Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Migracje Polaków a nowa ewangelizacja
Napisane przez Leszek WątróbskiMiędzynarodowa konferencja "Migracje Polaków a nowa ewangelizacja" odbyła się w Poznaniu 20 listopada 2012 roku w Domu Głównym Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Jej organizatorami były Instytut Duszpasterstwa Emigracyjnego (IDE) oraz Ruch Apostolatu Emigracyjnego (RAE). Tematyka konferencji była próbą odpowiedzi na słowa papieża Benedykta XVI zawarte w orędziu na 98. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, iż dzisiejsze zjawisko migracji jest opatrznościową sposobnością do głoszenia Ewangelii we współczesnym świecie, a niesienie migrantom pomocy w zachowaniu wiary staje się w tych warunkach wyzwaniem dla Kościoła.
Chcemy więc pochylić się wraz z wybitnymi migrantologami oraz duszpasterzami polonijnymi nad fenomenem migrowania naszych rodaków – tłumaczy dyrektor IDE ks. Wiesław Wójcik, dodając jednocześnie, że poznańska konferencja wpisuje się także w troskę polskiego Kościoła o wzmocnienie odpowiedzialności za tych, którzy z różnych przyczyn odeszli od wspólnoty z Kościołem. Pragniemy też szukać nowych metod ewangelizacji, aby z nowym zapałem i entuzjazmem nieść Ewangelię naszym rodakom, którzy przebywając poza krajem, przestali szukać Boga i oddalili się od Niego. Zwłaszcza że podejmowanie dzieła nowej ewangelizacji migrantów jest także poważnym wyzwaniem dla kapłanów z Towarzystwa Chrystusowego, powołanych szczególnie do pracy wśród Polonii.
Obrady konferencji poprzedziła Msza św., której przewodniczył abp Celestino Migliore, nuncjusz apostolski w Polsce, a koncelebrowali bp Wiesław Lechowicz, delegat Konferencji Episkopatu Polski (KEP) ds. Duszpasterstwa Emigracji i abp Stanisław Gądecki, wiceprzewodniczący KEP oraz przeszło pół setki kapłanów.
W obradach wzięli natomiast udział migrantolodzy, duszpasterze polonijni z 8 krajów świata, kapłani i klerycy z Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej wraz z przełożonym generalnym Towarzystwa Chrystusowego ks. Tomaszem Sielickim TChr oraz siostry ze Zgromadzenia Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej.
Duszpasterze polonijni z Irlandii, Grecji, Niemiec, Holandii, Szwecji, Belgii i Danii podzielili się swoimi doświadczeniami w podejmowaniu różnych form nowej ewangelizacji w duszpasterstwie Polaków na obczyźnie.
* * *
Tematyka konferencji dotyczyła spraw związanych z duszpasterstwem polonijnym oraz szukaniem nowych form ewangelizacji. I tak o: Polakach na tle współczesnych ruchów migracyjnych – mówił prof. A. Chodubski z Gdańska (UG); Nowej ewangelizacji – bp W. Lechowicz – delegat Komisji Episkopatu Polski ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej; Migrantach wobec nowej ewangelizacji – ks. prof. W. Necel TCh z Warszawy (UKSW); Mediach jako nowych ewangelizatorach w drodze – red. M. Przeciszowski z Warszawy (KAI); Turystyce będącej wyzwaniem dla nowej ewangelizacji – ks. dr R. Tkacz SAC – dyrektor Biura Duszpasterstwa Pielgrzymkowego Pallotynów z Warszawy; Katolicyzmie, z jakim spotyka się dziś polski emigrant i procesach sekularyzacji w Europie zachodniej po II wojnie światowej – dr P. Sieradzki z Lublina (KUL); Migracjach polskich studentów, które są szansą na nową ewangelizację – prof. J. Gołębiowski z Lublina (KUL); Nowej ewangelizacji w portach lotniczych – ks. dr Z. Stefaniak – kapelan lotniska Chopina w Warszawie; Kard. A. Hlondzie, Prymasie Polski, promotorze apostolatu świeckich nowej ewangelizacji – ks. prof. B. Kołodziej TCh z Poznania (UAM) oraz Programie ewangelizacji diecezji Dromore w kontekście posługi duszpasterskiej kapłana chrystusowca – ks. M. Jachym TCh – duszpasterz polonijny z Irlandii Północnej.
Obok referatów były też komunikaty. Wygłosili je: poseł J. Dziedziczak (PiS) z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą nt. Relacje Polski z Polonią; M. Marchewicz – prezes fundacji Orszak Trzech Króli z Warszawy nt. Nowa ewangelizacja na przykładzie Orszaku Trzech Króli i D. Bonisławski – wiceprezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" nt. Szkolnictwo polskie za granicą.
* * *
Poznański Instytut Duszpasterstwa Emigracyjnego został powołany w roku 1984 w Towarzystwie Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej, utworzonym przez Sługę Bożego kard. Augusta Hlonda (1881–1948) w celu sprawowania duchowej opieki nad Polakami, którzy opuścili swoją ojczyznę. W ramach swojej działalności IDE zgromadził i opracował ogromną, wciąż uaktualnianą bazę informacyjną o duszpasterstwie polonijnym na świecie, dostępną na stronie internetowej: www.ide.chrystusowcy.pl. Znaleźć tam można adresy Polskich Misji Katolickich, parafii oraz polskich duszpasterzy w poszczególnych krajach i miastach na wszystkich kontynentach, a także zlokalizować kościoły, w których liturgia sprawowana jest w języku polskim. Na stronie dostępne są również teksty modlitw i obrzędy Mszy św. w 13 językach. Z inicjatywy IDE zostały również przetłumaczone z języka włoskiego orędzia na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, które od 1985 do 2005 r. kierował do ludzi w drodze bł. Jan Paweł II.
Fundacja im. Adama Mickiewicza w Kanadzie – jesień 2012
Napisane przez Anna PaudynNiedawno rozdaliśmy doroczne stypendia, starając się sprawiedliwie je rozdzielić i nie pominąć nikogo, kogo sytuacja materialna i zaangażowanie w organizacjach polonijnych mieściły się w naszych kryteriach. Potem ustały telefony od... rodziców i w większości wypadków zabrakło tego prostego słowa "dziękuję", a przecież telefon do fundacji i poczta elektroniczna się nie zmieniły. (BYŁO TAKICH SPORO – I WŁAŚCIWIE NIE JESTEŚMY W STANIE UDZIELIĆ WIĘCEJ STYPENDIÓW,) Tradycyjnie nie złożyli podań studenci z rodzin o średnich dochodach. Oni najczęściej udzielają się w organizacjach polonijnych i myślę, że właśnie na nich będziemy mogli liczyć w przyszłości. A nasi stypendyści na pewno za kilka lat zapomną, że fundacje polonijne im pomogły i będziemy się cieszyć, jeżeli zostaną spełnionymi zawodowo Kanadyjczykami i nie zapomną o ojczyźnie swoich przodków. Byłoby jednak mile widziane, aby byli stypendyści po osiągnięciu dobrego statusu finansowego pamiętali o obecnych stypendystach i wspomagali naszą fundację choćby skromnymi dotacjami. Takich przypadków nie mieliśmy co najmniej od dwudziestu lat. Wśród naszych stypendystów zdarzają się jednak "perełki" i do nich zaliczam Łukasza Wodzyńskiego i Michelle Chrabałowski.
Łukasz Wodzyński jest doktorantem Wydziału Literatury Porównawczej (Centre for Comparative Literature) na Uniwersytecie w Toronto. Łukasz specjalizuje się w historii literatury polskiej i rosyjskiej na tle kultury europejskiej XIX i XX wieku. Pisze pracę doktorską pt. "Romans jako eksperyment w polskiej i rosyjskiej literaturze wczesnego modernizmu" pod kierunkiem prof. Leonida Livaka. Celem pracy jest przyjrzenie się wybranej grupie powieści modernistycznych (tzw. powieści młodopolskich) napisanych w latach 1900–1910. Zaliczyć do nich można "Trylogię księżycową" Jerzego Żuławskiego czy "Dzieje grzechu" Stefana Żeromskiego. Ten wysoko artystyczny, hermetyczny i autonomiczny model pisarstwa modernistycznego spotyka się z literaturą popularną, dopiero co rozpoczynającą podbój rynków literackich na terenach Polski rozbiorowej i Cesarstwa Rosyjskiego. Łączenie tych dwóch przeciwstawnych (i często wrogich sobie) gatunków literackich – modernizmu i literatury popularnej ujawnia wiele problemów i sprzeczności, z jakimi boryka się kultura wczesnego modernizmu. Praca doktorska Łukasza Wodzyńskiego analizuje te problemy i sprzeczności zarówno od strony formalnej., tj. warsztatu literackiego, jak i socjologicznego, uwzględniając szereg problemów kultury literackiej Europy Wschodniej początku XX wieku. Życzymy mu powodzenia w opracowaniu tego trudnego i ciekawego tematu.
Po raz pierwszy w tym roku przyznaliśmy stypendium im. Sabiny Boradyn dla studentów inżynierii w Kanadzie. Naszą laureatką jest Michelle Chrabałowski, studentka 3. roku inżynierii na Queen's University w Kingston, Ontario. Michelle reprezentuje wszystko co najlepsze w Polonii kanadyjskiej. Urodziła się w roku 1992 i mieszka w Mississaudze. Rodzina należy do parafii św. Maksymiliana Kolbe. Jako młoda dziewczynka śpiewała w duecie w czasie Mszy św. w chórze Jubileusz 2000. Później przez wiele lat tańczyła i śpiewała w znanym zespole "Radość -Joy", biorąc udział w wielu imprezach i festiwalach. W roku 2010 została przyjęta na Qeeen's University w Kingston. W międzyczasie zrobiła uprawnienia ratownika górskiego (ski patroller) i ratownika wodnego. Na uniwersytecie pracuje społecznie, organizując dorocznie tzw. Frosh Week czyli tydzień inicjujący dla studentów 1. roku. Jej prawdziwą pasją jest inżynieria chemiczna i od stycznia wybiera się na cztery miesiące do Szkocji na University of Strathclyde w ramach programu wymiany z macierzystą uczelnią. Myślę, że w tym czasie na pewno zwiedzi Europę, a może i kraj swoich rodziców.
