Ta trójka pewnego dnia odlatywała w różne kierunki świata, choć ich korzenie były nad Wisłą. Byli jakże różni, wiele ich dzieliło, ale mieli bliższe lub dalsze związki z Polską.
Dwójka pięćdziesięciolatków to kobieta i mężczyzna różniący się nie tylko płcią, ale i miejscem na ziemi. Ona zawitała do Kanady już siódmy raz. Pochodziła z Pomorza. Wcześniej nie miała problemów na lotnisku torontońskim. Przylatywała na 3-5 miesięcy i wracała w przewidzianym terminie. Zaskoczeniem dla niej było tym razem zatrzymanie i osadzenie w areszcie imigracyjnym. Oficer imigracyjny miał intuicję, zatrzymując ją z podejrzeniem, że jej intencją nie jest po raz n-ty odwiedzać Niagarę, i to przez sześć miesięcy, ale że jest ona sezonową pracownicą, chcącą zająć miejsce stałej rezydentce Kanady, która poszukuje podobnej pracy, a w między czasie pobiera zasiłek dla bezrobotnych.
Faktycznie, Maria, w Polsce rencistka, przylatywała po raz siódmy na okres letni, aby prowadzić dom swojemu dalekiemu, zapracowanemu kuzynowi. To on opłacał jej podróż, dawał jej utrzymanie i niewielkie kieszonkowe. Ona zajmowała się prowadzeniem dla jego rodziny (żona i dwoje dzieci) "polskiego domu". Trudno uznać to za przestępstwo, a nawet za naganne społecznie, ale ochrona kanadyjskiego rynku pracy przecięła te plany.
Najpierw Maria trafiła do aresztu imigracyjnego. Długa podróż (pociągiem do Warszawy i wielogodzinne siedzenie w samolocie), stres wywołany kilkugodzinnym przesłuchaniem, transport w kajdankach do aresztu, wszystko to spotęgowało u Marii jej dolegliwości. Miała nadciśnienie, ale kiedy z rana pielęgniarka aresztu rutynowo, jak w stosunku do wszystkich nowo przybyłych, zmierzyła jej ciśnienie, to natychmiast zwróciła się do kierownika zmiany w areszcie o wezwanie karetki, bo ciśnienie było bardzo wysokie. Maria miała problemy z oddawaniem moczu. Nogi jej stały się "słoniowate". Czuła kłucie w okolicy serca.
W szpitalu doprowadzono do obniżenia jej wysokiego ciśnienia, co było najgroźniejsze. Wróciła do aresztu. Potem została odesłana na lotnisko na kontynuację przesłuchania. Oficer imigracyjny zadzwonił do kuzyna Marii, pytając, czy wpłaci kaucję za nią w kwocie czterech tysięcy dolarów. Kuzyn odmówił. Wówczas oficer imigracyjny podjął decyzję o odesłaniu Marii najbliższym samolotem do Polski. Znalazło się wolne miejsce w samolocie LOT-u na następny dzień. Tak więc Maria wróciła jeszcze na jedną dobę do aresztu imigracyjnego. Odwiedził ją tam jej kuzyn. Tłumaczył jej, że wpłacanie kaucji nie miałoby sensu, bo i tak dostałaby prawo pobytu tylko na dwa – trzy tygodnie. Obiecał jej (choć ona powątpiewała w jego szczerość), że spróbuje zaprosić ją na następny okres letni. Wieczorem Maria odleciała do Warszawy.
W tym mniej więcej czasie pojawił się na lotnisku wspomniany wcześniej Polak. Był to mężczyzna średniego wzrostu, ale o sportowej sylwetce, tryskający zdrowiem. On nie był eskortowany w kajdankach z aresztu na lotnisko. Przybył tu dobrowolnie, sam kupił bilet na samolot odlatujący do Anglii. Był bowiem również obywatelem brytyjskim. Urodził się na południu Polski, tam skończył studia i uzyskał doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim z biochemii. Pracując na uczelni, zarabiał grosze. Wprawdzie dorabiał sobie ucząc w filiach, ale była to prawdziwa szarpanina.
Jego kolega, tuż po doktoracie wyjechał na stałe do Anglii. Tam wkręcił się do pracy do instytutu badawczego. Zachęcił Jarka do przylotu do niego. Kiedy Jarek przyleciał do Londynu, kolega zaprowadził go do instytutu, w którym pracował i przedstawił szefowi tego instytutu. Ten rozpytał Jarka, czym się zajmuje. Rozmowa doprowadziła do tego, że szef instytutu zaproponował Jarkowi pracę na okres próbny półroczny, posyłając go do kadr, aby zalegalizować jego pracę w Anglii, bo był to jeszcze okres, kiedy nie było swobody zatrudniania Polaków w Anglii. Po pół roku Jarek dostał stały kontrakt i rozpoczął kroki zmierzające do uzyskania obywatelstwa brytyjskiego, co nastąpiło po dwóch latach. Po czterech latach pracy w Londynie szef instytutu zaproponował mu wylot do pracy do filii instytutu w Toronto. Pracownicy londyńscy rotacyjnie odbywali staże w Toronto, a torontońscy na analogiczne okresy pracy przylatywali do Londynu.
Jarek zgodził się, uznając to za dobrą przygodę, a nadto wiązało się to ze wzrostem wynagrodzenia. Już po kilku tygodniach pracy w Toronto poznał pracującą również w instytucie, ale w innym dziale, Polkę z pochodzenia, wykształconą w Kanadzie. Była od niego o kilkanaście lat młodsza i zajmowała w hierarchii niższe stanowisko niż Jarek. Zawiązała się między nimi nić sympatii. Ona stała się przewodniczką dla Jarka w nowym dla niego kraju. Po dwóch miesiącach byli już parą i Jarek wprowadził się do jej segmentu.
