Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...
"Podjąłem decyzję, że będę kochać twoją matkę
i nigdy tej decyzji nie odwołam."
"Podjęłam decyzję, że będę kochać twojego ojca
i nigdy tej decyzji nie odwołam."
– to najdroższy spadek jaki dziecko może otrzymać od swoich rodziców.
"Mam 18 lat. Gdy miałam 10 lat, moi rodzice rozwiedli się. Od tamtej pory mój bezpieczny świat zawalił się. Myślałam, że to moja wina, że zrobiłam coś nie tak i to dlatego ojciec zostawił mnie, brata i matkę.
Długo nie potrafiłam się pozbierać. Odejście ojca do innej kobiety było dla mnie ciężkim ciosem. Zawiodłam się na nim bardzo, do dziś nie umiem mu tego wybaczyć. Przez pierwsze dwa lata po rozwodzie rodziców czekałam na jakiś jego odzew, potem zwątpiłam, że zechce mieć z nami kontakt. Próbowałam się wyciszyć, odnaleźć spokój...
Od trzech lat walczę ze swoim wyglądem, ciałem. Zachorowałam na bulimię. Odczuwam coraz częstszy niepokój. Czasem – zwłaszcza podczas napadów jedzenia i wymiotów – nie starcza mi na nic sił. Nigdy nie byłam z siebie zadowolona, choć tak naprawdę to wcale nie muszę się odchudzać. Przez pół roku brałam leki, które trochę pomogły. Chodziłam też jakiś czas na psychoterapię. Tam się dowiedziałam, że u źródeł mojej bulimii mogą tkwić złe relacje z ojcem.
Nie mam motywacji do walki z tą chorobą. Czasem mam wrażenie, że jest ona moją przyjaciółką, bo tak naprawdę nikt mnie nie kocha. Strasznie cierpię." Weronika
Prawdopodobnie wielu z nas, dorosłych, nie zastanawia się na tym, że wszystko co robimy, decyzje, które podejmujemy, słowa, które wypowiadamy, nasze reakcje, wartości, które wyznajemy – wszystko to ma ogromny wpływ na dzieci, które wydaliśmy na świat. Nasz brak odpowiedzialności, lenistwo w pokonywaniu trudności, brak spójnego systemu wartości, podążanie za emocjami, nałogami i seksualnymi przyjemnościami, życie złudzeniami (np. że nowy związek przyniesie miłość i sielankę) to przyczyna prawdziwej tragedii tych najmniejszych, bezbronnych, dla których jesteśmy naprawdę wszystkim.
Jak łatwo dzisiaj, doświadczając trudności małżeńskich, które są jakby wpisane w związek dwojga ludzi, podejmujemy decyzję o rozwodzie. A dzieci? No cóż, umiemy na nie narzekać, a czy zastanawiamy się nad tym, że to my możemy być przyczyną ich problemów?
Dla każdego dziecka rozwód jego rodziców jest prawdziwą katastrofą życiową. To otwarta i wciąż rozdrapywana rana. To załamanie fundamentu, na którym dotychczas budowało swą tożsamość. Ono czuje się oszukane i bardzo samotne, i to niezależnie od tego w jaki sposób rodzice się rozstają – czy kłócą się, czy też nie rozmawiają ze sobą. Często obarcza siebie odpowiedzialnością za rozejście rodziców i ma z tego powodu duże poczucie winy. Żyje w ciągłym napięciu, poczuciu zagrożenia i utraty bezpieczeństwa, a to z kolei zawsze odbija się negatywnie na jego zachowaniu, zdrowiu fizycznym i psychicznym, i tak:
• Dziecko do trzeciego roku życia może reagować uciekaniem do wcześniejszych okresów rozwojowych, np. do karmienia butelką i używania smoczka, trudnościami w korzystaniu z nocnika, toalety, cofaniem mowy i umiejętności chodzenia.
• Dziecko w wieku przedszkolnym staje się krnąbrne i nieposłuszne. Może mieć trudności w zasypianiu, zaburzenia łaknienia, uzależnienie się od jednego z rodziców, ataki złości i agresji (uderzanie, kopanie, pchanie, kładzenie się na podłodze, wrzaski, przezywania), nerwowe nawyki, takie jak kręcenie włosów, szarpanie i skręcanie ubrania, pochrząkiwanie, ssanie palca, obgryzanie paznokci.
• Dziecko w wieku szkolnym reaguje żalem i smutkiem. Wtedy to do głosu najwyraźniej dochodzą gniew, skierowany najczęściej na tego z rodziców, z którym dziecko mieszka, i tęsknota za rodzicem, który odszedł. Próbuje zwrócić na siebie uwagę wybrykami w szkole, ucieczkami z domu, zaniedbywaniem nauki, agresją skierowaną wobec szczęśliwych rówieśników.
• Dziecko w wieku dojrzewania reaguje zupełnie inaczej. Rozwód rodziców sprzyja wtedy ekstremalnym zachowaniom, które mają przynieść ulgę w cierpieniu nastolatka (seks bez zabezpieczenia, prostytucja, eksperymenty z narkotykami, papierosy, alkohol, przestępczość, późne powroty do domu, ucieczki).
Rozwód rodziców to dla dzieci piętno na całe życie, piętno, które zbiera swoje żniwa także w następnych pokoleniach. Dzieci z rozbitych rodzin wcześniej przechodzą inicjację seksualną, mają problemy z tworzeniem związków, dwukrotnie częściej się rozwodzą, zataczając tym samym błędne koło. W dorosłym życiu cierpią z powodu depresji, fobii, zaburzeń seksualnych, często też rozwijają się zaburzenia osobowości.
To tylko od nas, dorosłych, zależy, jaki los zgotujemy swoim dzieciom. Czy stworzymy im dom pełen miłości i bezpieczeństwa, w którym będą się mogły prawidłowo rozwijać, czy też już na starcie skażemy je na życie pełne cierpienia. Wybór zależy od nas.
B. Drozd
psycholog Mississauga
Dla użytkownika GPS w samochodzie czy na łodzi – historia i działanie tego systemu jest bez znaczenia, serwis jest za darmo i jest bardzo pomocny. Prawie nikt by nie przypuszczał, że GPS może mieć coś wspólnego z Pentagonem, szpiegostwem lub dywersją.
Global Positioning System został rozwinięty, wprowadzony do użytku i jest zarządzany cały czas przez United States Department of Defense (DOD).
Zbudowany jest z trzech części: space, control oraz user. Segment space to co najmniej 24 nominalne satelity rozlokowane na sześciu okołoziemskich orbitach. Każdy satelita znajduje się około 10,898 nmi (20,183 km) nad ziemią. Jest to aktualnie 28 satelitów.
GPS Air to system naprowadzania, informowania statków powietrznych o ich położeniu w przestworzach. Nawigacja GPS pozwala na określenie trójwymiarowej pozycji dla wszystkich faz lotu od startu po lądowanie. Piloci na całym świecie używają tego systemu w celu uzyskania bezpieczeństwa i efektywności lotu. Piloci poza GPS mają do dyspozycji instrumenty pokładowe, jak: sztuczny horyzont, wysokościomierz, prędkościomierz, zakrętomierz z chyłomierzem, busolę, wariometr, wskaźniki nawigacyjne VOR, ADF, ILS. Przy braku widoczności podczas lądowania, na przykład gdy jest gęsta mgła, pilot zdaje się wyłącznie na instrumenty pokładowe, w tym przede wszystkim: GPS... GPS jest więc idealnym instrumentem manipulacji w czysto militarnym znaczeniu: na lądzie, w powietrzu i na wodzie.
Witold Jasek
komendant ZS Strzelec
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Poradnik dla katolików dyskutujących z antyklerykałami
Napisane przez Jan BodakowskiPoradnik dla katolików dyskutujących z antyklerykałami
Nakładem wydawnictwa Fronda ukazał się poradnik pomagający katolikom w prowadzeniu sporów z antyklerykałami. Czytelnicy książki Sławomira Zatwardnickiego "Katolicki Pomocnik Towarzyski czyli jak pojedynkować się z ateistą" znajdą w publikacji opis katolickiego i ateistycznego punktu widzenia na wiele zjawisk podnoszonych w dyskusjach przez wrogów katolicyzmu. A po każdym rozdziale listę lektur opisujących poruszane zagadnienie. Każdy rozdział posiada bardzo rozbudowaną argumentację filozoficzną (która wymaga od czytelnika pewnego wysiłku). Prócz argumentów filozoficznych, czytelnicy znajdą liczne argumenty z nauk ścisłych.
W publikacji znalazły się użyteczne dla katolików argumenty dotyczące kwestii wiary katolickiej: istnienia Boga, natury Osób Bożych, idei głoszonych przez teologię katolicką, historyczności Jezusa, relacji o Jezusie w piśmie starożytnych historyków, nauczania Jezusa, prawdziwości chrześcijaństwa na tle innych religii, natury Jezusa, prawdziwości zmartwychwstania, natury Ducha Świętego, natury nieba i zbawienia, monopolu katolicyzmu na zbawienie i prawdę, nieomylności papieża, dogmatów, potrzeby praktyk religijnych, wartości Mszy Świętej, wagi tradycji katolickiej, wyższości katolicyzmu nad herezjami.
Innymi tematami poruszonymi w publikacji są kwestie religii jako zjawiska społecznego: natury wiary, naturalnych potrzeb religijnych ludzi, relacji wiary i rozumu, wiary i nauki, historii Kościoła, postulatów ograniczania wiary do sfery prywatnej, roli religii w życiu społecznym, rzekomej odpowiedzialności religii za wojny, różnic między religiami, praktyce zrównywania katolicyzmu z innymi religiami.