Nasz były prezes Fundacji Krystyna Burska przebywa obecnie z mężem w Copernicus Lodge w Toronto. Odwiedzając ją, widzimy, jak wygląda życie w tej bardzo dobrze prowadzonej placówce. Dlatego dyrektorzy fundacji bardzo doceniają prace studentów wolontariuszy w Copernicus Lodge. Duża pochwała należy się Natalii Romaniuk, która pomoc ludziom starszym traktuje jako swój letni obowiązek.
Jednak głównym celem naszej fundacji jest utrzymanie wiedzy na temat kultury, historii i literatury polskiej w Kanadzie. Dlatego od wielu lat fundacja organizuje lub wspiera odczyty i pokazy filmów z historii Polski na Uniwersytecie Torontońskim. W marcu 2013 będziemy promować pokaz filmu dokumentalnego "The Labyrinth" w Regis College na uniwersytecie w Toronto. Film ten przedstawia grafiki i kompozycje artystyczne Mariana Kołodzieja, który był jednym z pierwszych więźniów obozu w Oświęcimiu (Auschwitz) nr 432. Miał 17 lat, kiedy go tam zabrano i cudem przeżył 5 lat katorgi. To doświadczenie było tak wstrząsające, że milczał przez 50 lat. Później po ciężkim zawale opowiedział swoje przeżycia w ok. 3000 rysunkach i instalacjach artystycznych. Jest to niezwykła dokumentacja naocznego świadka, który przeżył swoją młodość w tym strasznym obozie. Obrazy mówią o sile przetrwania i głębokiej wierze. Film zrealizował jezuita Ron Schmidt, który nie spodziewał się tak wielkiego sukcesu. Film "The Labyrinth" został nagrodzony na festiwalach filmów dokumentalnych w wielu krajach. Obrazy Mariana Kołodzieja znajdują się w klasztorze franciszkanów w Harmężach koło Oświęcimia (www.harmeze.franciszkanie.pl), a wideo o "kliszach pamięci – labiryntach" można obejrzeć na YouTube. Pokaz filmu i dyskusja panelowa na jego temat odbędą się 6 marca 2013 r. o godz. 19.30 w Regis College, 100 Wellesley St. West, Toronto. Mamy również zamiar przyłączyć się do promocji książki "The Auschwitz Volunteer – Beyond Bravery" wydanej przez Aquila Polonica i przedstawiającej trzeci obszerny raport Witolda Pileckiego, słynnego dobrowolnego więźnia, a później uciekiniera z obozu w Oświęcimiu. Historia jego życia jest tak fascynująca i tragiczna, że na pewno będzie warto przyjść na spotkanie w kwietniu 2013. O szczegółach tych dwóch spotkań będziemy informować w mediach polonijnych.
Fundacja im. Adama Mickiewicza w Kanadzie finansuje z Funduszu Tylkowskich stypendia dla emigrantów z Kazachstanu, którzy rozpoczęli nowe życie i podejmują kursy zawodowe w Polsce. Naszym programem administruje Polska Akcja Humanitarna, Oddział w Krakowie.
W realizacji naszych celów współpracujemy ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego w Kanadzie. Dlatego na ręce pani Marii Walickiej, przewodniczącej Związku, składamy serdeczne gratulacje i życzenia dalszej owocnej pracy z okazji 50-lecia założenia tej zaszczytnej organizacji.
Podejmując te trudne tematy, liczymy na poparcie rodaków w Kanadzie i dlatego jesteśmy wdzięczni tym sponsorom, którzy nas poparli w roku 2012. Do nich należą: Amyot Alicja, Ankowicz Jerzy, Atkinson Robert, Bałut Tomir, Betański Steve, Bieńkowska Alina, Bogorya-Buczkowska Yvonne, Bornet Danuta, Budziak Jolanta, Budziak Kazimiera, Bugdahn Margaret, Burska Krystyna, Chodakowski Jacek, Długosz Henry & Bernice, Drzymała Janusz, Dubiski Stanisław, Dybka Anna, Dzięciołowska Anna, Emin Ewa M., Estate of Sabina Boradyn, Gdula Józef, Gertler Stefania, Gręczyło Mieczysław, Grodecki Jerzy, Grygowski Wiesław, Horodyska Joanna, Jakubowska Irena, Jekiełek Krystyna, Kania Elizabeth, Kay Thad, Kowalski Walter & Maria, Krasnodębski Jan, Kremblewski Edward, Kryński Zdzisław & Elżbieta, Kucharska Samantha, Lewiecki Tadeusz & Ewa, Łukasiewicz Juliusz, Mahut Richard, Mech Z.R., Mnich Kazimierz, Mocarski Stanisław, Mrożewski A., Myszkowski Jerzy, Nyke Danuta, Ołowiecka Stanisława, Orzechowski Jerzy & Maria, Panczakiewicz Adam & Barbara, Paudyn Anna, Polak Dorota, Przygodzki Adam Jr., Raczyński Krzysztof, Radke Jerzy, Roszak Stanisław & Danuta, Rusinowski Marek & Iwona, Sadowska Krystyna, Schmidt Adolfina, Sieciechowicz Jadwiga, Sokolski Witold & Hanna, Sweet Temptation Bakery Inc., Śliwińska Zofia, Śmieja Florian,Tworzyjański Bojomir J., Tyndorf Ryszard, Węgierski Feliks, Witecka Krystyna, Zajiczek Danuta, Zakrzewski Andrzej & Krystyna, i Żurakowska Anna.
Wszystkim sponsorom i sympatykom naszej Fundacji życzymy powodzenia w życiu osobistym i zawodowym.
Anna Paudyn
"Już nie wiem, co robić. Moja żona jest strasznie rozrzutna i nasze zadłużenie rośnie z dnia na dzień. Nic do niej nie dociera, ani wyliczenia, ani uzgodnienia na początku miesiąca – i tak zrobi, jak zechce. Jak kategorycznie mówię, że na coś nie możemy sobie pozwolić, to straszy, że odejdzie z dzieckiem. Ma jakąś psychiczną blokadę: na słowo »nie stać« reaguje furią. Lepszej pracy w mojej miejscowości nie znajdę. Do innych miejsc nie mogę się przenieść, bo przecież nie zostawię rodziny samej. Poza tym o przeniesieniu się całą rodziną żona też nie chce słyszeć. Rozrzutność to oczywiście nie jedyna przyczyna niesnasek, ale wydaje mi się, że to już nas może doprowadzić do katastrofy...
Proszę o pomoc, bo naprawdę nie wiem, jak znaleźć sposób na poskromienie rozrzutności żony". Zbyszek
W dzisiejszych czasach temat pieniędzy nabiera szczególnego charakteru. Półki w sklepach uginają się od kolorowych towarów, reklamy kuszą i nakłaniają do zakupów. Co krok spotykamy promocję, obniżkę, wyjątkową ofertę. A co jeśli na te wszystkie dobra nie mamy pieniędzy? Wtedy wystarczy przecież użyć karty kredytowej lub kupić na raty. I tak uczestniczymy w pięknym, kolorowym świecie, dla którego przedstawiamy wartość dopóty, dopóki mamy pieniądze i jesteśmy potencjalnymi klientami. Jaki jest tego skutek? Kilkadziesiąt procent małżeństw w USA kończy się rozwodem. Osiemdziesiąt procent z nich twierdzi, że trudności finansowe były jedną z głównych przyczyn problemów małżeńskich. Tak jak rozwód jest konsekwencją wielu wcześniejszych problemów (braku komunikacji, egoizmu itd.), podobnie problemy finansowe mogą być rezultatem innych problemów osobistych i rodzinnych. Wśród nich są często: brak cierpliwości, niedojrzałość, niewłaściwa postawa wobec życia, niewiedza, niskie poczucie własnej wartości (kompleksy) czy niewłaściwe priorytety. Niektórzy psychologowie twierdzą nawet, że sposób traktowania pieniędzy i zarządzania nimi jest wskaźnikiem naszego stanu duchowego – naszych zasad i wartości, które wyznajemy.
Kultura konsumpcjonizmu wywołuje w nas niepotrzebny stres, kreuje fałszywe potrzeby. Wielu z nas nie może oprzeć się pokusie porównywania się z innymi, nie godzi się na swój ekonomiczny status quo. Jesteśmy gotowi popaść w długi, aby mieć najmodniejsze ubrania, najlepszy samochód lub duży dom w najbardziej prestiżowej dzielnicy miasta i dopiero wtedy wydaje się nam, że jesteśmy szczęśliwi. Dla niektórych jest to droga donikąd, bo kredyt trzeba będzie tak czy inaczej spłacić, a czasem jest on już tak wysoki, że małżeństwo nie ma na to środków. Szczęście pryska, zaczynają się problemy. Takich sytuacji na pewno byłoby mniej, gdybyśmy nauczyli się cieszyć się z tego, co mamy. Nikt nie rodzi się zadowolonym z natury; wszyscy musimy nauczyć się być zadowolonymi. Doktryna zadowolenia mówi, że musimy nauczyć się czerpać radość z każdych, nawet małych rzeczy, z sytuacji w jakich przyszło nam żyć tu i teraz. Nie oznacza to oczywiście, że należy zrezygnować z właściwie umotywowanej ambicji, aby poprawiać byt swój i swojej rodziny. Wręcz przeciwnie. Jednakże radość z tego, co mamy, wyrobienie sobie właściwej postawy wobec rzeczy materialnych, mogą uwolnić nas od wielu rozterek i pozwolić czerpać radość z wolności, szczególnie tej finansowej.
Jeśli popadliśmy w trudności ekonomiczne lub boimy się w nie popaść, powinniśmy uważnie przypatrzeć się naszym wydatkom i sprawdzić, które wynikają z uzasadnionych potrzeb, a które z próżności, zachcianek, chęci "pokazania się".