Był bardzo zazdrosny o swoją piękną dziewczynę. Zalecał się do niej jej szef, Kanadyjczyk z urodzenia. Skarżyła się Jarkowi, a ten przy jakiejś okazji ostrzegł tego faceta, aby odczepił się od jego dziewczyny. Ten tylko wzruszył ramionami. Któregoś dnia odbyła się impreza z jakiejś okazji w dziale dziewczyny Jarka. Szef działu upił ją, sam też był dość wstawiony i w swoim gabinecie odbył z nią stosunek płciowy. Nie oskarżyła go o gwałt, a tylko powiedziała o tym Jarkowi. Ten na drugi dzień wszedł do gabinetu szefa swojej dziewczyny i walnął go pięścią w twarz. Złamał mu kość policzkową. Wezwana została policja. Jarek został aresztowany i odstawiony do aresztu. Sędzia wymierzył mu karę 60 dni więzienia, którą odbywał w weekendy.
Po pewnym czasie od zawiązania związku wystąpił do władz o przyznanie mu prawa stałego pobytu w Kanadzie. Procedura trwała, ale po skazaniu za pobicie Jarek otrzymał decyzję odmowną. Nakazano mu opuszczenie Kanady po odbyciu kary. Zgodził się na to, uzgadniając ze swoją dziewczyną, że ta przyleci do niego do Londynu, gdzie miał wystarać się dla niej o pracę. Bo po tym wszystkim została zwolniona z pracy, a jej szef pozostał na swoim stanowisku z pensją trzystu tysięcy dolarów rocznie.
W innym kierunku, tego samego dnia odlatywał 15-letni Sam. Jego kierunek deportacji to Nowy Jork. Stawił się dobrowolnie na lotnisko w towarzystwie matki. Jego polskie korzenie sięgały do pradziadków. Dwaj z nich zamieszkiwali na polskich Kresach. W 1940 roku zostali zesłani, wraz z rodzicami i rodzeństwem, na Syberię, skąd dostali się do armii Andersa. Przeszli wojskowe przeszkolenie i odbyli z II Korpusem szlak do Palestyny. Tam, wraz z kilkuset innymi żołnierzami pochodzenia żydowskiego, zdezerterowali i zasilili oddziały partyzanckie walczące z Brytyjczykami, sprawującymi mandat Ligi Narodów nad tym terytorium. Po zakończeniu wojny i uzyskaniu niezależności przez Izrael, jako byli kombatanci, urządzili się dobrze, zakładając firmy handlowe. Ich dzieci zawarły związki małżeńskie, z których zrodziły się dzieci, m.in. ojciec i matka Sama.
Kiedy ci się pobrali, to już po roku zdecydowali się na osiedlenie w Stanach Zjednoczonych. Ojciec Sama zatrudniony został na stanowisku kierowniczym w filii firmy swojego ojca w Nowym Jorku. Tu urodził się Sam jako najmłodszy syn oraz dwie jego starsze siostry i brat. Wszyscy oni, przez urodzenie na terytorium Stanów, uzyskali automatycznie obywatelstwo amerykańskie. Sam nie pamiętał swojego ojca, bo kiedy miał dwa lata, związek jego rodziców się rozpadł. Ojciec, po śmierci swojego ojca, wrócił do Izraela i objął w posiadanie jego majątek i kierowanie całą firmą. Matka Sama została w Stanach, opiekując się czwórką dzieci. Ich ojciec nie skąpił pieniędzy na ich utrzymanie i wykształcenie.
Kiedy Sam miał dwanaście lat, jego matka poznała żydowskiego biznesmena, który przyleciał z Izraela do Nowego Jorku w interesach. Romans ten doprowadził do tego, że ona, nigdy nie mając obywatelstwa amerykańskiego, ale zachowując izraelskie, poleciała na stałe do Izraela i zamieszkała ze swoim nowym mężem. Sam został w Nowym Jorku pod opieką starszych sióstr (22 i 25 lat), które były już zamężne.
Po roku zdecydował, że musi odmienić swój los. Fizycznie rozwijał się normalnie, natomiast w psychice nastąpiło rozwarstwienie. W zakresie wiedzy ogólnej był nawet bardziej rozwinięty niż jego rówieśnicy, a w pewnej części swojego rozwoju był opóźniony o kilka lat. W tym czasie poznał przez Internet swojego rówieśnika zamieszkałego w Toronto. Pewnego dnia kupił bilet lotniczy i bez wiedzy matki i rodzeństwa poleciał do Toronto.
Rodzice kolegi natychmiast powiadomili o przybyciu tego niespodziewanego gościa jego matkę i rodzeństwo. Uzgodniono, że Sam pozostanie u nich w Kanadzie, tu będzie chodził do szkoły, a jego rodzice pokryją w pełni koszty pobytu Sama w tej żydowskiej rodzinie.
Po kilku tygodniach, na wyraźne żądanie Sama wystąpiono o uzyskanie przez niego statusu stałego rezydenta Kanady.
Proces trwał dwa lata. W końcu zapadła decyzja odmowna i polecono Samowi opuszczenie Kanady. Powiadomiona o tym jego matka przyleciała z Izraela do Toronto i tu dopilnowała, aby powrót jej syna do Nowego Jorku odbył się bez przeszkód. Miał zamieszkać ze swoim starszym, obecnie 22-letnim bratem, już usamodzielnionym, a rodzice Sama mieli nadal łożyć na utrzymanie tego "trudnego" dziecka, aż do jego usamodzielnienia się.
Tego samego wieczoru, trójka jakże różnych osób, o polsko brzmiących nazwiskach, odleciała z Toronto w różnych kierunkach globu ziemskiego.
Aleksander Łoś
Toronto