Czytelnicy w poradniku znajdą też informacje o przeciwniku i jego matrycy ideowej: naturze zła i demonów, naturze piekła i potępienia, braku potrzeb religijnych u niektórych ludzi, New Age, krytyce zinstytucjonalizowanej wiary, kłamstwach antyklerykałów na temat historii Kościoła, ateistycznej krytyki Biblii, naturze ateizmu i ateistów, filozofii materialistycznej, dogmatach ateizmu, nauczaniu proroków bezbożnictwa.
Autor publikacji nie zapomniał też o omówieniu tematów obecnych w debacie publicznej: ewolucjonizmu i kreacjonizmu, inkwizycji, antykoncepcji, naturalnej regulacji poczęć, in vitro, aborcji, eutanazji, homoseksualizmu, polityki, socjalizmu, kapitalizmu, katolickiej nauki społecznej, relatywizmu, postmodernizmu.
Czekoladowe desery na 30 różnych sposobów
Staraniem wydawnictwa Jedność ukazało się tłumaczenie włoskiej książki kucharskiej "Czekoladowe słodkości", w której można znaleźć prawie 30 różnych przepisów na czekoladowe desery. Publikacja wydana jest w bardzo efektownej szacie graficznej. Albumowe wydanie na kredowym papierze zawiera liczne fotografie deserów.
We wstępie do przepisów można znaleźć niezwykle interesujące informacje o gatunkach kakao, z których produkowane są różne rodzaje czekolady, składnikach czekoladowych deserów i ich właściwościach (miazdze kakaowej, maśle kakaowym, proszku kakaowym, czekoladzie, czekoladzie do topienia, czekoladzie łatwo topiącej się, czekoladzie gorzkiej, mlecznej, białej, czekoladzie gianduia z mąki orzechowej, kakao gorzkim lub słodkim).
W dalszej części wstępu autorzy opisali metody postępowania z czekoladą. Czytelnikom zostały przybliżone sposoby topienia czekolady, oblewania nią deserów, schładzania deserów, robienia kremów z czekolady (i śmietany, masła, orzechów), dekorowania czekoladą, przygotowania polewy do owoców, robienia domowej czekolady.
W części zawierającej przepisy każdy z nich zawiera ilustrację deseru, informacje o stopniu trudności i czasie przygotowania, składniki, opis przygotowania potrawy. Wśród opisanych czekoladowych słodkości znalazły się: mrożone, podawane na ciepło i w temperaturze pokojowej desery z czekoladą, herbatniki czekoladowe, regionalne francuskie, amerykańskie, angielskie i włoskie desery czekoladowe, budynie czekoladowe, czereśnie w czekoladzie, naleśniki z musem czekoladowym, czekoladowa kremówka, mus z białej i gorzkiej czekolady, pralinki, torty czekoladowe.
By zachęcić do zakupu "Czekoladowych słodkości", wydawca umożliwia zapoznanie się z kilkudziesięcioma stronami publikacji na jego stronie internetowej.
Jan Bodakowski
Nie jest tajemnicą, że od wielu już lat ceny nieruchomości idą w górę. Ci, którzy chcą kupić swój pierwszy dom (mieszkanie), mocno się zastanawiają, czy mogą sobie na to pozwolić. Co byś radził? Jak kupić własną nieruchomość i być w stanie ją spłacać?
Rzeczywiście, kiedy popatrzymy z perspektywy czasu, to nieruchomości od lat idą w górę. Niestety, nie można powiedzieć tego samego o zarobkach. Kiedy spojrzymy na ceny z perspektywy 10 lat, czyli jako cezurę weźmiemy pamiętny 11 września 2001 roku, to można powiedzieć, że ceny są wyższe przynajmniej o 50 proc. Z tym że oprocentowanie jest niższe o 50 proc. również. Zawsze wspominamy "stare" czasy z rozczuleniem, ale jak się znaleźć w obecnych realiach? Jak ludzie, których zarobki nie są zbyt wysokie, mogą wystartować i kupić swój pierwszy dom? Nie jest to takie proste, ale nie jest to też beznadziejne.
Naturalne jest, że "kupujący po raz pierwszy" , chcąc kupić coś własnego, często patrzą na cenę i wybierają zwykle to, co jest najtańsze. Najczęściej jest to condo, w drugiej kolejności townhouse. Pytanie jest – czy to, co ma najniższą cenę zakupu, zawsze jest "najtańsze" w utrzymaniu?
Popatrzmy na liczby:
Weźmy pod uwagę condo za 250.000 dol. Załóżmy, że ktoś ma 20 proc. down payment, czyli mortgage bez CMHC insurance – przy obecnych niskich oprocentowaniach, od 200.000 wyniesie 882 dol. – to mało, ale po dodaniu maintenance około 570 dol. (wszystko bez TV cable) oraz podatku od nieruchomości na poziomie 200 tys. dol. na miesiąc, to spłata całkowita wyniesie 1652 tys./miesiąc. Nie jest to już tak mało!
Pytanie jest – czy są lepsze opcje? Moim zdaniem, są! I są to rozwiązania znane od lat, czyli sprawdzone.
Osobiście sugerowałbym poszukanie takiej nieruchomości, która miałaby tak zwany "rental potential". Myślę tu na przykład o semi detached (są tańsze) w Brampton. Wiem, że Polacy nie lubią tego miasta, ale ceny są tam dobre i w przedziale od 330 do 400 tys. jest spory wybór. Sugerowałbym popatrzeć na bungalow lub backsplit z garażem i osobnym wejściem do piwnicy.
Przy tym samym założeniu, czyli 50 tys. dol. na down payment – mortgage będzie wynosił 280 tys. dol. plus 4,2 tys. premia CMHC. Spłata rozłożona na 25 lat amortyzacji przy obecnym zmiennym oprocentowaniu wyniesie około 1253 dol./m. Dodajmy 300 dol. za podatek i 300 za utilities. Razem jest to 1852 dol./miesiąc!!! Dużo – teoretycznie tak, ale jeśli wynajmiemy piwnicę za 700 – 800 dol. to okazuje się, że nasza spłata wyniesie miesięcznie około 1100 – 1200 dol., czyli tyle co obecnie kosztuje wynajęcie 2-sypialniowego mieszkania w dość słabym bloku!
Trzeba też pamiętać, że ze spłaty 1253 dol. – spora część pozostaje nam w kieszeni!
Czy warto to robić?
Tak! Wydatki i dochody związane z wynajmowaniem są ODPISYWANE OD PODATKUJeśli ktoś zdecydowanie nie lubi wynajmowania "obcym", może warto pomyśleć o takim domu w, którym mogą zamieszkać rodzice i dorosłe dzieci jako dwie rodziny. To też jest znakomita szansa na oszczędzanie.
Warto wspomnieć, jakie typy domów nadają się do wynajmowania najlepiej. Są to zwykle domy parterowe (bungalow) albo 4- lub 5-poziomowe back splits. To jest taki dom, w którym tył jest wyżej niż przód. Niektóre side splits też się do tego znakomicie nadają.
To, na co należy zwracać uwagę, kupując takie domy, to osobne wejście, które zapewni prywatność, duże okna w piwnicy oraz jej przyzwoita wielkość.
Czy mogę sobie pozwolić na dom? Tym razem chciałabym zapytać o starszych ludzi, którzy mają własne domy – najczęściej dawno spłacone. Jak wiemy, emerytury w Kanadzie nie są duże. Jak utrzymać dom z emerytury?
Żyjemy w jednym z najlepszych krajów na świecie, ale niestety emerytury są tu niskie i wiem, że trudno jest z emerytury utrzymać nieruchomość, jeśli nie mamy znacznych dochodów. Pozytywne jest to, że wielu emerytów kupowało nieruchomości lata temu i obecnie te domy są warte bardzo dużo. Wystarczy popatrzyć na rejon Roncesvalles, gdzie domy sięgają obecnie poziomu 800 – 900 tys. dol.!!! Niestety, są to często domy, które wymagają sporych wydatków na utrzymanie i czasami wymagają kosztownych napraw. Rozumiem, że w pewnym wieku przeprowadzki są bardzo kłopotliwe, ale mimo wszystko warto się zastanowić nad opcjami.
Pierwsza opcja to CHIP – Canada Home Investment Plan – o którym rozmawialiśmy niedawno i który uznaliśmy jako "scam", przy pomocy którego wyciąga się pieniądze od emerytów.
Druga opcja to "secured line of credit", która na dłuższą metę może też prowadzić do utraty kontroli nad nieruchomością.
Trzecia to tak zwane "downsizing" – czyli sprzedaż domu i kupno tańszej nieruchomości (niższe koszty utrzymania i niższe podatki) – różnicę można zainwestować, a otrzymany z inwestycji dochód pomoże nam w rodzinnym budżecie. Bez trudu można znaleźć inwestycję dającą 5 proc. zwrotu w skali rocznej – czyli 100.000 dol. daje nam 5000 dol. – odpowiednio 300 tys. – 15 tys. – czyli jak dobra kanadyjska emerytura!
Czwarta opcja to połączenie down sizing z wynajmowaniem.
Jeśli zrobimy dokładnie to, co sugeruję "kupującym po raz pierwszy", czyli kupimy nieruchomość z potencjałem do wynajęcia i jednocześnie sprzedamy naszą spłaconą już nieruchomość, to po pierwsze, najprawdopodobniej kupimy mniejszy dom za gotówkę. Czyli wynajmowana piwnica za 800 dol./miesiąc zapłaci za nasze podatki oraz utilities. Najprawdopodobniej zostanie nam z tej sumy około 300 dol./miesiąc dodatkowo, jeśli mamy nadwyżkę ze sprzedaży, możemy to zainwestować i z tych pieniędzy mieć dodatkowy dochód.