Wszyscy mamy podstawowe potrzeby, które musimy zaspokoić, takie jak jedzenie, ubranie, czyli rzeczy absolutnie konieczne. O pragnieniach mówimy wtedy, gdy chcemy kupić coś, co zalicza się do podstawowych potrzeb, ale jest lepszej jakości. Jeśli nas na to stać, realizujmy je pamiętając, aby nie udawać kogoś, kim nie jesteśmy, aby nie żyć ponad stan i wydawać więcej niż zarabiamy. Wszystko, co nie jest podstawową potrzebą lub pragnieniem, jest sprawianiem sobie przyjemności – zachcianką (lepszy samochód, dom, elektroniczne gadżety, biżuteria itd). Niekoniecznie są to złe rzeczy, ale ulegajmy im dopiero wtedy, gdy mamy pewność, że nasz budżet na to pozwala. W ten sposób być może uda nam się ominąć pułapkę ekonomiczną.
Gdy naszą rodzinę dotknął już kryzys, to pamiętajmy, aby przeżyć go w godności i wzajemnej miłości, aby jego ciężar nosić we dwoje, nie odejść w tym czasie od siebie (bo kryzysy zawsze po jakimś czasie się kończą), by siebie nie ranić i nie rozciągać go na "nowe terytoria". Szczególnie bolesne wtedy bywa oskarżanie. Oskarżając się wzajemnie, cierpimy dodatkowo, słabniemy, przestajemy kochać, zaczynamy nienawidzić. Oskarżanie prowadzi do śmierci. Do śmierci jedności małżeńskiej. Gdy jednak wtedy uda się nam przebaczyć sobie nawzajem, doznamy tak wielkiej ulgi, radości i pokoju, jakby wydarzył się cud.
B. Drozd
psycholog
Lepiej być zdrowym i bogatym niż chorym i biednym. Nie znam wielu osób, które podjęłyby się kontrargumentacji, dlatego jest tym bardziej dziwne, że rząd Kanady postanowił przymusić nas do samochodów oszczędniejszych na benzynie i czystszych dla środowiska. Niebawem, bo już od 2017 roku. W latach 2017– 2035 producenci będę musieli sprostać normom zmniejszanym sukcesywnie o 5 proc. rocznie.
W czym leży problem? Konia z rzędem temu kto wie, jakie technologie będą nadzieją producentów silników w roku 2017 – a więc ustanawianie dzisiaj tego rodzaju przepisów jest jedynie usprawiedliwieniem ewentualnych podwyżek cen i podatków.
O takich sprawach teoretycznie powinien decydować rynek – czyli konsument – ergo Ty, Drogi Czytelniku, i ja. Niestety, tzw. władza ma do nas podejście stadno-pedagogiczne i manipuluje jak dziećmi przy pomocy marchewki i groźnych min. Słowem, socjalizm bolszewicki pełną gębą.
No bo w końcu nikogo nie trzeba ciągnąć końmi do jeżdżenia dobrym samochodem bezbenzynowym.
Niestety to, co mamy na rynku, a co jest efektem rządowych zachęt i dofinansowań, jest półproduktem, w którym troskę o czystość spalin zamieniono na skomplikowane układy dwusilnikowe, sterowane przez przemądrzałe komputery; przez oprogramowanie, którego założeń zwykły człowiek ocenić nie potrafi. Stąd największą popularnością z uwagi na dopłaty cieszą się samochody autonomiczno-hybrydowe, czyli takie, gdzie silnik spalinowy ładuje akumulatory. Mają tę przewagę nad obecnymi wózkami elektrycznymi, że jednak pozwalają dojechać tam gdzie się chce, a nie tam gdzie pozwala zasięg baterii. Główny problem prądowego jeżdżenia to czas ładowania akumulatorów – zatem możemy się złapać na tym, że jeśli do domu na czas nie dojedziemy, to będziemy dzwonić po taksówkę.
Niemniej to jednak właśnie samochód czysto elektryczny jest produktem najbardziej pożądanym. Jakże byłoby pięknie, gdybyśmy wyciągnęli rano wtyczkę z kontaktu i mogli sobie poszaleć przez co najmniej 500 km, a następnie albo wymienić pakiet pustych baterii na pakiet naładowanych, albo też podładować szybko do pełna – powiedzmy w 20 minut. Nie są to rzeczy całkiem niemożliwe, technologia idzie do przodu dużymi łykami. Niestety, mimo puszczania przez rząd zachęcającego oka w postaci ulg przy zakupie takich aut, nikt się do aut elektrycznych specjalnie nie pali – a to z powodu olbrzymiego opodatkowania benzyny i różnych podstołowych układów z koncernami naftowymi. Wyobraźmy sobie, co by było, gdybyśmy w ramach zrób to sam mogli sobie ustawić przy domu jakiś wiatraczek czy fotoogniwa i ładować cztery kółka szybko, sprawnie i bez podatków? To byłaby prawdziwa rewolucja, nie motoryzacyjna, a społeczna i prawdopodobnie wówczas naliczaliby nam podatek od kilometra liczonego na zaplombowanym GPS-ie czy coś w tym rodzaju. Już dzisiaj mówi się coraz głośniej, aby opodatkowanie na rzecz infrastruktury komunikacyjnej uzależnić od stopnia użycia. Technologia jest już na tyle zaawansowana, że mogą nam spokojnie naliczać za kilometry na drodze czy też przejechanie mostu, wiaduktu, estakady – GPS-y nie kłamią...
Na razie pełnymi niehybrydowymi samochodami elektrycznymi chce nas wozić tylko GM – ojciec m.in. drogiego i trapionego różnymi problemami awangardowego volta – w 2014 roku ma wejść na rynek całkowicie elektryczny chevrolet spark electric vehicle. Tu docieramy do bardzo ciekawej historii, ponieważ GM w latach 1996–1999 oferował już samochód elektryczny na zasadzie leasingu. Auto okazało się niebywałym sukcesem i niczym Avro Arrow z niewiadomych powodów zostało nagle dokumentnie zniszczone – właściciele leasów musieli zwrócić wszystkie egzemplarze i przykładnie oddać na złom.
Dlaczego GM zapłacił za zniszczenie 1100 egz. EV1, zamiast sprzedać je użytkownikom i zapaleńcom? GM tłumaczył się tym, że po zakończeniu projektu nie mógł zapewnić dostaw części zamiennych i należytego serwisu. Według koncernu, były też liczne defekty i zbyt mała skala produkcji, aby móc odzyskać zainwestowane środki. Tymczasem opinie użytkowników były... entuzjastyczne. Superlekki samochód miał bardzo dobre przyspieszenia – zasięg 160 mil po kilkugodzinnym ładowaniu, ładowanie było indukcyjne – bezkontaktowe, EV1 nie kopał w czasie deszczu, jeździł bezszelestnie...
Zwolennicy EV1 i innych aut elektrycznych twierdzą, że EV1 musiał zejść ze sceny w przyspieszonym tempie, bo zanosiło się na… sukces!
Tylko 10 proc. użytkowników aut w Kalifornii pokonuje dziennie trasy dłuższe, niż wynosił zasięg EV1. Dlatego w dłuższej perspektywie nieskomplikowany samochód elektryczny, którego baterie ładuje się z gniazdka w domu, mógłby zagrozić istnieniu sieci stacji paliwowych, producentom paliw, olejów, podzespołów i tysięcy części do aut spalinowych i dochodom podatkowym ze sprzedaży benzyny...
Przed kilkoma laty nakręcono film dokumentalny pt. "Who killed EV1?". Gdy zatrzymano produkcję pojazdu, całe to przedsięwzięcie zaczęto w koncernie traktować jak tajne badania, których szczegóły powinny zostać na zawsze tajemnicą. W filmie ludzie związani zawodowo z EV1 nie kryją, że są absolutnie przekonani, iż śmierć pierwszego masowo produkowanego samochodu elektrycznego nastąpiła pod naciskiem wielkiej petrochemii. Po rozpoczęciu programu wynajmowania EV1 wszystkie oceny były doskonałe. Zachwycano się między innymi tym, iż EV1 był cichy, doskonale zachowywał się na drodze i był w stanie przyspieszać do prędkości 100 km/h w ciągu 8 sekund. Początkowo zasięg pojazdu z jednego ładowania baterii sięgał 100 mil. Późniejsze udoskonalenia baterii zwiększyły ten zasięg do 160 mil.
EV1 nie był z pewnością rozwiązaniem idealnym. Był dość ciężki, ładowanie baterii zabierało kilka godzin, i nie było jeszcze infrastruktury wspierającej powszechne zastosowanie samochodu.
Volt, z którym wiąże się obecnie spore nadzieje, jest tylko częściowo elektryczny, a jego parametry techniczne pod wieloma względami ustępują tym, jakie posiadał EV1.
Motoryzacja to nie tylko samochody – motoryzacja to jeden z ważnych elementów ogólnego systemu cywilizacyjnego mającego gwarantować harmonijny rozwój i pokój społeczny; to, czym jeździmy, ma bezpośredni wpływ na geopolitykę i wielkie interesy. Nagły odwrót od silników spalinowych to nie tylko konieczność przestawienia całych gałęzi przemysłu, ale też koniec strategicznego zainteresowania Stanów Zjednoczonych rejonami produkcji ropy naftowej – czyli np. Bliskim Wschodem,
Prąd elektryczny można wytwarzać nie tylko z ropy, stąd też na samochody musimy patrzeć jak na element systemu; przecież gdyby nie podatki w benzynie, gdyby nie mandaty...
A więc to, co na pierwszy rzut oka wydaje się nieracjonalne, może być po prostu "racjonalne inaczej" –
o czym zapewnia, nadal zakochany w autach spalinowych, Sobiesław.
Za sprawą dwóch ostatnich Marszów Niepodległości można usłyszeć o broni gladkolufowej w mediach: od polityków bądź od funkcjonariuszy policji.
Z ogólnikowych informacji na temat broni użytej przeciwko patriotom uczestniczącym w Marszu można odnieść wrażenie, że "broń gładkolufowa", z jakiej strzelano do osób biorących udział w Marszu, w tym do dzieci i kobiet, jest jakimś miękkim, delikatnym i gładkim rodzajem broni.
Nic bardziej mylnego. Nazwa "gładkolufowa" pochodzi tylko od tego, że wnętrze lufy tejże broni nie jest gwintowane, a gwintowanie służy do wprowadzenia pocisku w ruch obrotowy, zwiększając jego celność. Siła uderzenia jest zależna głównie od masy pocisku oraz ilości i jakości prochu używanego do napędzenia tego pocisku. Z bronią gładkolufową można polować nawet na... słonie.
