Ale wróćmy do prapoczątków. Michał urodził się w Polsce, w małym miasteczku koło Lwowa. Rodzice szczęśliwie uniknęli zsyłki w czasie wojny, ale natychmiast po niej przenieśli się na południowo-zachodni kraniec Polski, czyli w pobliże granicy niemieckiej na Opolszczyźnie. Michał miał wówczas cztery lata. Zamieszkali w mieszkaniu wysiedlonych Niemców. Ojciec pracował, a matka zajmowała się trójką dzieci. Kiedy podrośli, i ona poszła do pracy.
Michał ukończył szkołę zawodową, podjął pracę, ale wkrótce przyszło wezwanie do stawienie się na komisję wojskową. Tam Michał został zakwalifikowany do "Czerwonych Beretów", chluby Ludowego Wojska Polskiego. Dywizja desantowo-spadochronowa miała siedzibę w Krakowie, a poszczególne jej pododdziały były rozrzucone w okolicy. Tam Michał przeszedł porządną szkołę życia. Oprócz skoków spadochronowych uczono go też miłości do ludowej ojczyzny. Tak wziął sobie to do serca, że po ukończeniu służby postanowił dalej tę władzę zabezpieczać i umacniać.
Złożył podanie o przyjęcie do milicji. Bez problemu został przyjęty i wydawało się, że ma przed sobą świetlaną karierę. Początki były niezłe, dość szybko otrzymywał kolejne awanse, a nawet "V" sierżanta, ale później nastąpiło spowolnienie. Zaczęły się czasy, kiedy najpierw zaczęto przebąkiwać, a później domagać się od milicjantów ukończenia szkoły średniej i uzyskania matury.
Michałowi nie bardzo chciało się wracać do szkoły. Nadto, aby awansować, czasami należało się zgodzić na przeniesienie do innej miejscowości. A Michał stale trzymał się jednego posterunku w swoim miasteczku, bo tutaj zapuścił korzenie. Ożenił się i doczekał trzech synów.
Podobnie jak to miało miejsce w życiorysie jego rodziców, żona jego najpierw zajmowała się małymi dziećmi, a kiedy podrośli, poszła do pracy. Ale w odróżnieniu od Michała, na swoją emeryturę musiała pracować do osiągnięcia sześćdziesięciu lat życia.
Kiedy Michał jeszcze pracował jako milicjant, nadeszły czasy "gierkowskie", kiedy to władze zezwoliły na wyjazd do "Faterlandu" tym, którzy poczuwali się Niemcami. Tuż po wojnie mocno udowadniali oni, że są Polakami, aby nie być wysiedlonymi do Niemiec, a po latach wyciągali pożółkłe papiery, z których wynikało, że dziadek był Niemcem, a więc oni też są Niemcami. Ten exodus miał następstwo w tym, że duża ilość gospodarstw w Opolskiem została porzucona, bo władze domagały się od opuszczających Polskę zrzeczenia się majątku. Niektórym z nich udało się sprzedać gospodarstwa za grosze. Jednym z nabywców dwóch gospodarstw był Michał. Kupił je dla dwóch dorastających synów. Tam też się osiedlili.
Najmłodszy syn natomiast był przy rodzicach i ukończył fizjoterapię. Kiedy następowały w Polsce zmiany ustrojowe, nie dał wiary w zapewnienia polityków o świetlanych perspektywach i wyfrunął do Kanady. Po kilku latach starań uzyskał status stałego rezydenta, ożenił się i zaczął się uczyć, aby uzyskać prawo wykonywania swojego wyuczonego w Polsce zawodu. Studia trwały dwa i pół roku i w końcu zostały uwieńczone sukcesem. Kursy kończyła też jego żona i na gwałt zaistniała potrzeba znalezienia dla dwójki małych dzieci opiekunki. Ale uczących się i pracujących na "part time" młodych ludzi nie bardzo było stać na jej opłacenie.
Zaprosili więc do siebie żonę Michała. Faktycznie była ona bardzo pomocna, ale po dwóch miesiącach pobytu i zakończeniu ważności wizy musiała wracać do domu. Sięgnięto więc po kolejną rezerwę. Wolnym był Michał, który wprawdzie dorabiał sobie różnymi pracami, ale mając emeryturę nie był uwiązany jakimiś obowiązkami w Polsce. Chętnie zgodził się na przylot do syna do Kanady. Faktycznie okazał się pomocny.