To, o czym rozmawiamy, wymaga indywidualnych rozmów, dlatego wszystkich zainteresowanych zapraszam na bezpłatne konsultacje bez zobowiązań. Kto pyta, nie błądzi!
Maciek Czapliński
Mississauga
905-278-0007
Z nastaniem lat osiemdziesiątych setki tysięcy młodych Polaków opuściło PRL. Los wiódł każdego własnym szlakiem, często wyboistym. "Czy było warto?" to współczesna odyseja, która wiedzie przez trzy kontynenty, a dzieje bohaterów są jak pociąg w podróży – jadą w nim osobliwi podróżni, mijają się, schodzą i rozchodzą życiowe drogi poszukiwaczy dobrobytu i sensu życia. To książka o Kolumbach lat 80. – ryzykantach, którzy mieli odwagę wystawić się na próbę. Czy znaleźli to, czego szukali? – taki opis zamieścił wydawca książki "Czy było warto? Odyseja dżinsowych kolumbów" Liliany Arkuszewskiej – Polki od 30 lat mieszkającej w Kanadzie.
Książki o nas, pokoleniu emigracji lat 80., którego losy w przeważającej mierze pozostają nieopisane. Niech więc poniższa rozmowa z Autorką będzie też zachętą dla innych, by poszli jej śladem.
Książkę można kupić w Toronto m.in. w księgarni Polimexu przy Roncesvalles Ave.
– Pani Liliano, skąd taka potrzeba, by napisać książkę; to Pani pierwsza książka?
– Tak to jest mój debiut, tę książkę napisałam właściwie 4,5 roku temu, chociaż sama idea zrodziła się...– jak to w życiu bywa, gdy są jakieś wstrząsy, napływ emocji. Pomysł zrodził się w przykrej sytuacji, byłam bardzo rozczarowana i oszukana Kanadą – wtedy mi przyszło to głowy, że muszę o tym napisać. Miałam wspaniałą pracę, to było moje życie, pewnego dnia przyjechałam z wakacji pełna entuzjazmu i wręczono mi wypowiedzenie.
– Ale książka obejmuje o wiele szerszą tematykę, jest o losie ludzi, którzy decydują się skoczyć na głęboką wodę, wyjechać daleko. I zadaje Pani pytanie, czy było warto...
– Potem wszystko się odmieniło, ponownie dostałam świetną pracę i nie miałam czasu przez 15 lat. Po 15 latach poczułam, że się w zawodzie wypaliłam, już mam dosyć, przyszedł moment... I przez trzy kolejne lata pisałam codziennie. Kiedyś przeczytałam, że trzeba pisać codziennie, nawet klepać w klawisze, miałam więc takie sytuacje, że się zatykałam, nie wiedzialam, co dalej, i wtedy klepałam w te klawisze.
– Książka jest o ludziach, którzy wyjeżdżali w latach 80. z tą świadomością, że już do kraju nie wrócą, że jeden rozdział życia zostawiają bezpowrotnie za sobą i zaczyna się nowe życie. To uczucie, ludziom, którzy dzisiaj wyjeżdżają, jest pewnie obce...
– Ja uważam, że teraz to nie jest emigracja – to jest jak delegacja; człowiek wyjeżdża i w każdej chwili może wrócić. Dla mnie to nie ma tej siły, z jaką myśmy to przeżywali.
Książka zaczyna się w Polsce, potem jest mój wyjazd do Peru, gdzie spotkałam osobę, która mnie namówiła na Kanadę, która była tu 5 lat i była zauroczona tym krajem. Mówiła, Lilka wyjedź, jesteś młoda, nauczysz się języka, zobaczysz, że sobie ułożysz dobrze życie.
Nie chciałam wyjeżdżać, myślała, że biednie, ale lepiej w kraju. Moja siostra ze szwagrem od dawna chciała, ale po przyjeździe to też było takie spontaniczne wydarzenie. Po nim nagle przyszła decyzja – wyjeżdżamy!
– Co było tą kroplą, która przepełnia kielich?
– Bardzo prozaiczna sytuacja. Kupowałam, biegałam, żeby coś dostać do jedzenia, i pewnego dnia przyszłam z pracy i okazało się, że zapomniałam o maśle. Pojechałam do jednego sklepu, masła nie było, do drugiego, masła nie było, w końcu pojechałam do trzeciego, patrzę, jest kolejka, pytam, czy mają masło – właśnie przywieźli, i stałam w tej kolejce trzy godziny, aż dostałam furii. Jechałam potem do domu tramwajem, zła, i jak walnęłam tą kostką masła o ścianę, mówię, "koniec – wyjeżdżamy!". Tak żyć nie będziemy!
Nie widziałam perspektyw, było to dla mnie tak bezsensowne.
– Pyta Pani, czy warto było wyjeżdżać – po co zadawać takie pytania?
– Znalazłam swoje miejsce na ziemi. Szukałam. Powiem panu, gdy przyszedł mi ten pomysł napisania książki, to przyszedł razem z tytułem, wtedy sama się zastanawiałam, czy warto było jednak wyjeżdżać i przeżywać upokorzenia czy inne sytuacje. Mnie się wydaje, że czy chcemy, czy nie, mimo że brniemy do przodu, nie oglądając się wstecz, takie pytania każdemu prędzej czy później w różnych sytuacjach przychodzą do głowy.
– Powiem Pani, że jestem przeciwnikiem zadawania takich pytań – człowiek ma jakieś tam słabsze chwile w życiu i pyta – po co ja to zrobiłem, może gdybym został, byłoby lepiej, i usiłuje "gdybać". Tego rodzaju porównywanie nie ma sensu; żyjemy w jednym miejscu na ziemi...
– Ja nie gdybam; gdybanie jest głupie, nikt z nas nie wie, co by było, ale pytać, czy było warto, to inna kwestia, człowiek myśli o plusach i minusach.
Gdy po tych 15 latach zaczęłam pisać tę książkę, potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytania; gdy sobie napiszę na kartce plusy i minusy, to uważam, że było warto. W tej książce jest wiele sytuacji, gdzie czytelnik powie, po jakiego grzyba ona tam pojechała? Ale też jest wiele takich, gdzie człowiek stwierdzi – warto było się przemęczyć.
– Dlaczego? Oczywiście, poza sferą materialną.
– Przede wszystkim języki, przez te lata musieliśmy się tutaj zaadaptować, przyjąć pewne tutejsze kanony, rozumiemy więcej, gdy wyjeżdżamy w świat – musi Pan sam przyznać – otwieramy się, wchłaniamy tę kulturę.
– Ale też oceniamy, bo znamy ją z bliska.
– No właśnie! Lubią wejść w nowe środowisko, bardzo jestem związana z Meksykiem – od 21 lat jeżdżę tam i tam mieszkam.
– Mówiła Pani o językach, dlaczego w takim razie napisała Pani książkę po polsku i wydała w Polsce? Czy uważa Pani, że tego rodzaju przesłanie jest ważniejsze w Polsce niż tu, w Kanadzie? Może Pani doświadczenia byłyby o wiele bardziej cenne dla ludzi tutaj?
– Może, ale nie sądzę mimo wszystko, że angielski jest u mnie tak bogaty jak polski. Gdy zaczęłam pisać, to się zorientowałam też, jak mi ten polski zubożał. A nie zdawałam sobie sprawy, bo w domu mówimy po polsku, z dzieckiem mówilimy po polsku, nasza córka doskonale zna polski. Ale ten język polski gdzieś "zasnął", gdy zaczęłam pisać, to się złapałam za głowę. Zrobiłam kardynalny błąd, bo przez te 30 lat – może wstyd się przyznać – nie czytałam polskiej literatury, rzuciłam się w Grishama, w Archera, w angielskie książki. Dopiero gdy zdecydowałam się, że muszę bardziej czuć po polsku, zaczęłam czytać po polsku i powoli mi to wracało. Powoli ten język obudziłam.
– Jaki ma Pani odzew od czytelników z Polski?
– Na razie super, widzę zainteresowanie dostaję e-maile od czytelników. Założyłam blog, ukazują się recenzje, kiedyś koleżanka przyszła z tą moją książką i powiedziała mi, słuchaj, nie zdarzyło mi się coś takiego w życiu, przeczytałam ją w jeden dzień. Ta książka ma 500 stron, uważam, że to jest niemożliwe.
– Nie sądzi Pani, że tego rodzaju książek o losach naszego pokolenia emigracyjnego powinno być więcej; że to jest swego rodzaju czarna dziura w świadomości Polaków w Polsce, wyjechało nas – ok. 2 mln ludzi w latach 80.-90., a losy – czasami bardzo fascynujące – przepadają niezapisane.
– To jest prawda i powiem panu, że tą pierwszą ideą napisania tej książki było to wydarzenie, które zasadziło mi nasionko do głowy, że napiszę. Przez 10- 12 lat codziennie pisałam listy do rodziców na kilka stron, opisywałam im każdy tydzień. Ich była taka masa, że mama je wyrzuciła. Zostałam bez niczego, niestety.
Do pisania mobilizowali mnie różni ludzie. W Polsce, Polacy są bardzo ciekawi emigracji, zarówno od tej formalnej strony, jak życia. Dla nich to ciągle jest nieznane – bo nie było takiej książki. Moja książka opisuje emocje, uczucia, znajomych, ludzi, których spotykałam, ale ona podaje również dużo faktów, jak dokładnie tę emigrację załatwiaIiśmy – jakie biura istniały np. w Paryżu – myśmy lecieli przez Paryż – i w jaki sposób to się odbywa, azyl polityczny, wybuch stanu wojennego.