Gumowe kule, jakich użyła "polska"policja, mogą też dokonać uszczerbku na zdrowiu lub mogą być nawet śmiertelne. Kierowanie więc broni w kierunku nieuzbrojonych, niewinnych cywilów przez policję jest bestialstwem. Tysiące osób maszerujących 11 listopada w Marszu Niepodległości zobaczyło na własne oczy prawdziwe oblicze rządu obecnie piastującego te zaszczytne funkcje. Władze te mają znamiona tyranii. Gdy ludzie zaczynają się obawiać swoich władz, jest to tyrania, i wręcz odwrotnie, gdy władze obawiają się społeczeństwa, jest to wolność. Do tego trzeba dążyć...
"Tolerancja w obliczu tyranii nie jest cnotą, a ekstremizm w obronie wolności nie jest występkiem" – Barry Goldwater, senator z Arizony.
Witold Jasek
komendant ZS Strzelec
kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
W dniach 11-19 listopada, zachęcona wskazaniem Ojca św. Benedykta XVI, by w Roku Wiary pielgrzymować do Rzymu i do Ziemi Świętej, grupa 28 pielgrzymów wybrała się do krainy zwanej Piątą Ewangelią. Choć na lotnisku w Tel Awiwie przywitał nas deszcz, nikt nie martwił się pogodą. Przeczuwaliśmy bowiem, że skoro deszcz uważa się tu za wyjątkowe błogosławieństwo, zatem jest on nieczęstym zjawiskiem i nie potrwa długo. Tak też się stało. Nazajutrz mogliśmy podziwiać soczystą zieleń Galilei. Również widoki z łodzi, jaką przemierzaliśmy delikatne fale jeziora Genezaret, należały do wyjątkowych. Dobra widoczność ukazywała nam zarys szczytów Hermonu i dumne sylwetki wzgórz Golan, pasma gór Pustyni Judejskiej kończące się za horyzontem.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7980#sigProId69c3d8c598
Jednak najwięcej wzruszeń dostarczały miejsca, jakie większość z nas znała tylko z Biblii. Śniadanie wielkanocne, jakie spożył Jezus z uczniami nad brzegiem jeziora Genezaret, Msza św. na Górze Błogosławieństw, chwila zadumy na górze Tabor… Kulminacyjnym momentem pobytu w Galilei była modlitwa w Grocie Zwiastowania w Nazarecie oraz wizyta w Kanie Galilejskiej. To w Nazarecie uświadomiliśmy sobie drobną różnicę w odmawianiu modlitwy "Anioł Pański" w Ziemi św. Przez cały czas naszego pielgrzymowania mówiliśmy "Tu Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami". A Kana… no cóż. Chciałoby się rzec: "wino, kobiety i śpiew"… i rzeczywiście tak było. Ze śpiewem na ustach osiem par małżeńskich odnawiało swe śluby, o winie też nie zapomnieliśmy. Nie wiem, kto bardziej ukrywał łzy wzruszenia, kobiety czy ich mężowie? Tak pożegnaliśmy słoneczną i kolorową Galileę, by resztę dni spędzić w Jerozolimie, nawiedzając pobliskie Betlejem i Ein Karem.
Jerozolima przywitała nas jak zwykle surową szarością swych kamieni i jednocześnie majestatyczną panoramą ze Złotą Kopułą. Cieszyło, że na ulicach tłoczno nie tylko ze względu na codzienny ruch, ale także z powodu rekordowej liczba pielgrzymów. Jednocześnie przez ten "tłok" nasza droga krzyżowa rzeczywiście taką była, jeśli wziąć trud wejścia na Golgotę, a potem dostanie się do Grobu Pańskiego. I tu Ziemia Święta pokazała nam swą "specyfikę": w Bazylice Grobu Pańskiego niezależnie od okresu liturgicznego śpiewaliśmy pieśni pasyjne i wielkanocne. Także w pobliskim Betlejem, mimo że dopiero miał się rozpocząć adwent, my wyśpiewaliśmy już większość kolęd.
Tak – w Roku Wiary – pogłębialiśmy naszą wiarę. "Teraz inaczej rozumiem ten fragment Ewangelii" mówią jedni, "odtąd, gdy w kościele usłyszę tę ewangeliczną historię, myślami zawsze przeniosę się tutaj" deklarują inni. Tak, po tych zaledwie kilku dniach w ojczyźnie Jezusa, każdy czuje, że choć mała część jest w nim już inna. Poprzez miejsca, zdarzenia i całą tę atmosferę serce trochę szerzej otworzyło się na Boga.
Nie zabrakło oczywiście tego, co w Izraelu "obowiązkowe". Zatem kąpiel w Morzu Martwym i mazanie się leczniczym (podobno?) błotem, Masada i trochę długiej i burzliwej żydowskiej (zawsze biblijnej) historii oraz Cezarea Nadmorska, ze swą inskrypcją informującą, że budowle wzniesiono, gdy rzymskim prefektem był tu niejaki Poncjusz Piłat… no i już jesteśmy z powrotem w credo.
Serdecznie dziękuję wszystkim pielgrzymom, szczególnie za okazywaną solidarność z tymi, którym w czasie naszej wędrówki przytrafiały się jakieś dolegliwości. Dziękuję także tym, którzy martwili się o nas, czytając gazetowe doniesienia o wojnie. My modliliśmy się o pokój w tym zaiste niespokojnym regionie (może niech wojna pozostanie jedynie na szpaltach gazet). W imieniu Rodziny Radia Maryja w Kanadzie dziękuję także wszystkim, którzy pomogli w zorganizowaniu tej pielgrzymki, szczególnie "Gońcowi", który na swych łamach wytrwale nas ogłaszał. Do zobaczenia ponownie na pielgrzymim szlaku. Alleluja i do przodu.
Tekst Joanna Strzeżek
prezes Rodziny Radia Maryja w Kanadzie
zdjęcia o. Jacek Cydzik CSsR
Trenuj pozytywne nastawienie!
Zmiana myślenia o sobie połączona z przekonaniem, że uczenie wymaga wkładu czasu i energii, może zdziałać cuda. Postawa wiary we własne możliwości, przekonanie o swojej własnej odpowiedzialności za naukę, jak również świadomość, że do osiągnięcia celu potrzebna jest pewna doza wytrwałości oraz regularnej pracy – to najprostsza recepta na sukces.
Każdy z nas – wyznaczając sobie pewne cele, stając przed różnymi życiowymi zadaniami i wyzwaniami – zadaje sobie pytanie, czy da radę, czy ma odpowiednie zdolności, żeby osiągnąć wyznaczony cel. Na przykład zanim podejmiemy decyzję o rozpoczęciu nauki języka obcego, z pewnością dokonamy oceny własnych możliwości. Kiedy uznamy, że mamy ku temu odpowiednie predyspozycje, przystąpimy do działania. Możemy też rozpocząć uczenie się, choć niezbyt wysoko ocenimy własne możliwości, ale będziemy znacznie mniej wytrwałymi uczniami, a ewentualne niepowodzenia przyspieszą naszą rezygnację z nauki.
Ważna jest motywacja
"Motywować, to znaczy skłaniać kogoś do robienia czegoś, zachęcać, pobudzać do czegoś; rozbudzać w kimś motywację do jakiegoś działania, wpływać mobilizująco."
W motywacji występują takie zjawiska, jak chęć, zamiar, pragnienia, życzenie i inne, mające jedną wspólną cechę, jaką jest dążenie do osiągnięcia określonego celu. Dążenie to może być świadome lub nieświadome, mniej lub bardziej sprecyzowane. Motywacja jest siłą poruszającą do działania i ukierunkowującą je na określone cele. Stanowi ona proces wewnętrzny aktywizujący jednostkę do działania. Proces motywacji składa się z pojedynczych motywów, które mają wpływ na procesy pamięci. Zapamiętywanie staje się dużo trwalsze, jeśli uczeń jest umotywowany do przyswojenia określonych tekstów, faktów lub czynności akceptowanych przez niego.
Wpływ motywów na przebieg procesu myślenia zaznacza się wyraźnie w trakcie nauki szkolnej. Uczeń o silnej motywacji stara się rozwiązać zadania trudne, szukając wszystkich możliwych sposobów, przeprowadzając wnikliwe rozumowanie, mobilizując do pomocy całą swoją wiedzę. Uczeń o słabej motywacji rezygnuje z rozwiązania takiego zadania. Dzięki silnej motywacji nawet słabemu uczniowi udaje się pokonać trudności i osiągnąć dobre lub zadowalające wyniki w nauce.
Zaprogramować umysł na sukces
Większość ludzi posiada "blokady psychologiczne" – stres, negatywne myśli, przykre doświadczenia blokują możliwość pełnego wykorzystania naszych potencjalnych możliwości. Już sam brak wiary we własne możliwości może spowodować powstanie takiej blokady. Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w naszym umyśle istnieją takie przeszkody.
Umysł człowieka to bardzo skomplikowane "urządzenie". Nasz umysł odpowiada za czyny i składa się, mówiąc najprościej, ze świadomości i podświadomości. Nie wszystko co robimy, robimy świadomie. Kiedy wracamy do domu po lekcjach, nie zastanawiamy się nad każdym swoim krokiem, podobnie kiedy oddychamy – nie myślimy o tym itd. Wśród psychologów od dawna toczą się spory o to, ile zależy od naszej świadomości, a ile od podświadomości.
Niektórzy uważają, że podświadomość odpowiada za większość rezultatów naszych działań. Powszechne są też poglądy, że podświadomie "przyciągamy to, czego się spodziewamy", np. jeśli postrzegasz się za słabego z matematyki, zawsze będziesz miał problemy z liczeniem. Zatem większość uczniów, aby poprawić swoje wyniki szkolne, powinna zacząć od tego, by zmienić sposób, w jaki o sobie myśli, a nawet mówi. Unikaj więc negatywnych myśli typu: "jestem tępy", "to dla mnie za trudne, nie dam sobie rady", "jestem za głupi, żeby się tego nauczyć", "ja nie nadaję się do nauki, nie jestem wystarczająco zdolny" itp. Powodzenia lub niepowodzenia w nauce mogą być wynikiem Twego myślenia. Jeśli myślisz kategoriami tępego ucznia – będziesz nim, myśląc kategoriami prymusa, zrobiłeś pierwszy krok, żeby nim zostać.