Kiedy dwójka dzieci syna poszła do szkoły Michał postanowił i sam się sprawdzić na kanadyjskim rynku pracy. Nie znał angielskiego i nigdy się go nie nauczył. Bo dzięki kontaktom syna i synowej uzyskał pracę przy remontach domów. Właścicielem małej firmy był polski imigrant i większość współpracowników Michała też stanowili Polacy, i to głównie "na wizytach". Płacono im trochę mniej niż robotnikom z pobytem stałym, ale zwykle gotówką. Nie płacili od tego jakichkolwiek podatków, tak więc "nie krzywdowali sobie".
Dość szybko uzyskiwane pieniądze, choć ciężko zapracowane, w części dość szybko też były zamieniane na wyroby przemysłu alkoholowego. Michał, mimo podwyższonego ciśnienia, pił systematycznie, choć nigdy nie tracił kontaktu z rzeczywistością. I nic by nie zakłóciło tego rytmu życia, gdyby nie głupi przypadek.
Spotkał kolegę górala, z którym wypił kilka głębszych. Kiedy z kolei w godzinach popołudniowych szli ulicą w centrum Mississaugi, góralowi zatęskniło się za kochanymi Tatrami i wyrażał to głośno, śpiewając. Michał mu trochę wtórował, co nie spodobało się policjantom, którzy nagle pojawili się przed tymi rzewnie śpiewającymi kumplami. Obaj zostali zatrzymani, ukarani mandatami studolarowymi, zawiezieni do izby wytrzeźwień, za którą też musieli zapłacić po sto dolarów. Kolega góral został po wytrzeźwieniu wypuszczony na wolność, bo miał stały pobyt w Kanadzie, a Michała wczesnym rankiem zawieziono do aresztu imigracyjnego.
Michał po trzech latach pobytu w Kanadzie, za pośrednictwem agenta imigracyjnego, zwrócił się o zalegalizowanie pobytu tutaj. Po dalszych dwóch latach sprawy nawet doszły do etapu zrobienia przez niego zleconych przez władze imigracyjne badań lekarskich. Wyglądało więc na to, że uzyska prawo pozostania na stałe w Kanadzie bez konieczności opuszczenia jej granic. Ale w momencie zatrzymania go procedura się jeszcze nie zakończyła i prawdę mówiąc, przez ostatni rok Michał nie kontaktował się z władzami imigracyjnymi. To spowodowało, że cała procedura została jakby przerwana i wydano nakaz wydalenia go z Kanady.
Paradoksem było to, że żona Michała, cały czas przebywająca w Polsce, uzyskała status stałego rezydenta Kanady i kilka tygodni przed zatrzymaniem Michała przyleciała do męża i rodziny syna. Syn i synowa, po ukończeniu szkół, uzyskaniu dobrych prac i wysokich zarobków mogli sponsorować żonę Michała. Na sponsorowanie Michała jeszcze wystarczających środków nie mieli, a nadto wydawało im się, że skoro on już jest tak długo w Kanadzie, to jakoś jego pobyt stały się załatwi. Stało się jednak inaczej.
Michał przebywał w areszcie tylko trzy dni. Został zwolniony za kaucją wpłaconą przez syna. Był zdecydowany wracać do Polski. Był już zmęczony wieloletnią tymczasowością, byciem dodatkiem już nie bardzo przydatnym w domu syna. Sześcioletnia rozłąka z żoną doprowadziła do ich faktycznej separacji. Michał miał uzasadnienie dla takiej decyzji. Pomocy i opieki wymagał trzydziestopięcioletni syn, który był bez pracy w Polsce. Nadto stał się on narkomanem. Wyprzedał prawie wszystko ze swojego małego gospodarstwa. Pozostał jedynie dom i mały skrawek ziemi. Żona Michała opiekowała się tym synem, ale kiedy ona przyleciała do Kanady, pozostał on sam sobie. Teraz przyszła kolej na Michała, aby zająć się tym jedynym synem, który nie radził sobie w życiu.
Michał miał dobrze urządzone mieszkanie, dobrą emeryturę, która miała jeszcze wzrosnąć, kiedy ukończy sześćdziesiąt pięć lat, miał więc do czego wracać. Syna i synową obecnie było już stać na to, aby i jego sponsorować tak, aby wspólnie z żoną mógł zamieszkać po latach rozłąki w Kanadzie. Michał nie mówił zdecydowanie ani tak, ani nie. Szykował się do odlotu do Polski.
Aleksander Łoś
Toronto