To mnie dopingowało, że jednak jest zainteresowanie, i ma pan rację – jest ogromna dziura, nie ma takich książek. – W kilku recenzjach mówi się, że Liliana Arkuszewska pierwsza opisuje, jak toczą się losy emigrantów i wielką przygodę emigranta.
Wtedy, 30 lat temu, wyjechała przecież masa Polaków – tak że nie było nikogo, kto by to napisał.
Moja książka jest bardzo szczera, ja się otworzyłam. Pisałam to co było złe i to co było dobre. Ona jest prawdziwa, jestem przekonana, że kiedy ktoś to przeczyta, będzie naprawdę dobrze poinformowany. To jest powieść, a nie pamiętnik.
– Ale podmiot literacki jest Pani bliski?
– Tak, jestem przekonana, że nie było do tej pory takiej książki, ona jest pierwsza i dlatego wierzę w to, że będzie bardzo popularna. Ludzie się z nią utożsamiają. Jak pan przeczyta, będzie pan czuł siebie.
Z wieloma losami jest nam się trudno utożsamić, natomiast z tą książką utożsami się każdy emigrant. Mało tego, z tą książką utożsamią się ludzie w Polsce, bo wielu myślało o emigracji, a z różnych powodów nie wyjechało. Ale ciągle są ciekawi, mnie się wydaje, że książka staje się popularna i ma dobre recenzje, bo ludzie widzą w niej siebie.
Młodzi z kolei, przez to, że jest napisana w konwencji powieści, będą się uczyli nie jak z podręcznika, tylko jak przygody, którą przeczytali w książce; jak ten stan wojenny wyglądał, a dlaczego tak a tak było.
Znajdą w niej siebie jedni i drudzy. I ten materiał, który w niej jest, będzie bardzo łatwo wchłaniany.
My mamy podwójne życie, zostało w nas to, co mieliśmy w Polsce, i mamy to, co przynosi Kanada.
Weźmy dzieci – następny przykład – jak ja popatrzę na te nasze dzieciaki. Moja córka ma już 30 lat, skończyła studia, gdziekolwiek jest na świecie – zna pięć języków, dzieci mojej siostry znają pięć języków, takich młodych emigrantów jest bardzo dużo. Ona przyjechała ze mną, jak miała trzy lata.
Jak popatrzeć, co daliśmy dzieciom jako rodzice, to jest dla mnie niesamowita satysfakcja.
– Pani odpowiada, tak, warto było wyjechać, czy z tego wynika, że to jest Pani rada dla czytelników Pani książki w Polsce? Warto wyjechać?
– Każdy mnie pyta, czy było warto, czy jest odpowiedź w tej książce. Może raz, w jakiejś tam sytuacji odpowiadam, kurczę, warto było, ale generalnie tak odpowiedź jest domyślna. To zależy od człowieka, bo każdy z nas chce czegoś innego. Są ludzie, którzy nie mogą się pogodzić z upokorzeniem, z tym z czym ja musiałam się pogodzić.
– Czy choćby z brakiem rozszerzonej rodziny?
– My jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że przyjechaliśmy tu rodzinami, w Polsce mam tylko mamę. Tutaj mamy rodzinę, dzieci, wnuki. Nie czujemy tego, co wielu imigrantów, zwłaszcza teraz kiedy rodzice odchodzą. To jest strasznie ciężkie kiedy człowiek mówi: Bożesz ty mój, że mnie tam nie ma, to są ciężkie, sytuacje. Tych sytuacji jest masa. Tak że każdy jest inny, każdy odpowiada indywidualnie. Jedni stwierdzą, że nie warto było, w różnych sytuacjach padną różne odpwiedzi, w niektórych możemy się zgodzić, ale będą sytuacje, kiedy jak powiem, że było warto, a ktoś będzie uważał, że do czegoś takiego by się nie posunął, tak by nie chciał.
– Dziękuje bardzo za rozmowę i życzę wielkiego sukcesu. Miejmy też nadzieję, że będzie to pozycja pierwsza z wielu, spisujących te fascynujące, a często tragiczne losy, w emigracyjnych czasach.
Rozmawiał Andrzej Kumor
Dla większości emerytów lub zbliżających się do wieku emerytalnego własny spłacony dom stanowi najistotniejszy element gospodarowania pieniędzmi w ostatniej fazie życia. Rosnące ceny domów dają poczucie, że skoro już mamy dach nad głową, całkowicie pozostający naszą własnością, którą możemy dysponować zgodnie z wolną wolą – nie ma powodu do zmartwień. Za lata wyrzeczeń i spłacania pożyczki hipotecznej system finansowy wynagrodzi nas zapewnionymi dochodami emerytalnymi.
System finansowy wypracował kilka sposobów zaczerpnięcia gotówki z wartości zawartej w naszym domu. Najpopularniejsza jest oczywiście zamiana na gotówkę, z której następnie opłacamy koszty skromniejszej rezydencji, a nadwyżkę konsumujemy. Rosnącą popularnością cieszą się także tzw. "reverse mortgages", czyli swoiste odwrócenie kota ogonem – teraz to bank płaci nam w zamian za przejęcie tytułu własności budynku w określonym i wyliczonym momencie.
Każde z rozwiązań jednak wiąże się zarówno z zaletami, jak i zagrożeniami. "Reverse mortgage" wygląda najbardziej atrakcyjnie, ale tego rodzaju umowa opatrzona jest licznymi zastrzeżeniami co do wieku kontrahenta i ilości gotówki, jaką bank jest skłonny wyasygnować na cele pożyczki. Co gorsza – jest to pożyczka dość wysoko oprocentowana. Pięcioletnia pożyczka hipoteczna nosi dzisiaj obciążenie 2,99 proc., ale "reverse mortgage" Canadian Home Income Plan – już 5,5 proc.
Linia kredytowa pod zastaw domu (HELOC, czyli Home Equity Line of Credit) wygląda obiecująco, ale jest znacznie bardziej ryzykowna. Nadzorujące rynek biuro Office of Superintendent of Financial Institutions ostrzega przed pospiesznym zawieraniem takich umów i zaleca redukcję zakresu pożyczki z 80 do 65 proc. wartości domu.
Nie należy także zapominać o wliczeniu do całości kalkulacji sprawy podatków. Dodatkowy dochód z tytułu tych operacji podlega opodatkowaniu i może zredukować dochody wypłacane emerytowi z tytułu rządowego zabezpieczenia seniorów Kanady.
Część ekspertów finansowych sugeruje także zaciągnięcie pożyczki hipotecznej pod zastaw spłaconego domu po to, by uzyskane pieniądze zainwestować w pakiet akcji czy udziałów w funduszach. Tu ocena takiego kroku jest już bardzo różna – zależnie chyba od tolerancji na ryzyko. Są zwolennicy takich rozwiązań, ale i oni zastrzegają się, że płynność rynku sprawia, iż może taka decyzja przynieść zupełnie niekorzystne efekty. Najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się tu zacząć od stosunkowo niewielkich sum i sprawdzić, jak to się udaje w praktyce. Za najpoważniejszy błąd eksperci uważają podjęcie takiej decyzji na sumę znacznie wyższą niż to, na co nas byłoby stać, gdyby efekty inwestowania okazały się niemiłe.
W sumie – każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety, a klientowi pozostaje usiąść z doradcą finansowym, przeanalizować wszelkie opcje, starannie policzyć konsekwencje każdego z rozwiązań i podjęcie decyzji w oparciu o fakty, a nie marzenia czy przeczucia. W tej sytuacji dom, który przez lata budowaliśmy (dosłownie lub w przenośni), faktycznie staje się schronieniem na stare lata.
Listy z nr. 35
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Kulturysta
Napisane przez Aleksander Łoś
Kiedy Ali został przywieziony w kajdankach do aresztu imigracyjnego miał 21 lat. Wyglądał na starszego o 2 – 3 lata, ale wrażenie to było spowodowane jego muskularną budową ciała. Przy 175 centymetrach wzrostu miał rozrośnięte bary, wielkie bicepsy, ale nie był zbyt szczupły w pasie. Raczej miał wygląd młodego Herkulesa niż Dawida czy Dyskobola z czasów starożytnej Grecji.
Był Turkiem, ale urodzonym w Afganistanie, gdzieś przy granicy z Tadżykistanem. Był 23., ostatnim dzieckiem swojego ojca, który zmarł dziesięć lat wcześniej "ze starości", mając 93 lata. Ojciec Alego miał trzy żony i wszystkie je przeżył. Najstarszy brat Alego, będący synem pierwszej żony jego ojca, był starszy od Alego o ponad czterdzieści lat.
Do pogranicznego miasta w Afganistanie przybyli tureccy przodkowie Alego w okresie, gdy nad całym tym obszarem panowała dynastia ottomańska. Będąc w służbie sułtana, byli kastą uprzywilejowaną. Rewolucja w Turcji, w okresie między wojnami światowymi, uwolnienie się Afganistanu od dominacji tureckiej, a później brytyjskiej spowodowało, że pozycja rodziny Alego powoli spadała do przeciętnego poziomu. Ojciec Alego był rozczarowany upadkiem tureckiego imperium i z zainteresowaniem spozierał na powstawanie innego – sowieckiego.