Nie jest łatwo "przeprogramować" swoje myślenie, pozbyć się barier psychologicznych, wzbudzić wiarę we własne możliwości. Wielu uczniów obwinia innych za własne niepowodzenia związane z nauką. Obarczając innych odpowiedzialnością za nasze porażki, odrzucamy przyznanie się do własnej odpowiedzialności i zwalnia nas to od konkretnych wysiłków w celu rozwiązania problemu. To jaką będziemy mieli postawę, zależy tylko od naszego wyboru. Przyjmując odpowiedzialność za swoje powodzenia bądź niepowodzenia, możemy podjąć różne działania. Zacznijmy od zmiany myślenia oraz zaakceptowania siebie! Stwierdzono bowiem, że osoby o wysokim poziomie samoakceptacji nie tylko chętniej podejmują wyzwania, ale są też bardziej wytrwałe w dążeniu do celu niż osoby, które mają z samoakceptacją problemy.
Samoocena ma też wpływ na to, jak odbieramy informację zwrotną na temat swoich działań. Osoby akceptujące siebie i nastawione na sukces, wyraźniej odbierają pozytywne opinie. Te, które mają problemy z samoakceptacją, bardziej zwracają uwagę na wskazane błędy i wady w swoim postępowaniu, co prowadzi u nich do coraz bardziej negatywnego obrazu siebie. Dobrze jeśli nasz poziom samooceny zapewnia nam wiarę w siebie. Co jednak zrobić, gdy nie czujemy się dobrze ze sobą i nie mamy poczucia, że uda nam się zrealizować cele?
Planowanie i wyobrażanie Ci pomoże…
Od dziesięciu lat toczą się bardzo interesujące badania dotyczące nie tylko tego, czy wyobrażanie sobie zachowań zwiększa prawdopodobieństwo ich pojawienia się, ale przede wszystkim tego, czy podnosi jakość uzyskiwanych wyników oraz czy zwiększa wytrwałość w ich osiąganiu. Pionierską rolę w tych badaniach odegrały amerykańska badaczka Shelley Taylor oraz niemiecka badaczka Gabrielle Oetingen. Shelley Taylor i jej współpracownicy sprawdzali, czy systematycznie powtarzające się wyobrażenia związane z własnymi działaniami wpłyną na jakość wykonywanych działań. Przeprowadziła test na grupie uczniów, zdających egzamin. Wykazała, że wyobrażanie sobie kolejnych procedur, przepracowanie w myślach całego scenariusza przebiegu testu i planu kolejnych działań zakończonych osiągnięciem wysokiego wyniku, wpłynęło na polepszenie wyników egzaminu. Uczniowie z tej grupy zawczasu uzmysławiali sobie bowiem ewentualne przeszkody i trudności. Jednocześnie, test pisała druga grupa, której zadaniem było wyobrażanie sobie tylko dobrego wyniku testu, bez wizualizowania jego przebiegu. Grupa wyobrażająca sobie, jak zamierza osiągnąć cel, uzyskała lepsze wyniki niż grupa skupiająca się wyłącznie na celu (Taylor i Pham, 1996; Pham, Rivkin i Armor, 1998; Pham i Taylor, 1999).
Inne oddziaływanie wyobrażeń na wyniki działań wykazała Gabrielle Oetingen. Okazuje się, że pomocne jest też zobrazowanie sukcesu. W ramach programu kontroli wagi prosiła ona osoby badane, aby (w jednej grupie) wyobrażały sobie, jakie są piękne, kiedy już schudły, lub też (w drugiej grupie) wyobrażały sobie, jakie są brzydkie, bo nie schudły, a w dodatku może jeszcze utyły. W grupie pierwszej nie odnotowano żadnego znaczącego rezultatu w odchudzaniu, w grupie drugiej wyniki były imponujące i trwałe – średnio 11 kg (Oettingen, 1996; Oettingen i Mayer, 2002; Oettingen, Pak i Schnetter, 2001).
O dobry nastrój trzeba zadbać, dlatego też po godzinach spędzonych w pracy czy w szkole pozwól sobie na mały relaks. Umów się z kimś na kawę, poczytaj ulubioną książkę, posłuchaj ulubionej płyty. Warto wygospodarować choć trochę czasu w tygodniu, by regularnie oddawać się pasjom. Warto również część wolnego czasu poświęcić wysiłkowi fizycznemu, który powoduje zwiększone wydzielanie endorfin – hormonów szczęścia. Dodatkowo możemy odprężyć się dzięki treningowi umysłu (np. z programami Akademia Umysłu), rozwiązywaniu krzyżówek i łamigłówek (np. Sudoku). Każde z nich nie tylko zmniejsza stres, ale daje też dużo satysfakcji i poprawia pracę naszego mózgu. Naucz się, jak myśleć jaśniej, szybciej, sprawniej... bądź o krok przed innymi.
Aby myśleć pozytywnie, trzymaj się
trzech głównych zasad:
1. Nie wyolbrzymiaj swoich
problemów. Uwierz, że w rzeczywistości są mniejsze, niż Ci się wydaje.
2. Nie stwarzaj sobie sam nowych problemów. Przemyślane decyzje pomogą Ci się przed nimi obronić.
3. Uwierz w siebie. To ty decydujesz co przyniesie Ci nowy dzień.
Pozytywne nastawienie i radość nauki można ćwiczyć już od przedszkola!
Od 2011 roku na rynku kanadyjskim dostępna jest seria nowoczesnych programów edukacyjnych dla dzieci "Akademia Umysłu JUNIOR". Na razie dostępna jest wersja polskojęzyczna przeznaczona dla Polonii kanadyjskiej. Ta seria powinna wzbudzić żywe zainteresowanie osób zajmujących się kształceniem uczniów klas początkowych (5-9 lat), zarówno profesjonalnych nauczycieli, jak i rodziców, którzy pragną aktywnie wspomagać rozwój zdolności poznawczych dziecka. Zapewne wielu rodziców i dziadków pragnie podtrzymywać kontakt z językiem polskim, proponując dzieciom polskie książki, filmy, multimedia. Programy z serii Akademia Umysłu JUNIOR pozwalają na ćwiczenie języka polskiego. Odbywa się to dzięki lektorowi – pomocnej tablicy Tabi, która w przyjemny i prosty sposób prowadzi dziecko przez cały program. Już od samego początku wyjaśnia, co trzeba zrobić, aby rozpocząć grę, jak samemu zmienić ustawienia, a dodatkowo chwali za postępy. Dzięki pomocy lektora grać mogą również dzieci, które nie potrafią jeszcze czytać!
Wiele cech programu począwszy od szaty graficznej, poprzez fascynujące tło muzyczne naturalnych instrumentów (fortepian, smyczki), a skończywszy na urozmaiconym zestawie zadań edukacyjnych – świadczy o tym, że został on zaprojektowany przez ludzi z pasją.
W Akademii Umysłu Junior znajduje się 21 oryginalnych i pomysłowych ćwiczeń dostosowanych pod względem formy i treści do wieku dziecka, które będą miały za zadanie pobudzać koncentrację uwagi, pamięć i wyobraźnię u małych uczniów. Zawarte są tu również elementy edukacyjne, tak aby dziecko przez zabawę poznawało rzeczy ciekawe, przydatne na co dzień.
Innowacyjnym pomysłem producenta jest wprowadzenie do programu ćwiczeń ruchowych! Gdy program uzna, że dziecko zbyt długo siedzi przed komputerem, automatycznie uruchamia śmiesznego ludzika, który zachęca do krótkiej gimnastyki.
W dzisiejszych czasach większość dzieci z chęcią korzysta z komputera. Jego obsługę poznają już nawet pięciolatki. Jeśli twoje dziecko należy do miłośników wirtualnej rozrywki, warto wykorzystać to w pożytecznej sprawie. Dlatego świetnym wsparciem dla rozwoju młodego człowieka mogą być gry komputerowe, oczywiście te pozbawione przemocy i o charakterze edukacyjnym.
Pozostałe programy tego producenta dedykowane starszym dzieciom, młodzieży i dorosłym: "AKADEMIA UMYSŁU" cz. 1 i 2 odniosły wiele sukcesów, m.in. zostały pozytywnie zaopiniowane przez polskich psychologów oraz zdobyły główną nagrodę w kategorii multimedia w tegorocznej edycji Konkursu "Świat Przyjazny Dziecku" organizowanego przez polskie stowarzyszenie Komitet Ochrony Praw Dziecka.
Programy z serii Akademii Umysłu JUNIOR są dostępne w wersji pudełkowej i elektronicznej (w postaci plików do ściągnięcia). Nowość! Osoby, które przed zakupem chciałyby się zapoznać z możliwościami programów, mogą ze strony www.akademia-umyslu.pl pobrać bezpłatne wersje startowe. Ponadto dzięki możliwości dokonania zakupu pojedynczych ćwiczeń, podarować swojemu dziecku szansę zagrania w jedną bądź kilka gier.
Limity CO2 – cichy zabójca polskiej gospodarki
Większość problemów, z jakimi borykają się Polacy, jest sztucznie wykreowana przez krajową i międzynarodową lewicę. Problemami takimi są niewątpliwie kryzys gospodarczy i niezwykle bolesne, szczególnie zimą, dla polskich rodzin wysokie koszty energii i ogrzewania. Niewątpliwie za wysokie koszty energii, czyniące nieopłacalną produkcję przemysłową, i za wysokie rachunki za ogrzewanie odpowiadają limity emisji CO2. Bulwersującą sprawę ich wprowadzenia i ich nienaukowości – za emisję CO2 w 99,75 proc. odpowiada natura, a w 0,25 proc. człowiek – opisuje w swojej doskonałej książce "Mitologia efektu cieplarnianego" znany prawicowy publicysta, Tomasz Teluk.
