bombardują pozycje Wolnej Armii Syryjskiej, czyli tak zwanych bezbronnych cywilów, którzy są wspierani przez Stany Zjednoczone i byli szkoleni przez CIA. Ładny interes! Szkoleni przez CIA – ciekawe gdzie? Miejmy nadzieję, że nie w Klewkach, gdzie według nieboszczyka Andrzeja Leppera, lądowali "talibowie", i to nie raz, tylko wielokrotnie, na kilkutygodniowe turnusy – ani w Kiejkutach Starych, gdzie CIA, oprócz torturowania podejrzanych o działalność antysocja... to znaczy pardon – jaką tam znowu "działalność antysocjalistyczną"! Za "działalność antysocjalistyczną" to RAZWIEDUPR torturował w czasach przyjaźni z Sowieciarzami, a teraz zaprzyjaźnił się z Amerykanami, którzy torturują za coś zupełnie innego, na przykład – za "homofobię" i rozmaite "myślozbrodnie", zwłaszcza przeciwko starszym i mądrzejszym – więc w Kiejkutach Starych, gdzie skoro CIA torturowała, to mogła też i "szkolić", zwłaszcza "bezbronnych cywilów", którzy przecież objawili się także na kijowskim Majdanie! Tak czy owak – "szkoliła" – co według prawa międzynarodowego uznawane jest za jedną z form agresji. Szczególnej pikanterii dodaje całej sprawie okoliczność, że zwierzchnikiem CIA jest laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Toteż zimny ruski czekista Putin, który zaangażował rosyjskie wojsko w Syrii na prośbę tamtejszego tyrana Baszszira al-Asada, może naśladować Józefa Stalina i przechwalać się, że "nasze dieło prawoje".
Oczywiście nie byłoby w tym ani słowa prawdy, jak zresztą we wszystkim, co zimny ruski czekista mówi czy robi – co niestrudzenie demaskuje zarówno "judeochrześcijański" portal "Fronda", jak i "media niepokorne", to znaczy te, które słuchają pana Adama Lipińskiego – bo "media niezależne" słuchają też Adama, tylko Michnika. W tej akurat sprawie między "mediami niepokornymi" i "niezależnymi" panuje pełna zgoda, bo na tym etapie pan red. Michnik odchylił się od zalecanej na etapie poprzednim, kiedy obowiązywało jeszcze proklamowane na szczycie NATO w Lizbonie w listopadzie 2010 roku, strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, jedynie słusznej linii realizmu politycznego, w stronę "postjagiellońskich mrzonek" – w swoim czasie, to znaczy – na poprzednim etapie potępionych na łamach "GW" przez Głównego Cadyka III Rzeczpospolitej, pana Aleksandra Smolara, a znowu "media niepokorne" nie tylko nieugięcie stały na nieubłaganym gruncie "postjagiellońskich mrzonek", ale stoją tam nadal, w związku ze zresetowaniem przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku.
Tymczasem my, to znaczy – zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, skupiony wokół Platformy Obywatelskiej, jak i obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, stoi murem za prezydentem Obamą i tylko od czasu do czasu robi skoki w boki na skinienie Naszej Złotej Pani – bo trzeba utrzymać równowagę między przyjemnościami i obowiązkiem. Dlatego, gdy tylko rosyjskie samoloty zbombardowały pozycje "bezbronnych cywilów", w TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki z RAZWIEDUPR-em, natychmiast pojawiły się zdjęcia przestraszonych, poranionych i – ma się rozumieć – bezbronnych syryjskich dzieci, a w dodatku okazało się, że "Rosjanie" wcale nie chcą nowej wojny w Syrii. No, to wiadomo było od dawna; jeszcze Józef Stalin, podobnie jak potem Nikita Chruszczow, Leonid Breżniew, Konstanty Czernienko, Jurij Andropow i Michał Gorbaczow zgodnie mówili o "miłującym pokój" sowieckim narodzie. Czyż może być inaczej za Putina?