Po napaści Niemiec na Związek Sowiecki, po drugiej stronie granicy zaczął się gwałtowny pobór do wojska. Wieści te przenikały przez granicę. Ojciec Alego, już żonaty i posiadający pierwszego potomka, zdecydował wspomóc osobiście imperium sowieckie. Przeniknął przez granicę i wstąpił do Armii Czerwonej. Był rosły, silny, a przy tym sprytny, tak więc szybko awansował do stopnia sierżanta i dowódcy plutonu. Dowodził zwykle Azjatami, z którymi dotarł aż do Niemiec. Poużywali sobie "bojcy" w tym "zdobycznym" kraju, ale później zostali odesłani w swoje rejony zamieszkania. Ojciec Alego, poznając zasady funkcjonowania imperium komunistycznego od środka, stracił entuzjazm do kontynuacji swojego dla niego wsparcia, tym bardziej że w czasach pokojowych już nie można było korzystać z tej swobody, którą on i jego podkomendni mieli w okresie wojny. Zwolnił się więc z wojska i przeniknął ponownie przez granicę.
Po powrocie do domu zabrał się ostro do pracy, czego owocem były przychodzące co roku na świat dzieci. Później nawet te przerwy między porodami się zagęściły, bo dobrał on sobie drugą żonę, z którą też nie próżnował, mnożąc wyznawców Allaha. Po śmierci pierwszej żony ożenił się z matką Alego, z którą miał trzy córki i czterech synów, w tym Alego, jako ostatniego.
Kiedy wojska sowieckie przybyły z "bratnią pomocą" do Afganistanu, ojciec Alego przywitał je z radością, oddając im różne usługi. Korzystał w związku z tym z różnych przywilejów, a głównie handlował półlegalnie i całkiem nielegalnie ze skorumpowanymi oficerami, którzy sprzedawali sprzęt i materiały wojenne i kupowali chętnie alkohol i inne produkty, które było trudno dostać w ich kraju. Ta współpraca Turka z najeźdźcami nie podobała się miejscowej ludności. Kiedy Sowieci zostali przegnani, powstańcy afgańscy oczyszczali własne środowisko ze sprzedawczyków. Dopadli oni matkę Alego, jego starszego brata i siostrę, których zamordowali. W wieku dziesięciu lat Ali stał się zupełnym sierotą. Przygarnęła go rodzina jednego z jego starszych braci, który z kolei był po stronie talibów, a więc nie miał problemu z nową władzą.
Rodzina nie bardzo była przejęta edukacją Alego. Zakończył naukę w wieku 14 lat. Szybko doszedł on do wniosku, że realną wartość mają pieniądze i siła. Co do pierwszych, to zdobywał je jeszcze na niedużą skalę. Natomiast większość wolnego czasu poświęcał na ćwiczenia fizyczne. Przybywało mięśni i siły, co stawiało go w gronie przywódców młodzieżowego gangu w jego rodzinnym mieście. Ale Ali marzył o wyrwaniu się z tego środowiska. Wiedział, że jest Turkiem, a w rozmowach rodzinnych Turcja była kreślona jako kraj szczęśliwości.
Mając osiemnaście lat, Ali zaczął swoją wędrówkę po świecie. Nie miał jakichkolwiek dokumentów. Ale wykorzystując fakt, że granice nie były szczelnie strzeżone, w okresie walk wszystkich ze wszystkimi, przeniknął najpierw do Iranu, a następnie do Turcji. Tu zabawił dwa lata. Wydawało mu się, że zostanie tu przyjęty z otwartymi ramionami, jako wracający z wygnania wierny wnuk tej ziemi. Rzeczywistość okazała się mniej radosna. Nikt mu niczego nie darował. Musiał harować na kawałek chleba. Czasami musiał coś ukraść, aby mieć co włożyć do ust. Przesiedział też kilka razy w areszcie policyjnym, gdzie nie tylko słownie przekonywano go do powrotu do swojego rodzinnego Afganistanu. Był on bowiem Turkiem, ale tym gorszym, afgańskim. Dano mu to odczuć wielokrotnie.
Ali postanowił ruszyć w dalszy świat. Ale do tego potrzebne były mu dokumenty. "Pracował" nad tym przez miesiąc. W końcu przydybał młodego turystę brytyjskiego, którego dotkliwie pobił w ciemnej ulicy i ograbił go z dokumentów i pieniędzy. To dość długie tropienie właściwego kandydata wynikało też z tego powodu, że Ali szukał osobnika bardzo podobnego do siebie. I w końcu znalazł.
Z brytyjskim paszportem Ali bez problemu znalazł się na terytorium Anglii. Tutaj zabawił kilka miesięcy. Poduczył się języka. Trochę pracował i trochę się szwendał. Potem odwiedził prawie wszystkie kraje Europy Zachodniej. Zatrzymał się trochę dłużej we Francji. Tutaj, w celu podreperowania budżetu dokonał kilku napadów na turystów. W końcu wpadł. Policja dała mu do wyboru: albo sąd i więzienie, albo Legia Cudzoziemska. Ta druga propozycja była niewątpliwie związana z silną budową fizyczną Alego. Zgodził się wstępnie na tę propozycję, ale w drodze do obozu treningowego zbiegł. Na szczęście dla niego schował wcześniej swój brytyjski paszport w skrytce, tak więc po dostaniu się do tego miejsca i zabraniu paszportu i pieniędzy udał się niezwłocznie na lotnisko i kupił bilet do Kanady. Wiedział bowiem, że będzie już wkrótce poszukiwany przez francuską policję.
Kiedy Ali postawił nogę na ziemi kanadyjskiej, to po wstępnym przesłuchaniu i ujawnieniu przez oficera imigracyjnego, że nie jest on tym, którego dane widnieją w paszporcie, został aresztowany i odesłany do aresztu imigracyjnego. Tutaj Ali zaczął poszukiwać wsparcia u osób ze swojego środowiska, których telefony uzyskał w czasie swojej wędrówki po świecie. Nie bardzo były one chętne do udzielenia mu pomocy. Ali znosił to godnie. Nie zaniedbał tego, co uważał za najważniejsze: ćwiczeń fizycznych. Był on dumny ze swojej budowy i na tle innych aresztantów wyglądał jak heros.
Wykorzystywał każdy możliwy sprzęt do swoich ćwiczeń. Ale tego nie było wiele. Ciągle robił po 50 pompek z klaskaniem w obie ręce po każdych pięciu ugięciach i wyprostowaniach rąk. Któregoś dnia wykorzystywał jako oparcie do swoich pompek krzesła w stołówce przymocowane do podłóg. Krzesła te skrzypiały pod jego ciężarem. Usłyszał to strażnik. Kiedy zobaczył, że pod ciężarem masy Alego sprzęt może ulec uszkodzeniu, zabronił mu wykonywania tych ćwiczeń w stołówce. Ali próbował protestować, posługując się swoim jeszcze dość prostym angielskim, ale strażnik nie ustąpił. Kiedy przybył kierownik zmiany, strażnik nawet uzyskał od niego wsparcie dla swojej decyzji i Ali został surowo napomniany, aby nie niszczył mebli do swoich ćwiczeń.
Ali nie nawiązywał bliższych kontaktów z innymi wyznawcami Allaha, których było sporo w areszcie i którzy jawnie odprawiali modły w przypisanym czasie. On to wszystko lekceważył, w tym również dietę dla przykładnych muzułmanów. Ali był bowiem ateistą islamskim albo nihilistą, czyli osobnikiem nieprzywiązanym do nikogo ani niczego.
Pobyt Alego w areszcie się przedłużał. Nie miał bowiem ani jednego prawdziwego dokumentu. Należało więc uzyskać dokumenty z Afganistanu, a kraj ten ciągle nie miał zorganizowanej administracji. Ali został poinformowany, że bez wiarygodnych dokumentów nie zostanie wypuszczony z aresztu. Zwrócił się więc sam do swojego brata, który ciągle mieszkał w ich wspólnym miejscu urodzenia, aby ten przysłał mu jego metrykę urodzenia i świadectwo szkolne ze zdjęciem. Trwało to wszystko ponad dwa miesiące, zanim nadeszły te dokumenty. Z kolei władze imigracyjne zwróciły się do konsulatu afgańskiego o wydanie Alemu dokumentu podróży. Trwało to kolejny miesiąc. W końcu trzeba było kupić Alemu bilet lotniczy na koszt kanadyjskiego podatnika i zarezerwować bilet do Kabulu z dwiema przesiadkami.
Cała procedura trwała ponad cztery miesiące. W końcu nadszedł dzień odlotu. Ali wracał po ponad trzech latach w swoje rodzinne strony.
Nie był tym za bardzo przejęty. Miał już w głowie plany wyrwania się ponownie z pogranicznego miasta afgańskiego i ruszenia w szeroki świat. Uważał, że siła jego mięśni i znajomość angielskiego (choć na średnim poziomie) dają mu ciągle szanse na niezłe urządzenie się. Nie czuł przywiązania do jakiegoś miejsca, a szukał takiego, w którym byłoby mu w miarę wygodnie, czyli lekko żyć.
Aleksander Łoś
Toronto
Korzystając z obecności Pawła Zyzaka w Toronto, przeprowadziliśmy rozmowę z tym znanym polskim historykiem. Autorem bezprecedensowej biografii byłego przewodniczącego "Solidarności" Lecha Wałęsy.
Paweł Zyzak był gościem niedzielnego pikniku parafialnego parafii ze Scarborough, zaś w poniedziałek, 27 sierpnia, w budynku ZNP przy 71 Judson odbyło się spotkanie z młodym historykiem, na które licznie przybyli Polacy.