Niskie limity emisji CO2 doprowadziły do braku energii w Polsce, co jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego. Limity z Kioto uderzyły zresztą w całą gospodarkę Unii Europejskiej. Kraje spoza UE, które nie podpisały zobowiązań z Kioto, są niezwykle zadowolone z samobójczej decyzji władz UE. Decyzji, która zaowocowała zniszczeniem przemysłu UE i wzrostem bezrobocia. Ekopropaganda zadbała o interes gospodarek takich krajów, jak Chiny czy Indie, krajów ignorujących ekopropagandę. W wyniku protokołu z Kioto firmy, zamiast inwestować w korzystną dla środowiska modernizację, musiały zacząć kupować limity emisji CO2. Limity niszczące polską gospodarkę zaakceptowali wspólnie politycy PiS i PO, w tym i nieżyjący prezydent Kaczyński. Żaden polityk z Polski nie bronił naszych interesów. Niszczenie gospodarki Polski jest zaplanowanym działaniem europejskiej lewicy żerującej na ekologii. Limity emisji CO2 doprowadziły do zaprzestania produkcji przez polskie zakłady przemysłowe, a w konsekwencji do ich likwidacji. Z czasem arbitralną decyzją biurokratów z Komisji Europejskiej limity zostały zmniejszone o kolejne 33 proc. Skutkiem była kolejna podwyżka cen paliw – mniejsza sprzedaż wymusiła podwyżkę cen dla zachowania zysków. Za decyzje biurokratów z UE zapłacili polscy konsumenci. Unia Europejska zmniejszyła limity Polsce, pomimo że Polska zmniejszyła emisje CO2 od 1989 o 40 proc. "Polskie interesy narodowe znikły w trójkącie bermudzkim polityki Brukseli, uzależnionej od Moskwy i bezwzględnie podporządkowanej autodestrukcyjnej strategii uzgodnionej w Protokole z Kioto". UE okazała się być przeciwna polskim postulatom solidarności energetycznej.
Elity UE interesuje "wyłącznie ideologia i pielęgnowanie starego układu z Rosją". Jest to sprzeczne z interesem Polski. Według elit UE, interes sojuszu Moskwy i Brukseli ma być realizowany kosztem Polaków (tak jak to się dzieje w wypadku Gazociągu Północnego). UE uzależniła się energetycznie od Rosji. Nową zaś ideologią eurolewicy jest antyindustrializm. Polityka władz Unii Europejskiej doprowadziła do tego, że Europejczycy kupują najdroższą energię na świecie (jest to skutek zagwarantowania monopolu na obrót energią). Równocześnie w USA, dzięki liberalizacji rynku i dominacji sektora prywatnego, prywatna energetyka inwestuje w przyjazne środowisku technologie. Współczesna technologia umożliwiła zmniejszenie emisji CO2 o 90 proc.
Rozważając uzależnienie Polski od Rosji, należy pamiętać, że Polska powinna wybudować elektrownie atomowe. Pozwoliłoby to na uniezależnienie się od Rosji. Na świecie istnieje ponad 400 elektrowni atomowych (151 w Europie, 124 w Ameryce Północnej, 92 na Dalekim Wschodzie). W Europie 59 reaktorów ma Francja, 19 Wielka Brytania, 17 Niemcy, 10 Szwecja, 8 Hiszpania. Złoża uranu są w Azji, Australii i Ameryce Północnej. Na świecie 16 proc. energii pochodzi z elektrowni atomowych, we Francji 80 proc. (Francja jest zresztą największym eksporterem energii na świecie), w Wielkiej Brytanii (gdzie elektrownie atomowe zostały po części sprywatyzowane) – 20 proc. Koszty walki z globalnym ociepleniem, jakie ponosi Polska, wystarczyłyby na budowę 10 elektrowni atomowych. Za walkę z emisją C02 Polacy zapłacili 10 miliardów dolarów. W wyniku limitów CO2 w najbliższych latach ceny energii wzrosną o 100 proc.
"Ukryty" Wildsteina – kryminał smoleński
Wbrew deklaracjom Bronisława Wildsteina czytelnicy jego najnowszej powieści wydanej przez Zysk uznają jego książkę za politycznie zaangażowany manifest przedstawiciela środowiska PiS. Powieść "Ukryty" to kryminał osadzony w politycznej rzeczywistości III RP. I niewątpliwie to właśnie dekoracje są największą atrakcją książki Wildsteina.
Głównym bohaterem powieści jest prowadzący śledztwo w sprawie trzech zabójstw policjant Jerzy Tatar. Trzy ofiary są wzajemnie powiązane. W brutalne zabójstwa zamieszany jest sławny plastyk, syn pisarza pełniącego rolę autorytetu moralnego. Przeszkodą w śledztwie okazuje się pozycja podejrzanego, który przed odpowiedzialnością jest chroniony przez przełożonych, policjanta, prokuraturę, media, salon. Rys psychologiczny bohatera budowany jest na jego patologicznych relacjach seksualnych z prostytutką, jego niezadowoleniu wywołanym prześladowaniem przez agresywne lemingi obrońców krzyża, jego rozpaczy po katastrofie smoleńskiej, jego działalności w milicyjnej organizacji związkowej NSZZ Solidarność i późniejszych represjach ze strony Służby Bezpieczeństwa.
Zamieszany w sprawę plastyk okazuje się być egocentrykiem, który zyskał sławę dzięki bluźnierstwom, epatowaniu seksualną wulgarnością i pozycji swego ojca.
W powieści najbardziej poruszają opisy zezwierzęcenia lemingów prześladujących obrońców krzyża i policyjnej akceptacji dla agresji chuliganów wobec bezbronnych pogrążonych w żałobie ludzi. Interesująca jest też wizja rozkręcenia i finansowania przez przedstawicieli salonu kampanii nienawiści i zdezorganizowanych aktów agresji wobec obrońców krzyża. Dla demonicznego salonu żałoba smoleńska "jest groźna dla całej wierchuszki, całego naszego kochanego status quo", bo "może wywołać trzęsienie ziemi". Co samo w sobie mogłoby świadczyć, że Wildstein sugeruje czytelnikom, że: zamachu dokonali ludzie nieodpowiedzialni (którzy nie przewidzieli możliwości buntu), albo zamachu nie było, albo był i jego sprawcy liczyli na bunt.
W barwnym opisie demonicznego salonu, Wildstein nakreśla wzajemne powiązania mediów, lewicowych polityków i zewnętrznego ośrodka manipulującego Polakami. Pracę kreatorów wizerunku tworzących medialny spektakl hipnotyzujący Polaków.
W powieści może dziwić jedno. Wildstein antypolskim mediom nadaje przedwojenne nazwy prawicowych czasopism. Antypolską prywatną stację telewizyjną narzucającą ton debaty publicznej nazywa ABC (czyli nazwą przedwojennego dziennika związanego z ONR), a będący fundamentem patologii III RP dziennik nazywa "Słowem" (nazwą konserwatywnego dziennika, w którym pisywał Józef Mackiewicz). Czyżby w pisarzu odzywała się "trauma etnicznej obcości" i zobowiązania wobec braci z loży?
Generalicja Wojska Polskiego 1918–1926
Nakładem wydawnictwa Rytm ukazała się monumentalna, 845-stronicowa, praca profesora Andrzeja Wojtaszaka "Generalicja Wojska Polskiego 1918–1926". Na kartach książki autor bardzo dokładnie przybliża rodowód generalicji wywodzącej się z armii państw zaborczych, z legionów, korpusów polskich w Rosji i Armii Polskiej we Francji. Wykształcenie, przebieg służby w dowództwach armii zaborczych i w Wojsku Polskim. Zmiany stanu osobowego generalicji i jej losy w pierwszych latach niepodległości, w czasie walk o granice odrodzonej ojczyzny, tworzenia ustroju politycznego II RP. Autor w swej pracy porusza też temat dążeń piłsudczyków do zdominowania armii, struktury i kształtu korpusu generalskiego, polityki personalnej w dowództwie armii. Ocen polskiej generalicji dokonywanych w armii: angielskiej, francuskiej, niemieckiej i sowieckiej.
90 proc. generałów była katolikami. Głównie z armii państw zaborczych. "Latem 1920 roku r. w WP było około 167 generałów. 77 wywodziło się z byłej armii rosyjskiej, 71 z byłej armii austro-węgierskiej, 11 z byłych Legionów Polskich i czterech z byłej armii niemieckiej". Służba w zaborczych armiach zapewniła im doskonałe wykształcenie wojskowe (którego pozbawieni byli generałowie z legionów). Po zamachu majowym w Wojsku Polskim Piłsudski dokonał czystki, obsadzając swoimi ludźmi dowództwo armii (i to oni odpowiadali za klęskę w 1939 roku). Finałem życia dużej części polskich generałów była śmierć w sowieckich lub nazistowskich obozach koncentracyjnych.
Ponad połowę publikacji zajmują tablice biograficzne poszczególnych generałów. Zawierające: dane metrykalne, wykształcenie, przebieg służby wojskowej, dane o działalności publicznej i życiu prywatnym, opinie innych osób na temat opisywanego generała.
Jan Bodakowski
Warszawa
Wśród Polaków najpopularniejsze były "Oddziały (czy też drużyny) drogowe". Z biegiem tygodni ilość tych organizacji rosła i stały się one wreszcie jakąś bachanalią. Mieliśmy więc "Organizację wielkiej księżny Marii Pawłówny" (organizację tę zwano żartobliwie gwardią sanitarną, gdyż jej członkowie nosili epolety niczym się nie różniące od epoletów oficerskich i mające nadto cyfrę "M.P." z mitrą wielkoksiążęcą); mieliśmy organizacje opieki nad tzw. hurtami, tj. stadami krów, które również były przymusowo ewakuowane razem z ludnością; mieliśmy Związek Miast i Związek Ziemstw (przetłumaczony przez Leo Belmonta w powieści Ałdanowa na "związek ziemian"!); mieliśmy wreszcie organizację rozciągającą pieczę nad wygnańcami, których nazywano "bieżeńcami", a po polsku "uciekinierami". Nazwa była błędna, drobna bowiem część tych ludzi uszła dobrowolnie: w istocie byli to wygnańcy, a nie uchodźcy. Organizacja nosiła długą nazwę "Północo-pomoc dla organizacji uchodźców frontu zachodniego". Rosjanie, których zmysł humoru nie ustępował wtedy zmysłowi humoru u Polaków, przekręcili nazwę tej organizacji na "Północo-niemoc dla dezorganizacji uchodźców frontu zachodniego". Wyliczyłem tylko kilka typowych organizacji, naprawdę było ich znacznie więcej. Odnotuję jedno jeszcze curiosum. Ktoś wymyślił, że szlachta pracująca w jakiejkolwiek z owych organizacji ma prawo noszenia specjalnych złotoczerwonych naramienników. Trwały te mundury "szlacheckie" w Mińsku dość długo, zanim nie zjawił się groźny i krewki pułkownik, komendant placu miasta Mińska, który bezprawnie umundurowanych szlachciców zapraszał do bramy i tam bez ceremonii zdzierał z nich epolety.