Si vis pacem para bellum – mawiali starożytni Rzymianie – i chyba słusznie. Oto kiedy tylko ruscy szachiści wysłali do Syrii swoje wojsko, "grupa kontaktowa" w Mińsku osiągnęła sukces w postaci podpisania porozumienia o wycofaniu ciężkiej broni z linii walk w Donbasie i Ługańsku, czołgów, artylerii powyżej 100 mm i moździerzy, a 2 października w Paryżu Francja, Niemcy, Ukraina i Rosja mają się namawiać nad wygaszeniem konfliktu. Ponieważ rządowa telewizja w Warszawie twierdzi, że to straszliwa porażka złowrogiego Putina, to nie wypada zaprzeczać, chociaż z pozoru wygląda na to, że dostał wszystko, czego chciał. W dodatku amerykański sekretarz stanu John Kerry pozostaje w stałym kontakcie z ministrem Ławrowem – żeby koordynować poczynania w Syrii. Te uzgodnienia pozostają na razie tajemnicą, więc równie dobrze może chodzić o to, by bomby i pociski miały prawidłowe kalibry, jak i o to, że Rosjanie w dni parzyste bombardują "bezbronnych cywilów", a w nieparzyste – Państwo Islamskie, zaś Amerykanie odwrotnie; w dni parzyste bombardują Państwo Islamskie, a w nieparzyste – pozycje syryjskiego tyrana. Dzięki takiej koordynacji i wojenny wilk może być syty, i pokojowa owca cała. Gorzej z cywilami, no ale jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, a poza tym – jak powiadają wymowni Francuzi – a la guerre, comme a la guerre – jakieś straty muszą być. W przeciwnym razie ludzkość, zamiast przykładnie walczyć o pokój, rzuciłaby się w otchłań wojny.
Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj rozpamiętuje wielki sukces, odniesiony przez pana prezydenta Andrzeja Dudę w Nowym Jorku. Zwłaszcza media niepokorne podkreślają nauczkę, jakiej zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi na oczach całego świata udzielił prezydent Duda. Kiedy Putin uniósł się z krzesła, by trącić się kieliszkiem szampana również z polskim prezydentem, ten swój kieliszek cofnął i w rezultacie czekista opadł na krzesło jak niepyszny. Bo tak się akurat złożyło, że i pan prezydent Duda, i zimny czekista siedzieli przy jednym, najważniejszym na świecie stole, wraz z prezydentem Obamą, I sekretarzem ONZ Ban Ki Munem i innymi sławnymi politykami – ale to pan prezydent Duda zasiadł po prawicy prezydenta Obamy. Co poza tym udało mu się załatwić dla Polski – tego niestety nie wiemy, bo najważniejsze jest oczywiście upokorzenie złowrogiego Putina, któremu musiał wystarczyć "męski uścisk dłoni" polskiego prezydenta.
Te doniosłe wydarzenia trochę przytłumiły dyskusję, jaka rozgorzała w niezależnych mediach głównego nurtu i wśród Umiłowanych Przywódców po nocnej audiencji, jakiej panu prezydentowi Dudzie udzielił pan prezes Jarosław Kaczyński, no i po deklaracji prezesa Kaczyńskiego w sprawie pani Beaty Szydło. Pan prezes Kaczyński oświadczył bowiem, że jeśli pani Szydło będzie się dobrze sprawowała, to może sobie premierować nawet całą kadencję, zaś w przeciwnym razie górę weźmie "interes Polski". Najwyraźniej i pani Szydło musiała uświadomić sobie rozmaite konieczności, bo oświadczyła, że do stołka "nie jest przyspawana". To prawda, tym bardziej że jeszcze nawet na nim nie zasiadła. Tymczasem sondaż dla "Faktów TVN pokazuje, że PiS może dostać 32 procent głosów, PO – 22, 12 procent – ZLEW, czyli Zjednoczona Lewica. Potem 7 procent Paweł Kukiz, 6 proc. Nowoczesna.pl Ryszarda Petru i 5 procent – KORWIN. Poza Sejmem znalazłoby się PSL, co wydaje się niewiarygodne. Inne sondaże dają jednak PiS-owi aż 42 procent, a więc tyle, ile w 2001 roku uzyskał SLD, który teraz – jako ZLEW – do Sejmu w ogóle by nie wszedł. Do samodzielnego utworzenia rządu konieczne jest uzyskanie 38 procent głosów. Jeśli więc PiS tyle by uzyskał, to pani Szydło zasiadłaby na fotelu premiera, mając na tylnym siedzeniu prezesa Kaczyńskiego, który, dyrygując tą sejmową większością, wyznaczałby ramy zarówno polityki rządu, jak i możliwości działania prezydenta Dudy.
Stanisław Michalkiewicz
Sam przeciw sobie
Czyli – "Nie buduje się lub wspiera koncepcji raju na ziemi" – Roman Rybarski
Prof. Roman Rybarski był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli ruchu narodowego, którego spostrzeżenia do dziś zachwycają przenikliwością.
Był zdecydowanym zwolennikiem leseferyzmu. Głosił konieczność stałości prawa gospodarczego i niskich podatków oraz uszanowania własności prywatnej. Akcentował szkodliwość przymusowych ubezpieczeń społecznych, monopoli i koncesji. Za jedyną dopuszczalną formę wspierania gospodarki przez państwo uznawał zamówienia wojskowe. Był także przeciwnikiem zaciągania przez państwo długów.
Tych kilka prostych postulatów niestety nie znajduje posłuchu wśród rządzących – pisał Adam Łącki w artykule pt. "Geniusz myśli Rybarskiego"*.