Paweł Zyzak (ur. 1984 w Żywcu) – Ukończył studia historyczne (specjalizacje archiwistyczna i nauczycielska) na Uniwersytecie Jagiellońskim (w 2008). W 2010 odbył czteromiesięczny staż naukowy w Institute of World Politics w Waszyngtonie, z rekomendacji historyka prof. Marka Jana Chodakiewicza.
W roku akademickim 2010/11 został przyjęty na 1. rok studiów doktoranckich Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie chce pracować nad zagadnieniem pomocy udzielanej "Solidarności" przez amerykańskie związki zawodowe w latach 80. XX wieku.
Od października 2008 do kwietnia 2009 był zatrudniony w Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie jako archiwista. Po nieprzedłużeniu mu pracy w IPN, bez powodzenia starał się o pracę nauczyciela historii w Bielsku-Białej. Ostatecznie znalazł pracę w supermarkecie w Bielsku-Białej, gdzie przepracował pięć miesięcy jako magazynier.
Działał w Lidze Republikańskiej i bielskim kole FM PiS, którego był przewodniczącym. W wyborach samorządowych w 2006 bez powodzenia kandydował do rady miejskiej Bielska-Białej z trzeciego miejsca na liście PiS, uzyskując 384 głosy (3,74 proc). Po tym wystąpił z partii.
Andrzej Kumor: Co Pan teraz robi, bo były takie czasy, po przejściach z pracą magisterską, z książką o Wałęsie, że pracował Pan w supermarkecie.
Paweł Zyzak: Był taki okres, on się skończył przed dwoma laty. Od tamtego czasu wyjeżdżam na stypendia naukowe do Stanów Zjednoczonych, doktoryzuję się na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, jestem na trzecim roku obecnie, otrzymuję również stypendium naukowe, które zobowiązuje mnie do prowadzenia zajęć ze studentami. To tak gwoli reklamy, ale również żeby pokazać, że wiele się zmieniło w moim życiu. Był taki okres cięższy, kiedy trzeba było – jak by to powiedzieć – podjąć pracę fizyczną, żeby zapewnić względny byt rodzinie, później skończyły się czasy smuty, przyszły lepsze czasy.
– Czemu Pan to zawdzięcza, pomogła Polonia amerykańska?
– Bardzo znacznie. Myślę, że gdyby nie to pierwsze stypendium, które zawdzięczam Polonii, ba, gdyby nie pierwszy wyjazd do Stanów z promocją książki, który miał miejsce w 2009 roku, a później stypendium naukowe w Institute of World Politics w Waszyngtonie na początku 2010 roku pod kuratelą profesora Chodakiewicza, to prawdopodobnie moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Dzięki temu najpierw poczułem, później pojąłem, czym jest życie w Ameryce, jak się tu kształtują stosunki międzyludzkie, jak tu wygląda debata publiczna, również jak tutaj wygląda rynek naukowy, publikacje historyczne ukazujące się. To mi dodało jakby paliwa, ale też stanowiło pewien punkt odniesienia do tego, jak się kształtowała sytuacja w Polsce, jak bardzo błędna ona była – delikatnie mówiąc – w odniesieniu do mojej osoby, do mojej publikacji.
– Błędna, czyli błędna ocena Pana publikacji, mówi Pan o pierwszej książce?
– Nawet nie ocena, ale całe podejście do tej sprawy.
– Czy to nie jest związane z pewną kulturą życia politycznego, sposobem rozumienia i uprawiania polityki w Polsce?
– Zdecydowanie. Ona się zaczyna na samej górze, a kończy się na samym dole, bo Polacy dzisiaj nie potrafią w Polsce ze sobą rozmawiać, nie podejmują dyskusji. Mówi się często, że rodziny się kłócą ze sobą i nie rozmawiają ze sobą o polityce. One nawet nie podejmują prób rozmowy o polityce.
– Dlaczego? Czy to jest defekt polskich elit, czy to jest...?
– Absolutnie. Te elity, które powinny być wyzwaniem dla społeczeństwa, powinny pokazywać, że trzeba się piąć, kształcić, powinno się wprowadzać jakieś zasady do życia publicznego, jakieś wymogi, one emanują na społeczeństwo swoje braki.
To jest taki obwód zamknięty, ponieważ później społeczeństwo jest zadowolone z polityków, którzy są tacy jak oni, albo nawet gorsi. To jest ciekawe zjawisko, ciekawy obiekt badania dla socjologów.
– Uważa Pan, że elity polskie jak gdyby gardzą ludźmi, tzn. gardzą własnym narodem, że nie chcą mu przewodzić, tylko chcą go kontrolować, być oddzielnie od niego?
– Myślę, że to nie jest pogarda, to jest strach przed społeczeństwem. Pogarda brałaby się z poważnych różnic intelektualnych, kulturalnych itd., a tutaj przecież mamy elity polityczne, które sprzedają się ludziom jako ludzie swojscy, nasi kolesie, piłka nożna...
– To mówią im ludzie od piaru, że tak należy robić, ale oni tego nie czują, nie robią tego z serca.
– Im się to mówi. Oni nie wiedzą, jak żyje przeciętny Polak, jakie ma obecnie problemy, dlatego mamy do czynienia z pewną psychopatią ze strony elit postkomunistycznych w Polsce.
Elity te próbują nie tyle nawet co wychowywać społeczeństwo, ile dokonać pewnego rozkładu, żeby to społeczeństwo było bezwładne, bezwolne, kiedy doszłoby do takiego momentu, że mogłoby przedstawić swoje racje, wyjść na ulice, zaprotestować albo odrzucić kartką wyborczą.
Więc prowadzi się to, co prowadzili komuniści w okresie PRL-u, atomizację społeczeństwa. Ludzie siedzą u siebie w domu i ich jedynym przyjacielem jest telewizor.
Nie rozmawiają już ze sobą, więc rozmawiają z telewizorem, przeklinają w stronę pojawiających się tam twarzy polityków. Ludzie spędzają za dużo czasu u siebie w domu, nie wychodząc na powietrze, gdzie można odświeżyć umysł.
– Spotkać innego człowieka.
– Spotkać innego człowieka, dokładnie. Pan gdy przyjedzie do Polski, a na pewno pan jeździ do Polski, do rodziny, to pan czuje, że z ludźmi na ulicy jest coś nie tak, oni się od siebie izolują.
Mówi się, że Amerykanie są tacy puści, a Polacy są tacy głębsi, ale myślę, że to jest dosyć powierzchowna ocena. Myślę, że to, że Amerykanie czy Kanadyjczycy uśmiechają się do siebie na ulicy, mówią sobie "hi", myślę, że to jest szczere, że to znowu jest mechanizm zamknięty, bo kiedy ludzie uśmiechają się do siebie, to się automatycznie otwierają.
– Tu jest taka postawa, że się nikt nie spodziewa niczego złego od drugiego człowieka, natomiast w Polsce jest zawsze wyczuwalna postawa obronna, że ten drugi może mi powiedzieć złe słowo albo popatrzeć źle, generalnie jest postawa obronna.
– Otóż to, całkowicie się pod tym podpisuję.
– Natomiast mnie interesuje jeszcze jedna rzecz. Pan jest przedstawicielem młodego pokolenia, jest Pan ode mnie młodszy o dwadzieścia lat. Mój kolega mówił kiedyś: ziemia rodzi, czyli rodzą się nowi ludzie, przychodzą nowe pokolenia i ci ludzie rozpoznają jakoś tę sytuację.
Czy Pan widzi nadzieję, że wśród tych młodych ludzi ocena, którą Pan tutaj przedstawia, sprowokuje działanie? Tzn. czy znajdą się przywódcy, którzy wyrosną z tego zatomizowanego narodu, którzy będą się starali przewodzić Polakom?
– Jeśli chodzi o młode pokolenie, to z nimi nie jest jeszcze tak najgorzej. Na studiach, podczas wykładów, podczas różnego rodzaju zabaw – tak to nazwijmy – ono się kontaktuje ze sobą, spotyka, dlatego to pokolenie, ten przedział wiekowy między 18 a 22 rokiem, on jest coraz bardziej – jak by to określili przywódcy Polski – coraz bardziej malkontencki.
Widzę w swoim pokoleniu mnóstwo takich postaw wyzywających w stronę władz, które się nie poczuwają do tego, aby reprezentować interesy obywateli. Widzę, że młode pokolenie interesują postawy buntownicze, a to jest bardzo dobre, bo to wywołuje myślenie.
– Przepraszam, że wejdę w słowo, ale właśnie to mnie bardzo dziwiło, patrząc w latach 90. na tych młodych ludzi, którzy się bogacili, robili karierę w dużych korporacjach, mi brakowało jednej rzeczy – kontestacji. W moim pokoleniu to było naturalne, że ludzie młodzi, którzy mają 16, 17, 18 lat, kontestują system, wówczas komunistyczny. A tutaj nagle okazało się, że kontestacje są skanalizowane przez ludzi typu Owsiak...
– O, ma pan rację, to jest strzał w dziesiątkę.
– Po prostu podłożono im metody buntowania się, które były dla systemu niegroźne, i ci ludzie to kupili i jedni poszli w korporacje zarabiać na samochody, jachty i inne fanty, a drudzy sobie kontestowali przeciwko "moherom" itp. podłożonym tematom.
– Tak, naturalnie się z panem zgadzam. Zapominamy często o takim pokoleniu przełomu lat 80. i 90., było to młode, buntownicze, antykomunistyczne pokolenie, nie mające na sobie tego bagażu consensusu, porozumień, które ciążyły na przedstawicielach i Kościoła katolickiego, i tych elit solidarnościowych wywodzących się z pierwszej "Solidarności".