Sierpień. Tadeusz Irteński przeżywał w Baćkowie chwile trwogi. Co będzie, jeżeli Niemcy zajmą Mińsk i Baćków? Może Tadeuszowi, jako będącemu w wieku poborowym, grozi internowanie przez Niemców? Wieści z zachodu były coraz groźniejsze. Żydzi w Sielibie wiedzieli o wzięciu Wilna na kilka dni przed oficjalną wiadomością i szeptem dawali do zrozumienia, że z dnia na dzień czekają oddania Niemcom Mińska. Przez Baćków, który przez rok cały leżał w strefie, gdzie o wojnie niemal zapomniano, nagle powiało groźnym "tchnieniem Bellony". Do wsi i dworu zajechał z ciężkimi wozami "park artyleryjski". Po drodze sunęły obozy. Poczciwa dobra "gruntowa" droga koło Małego Lasku, po której jechało się lekko, a bez kamiennego stuku, teraz była przemielona kołami armat, jaszczów i ciężkich wozów, konie grzęzły w niej po kostki, a koła po osie. Oficerowie parku artyleryjskiego byli mili i kulturalni. Z jednym z nich, porucznikiem Pawłowem, zawarł Tadeusz krótką przyjaźń opartą na obustronnej pasji łowieckiej. Choć do sezonu jesiennego brakowało paru tygodni, zaproponował nowemu przyjacielowi zapolować z gończymi. Gdy stali na wyschłej na pieprz, a zwykle błotnistej drodze przez Sterczynę – sierpień był suchy tego lata – i słuchali dalekiego gonu sześciu ogarów – nadciągnął mały oddział piechoty eskortującej jakieś wozy. Żołnierze wlekli się, miętosząc ciężkimi buciskami rozmieloną drogę i z tępą ciekawością przyglądali się cywilowi i oficerowi z dubeltówkami w rękach. Jeden z żołnierzy spojrzał z ukosa na epolety Pawłowa i powiedział głośno, patrząc w inną stronę:
– Panowie oficerowie z artylerii zabawiają się (batujutsa), a piechota za wszystko odpowiada.
Był to pierwszy zauważony przez Tadeusza przykład niesubordynacji. Rok temu podobne odezwanie się szeregowca wobec oficera było nie do pomyślenia.
"Tchnienie Bellony" miało również aspekt akustyczny. Wystarczyło zejść z alei z miejsca, gdzie był grób stryja Ludomira, i po przejściu dwustu kroków stanąć między drzewami lasu uroczyska Makowje, aby od czasu do czasu usłyszeć, jak leciutki wietrzyk z zachodu przynosi wyraźny pomruk armat.
Gdy Tadeusz słuchał tej muzyki wojennej razem z Pawłowem, zauważył, że na twarzy artylerzysty odbił się niepokój.
– Jak daleko dochodzi odgłos strzałów armatnich? – spytał Tadeusz.
– Strzałów najcięższej artylerii przy najbardziej sprzyjających warunkach atmosferycznych nie słychać dalej niż 30-40 wiorst – odparł rzeczoznawca.
(Jak się później okazało, rzeczoznawca się mylił i Tadeusz był świadkiem niezwykłego fenomenu akustycznego: strzały grzmiały gdzieś pod Baranowiczami, czyli w linii powietrznej o jakieś 200 wiorst od Baćkowa).
Tymczasem z Mińska przyjechał pan Irteński. Przyniósł groźną wiadomość o załamaniu się frontu pod Nowo-Święcianami i ukazaniu się oddziałów niemieckich na wschód od Mińska, bo aż pod Borysowem. Dopiero później się dowiedziano, że nie było to przerwanie frontu, a tylko słynny "nowoswiencianskij proryw" – rajd kawalerii dokonanej przez niemieckich "huzarów śmierci". Husarzy ci narobili porządnego popłochu, zjawiając się istotnie w okolicach Borysowa, po czym wycofali się z powrotem na zachód.
Na razie jednak rodzina Irteńskich była mocno zaalarmowana. Po naradzie familijnej, w której uprzejmi oficerowie parku artyleryjskiego brali udział z głosem doradczym, postanowiono zaopatrzyć Tadeusza w odpowiedni zapas gotówki – na wypadek dłuższego odcięcia od ogniska rodzinnego – i wysłać go końmi na wschód do stacji Stary Bychów (100 wiorst!), aby stamtąd koleją jechał do Petersburga. Wybrano taką niezwykłą marszrutę, gdyż koleje na Mińsk były zatłoczone.
Życie gospodarcze i towarzyskie Baćkowa ciążyło ku zachodowi, północy i południowi. Wschód był stroną świata, gdzie słońce wschodziło – i niczym więcej. Z czasów najwcześniejszego dzieciństwa i pierwszej młodości Tadeusza utrwaliło się w nim przekonanie, że na wschodzie – za ciemnosinym pasem starzyn i borów – nic już nie ma i że się tam świat kończy. Los zrządził, że teraz miał poznać ten "koniec świata".
Droga, przeważnie leśna, biegła przez Kliczew, Olsę, Czeczewicze i Horodziec. W Horodźcu był nocleg w jakimś starym zajeździe. Były prześliczne dni babiego lata. Bory, nagrzane za dnia, pachniały wieczorem żywicą, grzybami i nieuchwytnym aromatem wczesnej jesieni. Po niebie bez chmurki ciągnęły na południo-zachód, ozłocone skośnymi promieniami słońca, kliny żurawi. Ich klangor podobny do jękliwych kurantów biegł przez czyste powietrze to zamierając, to dźwięcząc na nowo jak mickiewiczowska harmoniki sfera. A "południując" w cieniu sosen rosochatych na mchu i wrzosach przysłuchiwano się głuchym, jakby podziemnym pomrukom dalekich armat. Ten odgłos nieprzyjemny przypominał, że jest wojna i że podróż przez te bory prześliczne odbywa się nie w celach krajoznawczych, a dlatego że "wojenka" (co za pieszczotliwy eufemizm!) wypruwa ludzi z nagrzanych, pachnących myszką i suszonymi jabłkami kątów.
A las dokoła żył własnym życiem. "Obojętna przyroda jaśniała wiecznym pięknem". Telegrafista boru dzięcioł wystukiwał w próchnie osiny odwieczny, niosący dobre nowiny alfabet leśny. Jękliwie skarżył się krążący nad borem koniuch myszołów. Gdzieś bardzo daleko dźwięczał jak dzwonek gon ogarów goniących lisa czy zająca. Późnym popołudniem pierwszego dnia podróży odbyła się przeprawa przez rzekę Druć.
Rzeka Druć... Dla dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu Polaków "Druć" zabrzmi tylko, jak nic nie mówiąca nazwa geograficzna. A szkoda. Druć jest właśnie dla Polaków rzeką godną zapamiętania. Linią bowiem tej rzeki biegła granica pierwszego rozbioru (1772). Dalej na zachód nie śmiały jeszcze wedrzeć się szpony Katarzyny II. Zabrała tylko spory szmat tych ziem między Drucią i Dnieprem. Zabrała oczywiście nie w celach imperialistycznych, lecz dla oswobodzenia ludności nękanej przez "jarzmo polskie", no i dla celów strategicznych. Była więc Druć pierwszym cofnięciem się Rzeczypospolitej Obojga Narodów z reduty dnieprowskiej na zachód. I była Druć pierwszą w dziejach Polski – osiemnastowieczną – "linią Curzona".
Rozdział IV
PIERWSZE ZJAWIENIE SIĘ
WITOLDA DUSIACKIEGO-RUDOMINY
Gdyby historią rządziła logika, lub – ściślej – gdyby istniał, jak nas uczą historycy, których historia niczego nie nauczyła, logiczny związek przyczynowy między zdarzeniami historycznymi, rewolucja rosyjska powinna była wybuchnąć o półtora roku wcześniej, tj. w końcu lata lub na początku jesieni roku 1915. Może zresztą działała tu jakaś delayed action, jak mina wybuchająca w wiele godzin lub nawet dni po jej założeniu.
W każdym razie dynamit pod rewolucję 1917 został założony 1 sierpnia 1914 roku, a lont podpalony jesienią 1915 po niepowodzeniach oręża rosyjskiego latem tego roku. Cóż z tego, że pomimo niezdarów na wyższych stanowiskach wojskowych żołnierze bili się dzielnie i że się cofnęli o kilkaset kilometrów na wschód nie tylko bez paniki, ale we wzorowym porządku? Porażka spowodowana bądź niedołęstwem, bądź "zdradą" była oczywista. Z ław poselskich Dumy państwowej, od czasów Stołypina tak ugodowej i potulnej, i z foteli, w których zasiadali, wierni tronowi starcy w Radzie państwa, zagrzmiały głosy krytyki i oburzenia. Po raz pierwszy od dnia wybuchu wojny rozległ się i roztaczał coraz szersze kręgi pomruk o "ciemnych siłach". A tymi "ciemnymi siłami" byli: Rasputin, o którym głucho było w ciągu pierwszych dziesięciu miesięcy wojny, i różni "nieodpowiedzialni" zausznicy przy dworze.
Krytykowano nie armię, nawet nie pechowego w. ks. Mikołaja Mikołajewicza, lecz rząd i dwór. Plotka węszyła szpiegów na najwyższych stanowiskach – i nie w armii, lecz w Petersburgu i Carskim Siole. Cesarz, lub raczej jego doradcy skanalizowali "gniew ludu" (właściwie był to gniew inteligencji) w sposób dość prosty. Przepędzono ministra wojny Suchomlinowa za zaniedbanie zaopatrzenia armii w broń i amunicję. A jeszcze wcześniej znaleziono kozła ofiarnego w osobie pułkownika Miasojedowa, którego sądzono za zdradę i powieszono w cytadeli warszawskiej. Wreszcie usunięto Mikołaja Mikołajewicza ze stanowiska wodza naczelnego i wysłano go na dowódcę frontu kaukaskiego. Usunięcie Mikołaja Mikołajewicza, popularnego pomimo niepowodzeń wojennych w armii i kraju, było zresztą robotą carowej (Rasputina), która bała się, że Mikołaj Mikołajewicz dokona przewrotu pałacowego i wsadzi ją do klasztoru.