Nie wszystkich, ale to było takie bardzo wykształcone młode pokolenie, oczytane bardzo, bo wtedy w podziemiu się dużo czytało. Ja mam problemy z "rozpraszaczami" i często zazdroszczę, że nie mogę żyć w tamtych czasach – i to pokolenie konsekwentnie rozbito, często dosłownie.
To pokolenie, które było predestynowane do przejęcia władzy, wyeliminowano, często brutalnie, nasyłając oddziały Milicji Obywatelskiej. Mam na myśli pana Halla i pana Komorowskiego, dzisiaj prezydenta, którzy rozpędzali działaczy Federacji Młodzieży Walczącej.
To bardzo charakterystyczne, ta obawa, ten strach przed młodym, bardzo zdolnym pokoleniem.
A później pojawili się kanalizatorzy. I tutaj świetnie pan trafił w tego Owsiaka, on jest bardzo istotny. Jego się często przedstawia jako takiego człowieka, który ma na celu wyłącznie walkę z Kościołem, a to nieprawda, bo nie bez powodu dwa czy trzy lata temu przyjechał na ("Przystanek Woodstock") Mazowiecki i Wałęsa, a w tym roku Bronisław Komorowski.
Proszę zwrócić uwagę, przecież Woodstock w Ameryce polegał na tym, że kontestowano nie tylko rzeczywistość polityczną, ale też medialną, artystyczną itd. itd. A tutaj pojawiają się przedstawiciele mainstreamu politycznego.
– Wie Pan, nawet jeżeli uważamy, że Jarocin lat 80. był formą kanalizacji, to jednak był o wiele bardziej autentyczny niż ten polski "Przystanek Woodstock", dlatego że wtedy cenzura jednak nie cenzurowała wszystkiego, bo nie nadążała, po drugie, nikt by tam nie dopuścił, by ktokolwiek z władz na tej scenie wystąpił, bo to nie mieściłoby się tym ludziom w głowie.
– Ma pan absolutnie rację.
– Z tym że ocena mojego pokolenia jest jednak bardziej smutna. To pokolenie dało się wykolegować, że tak powiem, nie znało na tyle życia i nie znało mechanizmów, takich między innymi, jakie Pan poznał tutaj, mechanizmów prowadzenia polityki w świecie, bo one są mniej więcej podobne w różnych systemach i również w Ameryce, w krajach Trzeciego Świata prowadzi się bardzo bezwzględną politykę i tę politykę również prowadziło się w Polsce, i nasze pokolenie nie potrafiło tego rozpoznać.
– Ono było bardzo idealistyczne i rzeczywiście niemające wiedzy, jak prowadzić brutalną politykę.
– Wobec niego prowadzono brutalną politykę.
– Otóż to, ono się nie potrafiło obronić. Rzeczywiście, nie było takiej jedności, takiej solidarności po 90. roku, część tego pokolenia stała się częścią nomenklatury. Długie szeregi NZS-u, prawie cała Federacja Młodzieży Walczącej...
– Wolność i Pokój, które wchodziło w struktury bezpieczeństwa państwowego, na przykład.
– Otóż to. Rzeczywiście, doszło tak naprawdę do rozkładu potencjału tego pokolenia.
– A teraz? A Pana koledzy? Jest potencjał?
– Tak, zdecydowanie, to jest ogromna praca, którą wykonano przez, powiedzmy, ostatnie dziesięć lat, ostatnią dekadę, odkąd istnieje Instytut Pamięci Narodowej, od kiedy pojawiła się taka potrzeba prowadzenia polityki historycznej, najpierw nieśmiała, później bardziej śmiała, teraz znowu nieśmiała. To nie poszło w próżnię, ono jest uśpione, ale to się bierze z tych fatalnych warunków bytowych w Polsce.
– To się też bierze z braku mediów, to Pana pokolenie nie ma gdzie rozmawiać.
– Nie ma gdzie się uczyć, gdzie rozmawiać. Ono przechodzi ten proces, tak naprawdę nie rozstając się z przedstawicielami mainstreamu politycznego, naukowego.
Przechodzi przez uniwersytet, na którym wykładają ludzie, którzy wspierają obecną rzeczywistość, nie uczą myślenia konstruktywnego, myślenia dedukcyjnego, indukcyjnego, ale powielają pewne schematy, więc to jest rzeczywiście problem.
Ale od kiedy się pojawiły jak gdyby konkurencyjne instytucje, one się stały bardzo atrakcyjne, Instytut Pamięci Narodowej jest takim najlepszym tego przykładem, on się stał bardzo atrakcyjny dla młodego pokolenia, więc to jest ogromna praca.
Jeżeli się zmieni sytuacja, jeżeli się zmieni klimat polityczny, myślę, że to pokolenie dojdzie do głosu. Tylko mam nadzieję, że przywódcy opozycji nie przestraszą się tego młodego pokolenia.
– Właśnie, mówi Pan w stronie biernej, jeżeli się zmieni. A czy to nie jest tak, że to pokolenie powinno to zmienić, że to pokolenie powinno działać, że to pokolenie powinno zaistnieć politycznie?
– Powinno, tylko to pytanie o metodę.
– Bo jeżeli "się zmieni", to znaczy ktoś inny to zmieni, jak ktoś inny to zmieni, to będzie miał inny scenariusz, inny plan dla tych ludzi.
– Mnie jest trudno mówić, bo jestem przedstawicielem tego pokolenia i sam chciałbym, jak by tu powiedzieć, zaświadczyć swoim przykładem, że coś się dzieje, więc powołałem w Polsce swoje stowarzyszenie i chciałbym się jakoś realizować wokół niego, a nie tylko stać się biernym elementem społeczeństwa, coś robić. Działałem poza tym w młodzieżówce politycznej, byłem szefem Forum Młodych PiS, młodzieżówki pisowskiej na Podbeskidziu, i wiem, jak to wyglądało, jak właśnie to starsze pokolenie zabijało aktywność i tworzyło sobie takich chłopczyków od rozwieszania plakatów. Wiem, jak to wygląda, ale nie chcę być nazbyt krytykancki, ponieważ myślę, że mimo wszystko można tutaj ominąć te tematy.
– A te środowiska jak tzw. kibole, czyli właśnie zaangażowani narodowo ludzie, którzy w pewnym sensie chcą się czuć Polakami i są zaangażowani w politykę tożsamościową, albo środowisko Młodzieży Wszechpolskiej, co Pan o nich myśli?
– Myślę jak najlepiej o środowisku Młodzieży Wszechpolskiej, abstrahując od moich poglądów, bo one też są takim eklektyzmem. Młodzież Wszechpolska jest obecnie uwolniona od pewnych więzów politycznych w organizacji, mam na myśli pana Giertycha i pana Wierzejskiego. Oni działali bardzo negatywnie na tę młodzież, wykorzystując ją i mamiąc kompleksami.
Dzisiaj to jest takie środowisko patriotyczno-historyczne, chłopcy są bardziej zafascynowani Romanem Dmowskim niż Piłsudskim, ale utrzymuję z tymi chłopakami kontakty.
Sam wywodzę się ze Związku Strzeleckiego, bo działałem na studiach przez rok w Związku Strzeleckim Piłsudczykowskim, więc podejrzewam, że wiem, o czym mówię.
Jeśli chodzi o "kiboli". Byłem również kibicem, tutaj mogę się również wypowiedzieć. I to środowisko jest pewnego rodzaju wspólnotą i bardzo pocieszające jest, że jeśli pojawi się jakiś wspólny cel, to to środowisko potrafi zakopać, czasami dosłownie, szable, i kibice np. Wisły Kraków czy BKS Bielsko-Biała i GKS Tychy potrafią wspólnie pojechać na jakąś demonstrację czy jakiś wspólny mecz, np. reprezentacji.
Rzeczywiście, tam się pojawiają elementy przestępcze, ale w polskim rządzie też się pojawiają elementy przestępcze, i mimo to media są jakoś tak bardziej pobłażliwe w stosunku do władzy, do polityków. Przecież widzimy, co się obecnie dzieje, kolejna afera, któraś już z rzędu, i kolejny przykład niekompetencji władzy.
– Mówi Pan o Amber Gold?
– Tak, w którą zamieszany jest syn polskiego premiera.
– W Polsce afery są "na przyciski", tzn. przy układzie "my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych" afery są wyciągane jako metoda walki politycznej, ja to przynajmniej tak postrzegam.
– Z pewnością. Media tutaj nie zachowują się naturalnie, w tym sensie naturalnie, że nie podążają za sensacją, nie podążają za dobrym tematem, wywołaniem jakiejś debaty, tylko...
– ...są puszczane tam gdzie trzeba.
– Otóż to. Ale myślę, że tutaj się, w tej sprawie Amber Gold, coś wymknęło spod kontroli, bo wszystkiego się nie da kontrolować, są jakieś plany, jakieś wizje, ale to wszystko się czasami rozpada, czasami podąża różnym torem, więc myślę, że po to wyciągnięto sprawę Instytutu Pamięci Narodowej, który – jak zawsze wmawiano Polakom – jest instytucją, która tylko czerpie pieniądze i nic z tego nie ma, a zajmują się tylko brudnymi papierami, które wyciągają od czasu do czasu.
– Tak pisze "Gazeta Wyborcza".
– Nawet nie czytałem, nie przebywam teraz w Polsce. Ale to ciekawe, co pan mówi. Od razu mi to przyszło na myśl, bo wiem, że Polacy – i wie to bardzo dobrze "Gazeta Wyborcza" – nie wystąpią masowo w obronie Instytutu Pamięci Narodowej, natomiast są w stanie wystąpić ci ludzie oszukani przez te parabanki, piramidy finansowe.
– Ale ci ludzie byli oszukiwani tyle razy, że nikt nie poprze, że to społeczeństwo, jak Pan powiedział, jest zatomizowane również w tym sensie, że jeśli jest ileś tam tysięcy ludzi ofiar czegoś, no to solidarność w tym społeczeństwie jest na tyle nikła, że nie będzie masowych wystąpień ulicznych.
– Skutecznie wmówiono, w przypadku afery hazardowej i w przypadku katastrofy smoleńskiej, że ona dotyczy wąskiej grupy ludzi. W przypadku lustracji to samo.
Chociaż, w sumie, ta propaganda szła dwutorowo, ponieważ jednocześnie w przypadku kwestii lustracji, czy w ogóle w kwestii wyjaśniania wątków dotyczących przeszłości, wmawia się sprytnie społeczeństwu, że to po ciebie, zwyczajny Kowalski, przyjdą; to ciebie zlustrują, podczas gdy tak naprawdę chodzi o wąską grupę elit biznesowych, politycznych, jakichkolwiek.
Wracając tylko na chwilkę do sprawy Amber Gold.
Tutaj jeszcze nie zrobiono tego co w przypadku afery hazardowej, gdzie właśnie przekonano ludzi, że ona dotyczy kwestii hazardu, trochę odległej dla Polaków.
Z kasynami jest trochę jak w PRL-u, że one się mieściły tylko w określonych punktach i było ich bardzo mało. Teraz to też jest, w jakimś sklepie, ewentualnie jakieś automaty, to jakby nie pochłania świadomości publicznej. Natomiast sprawa tego parabanku, który pochłonął pieniądze kilkunastu – kilkudziesięciu tysięcy ludzi, to jest rzecz poważna i zaangażowanie w nią takich tematów, jak wątek syna premiera, który posiada taki start, jakiego nie ma ogromna większość polskiej młodzieży – jak byśmy to powiedzieli przekornie – za bardzo mu się poszczęściło.
– Nie sądzi Pan – mówiliśmy o nowym pokoleniu – że bardzo często politykę w Polsce robi się na kompleksach ludzi, tzn. mówi się młodym ludziom, że nie są jeszcze wystarczająco europejscy, że oni muszą być np. bardziej tolerancyjni albo przyjmować taką hierarchię wartości, a nie inną, że nie dorośli jeszcze do pewnej sytuacji, i w ten sposób właśnie postępują te wszystkie ruchy kanalizowanej kontestacji – czy nie sądzi Pan, że ten czas dobiega końca, że Polacy są na tyle obeznani ze światem, wyjeżdżają, widzą, jak jest, są oczytani, że tego rodzaju polityka dobiega końca?
– Jest to proces bardzo powolny, bo nawet jeżeli Polacy wyjeżdżają, to albo na tygodniowe wakacje do Tunezji, albo do pracy w Wielkiej Brytanii czy Irlandii, gdzie znowu wchodzą w polskie środowiska, getta.
Więc to w sumie dalej dzieje się w zamknięciu. Młodzi ludzie nie mają za bardzo szans wyjechania na jakieś stypendium naukowe.
Po pierwsze, nie wiedzą, jak to się robi, po drugie, na uniwersytetach ich się tego nie uczy, a po trzecie, to się wiąże z jakimś własnym wkładem finansowym.
To nie funkcjonuje tak jak w Stanach, gdzie młody człowiek dostanie stypendium, które mu umożliwi jakiś start, ale poza tym ma możliwość pójścia do pracy i dorobienia sobie, to są dobre pieniądze. W Polsce jest bardzo trudno.
Ja też dostałem – powiem panu szczerze – pracę w supermarkecie po znajomościach, nie jest łatwo dostać pracę w supermarkecie.
Ludzie się obawiają zmian. W jeszcze gorszej sytuacji są kobiety, które zachodzą w ciążę i są potencjalnym zagrożeniem dla pracodawcy, który ledwo przędzie w Polsce.
Klasa średnia w Polsce – to jest sprawa do przebadania dla socjologów, którzy by poinformowali nas o różnicach, jak to się powinno odbywać w normalnym państwie prawa, a jak to się dzieje w Polsce. Przecież ten przykład kilkuset firm, podwykonawców, które upadły w tym okresie, teraz biur podróży, których właściciele też należą do klasy średniej, do oligarchów, więc pozostaje nam ta straszna różnica pomiędzy ludźmi biednymi, mało zamożnymi a ludźmi bogatymi, potwornie skorumpowanymi.
Nie ma klasy średniej.
– Jak w Trzecim Świecie.
– Jak w Trzecim Świecie, ma pan rację.
– Słyszałem, że zajmuje się Pan w pracy doktorskiej sprawami finansowania "Solidarności" przez ruch związkowy w Stanach Zjednoczonych, czy to prawda?
– Współpracą, nie chodzi tylko o finansowanie.
– AFL-CIO.
– AFL-CIO i "Solidarność", ponieważ AFL-CIO prowadziło bardzo dobry, bardzo skuteczny lobbing w administracji Reagana. Możemy się zdziwić, ale AFL-CIO w odniesieniu do administracji Reagana było jastrzębiem, a administracja Reagana była gołębiem w naciskach na władze komunistyczne w Polsce.
Więc ja tutaj chcę pokazać na przestrzeni lat 80., jak to się formułowało, a przy okazji jaki miało wpływ na tworzenie – bo cały czas następował ten proces – tworzenie się elit solidarnościowych w kraju, kreowanie się nowych ośrodków politycznych, przyszłych ośrodków władzy, ponieważ te finanse, o których pan wspomniał, szły do określonych ludzi, określonych podziemnych czy jawnych organizacji.
Warto to prześwietlić.
– Nie dziwi Pana, że tak mało historyków zajmuje się tą bardzo ciekawą historią minionych 20 – 40 lat ?
– Bardzo mnie dziwi, bardzo mnie dziwi, że jestem pierwszym na świecie biografem naukowym Wałęsy.
Moi koledzy, Cenckiewicz i Gontarczyk, napisali bardzo ważną pracę, ale ona nie była syntezą Lecha Wałęsy, ona była raczej prześwietleniem Wałęsy pod kątem akt bezpieki. Ja starałem się stworzyć spójny obraz tego człowieka, pełną biografię, jak ją pojmujemy właśnie w Stanach Zjednoczonych, ze wszystkimi wątkami, które mogą nam pomóc dookreślić tę postać.
I rzeczywiście, jest poważny problem, ponieważ są tematy niezbadane, jest ich bardzo dużo. Mam wrażenie, że historycy w Polsce kiszą się po prostu w tematach zużytych i często powstają książki odtwórcze.
Powstaje bardzo dużo książek, ale to są książki nic nie wnoszące. A jeżeli powstają jakieś książki o stosunkach międzynarodowych, to całe mnóstwo pochodzi z okresu II w.św., Hitler napadł na Związek Sowiecki. Ile książek na ten temat można jeszcze napisać?
Nie powstała żadna poważana praca na temat stosunków amerykańsko-polskich właśnie pod kątem finansów, współpracy pod kątem tej pozytywnej propagandy, którą mogły realizować właśnie te naciski związków zawodowych na władzę czy na media.
– Ciekawa jest chociażby polityka Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa wobec opozycji polskiej, która jest również tematem zupełnie nieruszonym.
– Nieruszonym, to prawda. Tutaj też należałoby wiele rzeczy odcyfrować. Obecnym elitom w Polsce podoba się ten stan świadomości społeczeństwa, jaki wytworzono w latach 90. Jeżeli się przyjrzeć Radiu Wolna Europa, to trzeba by się było przyjrzeć poszczególnym osobom, które działały wokół. To są dzisiaj osoby bardzo wpływowe. Najważniejszy Jan Nowak-Jeziorański zmarł, ale żyje Zdzisław Najder.
– Który wiadomo, że był agentem.
– To już wiadomo. Ale jeżeli Najder był, kim był, to należałoby zapytać, dlaczego Jan Nowak-Jeziorański tak bardzo się pomylił, prawda? Ja nic nie insynuuję, ja chcę zadać pytanie, jakie więzy mogły łączyć ludzi, żeby popełnili tak fatalne błędy. Cały czas krążymy wokół jednego przykładu, czy Jan Nowak-Jeziorański kierował się własną sympatią do tego człowieka, tym jak dobrze mu sekretarzował, czy może jego faktycznymi umiejętnościami oddania sprawy polskiej itd. itd. Rzeczywiście, to są kwestie, które nie zostały do tej pory dobrze opisane.
– Życzę w takim razie dobrych tematów i ciekawego pobytu tutaj, w Kanadzie.
Rozmawiał Andrzej Kumor
Lawson za Natynczyka
Ottawa Nowym szefem sztabu kanadyjskich sił zbrojnych został generał sił powietrznych Thomas J. Lawson. Zastąpił na tym stanowisku gen. Walta Natanczyka.
Gen. Lawson jest właściwym człowiekiem na to stanowisko. Ma jasną wizję sił zbrojnych i mocne wartości – twierdzi premier Harper. – Jego doświadczenie i umiejętność budowania zespołów z pewnością przysłużą się kanadyjskiej armii.
Dotychczas Lawson był zastępcą dowódcy NORAD. Dowodził też bazą wojskową w Trenton i służył jako asystent szefa załóg lotniczych. Spekulacje o tym, że Harper zamierza wymienić szefa sztabu, rozgorzały w piątek, kiedy Harper podczas swojej podróży po północy Kanady publicznie podziękował Natanczykowi za cztery lata służby.