Naczelne dowództwo objął sam cesarz. O ile powieszenie "zdrajcy" Miasojedowa i dymisja Suchomlinowa trochę uspokoiły opinię publiczną, o tyle objęcie naczelnego dowództwa przez cesarza, który oczywiście miał jeszcze mniej od stryja kwalifikacji na wodza, wywołało powszechną konsternację. Czy dobrze czyni cesarz, biorąc na swe barki nie tylko ciężki trud, ale i odpowiedzialność za dalszy przebieg wojny, a więc za możliwe porażki? – pytali ludzie jak najwierniejsi tronowi. Ale i pesymiści nie przeczuwali wtedy najgorszego: że stały pobyt cesarza w "namiocie" naczelnego wodza w Mohylowie odda rządy stolicą i państwem w ręce nieoficjalnej "regentki" cesarzowej Aleksandry Fiedorówny osoby bardzo ograniczonej, histeryczki, otoczonej w Carskim Siole bandą karierowiczów, mistyków, łobuzów lub niedołęgów.
Petersburg mało się zmienił. Tyle tylko, że na ulicach spotykało się dużo "bieżeńców" i język polski słychać było wszędzie. Gdy przyszły dni chłodne i Polacy ubrali się w bekiesze, nie goniły ich już okrzyki "futuryści", jak przed wojną, a tylko pełne współczucia szepty: "bieżeńcy". Patriotyzm pierwszego roku wojny, nazwany później przez poetkę Marinę Cwietajewą "wołowym patriotyzmem", przygasł. Koledzy Tadeusza – Rosjanie, którzy rok przedtem zapowiadali solennie, że wstąpią do wojska jako ochotnicy, jakoś pa dawnemu nosili mundury studenckie. "Romantyzm" wojenny ulotnił się bez reszty. I jaki tam mógł być romantyzm, skoro się widziało rekrutów Izmajłowskiego pułku ćwiczących publicznie na Rotach z pałkami w ręku zamiast karabinów.
– No, mogliby przynajmniej dla oka wytrzasnąć kilkaset starych berdanek; a nie kompromitować się na oczach stolicy, wymachując tymi kijami – mówił Toluś Rusiecki, gdy szli z Tadeuszem do Kuchni studenckiej.
W Kuchni było tłoczniej i gwarniej niż zwykle. Przy tych lub innych stolikach zbawiano Polskę po dawnemu, ale dyskusje strategiczno-wojenne wyszły z mody. Wojna najwyraźniej zaczynała wszystkich nudzić. Zjawiło się sporo nowych twarzy, świeżo upieczeni studenci, a wśród nich ci, co w trybie ułatwionym i przyśpieszonym ukończyli gimnazja wileńskie.
Wtedy to Tadeusz Irteński spotkał się po raz pierwszy z Witoldem Dusiackim-Rudominą.
Zjawienie się Wicia Rudominy przezwanego Rudym, choć włosy i oczy miał ciemne, poprzedziła legenda. Zdolny, bystry i dowcipny miał wstręt do nauki, pracę uważał za najcięższą karę Boską i już w latach bardzo młodych lubił karty, miał pociąg do kieliszka i lgnął do towarzystwa starszych od siebie. Lubiano go powszechnie, na giełdzie bowiem walorów ludzkich wesołe usposobienie i dowcip są bardzo poszukiwane.
Na wiosnę 1913 roku pozostał na drugi rok w 8 klasie gimnazjum Winogradowa w Wilnie.
ciąg dalszy za tydzień
Maćku, słyszałem ostatnio w odniesieniu do real estate określenie "Equity take out". Co to w praktyce oznacza? O jaki "take-out" to chodzi?
Nie jest tajemnicą, że ceny nieruchomości w ostatnich latach wzrosły w sposób bardzo zauważalny. Stało się to między innymi dzięki dobrej sytuacji ekonomicznej oraz ciągle dość niskim oprocentowaniom pożyczek hipotecznych. Słyszy się ostatnio, że rynek trochę zwolnił, bo ceny są wysokie, ale moim zdaniem, nadal jest dobry czas, by kupować, i nadal można znaleźć znakomite okazje!
Wracając do "Equity take out", wielu z nas kupując domy kilka lat temu, kupowało je z minimalną wpłatą 5 proc., jednocześnie mając długi na kartach czy liniach kredytowych. Jak znam życie, często długi te nadal istnieją, a ich oprocentowanie wzrosło od 10 do 20 proc. w przypadku niektórych kart, co powoduje, że płacimy głównie procenty, nie spłacając zadłużenia.
Otóż przefinansowanie domu może być znakomitą okazją do pozbycia się niektórych długów. Czasami długi, które mamy na kartach kredytowych lub za spłaty samochodów, można włączyć w spłaty hipoteki i w ten sposób obniżyć miesięczne obciążenie.
Na przykład mają Państwo dom wartości 500.000 dol., a mortgage wynosi 350.000 dol. W tym samym czasie mamy długi na kartach kredytowych, które wynoszą około 20.000 dol. Wiadomo, że spłata takiego obciążenia na kartach wynosi około 600 dol./mies. (zwykle 3 proc. balansu). Otóż w wielu przypadkach istnieje szansa podwyższenia mortgage'u do 80 proc. obecnej wartości nieruchomości. Czyli łatwo jest włączyć owe 20.000 dol., które mamy do spłacenia na kartach. Dwadzieścia tysięcy dołożone do hipoteki to niecałe 100 dol. miesięcznie w spłatach przy obecnych oprocentowaniach hipotek! Ogromna różnica i często jedyne rozwiązanie, by długi wziąć pod kontrolę.
Od czego zacząć? Oczywiście od rozmowy z instytucją finansową, w której macie Państwo mortgage. Warto się umówić na spotkanie i wypełnić podanie, na podstawie którego bank sprawdzi, czy można podwyższyć Państwa mortgage, a uzyskane w ten sposób środki przeznaczyć na likwidację długów.
Jeśli historia kredytowa jest dobry (niejednokrotnie podkreślałem ważność tego faktu we wszystkich sprawach wymagających pożyczek) i wartość nieruchomości może być poparta przez wzrost cen rynkowych – to banki dość chętnie pomagają skorzystać z tej formy redukcji długów.
Jeśli proporcje Państwa mortgage'u wraz z dodatkową pożyczką nie przekroczą 80 proc. wartości domu według wyceny banku, to cała procedura jest bardzo prosta i nie wymaga wielkiej dokumentacji. Do niedawna istniała możliwość podniesienia pożyczki nawet do 90 proc. domu, wykupując ubezpieczenie CHMC, ale ostatnio przepisy zostały zaostrzone i możliwość ta została zniesiona.
Czasami innym wygodnym rozwiązaniem może być ubieganie się o "secured line of credit" pod zastaw naszej nieruchomości, by pozbyć się długów. Jest to nawet lepsze rozwiązanie, gdyż jest ono bardziej elastyczne. Problem jest tylko jeden – taka linia kredytowa może być maksymalne zarejestrowana do 65 proc. wartości nieruchomości.
Moim zdaniem, ci ze słuchaczy, którzy mają sytuację finansową, o której mówimy, powinni skorzystać z "Equity take out" właśnie teraz, kiedy oprocentowania mortgage'u są ciągle niskie!
No dobrze, wspomniałeś w pierwszej części, że spłata 20.000 dol. na kartach kredytowych może wynosić około 600 dol. miesięcznie, a spłata tej samej sumy w formie hipoteki przy obecnych oprocentowaniach tylko 100 dol. miesięcznie. Dlaczego jest taka duża różnica? Czy tak na prawdę nie zapłacimy więcej, płacąc mniej?
Wyjaśnijmy najpierw sprawę różnicy w płatnościach. Jeśli chodzi o spłaty na kartach kredytowych, to jak słuchacze wiedzą, oprocentowania na nich mogą być bardzo zróżnicowane. Od 5 proc. w przypadku tak zwanych "introductory offers" do 24 proc. w przypadku kart takich jak Canadian Tire i innych. Zwyczajowo karty kredytowe nie limitują maksimum, które możemy spłacać, ale narzucają minimum, które w większości przypadków wynosi 3 proc. balansu, czyli w przypadku 20.000 dol. – 600 dol. miesięcznie. Z czego w przypadku 25 proc. aż 400 dol. będzie wynosić oprocentowanie.
W przypadku spłaty hipotecznej – pożyczka rozłożona jest na 25 lat i spłata miesięczna przy założeniu 3 proc. oprocentowania wyniesie 94,84 dol. Zasadnicza różnica w budżecie rodzinnym, jeśli ktoś potrzebuje trochę oddechu w czasami skomplikowanej sytuacji.
Proszę pamiętać, że większość pożyczek hipotecznych ma możliwość nadpłaty, czyli "prepayment", czasami do 20 proc. w skali roku, z których większość klientów nie korzysta. Tak więc jeśli Państwa chwilowa trudna sytuacja się poprawi, to można wrócić do płacenia 600 dol. miesięcznie za "ekstrahipotekę", z tym że oszczędność finansowa w stosunku do kart będzie duża, gdyż hipoteka jest na 3 proc., a nie na 20 proc. lub więcej.
Z drugiej strony, jeśli ograniczymy się do tak zwanych minimalnych płatności w obu przypadkach, czyli 600 dol. miesięcznie w przypadku karty oraz 94,84 dol. w przypadku hipoteki, to rzeczywiście kartę spłacimy po około czterech latach, płacąc w procencie blisko 9000 dol., a w przypadku hipoteki spłata nastąpi po 25 latach i ekstraoprocentowanie wyniesie około 8394,66 dol. Czyli prawie to samo. Natomiast jeśli będziemy nadpłacać na pożyczce hipotecznej po 100 dol. miesięcznie, to spłacimy tę dodatkową pożyczkę w ciągu 10 lat i w oprocentowaniu zapłacimy 3120,82 dol. Czyli warto nadpłacać.
Maciek Czapliński
Mississauga